Portrety literackie (Siemieński)/Tom II/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Franciszek Morawski
Pochodzenie Portrety literackie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1867
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


VII.

Rok 1826 ciężkim lubo przewidywanym ciosem ugodził w serce kochającego jenerała.
Ożeniony od lat kilku z Anielą z Wierzchowskich, osobą pełną wdzięków, starannie wychowaną pod okiem księżny Izabelli Czartoryskiéj w Puławach, najlepszą żoną i matką dwojga małych dzieci, utracił ją na chorobę piersiową, która go o jéj stan już od niejakiego czasu trwożliwym robiła. Pielęgnował, zapobiegał niebezpieczeństwu, szukając dla niéj świeżego powietrza i słońca, otaczał wszystkiém, co tylko czułość małżeńska wymyślić może — w końcu widział, że nie ma ratunku i przyjął ten cios z rezygnacyą chrześcijańską, nie uwalniającą od opłakiwania jéj zawsze.
Umarła w Warszawie, ciało jéj leży na cmętarzu w Powązkach.
Krótką lecz rzewną a pełną męzkości elegią, opłakał zgon ukochanéj.

„O żono, droga żono, matko moich dzieci!
Może mnie tam nie jeden błąd w twych oczach szpeci,
Możem nie dość twym cnotom winnéj składał cześci,
Nie dość kwiatów pociechy wplatał w cierń boleści? —
Téj jednéj krzywdy przecie nie wyrządzę tobie,
Bym łzy żalu na twoim nie zostawił grobie.
Niechaj inni od przykrych im pamiątek stronią,
I by uciec wspomnieniom, za nadzieją gonią;
Dla mnie całą rozkoszą opłakiwać ciebie,
Tu cię szukać mym żalem, a nadzieją w niebie!“

Nie znalazłem żadnego listu opisującego tę stratę. Najbliżsi sercu przyjaciele byli zapewne przy nim.
Z późniejszych dat częste są jednak listy opisujące stan jego duszy. I tak do Kajetana Koźmiana pisze:
„Przez iléż ja to zmian gwałtownych przechodzę! Odmieniam brygadę, garnizon, całe życie zmieniać muszę i przykrość za przykrością goni. Okropnie źle mi na świecie, a może jeszcze nowe ciosy czekają. Postawiłem już grób memu aniołowi, bo jakże mam ją zwać inaczéj? wiele mię kosztowało być obecnym przy téj pracy; ale

Kto wszystkie życia już wypił trucizny,
I nic, prócz męki, nie czuje —
Ten w rozdzieraniu rozjątrzonéj blizny
Jedyną rozkosz znajduje.

Wiesz o awansach tylu naszych starych jenerałów, którzy o wyjściu ze służby już myśleli. Można powiedzieć, że grzyby porosły na armii. Nie mogłem odmówić przeniesienia mojego, bo mnie z największą delikatnością proszono o to; a potém sztab brygady będąc ustawiony nadal w Zamościu, byłbym co do służby w wiecznéj kolizyi z jenerałem Hurtig, komendantem twierdzy. Nakoniec i tak byłbym się oddalił od Piotrowic; a teraz co miesiąc widzieć cię będę w Warszawie, gdzie jeden z moich pułków zostaje.... Żal mi niezmiernie tamtéj okolicy, bo przez siedm lat mojego tam pobytu, ani ja, ani na mnie nikt się nie skarżył i mogę sobie śmiało wróżyć, że nie miłych wspomnień nie zostawuję po sobie w Lublinie. Przynajmniéj to jest mi pociechą. Wczoraj kilku żołnierzy widziałem płaczących po mnie z pułku Zawidzkiego i przyznam ci się, że większéj roskoszy w życiu nie doznałem!.... Więcéj nic nie wiem, bo nigdzie nie bywam, nie mając ludziom nic do powiedzenia z serca, które czém inném zajęte, dla nichby tylko przykrém było.... Śmieję się, rozrywam, roztrzepuję nawet czasem, a za chwilę serce się kraje i pod boleścią upadam.“
Do Jędrzeja Koźmiana z Radomia pod datą 9 kwietnia 1827 r. tak pisze:
„Wiedziałem, że nie przyjedziesz i dobrześ zrobił.

