Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni/Rozdział XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni
Podtytuł Zajmująca powieść z życia podróżników
Wydawca Wydawnictwo „Argus“
Data wyd. 1923
Druk Druk. W. Cywińskiego, Nowy Świat 36
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Tour du monde en quatre-vingts jours
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXVIII.
Pan Fogg gra w wista w wagonie. Zamierzony pojedynek.

Pociąg kierował się od tej pory na północ. Passepartout niecierpliwił się i niepokoił coraz bardziej, czy zdążą na czas. Fix chciał podobnież być jak najprędzej na posiadłościach angielskich, aby módz aresztować ściganego przez siebie Fogga, jeden Fogg tylko siedział spokojnie i bynajmniej nie obawiał się opóźnienia.
O godzinie dziesiątej wieczorem pociąg stanął na stacji Fort Brigder i wszedł w dwadzieścia minut potem na stację Wyoming, starożytną Dakota.
Nazajutrz, 7 grudnia, zatrzymano się przez kwadrans na stacji Grin Riwer. Śnieg padał przez całą noc wraz z deszczem, nie przeszkodził więc szybkiemu biegowi pociągu.
Niepokoiło to jednak Passepartout, który szemrał:
— Co za myśl przyszła mojemu panu podróżować w zimie! Mógł poczekać do wiosny...
Ale w chwili, gdy poczciwy chłopak obserwował pogodę, pani Anda niepokoiła się z innego powodu.
Kilku z podróżnych wyszło z wagonu, aby użyć przechadzki pomiędzy nimi pani Anda dostrzegła Proctora, owego Amerykanina, który miał się bić z panem Foggiem.
Pani Anda, nie chcąc być zauważona, rzuciła się w głąb wagonu.
Okoliczność ta zaniepokoiła młodą kobietę. Przywiązała się mocno do pana Fogga, który w sposób chłodny wprawdzie, ale wyraźny dawał jej dowody wielkiej życzliwości i pamięci.
Nie rozumiała zapewne jeszcze całej głębi swego uczucia dla pana Fogga, sądziła, że to przez wdzięczność za wyratowanie czuje dlań taką sympatję. Ale w rzeczywistości żywiła dla niego uczucie większe nad wdzięczność.
Serce ścisnęło się jej boleśnie, kiedy spostrzegła olbrzymią, ordynarną postać Amerykanina, z którym Fogg chciał prędzej, czy później pojedynkować się.
Naturalnie, że tylko zbieg okoliczności sprowadził tu olbrzymiego przeciwnika, ale w każdym razie był on tutaj i trzeba było za wszelką cenę uniemożliwić spotkanie z nim panu Fogg.
Pani Anda, korzystając z drzemki Fogga, podeszła do Passepartout i Fixa i zwierzyła się im ze swego niepokoju.
— Ten Amerykanin jest tutaj! — zawołał Fix, — niech pani będzie pewna, że przed panem Fogg, miałby do czynienia ze mną.
— Panie Fix, — odpowiedziała pani Anda, — pan Fogg nie pozwoli nikomu mścić się i stawać w jego obronie. Powiedział, że wróci do Ameryki, aby się z nim pojedynkować. Jeśli zobaczy tego olbrzyma, nie poradzimy nic na to, żeby się nie bił, a mogą z tego wyniknąć jak najgorsze następstwa.
Trzeba więc, żeby go nie widział!
— Ma pani rację, — spotkanie może nam wszystko zepsuć. Zwycięzca, czy zwyciężony pan Fogg może się spóźnić.
Rozmowa przerwała się. Pan Fogg zbudził się i przyglądał się wsi przez ośnieżoną szybę wagonu.
Ale po pewnym czasie, zdala od pana Fogga i pani Andy, Passepartout spytał się Fixa:
— Czy naprawdę biłby się pan za pana Fogga?
— Gotów jestem na wszystko, — odrzekł inspektor policji, — aby go dowieźć żywym do Europy...
Passepartout poczuł jakoby dreszcz na te zimno wymówione słowa.
Fixowi zdawało się, że wynalazł sposób na to, żeby uwagę pana Fogga odwrócić od Amerykanina.
Podszedł do niego i rzekł:
— Prawda, jakie długie i nudne godziny spędza się w wagonie, podczas podróży?
— Rzeczywiście, odpowiedział dżentelmen. — Ale wszak mijają one.
— Pamiętam, że jadąc parowcem, lubił pan grać w wista.
— Tak, — odpowiedział Fogg — ale tutaj nie mam ani kart ani partnerów.
— Ach! karty! znajdziemy je w wagonie amerykańskim, są tam do sprzedania. A co do partnerów, to zapewne pani...
— O, tak! — odpowiedziała żywo pani Anda, — umiem grać w wista...
