Polacy i polskość ziemi złotowskiej w latach 1918-1939/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Zieliński
Tytuł Polacy i polskość ziemi złotowskiej w latach 1918-1939
Pochodzenie Prace Instytutu Zachodniego nr 12
Wydawca Instytut Zachodni
Data wyd. 1949
Druk Państw. Pozn. Zakł. Graf. Okręg Północ
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ VII.
ZAGADNIENIA SPECJALNE PRACY NARODOWEJ NA TERENIE POWIATU
(Walka z nazewnictwem polskim w pow. złotowskim — sprawa imion dla dzieci — zakazy używania języka polskiego w życiu codziennym — wydalenia).

Germanizacji ziemi i ludzi towarzyszył analogiczny proces w odniesieniu do charakteru zewnętrznego pow. złotowskiego. Mowa tu przede wszystkim o przekształcaniu polskich nazw i imion celem pozbawienia ich brzmienia polskiego oraz o wypieraniu języka polskiego ze stosunków między ludźmi w życiu codziennym.
Już przed zakończeniem I wojny nazewnictwo w powiecie było dość gruntownie zgermanizowane. Niemniej jednak pozostało kilkanaście miejscowości, których nazwy miały brzmienie czysto polskie, względnie zgermanizowane tylko „prowizorycznie“, tj. przez doczepienie do polskiego rdzenia niemieckiej końcówki lub też zmianę pisowni źródłosłowu (np. Tarnowke, Radawnitz, Petzewo, Schwente i in.).
Z chwilą ustalenia się stosunków po wojnie nastąpiła na odcinku nazewnictwa generalna ofensywa. Jeszcze przed rokiem 1928 landrat złotowski przeprowadził zmianę dotychczasowych nazw polskich w 11 miejscowościach, mianowicie: Osowo (Aspenau), Osówka (Espenhagen), Wersk (Seedorf), Dolniki (Wittenburg), Szkic (Kietz), Głubczyn (Steinau), Paruszka (Treuenheide), Pieczywo (Petzewo), Podróżna (Preussenfeld), Buntowo (Seefelde) i dworzec w Zakrzewie (Buschdorf)[1]. Ze zmianami tymi miały jednak władze niemieckie niejakie kłopoty. W zasadzie bowiem trzeba było na to zgody rady gminnej, która w wielu wypadkach wówczas jeszcze składała się także z Polaków. Szczególne trudności powstały przy próbie przemianowania Zakrzewa na Buschdorf. Ze stacją Zakrzewo dokonano tego już w r. 1925, gdyż nie podlegała ona władzy rady gminnej, która do roku 1925 składała się z samych Polaków, a i potem, do r. 1935, stosunek liczbowy Polaków do Niemców w zakrzewskiej radzie gminnej był, jak około 9 : 1[2]. Toteż, kiedy w pewien czas po przemianowaniu dworca landrat jako przewodniczący wydziału powiatowego zaproponował przechrzczenie również przynajmniej miejscowej poczty (było bowiem dość paradoksalne, że bilet kolejowy kupowało się do Buschdorf, a list adresowało się do Zakrzewa), rada gminna nie zgodziła się na ten projekt. Nie speszony tym landrat w lutym 1928 r. raz jeszcze zażądał zmiany nazwy wsi, oferując przyłączenie do gminy 200 morgów lasu. I tym razem jednak rada gmin na nie dała się przekonać. Wieś nadal nazywała się Zakrzewo[3].
Reżim hitlerowski usunął te trudności ustawą samorządową z 30 stycznia 1935 r., która wprowadziła zasadę nominacji w ustalaniu składu rady gminnej. Wkrótce też i do rady zakrzewskiej wchodził już tylko jeden Polak, który nie był w stanie przeszkodzić uchwale o zmianie nazwy Zakrzewo na Buschdorf. Związek Polaków zaprotestował przeciwko temu postępowaniu w min. spr. wewn., lecz dowiedział się, że przemianowanie Zakrzewa nastąpiło na podstawie jednomyślnej uchwały miejscowej rady gminnej, składającej się m. in. z 3 Polaków. W odpowiedzi tej tkwiły dwa pospolite kłamstwa: do rady należało nie 3, lecz 1 Polak, po wtóre zaś ów Polak na zmianę nazwy Zakrzewo nie zgadzał się, co stwierdził pisemnym oświadczeniem, przesłanym — wraz z ponownym zażaleniem Zw. Pol. w N. — do min. spr. wewn. I ono nic nie pomogło.
