Poezye Gustawa Zielińskiego/Życiorys autora/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Życiorys autora
Pochodzenie Poezye Gustawa Zielińskiego
Wydawca Własność i wydanie rodziny
Data wyd. 1901
Druk S. Buszczyński
Miejsce wyd. Toruń
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Dążność do odzyskania niepodległości kraju, do walki z trzema zaborczemi mocarstwami, żywo i namiętnie odzywała się w sercach emigrantów naszych we Francyi, pobudzając do przedsięwzięć szlachetnych w zasadzie, lecz zgubnych w skutkach. Z początkiem roku 1833, miała się na różnych punktach zaboru rosyjskiego, rozwinąć wojna partyzancka, obmyślona przez Józefa Zaliwskiego[1], który się odznaczył walecznością w r. 1831. Emisaryusze, młodzi zapaleńcy, którym się zdawało, że jak tylko pokażą się w znanych sobie stronach, rozrzucą proklamacyę i dadzą hasło do powstania, to wszyscy chwycą za broń i wypędzą wrogów, z otuchą wielką zbliżali się do kraju; lecz w miarę napotykanych przeszkód, chłodli i cofali się z drogi. Sam przewódca wyprawy, Zaliwski, wraz z swymi pomocnikami, został aresztowany w Galicyi, tak, że zaledwie kilku tylko przedarło się do Królestwa i na Litwę. Jednym z takich był Kalikst Borzewski, działający w powiecie lipnoskim, jako z tej okolicy pochodzący. W końcu marca 1833 r., odbyła się rewizya w Ugoszczu u p. Borzewskiej, tak ścisła, że nie zważając na stan niebezpiecznie chorej pani domu, jej nawet łóżko przetrząsano. Wypadek ten, rzucił popłoch na całą okolicę, a nikt się nie domyślał przyczyny rewizyi; przypuszczano, że to jest jakiś środek rządowy, aby tajemnie przygotowanemi najściami domów, zdobyć materyał dowodowy, pozorujący prześladowania obywateli, zwłaszcza, że od czasu do czasu, dochodziły wieści o aresztowaniu różnych osób, na które najmniejsze nie padało podejrzenie, jakoby brały udział w rewolucyi.
W tymże miesiącu, przesunęło się przez Lipnoskie kilku emisaryuszów; u Gustawa Zielińskiego w Krzu, był także jeden, podobno Horodyski, dążący w Augustowskie, a nie znalazłszy go, szukał go w Chrostkowie. Czy miał on do Gustawa jakie polecenie z Francyi od kolegów Zielińskiego, czy też rekomendacye od obywateli dalej go przesyłających? — jakie były jego szczegółowe zamiary? — o tem młodzieniec nasz, nigdy się nie dowiedział, ale zato pewnem się stało, iż na trop tego właśnie emisaryusza, wpadł kapitan żandarmeryi z Włocławka Jurgaszko i zwrócił swe śledcze oczy na Zielińskiego. W tym także mniej więcej czasie, zjawiło się dwóch emisaryuszów (Wołłowicz i Piszczatowski) u Eustachego Chełmickiego w Witoszynie, mających zamiar przedrzeć się na Litwę.
