Poezye Gustawa Zielińskiego/Życiorys autora/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Życiorys autora
Pochodzenie Poezye Gustawa Zielińskiego
Wydawca Własność i wydanie rodziny
Data wyd. 1901
Druk S. Buszczyński
Miejsce wyd. Toruń
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Stan Królestwa był opłakany. Prócz spustoszeń, dokonanych przez wojnę, cholera i pomór na bydło, spowodowały wielkie zubożenie i okropny upadek na duchu. Lipnoskie, gdzie Zielińscy mieli swoje majątki, przedstawiało się Gustawowi jako ruiny: pola w znacznej części nie poobsiewane, inwentarze z samych „braków“ (tj. sztuk wybrakowanych) złożone, bo co lepsze, rekwizycya wojenna zabrała; dachy poobdzierane, płoty popalone; wogóle zaś — bieda, brak gotówki i kredytu, utrudnienia w komunikacyi, broń odebrana, granica od Prus szczelnie zamknięta i niepodobieństwo zyskania paszportu. Ponieważ łatwości w zasiągnięciu wieści skądkolwiek niebyło, a z drugiej strony, z powodu powszechnej biedy, należało wziąć się do pracy, aby stawić czoło pierwszym potrzebom. Lipnoskie, żyło przez pierwsze lata po rewolucyi, w „błogosławionej niewiadomości tego wszystkiego co się na bożym świecie działo“; tylko wtedy budziło się, lubo chwilowo, z uśpienia, gdy jakie „nowe postanowienie rządowe, usuwało lub ścieśniało, którą z dawnych swobód konstytucyjnych“.
Dochowane poezye Zielińskiego z r. 1832, są przeniknięte smutkiem, nie tyle jednak z pobudek ogólnych, narodowych, ile z osobistych. Dwudziestoczteroletni młodzieniec, przedstawia się w nich jako człowiek, który doznał ciężkich rozczarowań i w miłości, i w pragnieniu sławy; do rozpaczy wszakże nie doszedł, gdyż podtrzymywała go wiara w dobroć i sprawiedliwość Boga, oraz zaufanie w uczuciu przyjaźni. Oto najwydatniejsze wspomnienie z kampanii 1831 r.

Hymn wojny zabrzmiał, rozniecił bój krwawy,
Żądza wielkości, niebezpieczeństw, sławy,
Zawrzała w piersi, umysł wzniosła młody.
Wojna! — dwa bratnie krzyknęły narody;
Wojna! i mściwem starły się ramieniem.
Lecz wśród wysileń i odwagi cudów
Bój się zakończył...
A sława, wielkość — zostały złudzeniem.
Tak w lat niedługich przemiennej kolei.
Tyle już zwodnych widziałem nadziei;
Młodość i miłość, i sława przebrzmiała,
Tylko się przyjaźń wierną dochowała.[1]

Ile do tego stanu rozczarowania i pozbycia się złudzeń, przyczyniła się ówczesna poezya bajroniczna, a ile samo życie i jego zawody — trudno wyśledzić. W każdym razie, z poezyj ówczesnych Gustawa, wyziera dusza skłonna do refleksyi, niezbyt pochopna do wypowiadania swych uczuć najgłębszych, a jednak czuła, serdeczna i smętna. Poeta prosi Najwyższego, by w myśli jego wszczepił „nadziei kwiat“ („Do Boga“); druhów zachęca, by wzajem sobie uczucia wierności aż po za grób dochowali („Do przyjaciół“); z ukochaną rzewnie się rozstaje, bo może na zawsze („Pożegnanie“); wieszczowi młodemu radzi, by z iskry czucia wzniecił płomień, a zostawiwszy ziemi „mgły i ciemność“, wzleciał w niebo z ogniem słońca („Do młodego poety“); w rozmowie ojca z synem, uwydatnia wiecznotrwałość tworów bożych, a znikomość dzieł ludzkich („Tulipan i fiołek“); tłómaczy z Schillera wiersz p. t. Podział ziemi“, gdzie dla poety dóbr ziemskich pozbawionego, otwarto dostęp do Boga, jeżeli przyjść do niego zechce.
Ten sam nastrój refleksyjny odnajdujemy w „Dzienniku“ Gustawa, rozpoczętym 1-go stycznia 1833 r. w dzień urodzin. „Kto przeżył lat 24, — czytamy tu — a w kilku z nich był wystawiony na próby, temu już ubiegłe życie służyć może za probierczy kamień dla lat późniejszych. Dziennik ten uważać można jako latarnię magiczną, przez którą przesuwać się będzie mnóstwo osób i wypadków; złudzenie zmysłów krótko trwać tu będzie, ale z nich wypłynie ocean długowiecznych rozmyślań. Nie chcę innej nagrody za moją pracę, nad to słodkie przekonanie, że jest dziełem myślącej istoty, — żem pracował nad poznaniem ludzi i samego siebie“.
Istotnie, w dzienniku tym, bardzo mało znajdujemy opisów ludzi i wypadków. Zieliński notował tylko takie rzeczy na marginesie, dla przypomnienia samemu sobie; ale tekst sam wypełniał, już to sprawozdaniami z przeczytanych książek, wyłącznie beletrystycznych, już to uwagami nad charakterem osób przez siebie poznanych, już to refleksyami nad własmem swem usposobieniem. Nie myśląc tu wyczerpywać całej zawartości dziennika, postaram się w kilku wyjątkach, dać poznać znamienne cechy każdej z trzech wymienionych kategoryj.