Wszystkie dnie dawniéj szczęścia pełne, zbyt bolesne są teraz dla mnie. Rok temu obchodziłem jeszcze z moją kochaną żoną ten sam dzień moich imienin. Cóż to za szczęście było! jakie tkliwe życzenia wylewały się z téj duszy tak czystéj i tak kochającéj. Okropna rzecz stracić to serce na zawsze, które najbardziéj nas kochało i tyle jeszcze dni żyć i żyć, z których żaden jéj nie wróci. Cały ten dzień byłem myślą moją przy jéj grobie i takem do niéj mówił sercem:

Nie znam już słodszych pociech jak łzy żalu sączyć,
I już innéj nadziei, jak się z tobą złączyć.“

Morawski, jak z powyższych listów widać, po doznanéj stracie przeniesiony był do Radomia, co mu nie przeszkadzało nawiedzać często Piotrowice i Puławy, a niemniéj nieprzerwaną prowadzić korespondencję z Koźmianami. Miejsce nowego pobytu w ten sposób skreślił w jednym z listów:
„Mam ja i tutaj (podobnie jak w Lublinie) wzory niepospolite, ale mniejsze miasto, więc i mniéj oryginałów. Nudów za to bardzo wiele i takie jeszcze pijaństwo, jak za Augustów. Za to na nieszczęście systematu kredytowego, nie zapłacono do kasy połowę procentu. Co to będzie?! Wiesz zapewne, że w tutejszém Województwie obaliły się nieukończone jeszcze budowle Lubeckiego. Tylko 600,000 szkody. Zdaje się, że Polskę do bostona zaprosił i każe jéj wygrywać przez Grande misère.“
Wyborny dowcip, który w swoim czasie obiegał po Polsce i był krytyką finansowych operacyi księcia Lubeckiego ministra skarbu.
Rok ten 1826 i z innéj jeszcze strony dotknął go boleśnie. Odkrycie spisku w Rosyi i połączonego z nim spisku rozgałęzionego w ziemiach polskich, spowodowało wiele aresztowań między wojskowymi, co rzuciło przestrach paniczny tak w armii, jak w świecie towarzyskim. W niektórych listach spotykam pobieżne lecz wymowne wzmianki o tych zdarzeniach. I tak:
„Wiele bardzo jest do powiedzenia o Warszawie. Już ze 30 osób aresztowanych, ale pisać o tém trudno. Nie piszę wierszy, bo któżby pośród łez śpiewał? Il ne faut insuler au malheur public...... Wystaw sobie, że w Warszawie Małachowski kasztelan wpada do Izydora (Krasińskiego) z twarzą wybladłą, najeżonym włosem, słowem, z całym wyrazem okropnego przestrachu: qu’on a poignardé Zawidzki à Lublin. Czy Cezar? Henryk IVty? a nawet Kocebue? Il est tout fier z przestrachu stolicy...... Prezesowi wyperswadowałem, że kiedy Grzymała[1] aresztowany, i on niepewny, bo listy do niego pisywał. Krzyknął: Dla Boga! powstał, chodził, sapał, sam się egzaminując, czy nie jest konspiratorem? Całą noc nie spał, chorował...... ale dzisiaj, przy tak pięknéj pogodzie zwiastującéj wiosnę, wyszedł na spacer. Żaden orzeł nie przeleciał, ale mnóstwo podłych wróbli świergotało po dachach na widok téj urzędowéj figury.“
Wszystko to nieoszacowane rysy charakteryzujące ów czas i osoby.
Pod koniec tego roku, zapewne dla zniesienia się z rodziną nieboszczki żony, mieszkającą na Polesiu, jeździł jenerał w te zakazane okolice. Opisał on tę podróż Koźmianowi z całym humorem i nieporównaną trafnością rysów zdjętych z natury.