Nieliczne inne jeszcze nazwy polskie nie uchowały się już długo. Tak więc z kolei Sławianowo (jedną z najbardziej polskich wsi) nazwano Steinmark, nie gruntownie zgermanizowane Petzewo (do niedawna Pieczywo) przechrzczono na Deutsch Fier, Buntowo na Seefelde a Klukowo na Blankenfelde[4].
Rozprowadzanie pokostu niemczyzny po wszystkim co polskie w powiecie sięgnęło także w dziedziny życia najbardziej osobiste i najbardziej — zdawało by się — niezawisłe od urzędowego czynnika. Powstał stan rzeczy, że nadanie polskiego imienia własnemu dziecku było niemożliwe wobec oporu władzy państwowej. Oporu, dodajmy, przeciwnemu zasadom nawet niemieckiego ustawodawstwa. W pow. złotowskim mamy do zanotowania w tym względzie wypadek, zasługujący na baczniejszą uwagę, tym więcej, że jako przeprowadzony przez wszystkie instancje sądowe nabrał specjalnej wagi prawnej a zarazem stał się niejako przekrojem poglądów władz niemieckich na tak ważną dla każdej mniejszości kwestię imiennictwa osobowego we własnym języku.
Sprawa, o której mowa, wynikła w związku z nadaniem imion o polskiej pisowni chłopcu, urodzonemu w rodzinie Romana Massela z Polskiej Wiśniewki, mianowicie imion Rajmund, Marcjan. Landrat złotowski dowiedziawszy się o tym, pismem z 8 czerwca 1935 r. zakazał wpisania ich do ksiąg metrykalnych i zażądał zmiany pisowni na Reimund Martian, „według uznanej niemieckiej formy językowej“. Sprawa znalazła się przed sądem powiatowym, który przyznał rację landratowi. W następnym z kolei odwołaniu do instancji wyższej w Pile zapadło rozstrzygnięcie kompromisowe: za właściwą uznano pisownię Raimund Marcjan. Teraz landrat odwołał się do sądu najwyższego w Berlinie, który orzeczeniem z 26 listopada 1935 r. oddalił apelację landrata i przyłączył się do zdania sądu w Pile. Jego więc orzeczenie uważać należy za precedens wiążący na przyszłość. Motywacja orzeczenia sądu pilskiego wypada dość blado na tle znakomitego wywodu prawnego, przygotowanego w imieniu Romana Massela przez adwokata polskiego ze Złotowa dra Kostenckiego i jego przekonywającej argumentacji.
Powołał się on na art. 113 konstytucji weimarskiej, zaznaczając, że o ile nawet na skutek gruntownej zmiany pojęć prawnych z chwilą dojścia do władzy reżimu hitlerowskiego inną drogą poszła także interpretacja tego artykułu, to w każdym razie zmierzać ona będzie w kierunku rozszerzającym raczej, niż zwężającym — jak na to wskazywać się zdają wielokrotne oświadczenia „wodza“, posiadającego w III Rzeszy tak praktycznie jak i teoretycznie uprawnienia ustawodawcze.
Z kolei przytoczył on zdania uczonych niemieckich[5] na temat prawa do nadawania dzieciom imion według woli rodziców, w brzmieniu języka ojczystego.
W dalszym ciągu dr Kostencki przypomniał ogólne rozporządzenie pruskiego min. sprawiedliwości i spraw wewn. z 1898 r., postanawiające wyraźnie, że zapisywanie imion w obcym brzmieniu jest dopuszczalne.
Podkreślił wreszcie uprawnienia naturalne rodziców, powszechnie uznawane, dowolnego wyboru imion dla swych dzieci, wykazując w sumie, że zarówno prawo pozytywne jak i naturalne nie dopuszcza sprzeciwiania się woli rodziców w wyborze imion swych dzieci.