— Ja także, — odpowiedział Fix, — jeżeli więc pan sobie życzy...
— Owszem, jeśli to panu dogadza, — odrzekł Fogg, zachwycony możliwością gry w ulubionego wista...
Passepartout pobiegł po karty i natychmiast przyniósł dwie talje.
Gra się rozpoczęła. Pani Anda znała tę grę i zasłużyła nawet parę razy na pochwałę pana Fogga.
Co do Fixa, to był on świetnym partnerem i dorównywał w grze panu Fogg.
W południe podróżni znajdowali się w forcie Halleck. Jeszcze kilka godzin i przejadą niebezpieczne urwiska i góry. Śnieg ustał, zaczął natomiast się przymrozek. Duże ptaki uciekały, przerażone biegiem lokomotywy.
Była to pustynia w całem tego słowa znaczeniu.
Po śniadaniu pan Fogg i jego partnerzy rozpoczęli na nowo grę w wista, gdy naraz dały się słyszeć głośne sygnały i raptem pociąg stanął.
Passepartout wysunął głowę przez okno i wyjrzał, ale nie było widać żadnej stacji, ani też żadnej przeszkody do zatrzymania się pociągu.
Pani Anda i Fix bali się przez chwilę, czy pan Fogg nie zechce sam wyjść na drogę i zbadać powód zatrzymania pociągu, ale chłodny jak zwykle dżentelmen ograniczył się tylko powiedzeniem do służącego.
— Zobacz, co się stało.
Passepartout wyszedł z wagonu. Ze czterdziestu podróżnych opuściło już swoje miejsca, a między nimi i Amerykanin.
Pociąg zatrzymał się przed czerwonym sygnałem, zwiastującym niebezpieczeństwo.
Maszynista i konduktor rozmawiali żywo z dróżnikiem, którego wysłał zawiadowca następnej stacji.
Passepartout, zbliżywszy się do zebranych, posłyszał słowa dróżnika.
— Nie! nie podobna przejechać! Most rozwalony i nie mógłby utrzymać pociągu.
Byłto most zwodzony, bardzo zniszczony i rzeczywiście grożący katastrofą. Passepartout z zaciśniętemi zębami słuchał tej wiadomości.
— A więc tak! — zawołał Amerykanin, — mamy więc stać na śniegu!
— Panie, — odrzekł konduktor, — telegrafowano do stacji Omaha o ratunek, ale dopiero za sześć godzin możemy się spodziewać pomocy.
— Sześć godzin! — wykrzyknął Passepartout.
— Zapewne, — odpowiedział konduktor, — przez ten czas możemy pieszo dojść do stacji.
— Pieszo! — zawołali podróżni.
— A jak daleko od nas jest stacja? — spytał któryś z podróżnych.
— Odległa jest o dwanaście mil, — odpowiedział.
— Dwanaście mil po śniegu! — zawołał Amerykanin.
I zaklął głośno. Passepartout zaś gotów był bić się ze złości z przeciwnikiem pana Fogga. Passepartout pomimo woli zmuszony był uprzedzić swego pana o wypadku.
Z głową spuszczoną skierował się do wagonu, gdzie pan Fogg grał w karty, tymczasem zaś konduktor zwrócił się do pasażerów i rzekł.
— Panowie, zdaje mi się, że znalazłem sposób wybrnięcia z kłopotu. Przejdziemy przez most...
— Po moście? — spytał się jeden z podróżnych.
— Po moście.
— Z pociągiem? — zapytał Amerykanin.
— Z pociągiem.
Passepartout zatrzymał się i pochłaniał słowa konduktora.
— Ależ most grozi zawaleniem! — wołano.
— Nic nie szkodzi, wierzę, że gdy puści się pociąg z całą szybkością, to ominiemy niebezpieczeństwo.
Znaczna część podróżnych zgodziła się na ten projekt.
Wszak przez rzeki przejeżdżały nieraz pociągi bez mostów. Trzeba tylko puszczać z najwyższą szybkością lokomotywę.
Passepartout uważał jazdę tę za ryzykowną i opierał się temu.
— Co? boisz się pan? — zawołał Amerykanin.
— Ja? boję się? — wykrzyknął urażony temi słowami Passepartout — A więc dobrze! Pokażę wszystkim, że Francuz dorówna, a nawet przewyższa tych z Ameryki!
— Do pociągu! do pociągu! — wołał konduktor.
— Tak! do pociągu! — mówił Passepartout — A, mnie się zdaje, że lepiej, żebyśmy przeszli po moście, a dopiero później przewieźć pociąg.
Ale nikt nie słuchał rozsądnej rady Passepartout.
