Podróż do Bieguna Północnego/Część II/Od wydawcy
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Od wydawcy |
Pochodzenie | Podróż do Bieguna Północnego |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1876 |
Druk | Józef Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons: cz.I i cz.II |
Indeks stron |
Opowiadanie w niniejszem dziełku zawarte, przedstawia historyę usiłowań dążących do znalezienia przejścia północno-zachodniego i zbliżenia się ku północnemu biegunowi, a dokonanych do r. 1860. Przedstawia ono także wiernie podstawy mniemania ustalającego się coraz bardziej, o żeglowności mórz dotykających bezpośrednio bieguna północnego. Najnowsze naukowe pod tym ostatnim względem wiadomości, zdobyte w ostatnich podróżach w tamte nieznane strony, stwierdziły jeszcze domniemania poprzednie; jeśli kiedykolwiek ludzie dotrą do bieguna samego, co się po każdej nowej podróży podbiegunowej prawdopodobniejszem staje, to podobno nie lądem, ale po wodzie. Czy w samym punkcie biegunowym znajdą ląd czy wodę przesądzać niepodobna, w niczem to jednak prawdopodobnie nie zmieni natury samej podróży. Przypadłości jej zaś w skutek warunków klimatycznych pasa przybiegunowego, powinnyby być bardzo podobne do tych, jakie Verne w niniejszej książce opisał, więcej na istotnych faktach i na prawdopodobieństwie, niż na fantazyi swej wsparty. Relacye z dawniejszych równie jak i najnowszych podróży podbiegunowych, są tego dowodem. Oto kilka z tych ostatnich.
W r. 1871 parowiec amerykański „Polaris“ pod wodzą kapitana Hall‘a, dotarł przez morze Baffińskie na zatokę Smith‘a pod 78° 37′ szerokości północnej, gdzie Kane w 1853—1855 r. z powodu lodów zimował. Hall znalazł morze wolne od lodów, puścił się kanałem Kennedy, i z tego wpłynął na nieznany jeszcze nikomu inny kanał, któremu dał nazwę Robeson‘a, ministra ówczesnego marynarki Stanów Zjednoczonych Am. półn. Dotarł nim aż do 82° 16′ d. 3-go września. I jeszcze dalej mógł płynąć, bo ze szczytu masztu widać było rozległe morze, pokryte wprawdzie górami lodowemi, ale jeszcze nie zmarzłe. Było to morze Lincolna. Lękając się zamarznięcia morza, wrócono pod 81° 38′ do zatoki „Dzięki Bogu“ na południowo-zachodnim brzegu kanału Robeson‘a. Hall umarł 2-go listopada. Wyprawa przepędziła w zatoce zimę, podczas której zimno dochodziło do 39° Reaumura. Latem jednak ziemia pokryła się miłą zielonością i kwiatkami o barwach modrych i czerwonych, bezwonnemi jednak, jakiemi są także niektóre i u nas kwiatki. Zwierzęta miały więc tam czem się żywić; to też spotykano niedźwiedzie, lisy, zające a nawet piżmowcowe, widziano motyle i pszczoły, a od południa ciągnęły liczne stada ptastwa wodnego ku północy; pewne one być musiały, że znajdą tam pożywienie. Na lądzie znaleziono ślady mieszkań Eskimosów, zapewne czasowo tu kiedyś przebywających. Grunt złożony z łupku, w którym spotykano skamieniałą trzcinę bambusową i inne rośliny, odmarzł latem na 9 cali. Wyprawa po zgonie Hall‘a zwichniętą została. Dowódzca Buddington postanowił powrócić do domu, z powodu uszkodzenia okrętu przez lody. Ruszono w drogę w połowie sierpnia, ale lody zawalały ciaśniny i kanały, a objąwszy okręt, niosły go z sobą ku południowi. W nocy 15-go października ogromna bryła lodu dostaje się pod okręt, przechyla go. Część osady wysiada