W orzeczeniu sądu pilskiego (i najwyższego) na argumenty te w ogóle nie ma odpowiedzi. Jedyną podstawą orzeczenia stanowił § 11 rozp. wyk. do prawa z 25 marca 1889 r., według którego księgi metrykalne winny być prowadzone w jęz. niemieckim; w brzmieniu obcym tylko wtedy, gdy brak uznanej formy niemieckiej. Ale i tę wątpliwą podstawę prawną (n. b. o charakterze czysto technicznym) dr Kostencki w swym uzasadnieniu skargi obalił, przypominając, że sąd krajowy w Berlinie orzeczeniem z 21 października 1929 r. dopuścił w wypadku pewnego Francuza zapisanie w księgach metrykalnych imienia Charles mimo istnienia uznanej odpowiedniej niemieckiej formy Karl. Podobnie zresztą brzmiało orzeczenie sądu w Elblągu, gdy chodziło o imiona Mieczysław Jerzy dziecka Polaka Pawła Boenigka z Prus Wschodnich[6]. I te argumety nie przekonały niemieckich sądów. Droga do germanizowania polskich imion w dalszym ciągu stała otworem[7].
Dopiero na rok przed wybuchem II wojny okólnik min. spr. wewn. z 18 sierpnia 1938 r. rozstrzygnął nareszcie sprawę nadawania imion w sensie przychylnym dla obcojęzycznych. Okólnik ten, obowiązując zaledwie 1 rok, nie mógł mieć oczywiście, wobec dotychczasowych metod, większego znaczenia praktycznego. Równał się natomiast oficjalnej dyskwalifikacji wieloletniego postępowania władz nie tylko administracyjnych, ale i sądowych[8].
Nieco innej kategorii zagadnieniem było wypieranie języka polskiego z życia codziennego. W miastach niemieckich, nie wyłączając Złotowa, zamieszkałego przez liczną grupę ludności polskiej, nie spotykało się poza Bankami Ludowymi szyldów z polskimi napisami. Za rozmowę w języku polskim na ulicy, czy innych miejscach publicznych można było się narazić na duże przykrości. Nie trzeba dodawać, że ogłoszenia urzędowe z reguły nie posiadały tłumaczenia polskiego i że we wszelkich stosunkach urzędowych obowiązywał wyłącznie jęz. niemiecki. W czasach hitlerowskich zasadę tę zaostrzono jeszcze przez narzucenie Polakom, występującym służbowo (np. adwokatom w sądach), obowiązku używania w lokalach służbowych tzw. „pozdrowienia niemieckiego“ (Heil Hitler). Ponieważ podobny wypadek zdarzył się w sądzie złotowskim, adwokat polski odniósł się do min. sprawiedliwości, które oświadczyło, ze używanie pozdrowienia hitlerowskiego jest obowiązkiem funkcyjnym i zawodowym, nadmieniając, iż uchylanie się naraziłoby na szwank szacunek dla zawodu (?!)[9].
Warunkiem zawieszenia polskiego szyldu przed biurem adw. Kostenckiego było zezwolenie policji budowlanej[10], a z powodu napisu na drzwiach jego kancelarii wywiązała się korespondencja z powiadomionym o tym prezesem Izby Adwokackiej, który zażądał zdjęcia napisu[11].
Okazje do ograniczania praw języka polskiego w życiu codziennym nastręczały się w związku z zależnością materialną robotnika polskiego od niemieckiego pracodawcy. Charakterystycznym zdarzeniem był w tym względzie zakaz używania języka polskiego podczas prac około budowy szosy w pow. złotowskim w r. 1935, przy czym zatrudnionym robotnikom (między nimi dużej liczbie Polaków), zakaz ten, podpisany przez powiatowe kierownictwo robót, oficjalnie odczytano. Niezastosowanie się do niego połączone było z groźbą utraty pracy. Interwencja u miejscowego landrata nie odniosła, jak zwykle, skutku. Dopiero min. spr. wewn. zakaz uchyliło[12].
Wszystkie te ograniczenia i szykany należały do codziennych trosk i przeciwieństw Polaków z Ziemi Złotowskiej, niezależnie od zmiennych fluktuacyj politycznych. Sytuacja oczywiście pogarszała się w chwilach szczególnego naprężenia stosunków między Polską a Niemcami. Tak było np. w r. 1933, kiedy nie istniejący jeszcze pakt o nieagresji między Polską a Rzeszą nie narzucał konieczności zachowania choćby pozorów poprawnego traktowania mniejszości.