„Wróciłem więc z tego kraju, którego nie wiem jak nazwać, bo com tam widział i słyszał, przechodzi moc wysłowienia, a nawet i pojęcia. Co do urzędników, jestto szerokie pole złodziei najdowcipniéj uorganizowane, którego ustawy święciéj dochowane, niż wszystkie konstytucyjne. Cały kraj jest rządzony przez święte przymierze bomażek, pałek i popów. Ciemność do tego stopnia w wielu miejscach dochodzi, że od 10 lat gazety nie widziano; słowem, taka noc, że jak Niemcewicz mówi: nie rozeznasz bestyi od człowieka. Dla tego to może bogowie chcąc mocniéj ukarać Prometeusza za wykradzenie niebu twórczego ognia, nie przykuli go do Alp, Pireneów, Tatrów, ale do Kaukazu. Szczególna rzecz także, że największy złodziéj w świecie, jakby na przestrach całemu państwu osadzony został na szczycie téj góry. Przejeżdżając przez Wołyń pocieszyło się moje serce widokami starożytnych zamków, które nie zostały jeszcze zniszczone. Smutna rzecz, że tam więcéj zachowano tych pomników, jak u nas w Królestwie. Bóg je uchronił od tego okropnego Zajączka, który jak Samson porwał Polskę i tak nią trząsł, aż wszystko się rozleciało i gruzy swemi tyle rzeczy przygłuszyło. Jak Samson, upadł sam pod zwaliskami.
Stan chłopów w dawnych prowincyach jak najokropniejszy. Powstawają na Twoją pieśń, wystawiającą niedolę rolnika; niechże tam idą, a przyznają że farby jeszcze zbyt blade i obrazy zbyt łagodne. Hotentoty z postaci, bydło z obyczajów i ciemności. Co powiesz na to, że pańszczyzna nawet nie jest ograniczona w wielu miejscach; a chłop z tą się żeni, z którą każą. Są tam jakieś przepisy rządowe broniące wieśniaków od ucisku, ale tych tylko używają wtenczas urzędnicy, kiedy chcą coś z panów wycisnąć. W Pińskiém biedne chłopki suszą piskorze i z nich mąkę mielą na chléb. Jednego buta lub trzewika, nie widziałem nigdzie, tylko jakieś łyki i powrozy któremi nogi mają owiązane; prawdziwa cecha ich stanu nieszczęśliwego.
Rozjaśniły się moje myśli, uradowała dusza w Łucku. Całe miasto brzmi tylko uwielbieniem tamecznego biskupa Cieciszewskiego. Cóż to za dobroć, łagodność, świętość chrześcijańska! Mimo różnicy wiar, w każdym widzi i kocha bliźniego; wszystkich wspiera, i co tylko zostaje mu z dochodów rocznych, rozdaje ubogim. Dość ci powiedzieć na jego pochwałę, że gdy zachorował mocno, wszystkie Żydy w mieście i kilko-milowéj okolicy, nałożyły sobie trzydniowy post najostrzejszy, aby uprosić u Boga jego ozdrowienie. Wszyscy ze łzami wdzięczności, wspominają jego imie, o nim najmiléj mówią, i Bogu tylko szczérszy hołd składać mogą.
Zastałem téż na Podlesiu jakiegoś dawnego szambelana króla Stanisława, który tak lubi muzykę, że trzem synom dał Archaniołów imiona: Michała, Cherubina i Serafina. Utrzymywał mi że król Stanisław miał tak stare wina, że jeszcze od Popiela pochodziły i że w saméj rzeczy było je czuć myszką. Nie mogąc go przeprzéć, zostawiłem przy miłém mniemaniu. Lubi także i poezyę. Wystawił pomnik księciu Poniatowskiemu Józefowi i taki położył napis:

