Podróż do Bieguna Północnego/Część I/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż do Bieguna Północnego |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1876 |
Druk | Józef Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Voyages et aventures du capitaine Hatteras |
Podtytuł oryginalny | Les Anglais au Pôle Nord |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część I |
Indeks stron |
Forward nie bez trudności przepłynął w prostym kierunku ciaśninę James Rossa; musiano użyć do tego piły i petard; ludzie załogi byli niezmiernie pomęczeni. Na szczęście jednak temperatura była znośną, lecz zarazem o trzydzieści stopni wyższą od tej, jaką w takimże czasie znalazł James Ross. Termometr wskazywał 2° stustop.
W sobotę opłynięto przylądek Felix, na północnym krańcu ziemi króla Wilhelma; jednej ze średnich wysp morza podbiegunowego.
Załoga była pod wpływem bardzo niemiłego wrażenia, rzucając na wyspę wzdłuż której płynięto, ciekawe, lecz smutne wejrzenie.
Znajdowano się bowiem naprzeciw tej samej ziemi króla Wilhelma, która była teatrem najstraszniejszego dramatu nowszych czasów; o kilka mil od tego miejsca na zachód, Erebus i Terror zginęły na zawsze!
Majtkowie Forwarda wiedzieli o wszystkich usiłowaniach, jakie czyniono dla odszukania wyprawy admirała Franklina, znali również i rezultaty owych poszukiwań; lecz nie znano jeszcze wówczas dokładnie smutnych szczegółów tej okropnej katastrofy. Gdy przeto doktór śledził na mapie drogę przez okręt przebywaną, kilku z nich, a mianowicie Bell, Bolton i Simpson zbliżyli się do niego, mieszając się zwolna do rozmowy. Wkrótce przez ciekawość przyłączyła się i reszta osady; a tymczasem bryg sunął z szybkością nadzwyczajną, tak że brzegi z przystaniami, przylądkami i wyniosłościami, przesuwały się przed oczyma jakby jaka panorama olbrzymia.
Hatteras przechadzał się po wyższym pomoście szybkim krokiem; doktór otoczony majtkami na pokładzie skorzystał z tej sposobności, wiedząc jaką wagę w podobnych okolicznościach może mieć opowiadanie jego, i pochwycił na nowo wątek przerwanej z Johnsonem rozmowy:
— Wiecie zapewne moi przyjaciele, jaki był początek karyery Franklina; był on chłopcem okrętowym, a następnie majtkiem, równie jak Cook i Nelson; spędziwszy młodość na wielkich podróżach morskich, w roku 1845 postanowił puścić się na wynalezienie przejścia północno-zachodniego. Dowodził on dwoma wypróbowanej dobroci okrętami: Erebus i Terror, które już w 1840 r. z James Bossem odbyły podróż do bieguna południowego. Erebus na którym znajdował się sam Franklin, miał załogę złożoną z siedmdziesięciu ludzi; kapitanem jego był Fitz-James, porucznikami Gore i Le Vesconte, retmanami Des Voeux, Sargent i Couch, a chirurgiem Stanley. Terror miał sześćdziesięciu ośmiu ludzi: kapitanem był Crozier; porucznikami Little Hogdson i Irving; retmanami Horesby i Thomas, a chirurgiem Peddie.
W różnych punktach naszej podróży obecnej, możecie spotkać nazwiska wielu z pomiędzy tych dzielnych lecz nieszczęśliwych ludzi, z których ani jeden nie ujrzał już swego kraju rodzinnego. Wszystkiego stu trzydziestu ośmiu ludzi! Wiadomo, że ostatnie listy Franklina adresowane były z wyspy Disko, pod datą 12 lipca 1845 r.
„Spodziewam się, pisał on, że dzisiejszej nocy wypłynę na ciaśninę Lancastra.“
Co się stało od czasu wyjazdu jego z zatoki Disko? Kapitanowie łodzi wielorybniczych, książę Walii i Entreprise, widzieli poraz ostatni dwa okręty w zatoce Melville’a, i odtąd nie słyszano już więcej o nich. Jednakże możemy śledzić Franklina w jego pochodzie na zachód: przez ciaśniny Lancastre i Barrow, dostał się on na wyspę Beechey, gdzie przepędził zimę z 1845 na 1846 r.
— A zkądże wiadome są te szczegóły? zapytał cieśla Bell.
— Z trzech grobów, jakie w 1850 roku wyprawa Austin’a znalazła na wyspie — w grobach tych pochowani byli trzej majtkowie Franklina; dalej jeszcze z papierów znalezionych przez Hobson’a porucznika okrętu Fox, noszących na sobie datę 25 kwietnia 1848 r. Wiemy przeto, że po zimowisku Erebus i Terror płynęły w górę ciaśniny Wellington’a i doszły aż do siedmdziesiątego siódmego równoleżnika, lecz zamiast płynąć dalej na północ, zapewne z powodu niepodobieństwa zwrócenia się tam, zwróciły się na południe.
— I to było przyczyną ich zguby! odezwał się głos jakiś. Ocaleniem dla nich była północ!
Wszyscy się odwrócili; Hatteras łokciem wsparty o baryerę swego pomostu, rzucił tę uwagę ludziom swej załogi.
— Zapewne, mówił dalej doktór, Franklin miał zamiar zbliżyć się do wybrzeży amerykańskich, lecz burze go zaskoczyły w tej nieszczęsnej drodze i 12 września 1846 r. oba okręty zostały pochwycone przez lody, o kilka mil od tego właśnie miejsca, na północo-zachód od przylądka Felix. Ztamtąd zapędzeni zostali dalej jeszcze w tym samym kierunku, aż do cypla Wiktoryi, tego właśnie, który tu widać, mówił doktór, ukazując palcem punkt na morzu. Okręty wszakże, ciągnął dalej, opuszczone były dopiero 22 kwietnia 1848 r. Lecz co się działo przez te dziewiętnaście miesięcy? co robili ci nieszczęśliwi? Zapewne zwiedzali lądy okoliczne, szukając na nich ocalenia, bo wiedzieć trzeba, że admirał był człowiekiem energicznym, i jeśli mu się nie powiodło....