Pomimo to, o ruchu partyzanckim w Lipnoskiem było głucho; ci, co widzieli emisaryuszów, nie umieli czy nie chcieli nic powiedzieć i zachowali doskonale tajemnicę: dopiero ogłoszenie rządowe, ostrzegające, iż wszyscy mający jakiekolwiek stosunki z przybyszami, usiłującymi wznowić w kraju zaburzenia, oddani zostaną pod sąd wojenny, dało do myślenia ogółowi, iż się przygotowują jakieś ważne wypadki. Niebawem też, przesadne wieści o zastępach zbrojnych, zaczęły krążyć po kraju i budzić nieokreślone nadzieje. W końcu kwietnia, Kalikst Borzewski przybył do Prus zachodnich w okolice Brodnicy i tam zaczął swój oddział rekrutować, głównie pomiędzy emigrantami z Królestwa, którzy wyszedłszy do Prus z wojskiem, r. 1831, tam się u obywateli miejscowych zawiesili szukając utrzymania jako oficyaliści. Borzewski, zbierając i uzbrajając swych partyzantów, spotkał się z Arturem Zawiszą, wracającym z kongresówki i wybierającym się w podróż powrotną do Francyi. Zawisza, młody, zdolny, zapalony, pierwej od Borzewskiego dostał się był do kraju i w chłopskiem przebraniu dotarł do Warszawy. Tu, przez policyą schwytany, potrafił ujść z aresztu; wieść niesie, że mu do tego pomógł generał Witt, ówczesny gubernator stolicy, który wiedząc, że schwytany jest Zawiszą, kazał go osadzić w domu zarobkowym, skąd więzień mógł łatwo uciec. Mając sposobność przypatrzenia się dobrze wyniszczonemu stanowi kraju i apatycznemu usposobieniu mieszkańców, Zawisza doszedł do przekonania, że szaleństwem byłoby zagrzewać ich teraz do powstania. Spotkawszy się z Borzewskim, nie ukrywał swego poglądu i oznajmił, że wraca do Francyi. Borzewski oburzył się, twierdząc, że to jest zdradą sprawy narodowej tak nic nie zrobiwszy, odstępować od przedsięwzięcia, przysięgą stwierdzonego. Zawisza, dotknięty boleśnie zarzutami, oświadczył Borzewskiemu, że pójdzie razem z nim do Polski, z postanowieniem, iż z niej już nie wróci, cokolwiek go spotka. Oddział Borzewskiego składali: Kajetan Kowalewski student uniwersytetu, Kurella uczeń szkoły politechnicznej, Wojtkiewicz powstaniec z Litwy, Siedlecki, Zając żołnierz z wojska polskiego, Moroz dezerter rosyjski i Aksamitowski służący Kurelli. Uzbroiwszy partyzantów w dubeltówki i pistolety, Borzewski razem z Zawiszą, przeprawili się przez Drwęcę na tratwie w bliskości Radzik i wkroczyli do Królestwa, w nocy dnia 3 maja. Na znak, że rozpoczynają walkę, napadli posterunek kozacki stojący na granicy, a złożony z trzech ludzi: jednego zabili, drugiego ranili wystrzałami przez okno do budy kozackiej danemi i pod zasłoną nocy ruszyli w głąb powiatu Lipnoskiego.
Gustaw Zieliński drugą połowę kwietnia przepędził w Warszawie. Tam go doszły wiadomości o wkroczeniu jednego czy dwu oddziałów do Królestwa, o ich rozproszeniu zaraz na granicy, o otruciu się dowódcy Drzewickiego, wziętego do niewoli, o powieszeniu czy też rozstrzelaniu dwu innych emisaryuszów. Nie mając podówczas jasnego wyobrażenia, ani o celu, ani o doniosłości tych działań, Gustaw był pewny, że wszystko już się skończyło, że to był jakiś wybryk szalony niewielkiej liczby jednostek i z tem przekonaniem wrócił do domu. W dniu 4 maja, będąc u stryja swego w Wierzbicku, gdzie było parę osób, mówiąc o tych wypadkach, mniej więcej takie wyraził zdanie. Obecny tam podobno podsędek z Lipna zaprotestował, uważając rzecz za daleko ważniejszą, bo oto właśnie nadszedł raport urzędowy do Lipna, że jakaś banda wtargnęła w Lipnoskie, że wymordowała posterunek kozacki itd. i że teraz należy się spodziewać donioślejszych wypadków. Odtąd, nowe wieści nadchodziły z każdą nieledwie godziną; to o pojawieniu się oddziału partyzanckiego w różnych miejscowościach, to o jego sile, którą rozgłos coraz to dalszy nadzwyczaj pomnażał. D. 6-go maja, Gustaw wrócił do siebie na Kierz, aby się usunąć od słuchania wieści, niecierpliwiących go przesadą swoją; a że lubił kwiaty i sprowadził sobie niemało cebulek, nie mając ogrodnika, sam zajął się urządzeniem przed oknami w ogrodzie kwietnika i sadzeniem cebul i flanców. W dniu 7-go maja po obiedzie, kiedy w najlepsze zajęty był ogrodnictwem, dostrzega przez płot dzielący ogród od podwórza, zajeżdżającą bryczkę i wysiadających: Wilczewskiego z Jastrzębia i Ostrowskiego ze Złotopola. Pobiegł ku domowi drzwiami od ogrodu, aby się obmyć, gdyż był ziemią powalany, i przywitać gości. Zastanowiła go ta wizyta, bo ci panowie dotąd u niego nie byli, i on właściwie, jako młodszy i świeżo wchodzący w stosunki obywatelskie, powinien był złożyć im odwiedziny. Po krótkiej nic nieznaczącej rozmowie i zapytaniu, czy Gustaw nie ma dokładnej mapy Polski, zaczęli się dowiadywać co tu u niego słychać.