Tu leży z łaski Boski
Książe Józef Poniatowski.
Przechodniu! jeźli tędy wypadnie ci droga
Zmów Ojcze nasz, zmów Zdrowaś, zmów i Wierzę w Boga.

Nie zostawiaj tego listu na stole, żeby go kto nie złapał“
Podróż tę widać odprawiał częściéj, bo w jednym z późniejszych listów do Jędrzeja Koźmiana, znajduję niniejszy ustęp:
„Gdym wracając przejechał Bug pod Uściługiem, uczułem, że jeszcze jest coś swobody w naszém powietrzu. Jakim był kontent żem się z tamtąd wyrwał! Z iluż to względów kraj ten musi być niemiły, kiedy mi dzieci nawet moje upięknić go nie mogły.
......Wierszy! wierszy na Boga! dla orzeźwienia się po nagiéj prozie Polesia. Tak wszystko zgasło we mnie, że podobno już nie znajdę rymu nawet do: Jegomości.“
Listem do Jędrzeja Koźmiana (z r. 1827) donosi z Radomia o katastrofie jaka dotknęła Świdzińskiego z którym łączył go przyjazny stosunek:
„Smutną bardzo w téj chwili odbieram wiadomość, że Świdziński zgorzał zupełnie, a nawet i mieszkanie, w którém miał zbiór starożytnych ksiąg. Sprawdziło się com tylekroć mówił. Nieszczęśliwa mania zbierania tylko dla miłości własnéj, a nic dla użytku publicznego, jakiż ma koniec? Lepiéj było nie zbierać, byłoby coś przyprzynajmniéj po niektórych miejscach ocalało. Cierpieć nie mogę tego nieobywatelskiego, niepolskiego zapału duszenia wszystkiego u siebie, aby tylko przechwalać się, że się to posiada, czego drudzy nie mają. Czemu nie drukować, czemu odkładać, czemu nakoniec nie oddawać do zbiorów narodowych, gdzie są lepsze budowy, zachrony i dozór? (W późniejszym liście). Zrobiono mi nadzieję, że coś z biblioteki Świdzińskiego ocalało; ale choćby się i wszystko spaliło, nic to ciebie nie poprawi, zawsze będziesz dusił i dusił w ukryciu, póki także ci się nie spali. Wy bibliomani jesteście na nieszczęście kraju stworzeni, bo więcéj macie miłości własnéj, niż chęci użytku publicznego.“
Złote prawdy! W owych czasach obudziła się była mania łupienia bibliotek klasztornych. Zazwyczaj wybierał się taki biblioman na wyprawę do klasztoru z koszem węgrzyna i podpoiwszy mnicha klucz mającego od biblioteki, rabował co się dało, a książki wyrzucał przez otwarte okno, gdzie wspólnik umyślnie na to postawiony, chwytał je i pakował na brykę. Gdyby jeszcze z tego gromadzenia starych ksiąg i rękopisów chciano korzystać — ale jak dobrze powiedział Morawski, duszono je tylko i przechwalano się białemi krukami. Przypomnijmy tyko sobie jak bardzo mało na tych odkryciach zyskiwała literatura i historya. Nawet surowych materyałów, prócz Niemcewicza i Lelewela, nikt prawie nie publikował wtedy. Jędrzéj Koźmian, który przyszedł był w Piotrowicach do znacznéj biblioteki, dopiero w kilkanaście lat późniéj ogłosił swoje Wyciągi piotrowickie, a Świdziński, którego zbiory ciągłym ulegały przypadkom ognia, nic prawie nie ogłosił z nich przez ciąg żywota.
W końcu tegoż roku, okoliczności zapowiadające wojnę, między Rosyą a Turcyą, zaczynają go interesować, choć to w sposób żartobliwy objawia:
„Napisz mi z pewnością czy wojna, czy nie? czy ruszamy, i czy prędko?

Czy, powiodę w kwietniu, w maju
Szyki niczém nie wstrzymane,

Czyli z groźnego Seraju
Porwę nową Roksolanę;
Czyli z Raczyńskich[2] przykładu
Lepiéj się poznam z Turkami,
I czy wreszcie dojdę ładu
Z Mickiewicza Sonetami?

Pierwszy chylat, który zdobędę, przyślę ojcu twemu w podarunku.“
Spodziewano się w wojsku polskiém, że takowe będzie użyte choć w części przeciw Turkom lecz nie było tego potrzeby; powołano tylko niektórych oficerów.
W innym liście, także w téj materyi, znać, że wyższa sztuka wojskowa nie była mu obcą. Oto zdanie jego o prowadzonéj wojnie:
„Siedzę teraz nad mapami Turcyi; rozważam plan kampanii; lecz na samym wstępie, nie podoba mi się (jeżeli to prawda) ten przedział armii Dunajem. On risque d’être battu deux fois sans pouvoir secourir une moitie de l’armee par l’autre. Blücher taki właśnie ruch niezmierną stratą przypłacił w r 1814. Można demonstracye mniejszemi korpusami czynić ubocznie; ale to, co nazywamy le gros de l’armèe trzeba ile możności koncentrować, aby stanowcze były poruszenia i bitwy. Jak w poezyi tak i tutaj: Im kleinsten Punkt die höchste Kraft. Kto wcześniéj zgadnie gdzie jest klucz operacyi i bitew i tam z większą się znajdzie siłą niż nieprzyjaciel, ten wygrywa; i ta jest cała tajemnica naszéj sztuki, a przynajmniéj najważniejsza.
Sztuka wojskowa jest może najtrudniejszą ze wszystkich, bo nagłych decyzyi umysłu potrzebuje, a więc wymaga niezmiernego usposobienia moralnego; lecz jak wszystko w naturze, tak i ona na prostych, jasnych i niezmiennych polega prawidłach. Ale ponieważ wszystko się zmienia, więc i ta wojna może będzie romantycznie prowadzoną, lubo wątpię, żeby między Rosyanami znalazł się Szekspir wojenny. Śmiałeś się raz, kiedym Szekspira nazwał Suwarowem poezyi; za to żadnego Biberykin, ani Muszkin Puszkin nie nazwę pono nigdy Szekspirem sztuki wojskowéj. Daj im Boże szczęście! jeżeli to ma być dla dobra Greków. Kiedy starego trupa wywołują z grobu, może i niezgasłe jeszcze Polski popioły ożyją — ale czy przez nich? That is the question, bo my śpiąc niby, może marzymy.
Jeżeli i my będziemy powołani do téj wojny, napiszę ci wcześnie; zawsze jednak pisywać do mnie będziesz na Sestos, Abydos do Pergamu.“
Jak już wspomniałem, od czasu śmierci żony często między te iskry dowcipu i humoru, jakiemi tryskały jego listy, mięszał się jęk głębokiego smutku, tęsknoty niczém nieutulonéj. Nie złamało go nieszczęście, ale w pasmo życia dotąd srébrzące się jasnemi nićmi, wplotła się czarna wstęga żałoby, która co chwila występowała na wierzch. W takim nastroju niniejszy list pisany z obozu pod Warszawą w 1828 r. do Jędrzeja Koźmiana:
....„Od czasu, jak nie pisałem do ciebie, byłbym mógł przy dobrym wietrze zapłynąć do Ameryki lub z pięć tysięcy Turków zabić. Chcesz wiedzieć przyczynę mego milczenia?