na lód, gdzie już dawniej wystawiono domek śniegowy i zniesiono niejakie zapasy. Odcięto dwie łodzie od okrętu, który po skruszeniu się bryły pod nim będącej prostuje się i odpływa w kierunku północy. Pozostali na lodzie, po strasznych niebezpieczeństwach i cierpieniach dostali się nakoniec w końcu kwietnia 1873 r. na parowiec amerykański „Tigres,“ pod 53° szerokości półn. Dzieje tej wyprawy przeczuł niejako Verne opowiadając powrót garstki podróżnych pod wodzą doktora Clawbonny; ale rzeczywistość z jaką walczyła gromadka odcięta od okrętu „Polaris,“ o wiele straszniejszą była od tego, co fantazya Verne‘a wynalazła. O przesadę więc nikt go pomawiać nie może. Ci, którzy pozostali na okręcie, dobili się z mozołem do zachodniego krańca Grenlandyi w zatoce Smith‘a; przezimowali tam z pomocą Eskimosów i z wielkim trudem odbyli dalej podróż powrotną na dwóch łodziach, zbudowanych z niezdatnego do żeglugi okrętu. D. 23-go marca pod 76° szer. półn. niedaleko przylądka York, spotkali szkocki statek Ravenscraig; przyjął ich i oddał innym statkom także szkockim, na których do Europy przybyli.
Inna znowu wyprawa do bieguna, przez rząd szwedzki wysłana pod wodzą profesora Nordenskiolda, wypłynęła w lipcu 1872 r. z Göteborga i w końcu tegoż miesiąca przybyła do zatoki Eisfiord na zachodnim brzegu Spitzbergu. Zamierzano dopłynąć do wysy Parry‘ego pod 80° 40′ szer. półn. złożyć tam zapasy, wiozące je statki (żaglowe) odesłać, a zimą na saniach ruszyć do bieguna. Wczesne lody zniweczyły zamiar posunięcia się wodą do zamierzonego punktu; osiągnięto tylko 79° 53′ sz. półn, w zatoce Mossel. Urządzono na lądzie mieszkanie i obserwatoryum. We wrześniu panowała tam najpiękniejsza pogoda; zieloność pokrywała ziemię, ptastwo ciągnęło na północ. D. 16-go września atmosfera zmieniła się nagle; powstała burza, wicher napędził lodów do zatoki, które się ścięły pod mrozem na 28° Celsiusza, i zamknęły okręty mające odpłynąć do ojczyzny. Zamiast 21 ludzi, było 67 do żywienia. Wkrótce znalazło się innych 60-ciu, rybaków, zaskoczonych zimą i głodem, żądających przytułku i pożywienia. Odesłano ich do zatoki Eisfiord, gdzie były złożone zapasy i gdzie 18-tu się dostało; wszyscy jednak przed wiosną roku następnego zmarli, zapewne na szkorbut. Inni powrócili do domu na swych łodziach, bo w listopadzie burza pokruszyła lody. Nordenskiold przezimował nad zatoką Mossel, i zbogacił naukę ważnemi spostrzeżeniami co do organizmów zwierzęcych żyjących w mule podmorskim, mającym tylko 2° Cel. ciepła, albo w śniegu, w 10-ciu lub 15-tu stopniach zimna (według termometru Cels.), podczas gdy temperatura powietrza wynosiła 38° Cels. W lutym i marcu mrozy były największe i przechodziły 38° Cels. W końcu kwietnia dopiero zdołano puścić się w drogę na saniach i dotarto do wyspy Parry‘ego, oraz na pobliską wyspę Phipps, ale spostrzeżono, że morze zawalone górami i skałami lodowemi, zbitemi mrozem w jedną massę, nie jest do przebycia na saniach. Wrócono do zatoki Mossel inną drogą, przez wyspę Nord-Ost-Land, pokrytą lodem na parę tysięcy stóp grubym, od brzegu do brzegu. Z powodu braku żywności, po puszczeniu lodów wrócono do Szwecyi, gdzie wyprawa stanęła w początkach sierpnia. Z podróży profesora Nordenskiolda wywiedziono wniosek, że saniami niepodobna przebrać się do bieguna.