— To dla tego, iż go zdradzili ludzie jego załogi, wtrącił Hatteras głuchym głosem.
Majtkowie nie śmieli podnieść oczu, wyrazy te, jak kamienie na nich padały.
— Krótko mówiąc, dowiadujemy się z tegoż samego dokumentu, że sir John Franklin w skutek ciężkich trudów zmarł 11 czerwca 1847 r. Cześć jego pamięci! dodał doktór zdejmując kapelusz.
Słuchacze poszli w milczeniu za jego przykładem.
— Co się stało z temi biedakami, pozbawionemi zwierzchnika przez ciąg dziesięciu miesięcy? Pozostali na pokładzie swych statków i zdecydowali się opuścić takowe dopiero w kwietniu 1848 r.; ze stu trzydziestu óśmiu ludzi, pozostało jeszcze stu pięciu. Trzydziestu trzech umarło! Wtedy kapitanowie Crozier i Fitz James wznieśli pagórek na cyplu Wiktoryi i złożyli w nim swe ostatnie dokumenta. Patrzcie przyjaciele moi, oto właśnie przepływamy przed tym cyplem. Możecie jeszcze widzieć resztki tego pagórka, usypanego na najdalszym punkcie, do jakiego doszedł John Ross w 1831 roku. Oto przylądek Jane Franklin! oto cypl Franklin! oto zatoka Erebus, gdzie znaleziono szalupę zrobioną ze szczątków okrętu, ustawioną na saniach! Tam znaleziono także łyżki srebrne, znaczną ilość amunicyi, czekolady, herbaty i książek do modlitwy.
Stu pięciu pozostałych marynarzy, pod wodzą kapitana Crozier puścili się w drogę do Great-Fish-River! Dokąd dotrzeć zdołali? Czy udało im się dostać do zatoki Hudsońskiej? Czy który z nich jest dotąd przy życiu i co się z nim dzieje w takim razie?...
— Co się z niemi stało, to ja wam powiem, rzekł silnym głosem John Hatteras. Usiłowali oni przybyć do zatoki Hudsońskiej i dla tego rozbili się na kilka oddziałów! Obrali drogę na południe! Z listu doktora Rae pisanego w 1854 r. dowiedziano się, że w 1850 r. Eskimosi spotkali w obrębie ziemi króla Wilhelma oddział z czterdziestu ludzi złożony, który polując na cielęta morskie, przebywał wielkie przestrzenie lodów, ciągnąc za sobą czółno; ludzie tego oddziału byli nędzni, wyniszczeni głodem, trudami podróży i smutkiem. Później, ciż sami dzicy znaleźli trzydzieści trupów na lądzie, a pięć na wyspie pobliskiej; jedne były na pół zakopane, inne całkiem bez pogrzebu porzucone; ci pod czółnem wywróconem, tamci pod resztkami namiotu podartego; tu oficer z teleskopem w ręku, a przy nim strzelba nabita; tam znowu nieco dalej, kotły z resztkami niedojedzonej uczty strasznej. Na tę wiadomość, admiralicya prosiła kompanię załogi Hudsońskiej, aby wysłała swych najzdolniejszych agentów, celem zbadania wypadków na miejscu samem. Popłynęli oni w dół rzeki Back aż do jej ujścia. Zwiedzili wyspy Montreal, Maconochie, oraz cypl Ogle, ale daremnie. Wszyscy ci nieszczęśliwi umarli z nędzy, z cierpień, wycieńczenia i głodu, usiłując okropnem ludożerstwem podtrzymywać swe istnienie. Oto co ich spotkało w owej podróży na południe! Czyż po tem wszystkiem macie jeszcze ochotę puścić się w ich ślady.
Drżący głos, namiętne ruchy i ogniem pałająca twarz Hatterasa, sprawiły na słuchaczach nieopisane wrażenie. Cała załoga porwana wzruszeniem w obec tych lądów złowrogich, jednym głosem zawołała:
„Na północ! na północ!“
— Tak! na północ! tam ocalenie, tam nas czeka chwała! Niebo samo widocznie chce tego, bo oto i wiatr się zmienia i przejścia mamy wolne! — Zmienić kierunek!
Majtkowie rzucili się z pośpiechem na swe miejsca; ogromne kawały kry zwolna topniały i rozpadały się; Forward zwrócił się szybko ku kanałowi Mac-Clintock’a.
Nie mylił się Hatteras, licząc na znalezienie wód mniej lodami zawalonych; płynął drogą, którą Franklin zgadywał niegdyś, wzdłuż wschodniego wybrzeża lądu księcia Walii, już wtedy dokładnie znanego, gdy przeciwnie brzeg drugi całkiem był jeszcze nieznany. Widocznie, lody pokruszone odpłynęły przejściem wschodniem ku południowi, bo kanał przez który sunął okręt, zupełnie prawie oczyszczony był z lodów; więc też i Forward mógł odzyskać czas stracony, a posiłkując się zwiększoną siłą pary, już 14-go czerwca przepłynął zatokę Osborne i najdalsze punkta do jakich doszły wyprawy wysłane w roku 1851. W ciaśninie lody dość jeszcze były gęste, lecz nie było obawy aby Forwardowi zabrakło wolnej do żeglugi wody.