Jeszcze dotkliwiej odbiły się na społeczeństwie polskim w Niemczech narastające zadrażnienia i konflikty polsko­‑niemieckie w okresie poprzedzającym II wojnę. Ostatnie dni 1938 roku i rok 1939 przyniosły ludności polskiej, zwłaszcza na terenach autochtonnych, represje dotąd nie spotykane w postaci wydaleń. Podstawę prawną, jeśli to tak nazwać można, stanowiło dla nich prawo „o zabezpieczeniu granic Rzeszy i zarządzeniach odwetowych“ z dnia 9 marca 1937 roku.
Pierwsza fala wydaleń przypada na drugą połowę grudnia 1938 i styczeń 1939 r. Złotowskie, ze swym przodującym pod względem narodowym społeczeństwem, ucierpiało najbardziej. Na 15 Polaków wydalonych wówczas z Rzeszy, 6 pochodziło ze Złotowskiego. Do tych najaktywniejszych szermierzy polskości należeli: Szymon Scheffler z Werska, Marcin Łangowski z Zakrzewa, Roman Massel z Werska, Jan Heruday z Królewskiej Wsi, Józef Krause z Polskiej Wiśniewki i Wojciech Pioch z Rudnej. Niektórzy z nich, jak np. Pioch, utrzymywali liczne rodziny i byli inwalidami wojennymi, zasiedziałymi przez całe życie na swej zagrodzie na Ziemi Złotowskiej. Przez wydalenie rodziny wymienionych zostały pozbawione możliwości egzystencji[13].
23 stycznia fala wydaleń opadła. Stało się to na skutek wydalenia z Polski 50 Niemców z Cieszyna w ciągu 24 godzin. Niemcy zrozumieli, że polityka wydaleń może mieć dużo przykrzejsze konsekwencje dla mniejszości niemieckiej w Polsce niż polskiej w Niemczech, niezamożnej i nie posiadającej większych majątków ziemskich. W przeciwieństwie zatem do Niemiec Polska pozbywała się nie tylko niewygodnych ludzi, ale często także opanowywała ziemię, z której z kolei utrzymywało się szereg innych Niemców, zatrudnionych na niej jako robotnicy itp.
Nawiązane między rządami polskim i niemieckim w lutym i w marcu rokowania w sprawie położenia mniejszości w obu krajach skończyły się fiaskiem. 28 kwietnia Hitler wypowiedział polsko­‑niemiecki pakt o nieagresji. Było to hasło do nowej fali wydaleń. W przeddzień mowy Hitlera wydalono z samego powiatu złotowskiego dalszych pięciu Polaków: Marcina Zdrenkę i Jana Jasieka z Zakrzewa, Jana Gracza z Polskiej Wiśniewki, Franciszka Betańskiego z Werska i Piotra Pesallę z Rudnej. W związku z wydaleniem z Polski m. in. przywódców mniejszości niemieckiej von Goltza i von Körbera wydalono ze Złotowskiego jednego z najdawniejszych tu działaczy, sekretarza dzielnicy V Zw. Pol. w N. — Izydora Maćkowicza.
Wydalenie 50 Niemców z Cieszyna za Polaków z Niemiec, Maćkowicza i innych działaczy polskich za działaczy niemieckich wskazuje, że postępowanie obu państw już bez obsłonek weszło na drogę odwetu. Na piśmie z wiadomością o wydaleniu z Polski Goltza i Körbera widnieje odręczna adnotacja szefa Gestapo w Pile z datą 8 maja 1939, brzmiąca: „jako odwet za von Körbera i von Goltza ma nastąpić wydalenie sekretarza Zw. Polaków Maćkowicza“[14]. W toku rozwijających się coraz szybciej wypadków zarządzenia odwetowe następowały po sobie ze zwiększoną częstotliwością i na coraz szerszą skalę. Wobec zagrożenia wydaleniem Niemców z pow. nowotomyskiego, władze niemieckie wyznaczyły 80 Polaków ze Złotowskiego celem ewentualnego wydalenia odwetowego. Jednocześnie konsul niemiecki w Toruniu von Küchler domagał się natarczywie wyszukania Polaków, których można by poddać represjom odwetowym[15]. Rezerwuar najwartościowszego elementu narodowego — Ziemię Złotowską — trafiały coraz liczniejsze ciosy. Zaczęto wydalać nauczycieli. Wreszcie, w ostatnich dniach przed wybuchem II wojny liczba Polaków wydalonych z pow. złotowskiego osiągnęła cyfrę prawie 200 osób.