— Nic, — odpowiedział Gustaw — bo tu nikogo nie widzę; ale gdzie się tylko ruszę, to spotykają mnie wieści o oddziale, który miał wkroczyć i to z takiemi przesadzonemi okolicznościami, że nieledwie przypuścić muszę, iż to jest tylko urojenie.
— Otóż my możemy panu coś dokładniejszego o tem wszystkiem powiedzieć, bo właśnie od nich jedziemy. Jest tu Borzewski i Zawisza, i jeszcze jeden dawny kolega i przyjaciel pański, którego nie pamiętamy; koniecznie chcą się z panem widzieć i nas tu w tym celu przystali. Znajdują się tu niedaleko w lesie lubowieckim. Sami pana zawieźć nie możemy, bo nie chcemy na siebie zwracać uwagi przez częste kręcenie się na jednem miejscu, ale tu przyjdzie leśny z Lubowca, Kamiński, który pana zaprowadzi.
Po odjeździe owych panów, Gustaw biedził się z myślami co robić. Ciekawość, żeby się rzetelnej prawdy dowiedzieć i zobaczyć dawnych kolegów uniwersyteckich, przemogły nad radami chłodnego rozsądku. Poszedł więc w kierunku Lubowca i niebawem spotkał Kamińskiego, który mu się przedstawił jako dawny wojskowy i oświadczył, iż ma polecenie zaprowadzić go do pana dowódcy. Kiedy weszli w las lubowiecki i zwrócili się w gęstwinę, Kamiński kazał Gustawowi ukryć się w gąszczu, gdyż ujrzał zdala jakichś ludzi, sam zaś poszedł naprzód by się dowiedzieć, kto są oni, a powróciwszy oznajmił, iż są to właśnie partyzanci, co przyszli do bagienka po wodę. Był to Zawisza z Aksamitowskim: obaj mieli pistolety za pasem. Przywitawszy się z Zawiszą jako kolegą uniwersyteckim, Gustaw poszedł z nim w las, a wodę ponieśli Kamiński i Aksamitowski. Po półgodzinnej drodze, stanęli w obozie w lesie chrostkowskim, w miejscu najbardziej oddalonem od wszystkich mieszkań ludzkich. Kamiński miał tę ostrożność, że obierając schronienie dla oddziału wskazał je poza granicami lasu lubowieckiego, aby sam jako leśny, mógł ujść podejrzenia i odpowiedzialności. Obóz nie miał nic poetycznego: kilka dubeltówek opartych o sosny, kilka płaszczów rzuconych na ziemię, ognisko wygasłe i parę butelek próżnych, — to i wszystko. Za nadejściem Zawiszy i Gustawa, podniósł się z płaszcza na którym leżał, wysoki dowódca, któremu Zieliński został przez Zawiszę po wojskowemu, z ręką przyłożoną do czapki, zameldowany. Inni, otoczyli przybysza i rozpoczęły się powitania: z Kowalewskim, jako dobrym kolegą od ław szkolnych i uniwersyteckich, i z Borzewskim, z którym Gustaw był na jednej pensyi w Toruniu, lubo znacznie młodszym. Po powitaniach i przypomnieniach, rozpoczęła się ogólna rozmowa. Borzewski wypytywał Gustawa, jako niedawno z Warszawy przybyłego, czy tam dużo jest wojska. Zieliński wiedział tylko ogólnie, że wojska nie brak, ale nie umiał oznaczyć, ani jego liczby, ani