I tak, najprzód co do książek. W ciągu pierwszych miesięcy r. 1833, znajdował się Gustaw wśród ustawicznych podróży, odwiedzając, to bogatych stryjów Józefa i Feliksa, to Dominika Kuszla i wiele, wiele innych osób, czasami tylko, jakby dla odpoczynku, zaglądając do wioski Kierz, którą dla niego wydzierżawiono. Pomimo to, czytał bardzo dużo i robił krótkie o przeczytanych książkach notatki.
Jedna z pierwszych takich notatek w „Dzienniku“, odnosi się do drugiego tomu komedyj Fredry. Oceny są krótkie i dobitne, więcej jakby przedmiotowo sprawozdawcze, niż wyrażające upodobanie samego Gustawa. Oto opinie szczegółowe:
«Z pomiędzy pięciu w tym tomie zawartych komedyj, pierwsze naznaczam miejsce sztuczce p. t. Odludki i poeta“, jakkolwiek W. A. Schlegel w swojej sztuczce dramatycznej, nowszą komedyą nazwał,„zstąpieniem do pracy i rzeczywistości“, ja uważam, że to nie może być do wzmiankowanej zastosowane. W tej komedyjce, charaktery poety i odludków, doskonale są pojęte i utrzymane. Ostatni, różnią się pomiędzy sobą sposobem myślenia; obadwa stronią ludzi, ale co w pierwszym, tj. Astolfie, jest skutkiem nienawiści, to w Czesławie zniechęcenia; nie kocha ludzi, nie szanuje, ale też nie nienawidzi. Poeta, widzi ludzkość w przeciwnem świetle — zapatruje się na piękny dar życia, z punktu najwznioślejszego. Wszystkie te trzy charaktery są prawdziwie poetyczne; jedynie charakter oberżysty i intryga miłosna wiążąca tę sztukę, są nacechowane komicznością. Wogóle sztuka piękna, wzniosłych myśli wiele; pomysł prawdziwie oryginalny widać samego autora; toby mu tylko można zarzucić, że mowa Astolfa mizantropią nacechowana, często o wiele jest mocniejszą, niż obrona Edwina (poety). Pierwsza lepsza“, pomysł nowy, komiczność nie z osób, jak w pierwszej, ale z osnowy komedyi wynika; szczegółowe sceny wyborne: lekkość, dowcip i piękne obrazy uczuć, zalecają ten utwór dramatyczny. List“, — komiczność więcej naciągnięta niż naturalna, kilka scen wybornych; wogóle, mniej się podoba niż dwie poprzedzające. Nowy Don Kiszot“, — krotochwila, utwór wesołej chwili, często grzeszy dwuznacznością; stąd, obok dowcipu płaskość; może zabawić, ale nie wszystkim się podobać; wogóle jestto sztuka niższego rzędu. Mąż i żona“, — komiczność wyższa, intryga dobrze prowadzona. Sceny wystawiające prywatne życie osób wyższego tonu, po mistrzowsku skreślone; ustępuje jednak dwom pierwszym co do poezyi. Wogóle Fredro wiele pokazał zdatności do komedyi, z prób, które drukiem ogłosił; mniej jest pięknym w tych, w których naśladował Moliera; ostatni, jako twórca komedyi francuskiej ma wiele zalet, ale rzadko naśladowcy umieją zalety naśladowanych autorów sobie przyśwoić; najczęściej chwytają ich błędy, a stąd, to samo co w oryginalnym autorze zachwycać nas będzie, w naśladowcy znudzi i mniej korzystne da wyobrażenie o jego talencie. Zawód, który sobie obrał Fredro, nie jest łatwy, aby zyskać imię polskiego pisarza komedyj komedyj, któreby teatrowi całej Europy podobać się mogły; ale talent, zyskać może chlubny wieniec w tych szrankach ucywilizowanego świata».
Wszak te zdania wyglądają raczej jak fragmenty szkicu literackiego, nie jako wyraz bezpośredniego wrażenia z rozczytania się w komedyach Fredry. Więcej uczucia osobistego znajdujemy w obszernych sprawozdaniach z dramatów Schillera; widać, że poeta ten, żywo przemawiał do umysłu naszego młodzieńca, że go wzruszał głęboko. Wprawdzie i wobec niego, nie traci Zieliński niezależności krytycznego zdania; wprawdzie „Zbójców“ poczytuje za utwór „niebezpieczny dla młodzieży, gdy pierwsze władze umysłu rozwijać się zaczną“; ale zamiłowanie, z jakiem się rozpisuje o dramatach Schillera, tłómaczenie z nich celniejszych wyjątków, świadczy dobitnie, że czytanie ich sprawiało mu wielką przyjemność. O „Maryi Stuart“ wyraził się, że mu się całkowicie podobała i że mniej tu znalazł „niestosowności“, niż w innych arcydziełach wieszcza niemieckiego.
Obok dramatów Schillera, do żywego wzruszyły go, „Cierpienia młodego Werthera“, tak, że czytając je, „łez kilka uronił“; pomimo to, robi Goethemu ten sam zarzut co „Zbójcom“, że „rozumowaniem uświęca zasady, za występne przez towarzystwo przyjęte, — że rozmyślaniami o samobójstwie, może do naśladowania stać się powodem“. Można w tych opiniach odczuć wpływ poglądów Brodzińskiego.
Z poetów polskich, najwyżej cenił Gustaw Mickiewicza, Malczewskiego, Zaleskiego i Goszczyńskiego; trafne robił spostrzeżenia nad przechwalonemi wówczas wierszami Odyńca, a bardzo surowo oceniał ramoty takie, jak „Edyp“ Humnickiego[2], lub „Ragana“ Rautenstrauchowej[3].