Zdawało się, że w obliczu tych prób ludność pozbawiona swych kierowników zostanie przytłoczona walcem germanizacji. Obawy te okazały się płonne: wieloletnia, twarda walka uodporniła ją także przeciwko doświadczeniom zbliżającej się wojny. Nie mamy powodu nie wierzyć cytowanemu już świadectwu landrata złotowskiego z 1941 roku o „jeszcze teraz nadzwyczajnie świadomej siebie postawie mniejszości w Ziemi Złotowskiej“.





  1. A. Krajna-Wielatowski: „Ziemia Złotowska“, str. 64, odsyłacz, i str. 150—70.
  2. Kw. 1936, str. 1421—25 i 1550.
  3. A. Krajna-Wielatowski: „Ziemia Złotowska“, str. 167—8.
  4. W tym samym czasie obradujący XI kongres europejski mniejszości narodowych (od wystąpienia Polaków w r. 1927 i Żydów w r. 1933 wyłączna domena wpływów mniejszości niemieckich) uchwalał uroczyście następującą rezolucję: „...nazwy miejscowości w najszerszym znaczeniu tego słowa tworzą w brzmieniu („Gestalt“), ukształtowanym przez ducha narodu („Genius des Volkes“) wedle prawideł jego mowy, integralny składnik języka odpowiedniego narodu. Jeżeli używanie nazw miejscowości w tym samym języku, do jakiego one należą, doznaje przeszkód, podlega zakazom lub bywa zgoła gnębione („unterdrückt“) — oznacza to w pierwszym rzędzie przestępstwo („Versundigung“) przeciwko postulatowi szacunku i opieki nad najważniejszymi dobrami („Lebensgüter“) każdego narodu i każdej poszczególnej jednostki doń przynależnej“ (Kw. 1936, str. 1421—25 i 1450).
  5. M. in. zacytował wyjątek z Gerbera „Minderheitenrecht im Deutschen Reich“, str. 57/8: „Nazwisko rodowe jest dziedziczne i niezmienne... Imię zależy od woli rodziców; ani duchowny, ani urzędnik stanu cywilnego nie są uprawnieni do innego ustalenia imienia, względnie zmiany jego ze skutecznością prawną. Jeżeli zatem imię nadane zostało w języku ojczystym mniejszości, to jest ono prawnie właściwe (rechtlich richtige)“. (Kw. 1936, str. 1343—57).
  6. Wyrok sądu elbląskiego został zaskarżony przez min. spr. wewn. i przez wyższą instancję uchylony.
  7. Sprawa Romana Massela jest w obfitych dokumentach przedstawiona w Kw. 1936, str. 1343—57.
  8. Do rzadkości należały w pow. złotowskim wypadki zmiany nazwisk. O tym jednak, że nastawienie władz do tej kwestii było jak najprzychylniejsze, świadczy notatka w jednej z niemieckich gazet śląskich z końca 1938 r., z której dowiadujemy się, że „liczni rodacy(!) zdecydowali się teraz oczyścić swe nazwiska z obcych (tj. polskich, p. aut.) naleciałości i dać im tę formę, którą miały za dni pradziadów. Kompetentne władze zmuszone były ustąpić natłokowi ludności i stworzyć odpowiednie ułatwienia dla oczyszczania nazwisk. Zmiany nazwisk dokonuje się teraz całkowicie bezpłatnie. — Rodacy, którzy zamierzają zmienić swe nazwiska, winni dla uzyskania porady zwrócić się do najbliższej grupy B. D. O. (Bund Deutscher Osten)“. P. w N. nr 2/39, str. 25.
  9. Kw. 1936, str. 1392—5.
  10. Tamże, str. 1363/4 i 1522/3.
  11. Tamże, str. 1495.
  12. Tamże, str. 1329/30 i 1522.
  13. P. w N. nr 2/39 r., str. 28—30.
  14. Arch. w Pile.
  15. Tamże.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.