rozpołożenia. Następnie, mówiono o rannym znajdującym się w obozie. Był nim Kurella, młody, wysoki, silnie zbudowany, ogorzałej prawie czarnej twarzy; w napadzie na posterunek kozacki na granicy, dostał loftką w piersi od któregoś ze swoich; pierś spuchła i ogromnie się zaogniła, — cierpiał silnie, co widać było na obliczu, ale mężnie znosił to cierpienie. Ponieważ za dni parę obóz miał ruszyć dalej, Borzewski prosił Zielińskiego, aby się zajął wywiezieniem i ułatwieniem ucieczki rannemu. Gustaw odrzekł: że musi się nad tem zastanowić i że nazajutrz da odpowiedź. Borzewski i Zawisza dawali mu proklamacyę, ale ten jej nie przyjął, oświadczając: że wprawdzie jej sam nie czytał, ale z opowiadania innych wie o jej treści.
— Kiedy znasz proklamacyę — rzekł Borzewski to wiesz, w jakim celu przychodzimy; powinieneś nas wspierać wszystkiemi siłami.
— To niepodobno — odpowiedział Zieliński.
— Dlaczego?
— Bo kraj nie ma możności, ani chęci wspomagania was; macie na sobie dowód najlepszy. Weszliście w środek powiatu, rozrzuciliście proklamacye, bawicie tu już dni kilka, a dotąd się nikt z wami nie połączył.
— Jesteśmy zawiedzeni; myśmy się zupełnie czego innego spodziewali.
— Nic innego spodziewać się nie mogliście, bo to powinno było wam być wiadome, że kraj zniszczony wojną, zbiedniały, zdziesiątkowany przez wojnę i cholerę, którego cały kwiat młodzieży zginął lub wyszedł za granicę, któremu wszelką bron odebrano, — że kraj taki, ani pomyśleć nawet nie może o robieniu powstania. Ale chciejcie mnie panowie objaśnić, czy wasze rachuby tylko na wywołanem w kraju powstaniu były oparte?
— O! nie; rewolucya była przygotowana i miała jednocześnie wybuchnąć w całej Europie...
— Dotychczas wszędzie spokojnie; wiecie zapewne o wypadkach we Frankfurcie nad Menem, ale to wyglądało więcej na burdę uliczną, niż na ruch rewolucyjny.
— Tak, to się nie powiodło; ale to jeszcze nie koniec... to wkrótce nastąpi.
— Więc dlaczegóż nie czekacie, aż cała Europa będzie w płomieniu? poco było napadać posterunek kozacki? Tym sposobem obudziliście czujność władz i użycie środków, które dla was i dla nas będą mieć najsmutniejsze następstwa.
— My napadliśmy kozaków jedynie w tym celu, żeby zrobić rozgłos i żeby dać hasło innym oddziałom do rozpoczęcia kampanii.
— Zdaje mi się, że się w tem zawiedziecie, bo chociaż już czas pewny upłynął, w najbliższych okolicach nic nie słychać, aby się miało coś podobnego objawić. Mojem zdaniem, jak teraz widzę te rzeczy, to nie pozostaje wam nic innego, jak wrócić tam, skądeście przyszli; tym sposobem siebie ocalicie, a kraju nie narazicie na większe nieszczęścia.
Borzewski protestował, ale widać było zwątpienie na jego twarzy; Zawisza milczał.