Sam pisywał coraz więcej; ale niewiele z owoczesnych jego poezyj doszło do nas: 10 pieśni, dwa tłómaczenia, wreszcie pewna część dramatu.
Pieśni, jak i w roku 1832, dotyczyły stosunków osobistych; często malowały uczucia przykre, rozczarowanie i zobojętnienie, („Nic mnie nie smuci, nic nie uwesela“, „Do Adama Pisarzowskiego“); jak poprzednio, znajduje poeta pewną ulgę w uczuciu przyjaźni, ale częściej niż poprzednio miłość jej mu udziela, („Pocałunek“, „Kto milczy, zezwala“). Chwile jednak pogodne bywają rzadkie; częściej daleko, jakaś tęskna zaduma osiada w duszy młodzieńca. Czy to w skutek rozmyślań nad powszechną zmiennością objawów życia?... („Dumka“, „Podróż“, „Rozstanie“).
Z przekładów, mamy tłómaczenie znanego wiersza Arnaulta[4]: Do listka“, a z Schillera: Pożegnanie Joanny d’Arc i ustęp z „Maryi Stuart“.
Co do dramatu historycznego „Zbigniew“, to ponieważ wykończony został znacznie później, tu tylko zanotuję, że praca szła powoli, sceny były przerabiane zdaje się nieraz i że część ich tylko zdecydował się Gustaw na czysto przepisać. Przejdźmy teraz do charakterystyki osób, jaką w „Dzienniku“ Gustawa znajdujemy. Wybieram w tym celu najprzód, przedstawienie jednej indywidualności wybitnej, a potem, ocenę całych grup towarzyskich.
W uniwersytecie jeszcze zabrał Zieliński znajomość z młodzieńcem ubogim, pracowitym, wciąż się kształcącym, a nadzwyczajnie podejrzliwym, Zygmuntem Komarnickim[5], który już w r. 1830 dał się poznać przekładem I-go tomu „Literatury dramatycznej, A. Wilhelma Schlegla[6]“, a później miał osięgnąć pewne imię jako historyk, tłómacz kroniki Dytmara[7], Gallusa[8] itd. W listach do osób trzecich, wypowiadał Komarnicki zdanie, że Gustaw nie darzy go taką przyjaźnią, na jaką zasłużył a nie darzy go może dla jego ubóstwa, lub braku „słodyczy“, zarówno w słowach jak wejrzeniu. Dało to Gustawowi pochop do skreślenia charakterystyki przyjaciela:
«Zygmunt, poświęciwszy się zupełnie naukom, przejął się zasadami filozofii niemieckiej, i jakkolwiek za swoje własne uznał w samym sobie myśli i gruntowne podstawy zdań prawdziwych filozofów, nie potrafił się jednakże ustrzedz błędów tychże, które również stały się jego duszą. Przytem, zapał z którym broni swoich teoryj, posuwany aż do dotknięcia osobistości przeciwnika, odstręcza od niego serca osób, przyjaźń z nim zawrzeć pragnących. Przekonanie o swojej własnej wartości, z wielu względów jest chwalebne, bo prowadzi nas do cenienia samych siebie; ale posunięte do tej ostateczności: że wszyscy nie dzielący naszego zdania są głupimi, — okrywa nas śmiesznością zarozumiałości, a ta wada jest jedną ze sprężyn, poruszających namiętnościami Zygmunta. Czas przepędziwszy w ustroniu naukowem, nie miał zręczności nabycia poloru świata (l’usage du monde), a broniąc teoryj społeczeńskich bez względu, czy one są zastosowane w praktyce, lub czy być mogą, sprawdza na sobie łacińskie przysłowie: ex libris doctus.[9] Długie przytem pamiętanie uraz, podejrzliwość i chęć odznaczenia się szczególną jakąś oryginalnością, cierpkość wyrazów i gwałtowność namiętności, cechują burzliwego młodzieńca, który nieledwo dąży do tego, aby się wadził nie tylko ze światem, ale i sobą samym. Każdy ma wady, bo nikt nie jest bez „ale“. Jednakże i Zygmunt ma cnoty, które chcąc wykryć, z nim żyć potrzeba. Poświęcenie się całkiem przyjaźni, nieinteresowność, są pięknemi odcieniami w jego życiu. Na wyrzuty jakimi w liście swoim mnie obarczył, nie zasłużyłem. Przyjaźń, którą dla niego powziąłem, nie miała żadnej interesowności na celu, lecz nie miała tego hartu, jaki podobne uczucie duszom zbliżonym nadawać powinna. Nie zrywam jej, ale przynajmniej starać się będę dać poznać Zygmuntowi, całą niestosowność podejrzeń niezasłużonych; niech wie, że serce moje, ceniące ludzi podług zasad filantropii, nie tego się spodziewało po jego współczuciu“.[10]
Rzeczywiście, dał mu to poznać w liście z 24 stycznia 1833 roku, powiadając: „Zrobiłeś mnie człowiekiem interesowanym, który w wyborze przyjaciół, szuka błyszczących i pochlebców. Czy zasłużyłem na ten zarzut? — zapytaj swojego serca. Przypomnij sobie chwile naszego poznania, gdyśmy zawierali przyjaźń; miałaż tam miejsce interesowność? Żyliśmy pewien czasu przeciąg pod jednym dachem, miałeś sposobność odsłonić tajniki duszy mojej. Widziałżeś mnie wtenczas ubiegającym się za darami Plutusa? szukającym związku z ludźmi, których nic prócz złota nie zdobiło? Nie umiejąc sam napawać słodyczą słów moich, nie wymagam tego po żadnym z moich przyjaciół, a nawet milszy sercu memu jest ten, który acz cierpką prawdę, ale mi ją odsłoni, nad tego, któryby słodyczą wyrazów pochlebstwo przystrajać umiał. Nie jestem kobietą, abym podobną monetę chętnie przyjmować i nagradzać potrafił. Nie, Zygmuncie, — wyrzuty twoje nie są słuszne; gdyby nimi być miały, nie byłbym godzien twojej przyjaźni; przyjąłem je do serca, bom się ich najmniej spodziewał. Jesteś drażliwy, zwłaszcza w dysputach; chciałbyś, aby wszyscy podzielali twoję opinię; ja niezawsze na twoję opinię, ja niezawsze na twoją wiarę przystać mogłem. Jam nie winien, że także lubię być niepodległy w mojem zdaniu; tu jest zaród wyrzutów: czyli są prawdziwie, nad tem się zastanów; teraz masz moją rękę jako zakład zgody. Niech plotki, intrygi, niesnaski i inne godne kobiet zatrudnienia, zaginą z ubiegłym rokiem; nie przystoją nam wcale, bo nie są godne serca przyjaciół“. Nastąpiły potem wyjaśnienia, a że Zygmunt zamieszkał niedaleko Gustawa u Chełmickich, ucząc ich dzieci, mogli się częściej widywać osobiście — przyjaźń się utrwaliła i spotęgowała.