Wyprawa austryacka na okręcie „Tegethof“ wypłynęła w połowie lipca 1872 roku z Tromsö, przystani na północnym brzegu Norwegii. Zadaniem jej nie było dążyć do bieguna, ale zbadać morze północ Syberyi oblewające, oraz dopływy jego Syberyjskie, a jeśli można dostać się na ciaśninę Behringa rozdzielającą Azyę północną od Ameryki. W tym celu dowódzcy, Weyprecht i Payer, chcieli się dostać najprzód na północną stronę wyspy Nowa Ziemia, a ztamtąd puścić się ku wschodowi. Ale już na zachodnim brzegu tej wyspy pod 76° szer. półn. spotkano pierwsze lody podróż utrudniające, a niedługo potem okręt pochwycony przez nie, poniesiony został zrazu w kierunku północno-wschodnim do 78° 42′ szer., a potem w kierunku północno-zachodnim. Działo się to w ciągu zimy z roku 1872 na 1873, w której mróz dochodził do 46° Celsiusza. W samym końcu sierpnia r. 1873 spotkano pod 79° 43′ ląd ciągnący się od zachodu na północ, i nazwano go ziemią Franciszka-Józefa. Wzdłuż tego lądu posuwał się zwolna okręt; nareszcie w październiku, uwolniony z lodów które go dotąd więziły, a pokruszyły się nareszcie, przymarzł do brzegu pod 79° 51′ szer. półn.. Trzeba było powtórnie zimować. Nie mogąc posuwać się z okrętem, postanowiono na saniach dążyć ku północy; w kwietniu 1874-go roku Payer dotarł po lodach ciaśniny nieznanej, którą „Austria-Sund“ nazwano, a ląd jej wschodni ziemią hr. Wilczka, aż do 82° 5′ szerokości północnej. Nie można było posuwać się dalej, bo śnieg topniał i lody kruszały. Z przylądka wyspy oznaczonej nazwą Królewicza Rudolfa, widziano jakieś nowe lądy; wschodnio-północnemu nadano nazwę Petermana (naczelnika Instytutu geograficznego w Gotha), a zachodnio-północnemu imię króla szwedzkiego Oskara. Ciepło dochodziło do 13 stopni Cels.; ptastwo śpiewało, inne leciało na północ, lód miejscami nie więcej miał grubości jak dwa cale, a w dali okazywała się woda płynna. Nie mając czółna, musiał Payer wracać do okrętu, który zostawiwszy między lodami przybrzeżnemi, na łodziach puszczono się w podróż powrotną. Mozolna ona była niesłychanie i pełna niebezpieczeństw. Odbywano ją to saniami, to na łodziach, a jak powoli, z tego wnosić można, że po wyruszeniu d. 22-go maja, dopiero w połowie sierpnia opuszczono się do 77° 49′ szerokości i spotkano już morze żeglowne. Dnia 24-go tegoż miesiąca, przy południowej części Nowej Ziemi spotkano statek rossyjskiego żeglarza Woronina, który za opłatę 1,200 rubli dowiózł podróżnych do Wardö w Norwegii.