Po tej rozmowie, Zieliński pożegnał oddział, obiecawszy przywieźć im piwa, gdyż w miejscu odległem od wody, cierpieli niedostatek napoju. Kamiński wyprowadził go na drogę; Gustaw poszedł do Chrostkowa, siedziby swego ojca.
Położenie było niebezpieczne. Rząd obmyślił wszelkie środki, aby jak najprędzej stłumić partyzantkę. We wszystkich wsiach, ustawione były warty; po drogach krzyżujących, ruszyć się nie było można bez legitymacyi. Tymczasem ściągały się wojska piesze i konne do Lipna, celem robienia obławy, a kozacy odbywali po kraju patrole. Każdy krok oddziału partyzanckiego, w skutek licznych denuncyacyj, był wiadomy władzy; siedząc tylko cicho w lesie, mogli się na jakiś czas od poszukiwań uwolnić. Osoby, na które padało podejrzenie, że miały jakąkolwiek styczność z partyzantami, ulegały aresztowaniu. Wywiezienie zatem Kurelli i dostawienie żywności do lasu, połączone było z niemałem niebezpieczeństwem. Należało we wszystkiem zachować ostrożność największą, nawet ze służbą, żeby się który z czem nie wygadał, gdyż policya i żandarmerya były nadzwyczaj czujne.
Dnia 8 maja rano, wrócił Zieliński z Chrostkowa do siebie, a nad wieczorem kazawszy włożyć w brykę: sądek z piwem, szynkę, chleb, masło, jakoby dla ojca, sam wsiadł na wierzchowca; furman miał bowiem z Chrostkowa, wrócić tego samego dnia na Kierz, a Gustaw, zanocować w Chrostkowie i dopiero nazajutrz przyjechać konno. Gdy wjechano w las chrostkowski do miejsca, gdzie odchodziła droga wiodąca do obozu partyzanckiego, Gustaw kazał furmanowi zatrzymać się, a przekonawszy się niby, że nie wziął ze sobą kapciucha z tytoniem, polecił mu wrócić poń na Kierz, sam zaś miał zawieźć brykę do Chrostkowa. Kiedy furman zniknął mu już z oczu, Zieliński zawrócił bryczkę i pojechał do obozu, gdzie oddał wiktuały. Oddział, miał jeszcze tej nocy ruszyć dalej, pozostawiając rannego Kurellę, którego nazajutrz rano miał Zieliński odwiedzić i naradzić się co dalej począć. Z tem pojechał do Chrostkowa, a furman ledwo w godzinę po nim przybył z kapciuchem i zaraz powrócił z bryczką na Kierz, zostawiwszy panu wierzchowca. Nikt się ani domyślał, co się stało z baryłką piwa i wiktuałami: w Chrostkowie o tem nie wiedziano, a na Krzu nikt nie podejrzewał, że one gdzieindziej mogły się zostać, a nie w Chrostkowie.