Z zarysów towarzystwa, warto poznać to, co zapisał Zieliński o Płocku i Warszawie: «Przeciwieństwo, jakie postrzegać nam się daje pomiędzy, wyobrażeniami naszemi o życiu społecznem a samem życiem przez niektóre towarzystwa przyjętem, działa mocno na nas, a mianowicie na nasze uczucia. Wszystko, co ma kierunek nienaturalny, przymuszony, razić nas musi, a im więcej na nas działa, tem bardziej wykrywamy całą niestosowność. Życie w mieście mocno się różni od wiejskiego, a każde zosobna ma cechy charakterystyczne sobie tylko właściwe. Lecz wstępując w koła towarzystw wiejskich, jeśli się przeniesiemy z salonów Warszawy do salonów Płocka, zdaje nam się, że przechodzimy z teatru Opery na widownię maryonetek. Są to dwa obrazy podobne do siebie: też same grupy, światło i koloryt, ale z tą jedyną różnicą, że jeśli pierwszy do doskonałych oryginałów porównamy, drugi zaledwie złą kopią być może. Dobry ton, podług wyobrażeń koteryj płockich, jestto przedstawiać się oczom drugich w lepszem świetle, niż się jest w istocie; a drogą do tego celu wiodącą, jest pogarda, z którą wyżsi są dla niższych, chęć pokazania dostatków gdzie jest cierpiąca mierność, i brylowania dowcipem i nauką tam, gdzie jest płaskość i wiadomości encyklopedyczne. Aby zaś dopiąć zamierzonego celu, gotowi własnemu przekonaniu założyć wędzidła, zgwałcić nawet najświętsze uczucia. Stąd szczególniej kobiety, będąc ciągle dręczone nieukontentowaniem, niespokojnością, zazdrością i rywalizacyą, są ofiarami sposobu życia, do którego nie są stworzone. Czas w bezczynności przepędzany, musi być poświęconym obmowie i zbieraniu plotek całego świata. A zatem, jeśli Płock podzielimy pod względem tonu na stopnie, którego najwyższym będą urzędnicy celniejsi, a najniższym klasa rzemieślnicza, przekonamy się, że ogniwami łańcucha, łączącego ze sobą wszystkie te stopnie, są plotki, a stąd bardzo trafnie nazwano Płock stolicą plotek.[11]
«Poznawszy klucz koteryj płockich, potrzeba nam poznać jeszcze osoby, też koterye składające. Tu dopiero występują na jaśnią najprzewrotniejsze zasady, ale przez modę lub fałszywe pojęcie rzeczy uświęcone maksymy, nie postępem światła, ale cofaniem się oświaty napiętnowane; uczucia uszlachetniające duszę człowieka, przetworzone w poczwary i dziwolągi. Młody człowiek przyjemnej powierzchowności, umiejący dobrze tańczyć i cokolwiek po francusku (a przynajmniej udający, że ten język posiada), który rozprawia o wszystkich naukach tonem dyktatorskim, chociaż ich nie zna tylko z okładek, który nadewszystko posiada dar wielemówienia — choćby bez sensu, zna intrygi kobiet i w ich słabości uderzyć potrafi, który każdego przekrzyczy i zagłuszy, jeśli śmie powstać przeciw tak fałszywym zasadom, — taki niezawodnie śród salonów Płocka, nie tylko że stanie się celem uwielbień kobiet, zazdrości mniej szczęśliwych towarzyszy, intryg panien i młodych mężatek, ale nadto, uzyska tytuł człowieka uczonego, stanie się niejako luminarium tamecznego horyzontu, będzie poszukiwany, przyjmowany uprzejmnie przez szczegółowe koterye, dopóty, dopóki kto nowemi zasługami, dawnych jego nie zagasi. Młoda zaś panna, której wdziękom hołd niesie wszystka młodzież miejscowa, która ukształcenia nabierała na jednym z pensyonów warszawskich, jakkolwiek szybko przejmuje wady towarzystw płockich, ukrywa to ściśle, a zachwycone oko, widzi piękność ozdobną naiwnością, skromnością anielską, dobrocią, talentami i rozsądkiem, — lecz chwila przyjemnego błędu prędko przemija, a kto z upodobaniem przypatruje się tej pięknej maskaradzie, niech nie czeka chwili demaskowania, bo nuda, niesmak i ckliwość zalegną mu duszę, gdy ujrzy złość i kokieteryą pod maską dobroci i skromności, a niedorzeczność, chełpiącą się obszernemi wiadomościami. Wogóle kobiety, a mianowicie stare: matki i mężatki, są z profesyi intrygantkami, komerami, plotkarkami — słowem, doskonale odgrywają rolę osób komedyi Sheridana[12]: „Szkoła obmowy“. Baby trzęsą wiadomości brukowe i drobne a często brudne kawałki wszystkich osób Płock zamieszkujących; — a ten ocean wyrazów jest ściekiem złości, kłamstw i głupstwa. Matki, mające córki na wydaniu, łowią swemi instrygami