W r. 1875 wypłynął z Anglii w końcu czerwca okręt „Pandora,“ na morza północne amerykańskie, dla zasięgnięcia wiadomości o dawniej już wysłanych ku biegunowi okrętach angielskich „Alerton“ i „Discovery.“ Podług sprawozdania kapitana Allen Young‘a, „Pandora“ zwiedziła wyspy króla Wilhelma. Na jednej z wysp Carrey‘a (pod 76° szer. północ.) znaleziono depeszę kapitana Neves, dowódcy wyprawy angielskiej, zawierające te słowa: „Na pokładzie okrętu Jej Królewskiej Mości, „Alert,“ przy wyspach Carrey‘a d. 27-go lipca 1875 r. o godzinie 3-ej rano. Albert i Discovery przypłynęły tu o północy, a po złożeniu niniejszej depeszy, odpłynęły o 6-ej rano do ciaśniny Smitha. Opuściwszy Uppernawik d. 22, a wyspę Browna 23-go tegoż miesiąca, wieczorem. Okoliczności mamy przyjazne i spodziewamy się osiągnąć wysoki stopień szerokości.“ Okręt Pandora przywiózł tę depeszę do Portsmuth d. 23-go października 1875 r.
Może nieprędko się świat dowie o losach tej ostatniej wyprawy, a może nie dowie się nigdy; bo jeśli w ogólności podróże morskie odległe, połączone bywają z niebezpieczeństwami, to niebezpieczeństwa te straszniejsze bywają na oceanie, który lodowatym nazwano. Ale wyrazy depeszy mówiące o przyjaznych do dalszej na północ żeglugi okolicznościach, i nadziei osiągnięcia wysokiego stopnia szerokości północnej każą się domyślać, że wówczas lody nie tamowały drogi żeglarzom.
Tak tedy od strony Ameryki, równie jak od strony Azyi, bo Nowa Ziemia acz do Europy się liczy, styka się z Azyatyckiemi wodami, idące ku biegunowi wyprawy, spotykały latem temperaturę względnie wysoką; spotykały wegetacyę, zwierzęta czworonożne, widziały odlatujące ku północy ptastwo i morze mniej więcej żeglowne. Od strony Europy (Szpicberg) było to samo; ale tam spotkano lody nieprzebyte. Przecież, jeśli one takiemi były dla wyprawy Nordenskiolda, to mogły i mogą być wolne w innym roku. Gdzie w r. 1853-1855 Kane zimował (pod 78° 37′ szer. półn.) znalazł Hall 1871 wolne od lodów morze. Z wielu wypraw ku północy przekonano się, że niektóre lata bywają tam pomyślniejsze do żeglugi niż inne; żeglarze i badacze dopatrują w tych przemianach atmosferycznych peryodyczność, podobną do tej, jaką dopatrują meteorologowie w zmianach atmosferycznych na innych pasach ziemi. Wreszcie nie same tylko te zmiany mogą ułatwić zbliżenie się do bieguna północnego, ale i prądy morskie, dotąd albo nie dokładnie zbadane, albo całkiem nieznane. Im to przypisują Weyprecht i Payer posuwanie się wraz z lodami to we wschodnio, to w zachodnio-północnym kierunku, lubo i wiatry coś się do tego przyłożyć mogły. Tłoczenie się kry od północy w kanał Robeson‘a, o którem mówi relacya z amerykańskiej wyprawy Hall‘a, przypisano poniekąd prądowi nieznanemu, idącemu od bieguna.
Ze wszystkiego zatem, tak z tego co Verne w niniejszej książce spisał z dawniejszych relacyj słynnych żeglarzy i uczonych, jak i z tego co tu z relacyj o ostatnich do bieguna wyprawach w treści podano, wnosić można, że przy zwiększającem się co rok niemal doświadczeniu, opartem na spostrzeżeniach praktycznych; przy mnożących się ciągle badaniach natury stron tamtych i korzystaniu ze zdobyczy naukowych, a nadto przy szczęśliwych okolicznościach, dotrą ludzie do tajemniczego punktu, biegunem północnym zwanego.
Autor niniejszej książki, fantazyą swoją na ogromnej erudycyi wspartą, doprowadził swego bohatera do owego punktu, może o niewiele tylko lat wcześniej, niż ktoś rzeczywiście tam dojdzie — i zapewne opowieść o nim i o trudach dostania się do niego, mało się będzie różnić od głównych danych, na których Verne opowiadanie swe osnuł.