Nazajutrz, 9 maja rano, Zieliński wyjechał konno z Chrostkowa i udał się wprost do miejsca, gdzie stał obóz. Oddziału już nie było, tylko Kurella w gorączce, ze spalonym językiem i wyglądający tak, jakby miał godzinę tylko do śmierci. Ten widok tak przeraził Gustawa, że zrobiło mu się słabo i był blizki zemdlenia; leżał obok Kurelli z kwadrans, nim przyszedł do siebie, choć przytomności ani na chwilę nie stracił. Co on miał ratować Kurellę, to Kurella ratował jego, dając mu trochę pozostawionej przez towarzyszy na dnie kubła wódki. Przyszedłszy do siebie, Gustaw nabrał przekonania, że z Kurellą nie jest jeszcze tak źle. W ciągu dnia, miał się nim zająć leśny Kamiński, a pod wieczór odprowadzić do Zielińskiego, który odjechał uspokojony; ale poprzednie przejścia tak go znękały, że zabłądził w lesie i dużo nadłożył drogi. Nie wiedząc gdzie się znajduje, wyjechał z lasu na drogę w chwili, gdy kilkoro ludzi szło z Lubowca do Chrostkowa na nabożeństwo; — spotkanie to w owym czasie, mogło mieć dla Zielińskiego nieprzyjemne następstwa. — Wieczorem, już się zmierzchało, kiedy dano mu znać, że przyszedł posłaniec z listem z Sumina. Był to właśnie Kurella. Gustaw dla odwrócenia wszelkich podejrzeń, zawołał gospodynią, — kazał dać kolacyę mniemanemu posłańcowi i wysłać go spać na szopę; nazajutrz miał się stawić po odpowiedź. Na drugi dzień, gdy przyszedł rano po tę rzekomą odpowiedź, opowiadał Gustawowi, w jakich to on był obrotach z powodu ciekawości gospodyni, zarzucającej go pytaniami, na które on, nie znając osób, ani okolicy Sumina, nie wiedział co rzec — plótł więc, co mu ślina do ust przyniosła. Zieliński zmyślając, że ma zamiar jechać w kierunku Sumina, powiedział głośno Kurelli, że go może zabrać ze sobą; jakoż wziął go na kozioł i ruszyli bocznemi drogami przez Jarczewo, Chodorążek, Chlebowo do Jastrzębia. W podróży tej, najtrudniejszym punktem do przebycia było Chlebowo, bo tam stała warta, ale na szczęście odbywał się jarmark w Lipnie. Wiele ludzi jechało i szło przez Chlebowo do Lipna, więc nie zważano i na naszych podróżnych, sądząc, że spieszą na jarmark. Przekonał się też w tej podróży Zieliński, jak wytrzymałej natury był Kurella, siedzący na koźle. Każde trącenie o kamień, zadawało mu z powodu rany, bóle nieznośne; żeby przed furmanem nie zdradzić się: nie syknął, nie stęknął, a twarz wykrzywioną bólem ku Gustawowi odwracał, — było to istne dla niego męczeństwo. Przybywszy do Jastrzębia, nie zastano właściciela Wilczewskiego — był w Lipnie na jarmarku. Znajdował się tylko Stanisław Romocki z Łążyna z którym Zieliński wtedy się dopiero zapoznał, jemu oddając Kurellę. Sam zaś, pośpieszył do Lipna by Wilczewskiego uprzedzić, iż nie znając nikogo nad granicą pruską, osądził za najstosowniejsze, zawieźć rannego emisaryusza do Jastrzębia. Ponieważ Wilczewski nie miał w Lipnie koni, więc go zabrał z sobą Zieliński i zawiózł do jego domu, gdzie zastano jeszcze Romockiego. Zanim Gustaw odjechał, już Wilczewski kazał założyć do bryki i puścił się z Kurellą w kierunku granicy pruskiej.
Na tem się skończyły stosunki Zielińskiego z emisaryuszami. Wprawdzie, spotkał się raz jeszcze z Zawiszą (pod nazwiskiem Ciechomskiego), d. 27 maja u Chełmickich w Fabiankach, na imieninach czy jakiejś zabawie, ale o polityce nic z nim nie mówił, a nawet się nie spytał, co myśli robić dalej.