młodzież; schwytany, jeśli nie jest zupełnie zgodny z widokami córki i matki, nie bywa odrazu oddalony, — idzie do rezerwy, póki się lepszy nie zdarzy. Panny śpiewają: raz tylko w życiu kochamy, ale to uczucie miłości tak święte w ich ustach, najmniej ma zgody z serduszkiem. Jestto towar wystawiony na licytacyą, z tą tylko różnicą, że nie woźny, ale całe miasto wywołuje: kto da więcej!... Młodzież usadza się, aby bałamucić panny, — panny, aby bałamucić chłopców. Matki oburzają się na samo wspomnienie wyrazu tego: „bałamut“, ale jednak same sobie nie wierzą, czyby nie dały się zbałamucić, — mężatki nie widzą w tem nic zdrożnego. Słowem, w tym chaosie bałamuctwa i plotek, jak w kraju, złym finansowym systematem rządzonym, najwięcej cierpi ultimus consumens[13], a w Płocku do tej cierpiącej klasy konsumentów — mężów i starych mężczyzn policzyć należy. — Niema reguły bez wyjątku — i tam są ludzie, ale tych niestety z latarnią Dyogenesa szukać potrzeba».
Dla porównania przyjrzyjmy się obrazkowi stosunków warszawskich, jak się przedstawiły młodzieńcowi, gdy ponownie w drugiej połowie r. 1832 stolicę odwiedził. «Dojeżdżając — powiada, zwróciłem uwagę na przeszłość i doświadczyłem na sobie, jak prawdziwem jest to przysłowie łacińskie: mutantur tempora et nos cum illis.[14] Kiedyś!... (było to właśnie gdym jechał pierwszy raz zapisać się do uniwersytetu), gdym ujrzał wierze Warszawy, znajdowałem się w zachwyceniu, jakiego Brutus doznał, do ojczyzny wracając; ledwo nie ucałowałem tej ziemi, na którą przybywałem. A dzisiaj!... poglądałem na Warszawę z daleko innem uczuciem; przed oczyma memi rozciągał się widok obszerny, niedawno miejsce krwawych wypadków; gdzieniegdzie krzyże i mogiły — zburzone domy i kościoły. — Okopy i inne przedmioty fortyfikacyjne, zwróciły myśl do tych dni niefortunnych, w których tysiące braci naszych broniło swobód narodowych. I ja miałem miejsce w szeregach obrońców wolności, i z ciekawością dziecięcia przypatrując się miejscom, które broniłem, przypominałem sobie wszystkie, najdrobniejsze nawet w tych walkach zaszłe okoliczności. Warszawa bardzo mało się zmieniła od czasu gdy w niej zamieszkiwałem, — ubyło tylko ruchu, jaki był przed rewolucyą; dziś mając mniej handlu i ludności, mniej jest przyjemną i zajmującą, jak była kiedyś... Do ozdób najcelniejszych tej stolicy, niezawodnie Teatr Wielki należy. Na jednym z największych placów, podług struktury korynckiej wystawiony, zdumiewać może oko patrzącego, wspaniałym swoim portykiem. To tylko można zarzucić, że architekt nie mógł tu rozwinąć całej swojej sztuki — musiał korpus i drugie skrzydło teatru zastosować do gmachu już dawniej postawionego; stąd wiele załamków, które między dachami postrzegać się dają, osłabiają ów efekt, jaki sprawia pierwszy rzut oka na fronton Wielkiego Teatru. Wewnętrzne urządzenie teatru pod względem ozdoby, odpowiada zewnętrznej gmachu tego okazałości; lecz jest nadzwyczajnie zmniejszony, i dzisiejsza sala dla widzów przynajmniej o ⅓ część mniejsza, aniżeli plan jej przez architekta był dany. Głos, a mianowicie śpiew, dobrze się odbija, bowiem podług zasad akustyki urządzono widownią; lecz zadziwiło mnie nieotrząśnienie się z zasad despotyzmu literackiego. Jest to rzecz mała; nie każdego może zwróciła uwagę, lecz mnie mocno zainteresowała, — pomiędzy parterowemi lożami a lożami pierwszego piętra są portrety, a mianowicie: Szekspira, Rasyna, Moliera, Mozarta, Kochanowskiego i Bogusławskiego. Co za pomięszanie! co za nieład nielogiczny! Bogusławski może mieć miejsce, ale nie w rzędzie Szekspira; Kochanowski nie ma żadnych zasług dramatycznych; Mozart, mógł znaleźć inne miejsce jako muzyk; Rasyn ile odbija obok poety angielskiego; — słowem, przeniesiono bezwzględnie z dawnego narodowego teatru te nazwiska. Nam zapytać się trzeba, czy temu winien gust urządzającego teatralną salę, czy... że dramaturgia u nas żadnego dotąd nie uczyniła postępu, i że na scenie naszej wystawiane płody prawdziwych poetów, obok bazgraczy dramatycznych, zarówno zabawiały publiczność. Bywały przykłady, że więcej „Chłop milionowy“ sprowadzał widzów na teatr, aniżeli tragedye Szekspira lub Schillera.