Podróżni zajęli swoje miejsca w wagonie. Passepartout usiadł na swojem, nie mówiąc o niczem swemu panu. Gracze byli do głębi pochłonięci wistem.
Lokomotywa puściła się całym rozmachem, przechylając się, jak skoczek w tańcu, poczem, po drugim dzwonku rozległ się głośny gwizd i całą siłą pary puszczono się na rzekę.
Zdawało się, że pociąg, pędząc po sto mil na godzinę, nie idzie, lecz płynie w powietrzu...
I rzeczywiście pociąg przeszedł most, ale zaledwie znalazł się na przeciwnej stronie most padł w nurty rzeki rozwalony.
Tegoż wieczora pociąg przebywał swą drogę bez żadnego wypadku.
Pan Fogg siedział i grał w wista. Szczęście mu dziś bardzo sprzyjało.
Wciąż wygrywał i wygrywał. W chwili gdy stawiał pika, jakiś głos gruby odezwał się poza plecami Fogga:
— A ja stawiam karo!
Grający odwrócili głowy i spostrzegli Amerykanina, który, spojrzawszy na pana Fogga, wykrzyknął:
— Ach to pan, panie Angliku! Pan chcesz stawiać pika!
— Kto chce, ten stawia! — spokojnie powiedział Fogg, kładąc pika.
— A ja chcę, żeby pan stawiał karo! — zawołał zirytowany Amerykanin.
I uczynił gest, jakby chciał złapać kartę, dodając:
— Pan nie ma pojęcia o grze!
— Może będę zręczniejszy w innej grze, — rzekł, wstając pan Fogg.
— Zależy tylko od pana zmierzyć się z synem Johna Bulla, — rzekł grubym głosem przeciwnik.
Pani Anda zbladła śmiertelnie. Krew spłynęła całkowicie z jej twarzy.
W pierwszym porywie rozpaczy pochwyciła pana Fogga za rękę, ale ten odsunął ją grzecznie.
Passepartout rzucił się ku Amerykaninowi, aby go wypchnąć z wagonu, ale pan Fogg powstrzymał go wzrokiem.
Natomiast Fix podniósł się z miejsca, podszedł do Amerykanina i rzekł:
— Zapomniał pan, że obrażonym byłem ja, nietylko bowiem mnie pan znieważył, ale i pobił!
— Panie Fix, — odezwał się Filip Fogg spokojnie — przepraszam pana, ale sprawa ta do mnie należy.
Wtrącając się do mojej gry, pan Proctor ubliżył mnie i odpowie mi za to.
— Kiedy pan chce i gdzie pan chce, — odpowiedział Amerykanin — i bronią, jakiej pan sobie życzy!
Pani Anda napróżno starała się odwieść pana Fogga od strzelaniny, inspektor policji również, Filip Fogg niezwłocznie opuścił wagon wraz z Amerykaninem.
— Panie, — odezwał się pan Fogg do swego przeciwnika, — muszę się bardzo śpieszyć, aby być na czas w Europie i opóźnienie może mi bardzo w mych interesach zaszkodzić.
— Ale cóż mnie to może obchodzić?
— Panie, — zaczął pan Fogg bardzo uprzejmie, — podczas naszego poznania się w San Francisco, proponowałem panu przyjazd mój specjalny do Ameryki na pojedynek, po załatwieniu mych interesów.
— Prawda!
— Czy pan godzi się na prolongatę sześciu miesięcy?
— Dlaczego nie sześciu lat?
— Powiedziałem: sześciu miesięcy, — powtórzył pan Fogg — i będę punktualny.
— W tej chwili, albo nigdy! — krzyknął olbrzymi człowiek.
— Niech będzie, — odpowiedział Fogg. — Czy pan jedzie do Nowego Jorku?
— Nie.
— Do Chicago?
— Nie.
— Do Omaha?
— Pana to nie dotyczy dokąd jadę! Czy pan zna Plum Creek?
— Nie, — odpowiedział pan Fogg.
— Jest to najbliższa stacja. Pociąg stanie tam za godzinę. Stać będzie dziesięć minut. W dziesięć minut można zamienić wystrzały.
— Niech i tak będzie, — odpowiedział Fogg, — zatrzymam się w Plum Creek.
— I sądzę, że tam pan na zawsze pozostanie, — dodał Amerykanin z zarozumiałością bez miary.
— Kto to wie? — odpowiedział Fogg, wchodząc do wagonu tak samo chłodny, jak i zazwyczaj.
Po tej rozmowie zaczął uspokajać panią Andę, tłomacząc jej, że pyszałkowie nigdy nie są tak bardzo odważni.
Potem poprosił Fixa, żeby mu służył za świadka, czego mu ten nie mógł odmówić, następnie zasiadł do wista, grając, jakby mu się nic a nic nie zdarzyło.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.