Losy oddziału partyzanckiego były smutne. Wyruszywszy nocą z lasu chrostkowskiego, przeszedł on przez Skępe około jeziora i tam na moście spotkał wartownika Niemca, który przerażony widokiem ludzi zbrojnych, zeznał potem do protokółu: iż widział ułanów polskich na koniach i to w liczbie pięćdziesięciu. Zrobił się tedy ogólny alarm. Wojsko nadesłane z Lipna, łącznie z całemi gminami, rozpoczęło obławy po lasach; partyzanci, nie mogli już wysiedzieć w boru, gdyż obława wytropiłaby ich łatwo. Obywatele więc okolic Dobrzynia nad Wisłą, rozebrali ich pomiędzy siebie i przechowywali. Zielińskiemu podsuwano myśl, wywiezienia wszystkich do Prus. Borzewski zgodził się na to, ale Zawisza nie; więc Borzewski oddał mu komendę. W początku tedy czerwca, zebrał Zawisza w Zarzyczewie oddział, zmniejszony ustąpieniem Borzewskiego i Kowalewskiego, a powiększony Palmartem, Dąbkowskim, Weberem i Luboradzkim. Z tym oddziałem, przeprawił się przez Wisłę i doszedł do lasów krośniewickich tam, otoczony przez wojsko, po dzielnym oporze, dostał się do niewoli; jeden tylko Siedlecki ratował się ucieczką; reszta — uwięziona.[2]
Życie Gustawa Zielińskiego, od maja r. 1833, weszło w zupełnie nową fazę — osiedzieć się na miejscu już nie mógł. Czekało go albo uwięzienie, albo też dobrowolne a tajne opuszczenie kraju. Aresztowania osób, mających stosunki z emisaryuszami, rozpoczęły się jednocześnie z wkroczeniem oddziału partyzanckiego w Lipnoskie, ponieważ mniej więcej szły tym porządkiem, jak się kto wcześniej lub później „skompromitował“. Odstawa kolej jakoś mijała; ale on nie dowierzał szczęściu i trzymał się na uboczu: mało w domu, więcej przesiadując w Chrostkowie i Wierzbicku. Gdy nadeszła wiadomość o ujęciu Zawiszy i jego towarzyszów, Gustaw już był pewny, że katastrofa nieunikniona, tem bardziej, gdy aresztowania rozpoczęły się na większą skalę. Ostrożność radziła wydalić się w dalszą okolicę; nastręczyła mu się po temu sposobność, gdyż na koniec czerwca wezwany został do Warszawy, w interesie nieletnich Rutkowskich, jako podopiekun. Przed wyjazdem, wyznał ojcu całą prawdę. Ojciec chciał się dla niego poświęcić, radząc, ażeby w razie aresztowania winę złożył na niego — że kiedy oddział był w lesie chrostkowskim, z jego to rozkazu dał pomoc rannemu. Tej obrony Gustaw przyjąć nie mógł, raz: że się opierała na kłamstwie, a powtóre: że kompromitując ojca, bynajmniej nie ocalała syna; postanowił więc „iść prawdą i zdać na Boga swoją przyszłość“. Dnia 17 czerwca, zaopatrzony w paszport, pożegnał ojca i ciotkę, która całując go ze łzami, przeczuciowo powiedziała: „już ja cię więcej, mój Guciu, nie zobaczę“. Z oczyma łez pełnemi, Gustaw pożegnał ich i w dwa dni potem 19-go czerwca był już w Warszawie.
Sprawa nieletnich, wizyty u krewnych i znajomych, kawiarnie i restauracye, spacery i kąpiele, wypełniły mu czas do końca miesiąca. Przełożył wtedy z „Feuilles d’automne“ Wiktora Hugo ładny wiersz „Do młodej kobiety“; ale niezbyt szczęśliwie. Dnia 1 lipca opuścił Warszawę, pożegnawszy znajomych w ogródku na Pradze. Przez Zegrze i Różan, przybył do stryja Feliksa w Suchcicach, a stąd zabrał się z podkomorzyną Zielińską do jej majątku Przetyczy, gdzie zabawił od 8-go do 13-go lipca, czytając dużo i tworząc trochę poezyj okolicznościowych. Następnie przeprawiwszy się przez Bug, na Czarną, Ożarów, udał się do Żukowa, skąd znowu wrócił do Przetyczy, ażeby tu przez koniec lipca i połowę sierpnia zabawić.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Mowa o Józefie Zaliwskim (1797-1855).
  2. Całe to opowiadanie o stosunkach Zielińskiego z emisaryuszami, jest prawie dosłownem powtórzeniem własnej jego relacyi, spisanej około roku 1863, a dołączonej do jego „Dziennika“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.