Widzenie się z dawnymi kolegami musiało być przyjemne, — jesteśmy bowiem jak rozbitki na niezmierzonej oceanu przestrzeni, których łodzie okrążywszy świat cały, znów się spotkają, aby się znów, ale już na wieki rozdzieliły. Adam Pisarzowski w roku jeszcze zeszłym będąc u mnie, zabrał mi zbiór moich poezyj i czytywał je kolegom będącym w Warszawie. Te kilka prób mojego pióra przyjęto z zapałem; zrobiono mnie drugim Mickiewiczem, lubo ja w pokorze ducha, mogę o sobie powiedzieć, żem nie wart Mickiewiczowi rzemyka u trzewików zawiązać; jednak bądź co bądź te pochwały zachęcają mnie do dalszej pracy w tym zawodzie».
Wyższe towarzystwa stolicy, bynajmniej nie zachwyciły smętnego i rozmyślającego młodzieńca. Nastrój satyryczny przeważał w nim tak samo, jak w obrazku stosunków prowincyonalnych. Oto próbka:
«Weźmy kilkanaście osób formujących kompanją, które przy blasku lampy argauckiej w pięknie umeblowanym salonie, zatrudnia się rozmową, przerywając ją tylko w czasie, gdy krąży herbata i sucharki, a mamy główny zarys całego towarzystwa. Jest to szkielet, któremu dopiero rozmowa życia nadaje. Każdy z siedzących w tem kole, zdaje się jakby przyrosły do miejsca, które wtenczas opuszcza, kiedy żegna towarzystwo, lub kiedy potrzeba go zmusi zbliżyć się do więcej oddalonej osoby. Rozmowa nie jest powszechną, — osoby bliżej siebie siedzące, tworzą nowe w towarzystwie towarzystwo i tym sposobem kompania podziela się na mnóstwo drobnych kołek, a każde z tych kołek inna obraca sprężyna; słychać tylko niekiedy śmiech mocniejszy i wydatniejsze wyrażenia, napół lub zupełnie francuskie. Zobaczmy o czem rozmawiają. — Matrony, których córki znajdują się w kompanii i stare kobiety, rozprawiają o różnych wydarzeniach dnia tego, które często nikogo interesować nie mogą; opowiadają o różnych osobach i tym, dowcipnie łatki przypinają; udzielają sobie nawzajem ploteczki i bajki, których przez dzień nazbierały; nareszcie parę słów o osobach kompanią składających. W innem miejscu: obok starej damy siedzi młody chłopiec i rozpowiada jej wszystko, co widział, co słyszał w dniu tym bruki szlifując, gdzie był, jak się bawił — słowem baje, trzy po trzy bez sensu, bez ładu; nareszcie kłamie, prawi grzeczności, a stara, wszystko to za dobrą przyjmuje monetę. Po takiej próbie, młodzieniec wydziera się przypadkiem z jej towarzystwa, i zmęczony, znudzony, obtarłszy pot z czoła, przenosi się do innego kółka, gdzie po znudzeniu, zabawić się i odpocząć spodziewa. — Tu znowu słychać poważniejszą rozmowę; jest to kilku mężczyzn letnich, opowiadających sobie to, co widzieli w innych krajach, lub to, co się dzieje w stolicy; z ważniejszych wiadomości, dotyczących polityki, czasem przechodzą do rozmów mniej poważnych, lub mięszają się w rozmowę której z bocznych kompanij. — Na ustroniu, kilku młodzieży zabawia się różnemi farsami i opowiadaniem różnych awanturek warszawskich. Lecz nic zabawniejszego, jak zachowanie się młodzieży z pannami! Słyszysz mnóstwo wyrazów, ciągłe śmiechy, ale zaręczam, że ani słowa nie zrozumiesz; jakieś to niby żarciki, jakieś bons mots dowcipne, pewny gatunek galanteryi, ale w tem wszystkiem brakuje sensu, zdrowego rozsądku. Aby mieć co gadać przez wieczór cały, drobną materyą pochwyconą w takie ubierają farby, że zdaje się, że to coś wielkiego, a jest niczem, — jedynie sposobem na zabicie czasu. — Ujrzysz wśród tej koteryi człowieka młodego, który mało mówi, lub sam siedząc na uboczu zadziwionem okiem na towarzystwo pogląda — zaręczam ci, że to wieśniak. — Po kilku godzinach tych nudów czyli też zabawy, po tysiącznych wzajemnych grzecznościach ze strony gospodarza i gości, po mnóstwie dygów i ukłonów, po galanteryi młodzieży, słychać turkot pojazdów rozwożących towarzystwo. Czyli te grzeczności i okazywania sobie wzajemnej przyjaźni były szczere? — tego nie umiem powiedzieć, bo to do mnie nie należy, a zresztą któż to mógł dojrzeć, gdy noc swym płaszczem obłudę i nieszczerość osłoniła. Wiele było wrzawy, po nich czczość nastała».
Satyryczne to usposobienie, nie przeszkadzało jednak młodemu sensatowi brać udziału w zabawach, a chociaż odrzucał różne a liczne projekty ożenienia jakie rodzina osnuwała, chętnie zbliżał się do pięknych panien. Nie lubił prawić im „duserów“, ale zachowaniem się całem, rozmową, czasami śpiewem, zwracał na siebie ich uwagę. Jedno z przelotnych takich upodobań, zapiszę tutaj własnemi słowy Gustawa, wraz z drobnemi nawet okolicznościami, jako dość znamiennemi.

«W dniu 25 maja, jadąc do Włocławka, napotkałem Juliana R., który bając mi niektóre rzeczy, zapytał w końcu: — Czy będziesz u p. Eustachego Chełmickiego? — Mam zamiar go odwiedzić — odpowiedziałem. — Lepiej nie bądź u niego, bowiem mocno jest zaambarasowany; a wogóle nie życzę ci być u żadnego z Chełmickich, bo swoją bytnością mógłbyś im tylko sprawić nieprzyjemność. — Nie wchodząc w powody, których skutkiem były ostrzeżenia Juliana, a nie chcąc się nikomu obecnością moją narazić, powiedziałem Julianowi, że bardzo wdzięczny mu jestem za jego przestrogę, że będę tylko w Włocławku, aby niektóre sobie załatwić sprawunki, i odwiedzę panią Rutkowską ze Szpethala, do czego obowiązywało mnie wybranie na podopiekuna. — Po tych słowach rozstaliśmy się z sobą. Nie wstępując do Fabianek ani Szpethala, przybyłem do Włocławka i zrobiłem wizytę Bielskim; tam dowiedziałem się, że p. Eustachy Chełmicki ma przy sobie córki. Zaraz na myśl wpadła mi ta uwaga, czyli gadanina Juliana nie miała na celu, aby mnie oddalić od sposobności widzenia Wandy Ch., której opisy powabów z różnych ust do mnie dochodziły. Postanowiłem oddać figiel za figiel, a dowiedziawszy się, że w dniu tym samym panny Chełmickie miały być z ojcem w Fabiankach, nie czekając nic więcej, pośpieszyłem do miejsca, w którem myślałem zastać ten wzór piękności. Omyliłem się, — nie było jej gdym przybył do Fabianek, ale spodziewano się ich wizyty w dniu następnym, a w tym dniu musiałem koniecznie być w Szpethalu; tem tylko słodziłem sobie chwile, że u Rutkowskiej krótko zabawię i pospieszę zobaczyć Wandzię. Lecz pani Rutkowska tak mnie długo u siebie zabawiła, że musiałem w jej domu zanocować, a dla mnie każda chwila wiekiem się zdawała. Nazajutrz tj. 27-go, opuściłem Szpethal w zamiarze powrócenia do domu; jakieś przeczucie jednak natchnęło mnie, aby odwiedzić Fabianki. I co to jest zbieg wypadków! — śród kobiet grona ujrzałem tę, której tak dawno oczy moje szukały... Przybyły kuglarz pokazywał różne sztuki, — goście i domowi otoczyli zręcznisia, a ja obrałem sobie miejsce naprzeciw ślicznej Wandzi, karmiąc oczy jej powabami i nie spuszczając z uwagi najmniejszego jej skinienia. Jej wzrok czasem na mnie rzucony, przekonywał mnie, że lubo nigdy nie widzieliśmy się z sobą, aleśmy się już dawniej znali. Przy obiedzie, jakiś proszek wpadł w jej oczko; gdyby mój całus mógł je wyleczyć i gdyby na niego zezwoliła, jakżebym chętnie jej zaczerwienione pocałował oczko! Po obiedzie zaczęto gry różne; we wszystkich starałem się najbliżej stanąć koło niej, albo trzymając jej rączkę, jakże byłbym rad choć tym sposobem w jej duszę przelać moje uczucia. Po grze skończonej wykupywano fanty: Wandzia osądziła, ażeby ten czyj fant był, ukląkł i ziemię pocałował — wypadło na mnie. Dopełniłem, z tem przekonaniem w sercu, że składam hołd jej wdziękom. Inny fant kazał mi deklamować; wybrałem scenę z „Precyozy“, a gdym deklamował:

Serca — to jej zdobycz cała,
Bo kto się raz do niej zbliżył,
Tego niepojętą władzą
W wiecznych więzach zatrzymała.
Urok głosu go zachwyca,
W nocy, świeci blask jej lica;
Tarczę duszy, śmiałe czoło,
Jedwab włosa oplótł wkoło;
Sama Miłość, luk szkarłatny
Rzędem pereł nawiązała;
Ciemne oko — iskry sieje,
Na jagodzie — róża pała[15].

«Miałem na myśli obraz Wandy, gdyż te wierszy kilka jest zupełnym opisem jej wdzięków, a ona z wlepionemi we mnie oczyma i z jakąś interesowniejszą uwagą, słuchała tych przezemnie deklamowanych wierszy. — Później tańczono. Wandzia potknąwszy się o nierówną posadzkę, na kolana upadła; jakże była tem zaambarasowana! — chciała nas przekonać, że ten przypadek nie z jej winy nastąpił. Któż z nas temu nie wierzył; ja sam ją wymawiałem i byłbym chętnie sto razy stłuczone miejsce pocałował. W grze „lisa“, gdym się z pytką uganiał za jednym z młodzieży, dosyć mocno uderzyłem ją w rękę; nie umiałem słów znaleźć, aby ją przeprosić za moją niezręczność, choć ona się o to nie gniewała. Słowem: zachwycony, rozkochany, w całem gronie nikogo nie widziałem prócz Wandzi i jej anielskich powabów. Odjeżdżającej, pocałunek gorącej miłości złożyłem na ręku, a ostatnie jej spojrzenie z odjeżdżającego rzucone pojazdu, spotkało się z mojem. I Jan Jakób Rousseau nie był szczęśliwszy ze swoich miłostek w zamku Thun, z panną Goton i Grafenried, jak ja w tym dniu byłem».
Uczucie to jednak nie stało się trwalszem;[16] w Warszawie Gustaw zwrócił uwagę na inną piękność, tak, że go posądzano, iż poważniejsze robi o jej rękę starania. I wtedy atoli, przemijającem okazało się upodobanie. Możnaby o kilku miesiącach r. 1833 powtórzyć słowa, któremi Zieliński charakteryzował jeden z nich — marzec. «Jakieś nieprzewidziane zdarzenia spychały mnie z tej drogi, którą sobie iść zamierzyłem. Musiałem jeździć, kiedy najwięcej miałem ochoty kosztować chwili spoczynku; musiałem siedzieć, kiedy najwięcej miałem chęci podróżowania... Pod względem sprzeczności z sobą samym, tak wiele doświadczyłem, że nie byłbym w stanie wynurzyć tych uczuć, które mną kolejno miotały. Nie jestem nawet w stanie zdefiniować się, jakim ja byłem w tym miesiącu; miałem chwile, które mnie całkiem przywiązywały do życia; były i takie, w których toż życie było dla mnie ciężarem. Raz, rzucałem się pomiędzy towarzystwa, i słuchałem z uwagą i jakąś przyjemnością, plotek i bajek, które mi prawiono; lecz ileż razy, życzyłem sobie okupić nawet spokojność i ustronie, którego znaleźć nie mogłem. Tęsknię, — lecz za kim i po kim, tego nie wiem. Boleśnie wspominam ubiegłe szczęśliwsze chwile; mógłbym być szczęśliwy przynajmniej na czas jakiś, gdybym się zakochał; bo niema przykrzejszego stanu, jak kiedy w sercu dosyć ognistem, otrętwienie panuje. Ale cóż? — nie trafiłem na tę, której oko byłoby dla mnie elektryczną iskrą miłości. Jedni wmawiają we mnie, że się kocham, — ci nie znają miłości; inni są przekonani, że ja kochać nie mogę, ci mnie nie znają. Ja zaś trafiam, szukam, ale nie mogę nigdzie znaleźć tej, której memu sercu potrzeba; możebym znalazł, — ale zimny rozsądek taką jest przeszkodą, że często czucie zagłuszy. Ważne więc mam do rozwikłania zadanie: czy byłbym szczęśliwy, gdyby czucie wzięło górę nad zimnym rozsądkiem, czy jestem szczęśliwszy, odwrotnej trzymając się drogi?»
Tymczasem zbierała się burza, która miała nietylko myśli, ale i życie młodzieńca srodze zawichrzyć.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Hymn wojny zabrzmiał... – fragment wiersza Do przyjaciół Gustawa Zielińskiego.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Ignacy Humnicki (1798-1864) – polski dramatopisarz i poeta.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Łucja Rautenstrauchowa (1798-1886) – polska powieściopisarka, autorka książek podróżniczych, dramatopisarka i tłumaczka.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Antoine-Vincent Arnault (1766-1834) – francuski dramatopisarz.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Zygmunt Erazm Komarnicki (1809-1883) – polski historyk i tłumacz.
  6. Przypis własny Wikiźródeł August Wilhelm Schlegel (1767-1845) – niemiecki pisarz, językoznawca, filolog, tłumacz i uczony, brat Friedricha.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Thietmar z Merseburga (975-1018) – biskup merseburski, kronikarz, autor Kroniki.
  8. Przypis własny Wikiźródeł Gall Anonim (XI-XII w.) – anonimowy autor Kroniki polskiej.
  9. = mądry z książek — książkowy uczony.
  10. Po powrocie z Syberyi i odziedziczeniu Skępego po śmierci stryja Józefa, Zieliński powołał do siebie Komarnickiego, dając mu w Skępem, nietylko przyzwoite utrzymanie jako sekretarzowi, bibliotekarzowi, a wreście nauczycielowi najstarszego syna Józefa, ale niejednokrotnie dopomagając mu przytem. — W 1863 r. Komarnicki, odpłacił Zielińskiemu za tę przyjaźń i troskliwość mu okazywaną, brzydką niewdzięcznością, skutkiem której Skępe musiał opuścić, a Zieliński odtąd zerwał z nim wszelkie stosunki przyjaźni. (Przyp. Wyd.)
  11. Później nazwał Zieliński to miasto: „stolicą nudów“.
  12. Przypis własny Wikiźródeł Richard Brinsley Sheridan (1751-1816) – irlandzki poeta, dramatopisarz i polityk.
  13. = ostatni konsument.
  14. = Zmieniają się czasy a my z nimi.
  15. Przypis własny Wikiźródeł Serca — to jej zdobycz cała... — fragment libretta opery Preciosa Piusa Aleksandra Wolffa (1782-1828) z 1821 do muzyki Carla Marii von Webera (1786-1826) w tłumaczeniu Józefa Dionizego Minasowicza.
  16. Gdy jednak w dwa lata potem dowiedział się na Syberyi, że Wanda w kilka miesięcy po śmierci ojca, wyszła za p. Welca, dotknęło go to mocno i w liście do siostry swojej, krok ten potępił: „jeżeli tylko miłość i chęć najprędszego stanięcia w rzędzie mężatek, mianą była na celu, jeżeli wyższe, szlachetniejsze zamiary, nie kierowały uczuciami narzeczonej, to wówczas, nic jej wytłómaczyć nie może przed opinią świata, przepisującego rok i sześć niedziel żałoby, osobom tracącym krewnych najbliższych“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.