Złe, co największe zniweczą umysły,
Złe, panujące nad brzegami Wisły,
Złe, które w zimnym żarcie utworzyły nieba,
Lenistwo — gdy koniecznie wymienić je trzeba —
Zdolne przez swoją miękkość niebezpieczną
Ostudzić przyjaźń półwieczną,
Taką mi niemoc w wszystkie członki wlało,
Że jakby się Jaksoskiego Gorsetu[3] słuchało,

Ciąglem tylko ziewał, wzdychał,
I nudę nudą popychał.
Nic dla mnie żadnéj już nie miało ceny:
O nic nie dbała dusza zmordowana;
Niechciałem nawet gasnącéj już weny
Orzeźwić rymem Koźmiana.
Tak ciemny poczet nudnych dni się skupiał,
Schło serce, stygły myśli i — Morawski głupiał....

Podobnaż było w takim stanie pisać do ciebie? Dodaj do tego te niesłychane gorąca, mustry, kurze, bębny, tyle smutnych wspomnień, tyle grożących nieszczęść, i bądź kontent, że to milczenie nie stało się grobowém. Aléż i ty przeszedłeś przez nieszczęścia, zawiodły cię twoje młode nadzieje, zniknął owoc tylu trudów! Długie lata trzeba pracować na nowo, by znowu może kiedyś równéj uledz stracie. Ze łzami patrzyć musiałeś na zniszczone pola twoich chłopków i na grożącą im przyszłość, którą tak trudno teraz odwrócić. Impavidum feriunt ruinae powiedział Horacy, lecz ta nauka niç może się stosować do wszystkich zdarzeń, do wszystkich dni ludzkich. Każda rzecz się w naturze praw swoich domaga, a więc i smutek i boleść, zwłaszcza w stratach serca, jakich ja doznałem. Zresztą łatwiéj jest na jednę wielką zdobyć się ofiarę, na śmierć nawet, niż codziennie, przez całe życie wypijać tę część trucizny, którą nam los podaje.

Nie jeden wprawdzie wielki mąż nas zdumiał
Mężném wytrwaniem, albo świetnym zgonem,
Lecz kto wie, czyli samby Kato umiał
W każdéj chwili być Katonem?

Ale że niebo do smutków dodaje czasem pociechy, miałem i ja nie małą.
Wystaw sobie, poczciwi żołnierze mojéj dawnéj brygady, widząc, że moje dzieci wyjechać nie mogły w okropnych piaskach okolic Kozienic, sami, z własnego popędu popychali przez milę karetę, mówiąc: „to dzieci naszego Morawskiego!“ Tyle z tego dumny jestem, ile Byron, gdy się dowiedział, że w czasie zamieszek w Szkocyi okrążono jego grunta, aby je przechodem nie zniszczyć.“
Ostatni ten szczegół, który go tak rozrzewnił i uszczęśliwił, był tylko prostém następstwem ludzkiego obchodzenia się z żołnierzem, sprawiedliwego postępowania z nim — co nie zawsze było udziałem naszych zwierzchników wojskowych, którzy dla przypodobania się W. Księciu, naśladowali jego srogość i brutalstwa. Najjaśniéj wypowiedział Morawski swój stosunek do żołnierza w jednym liście do Koźmiana, z powodu użaleń się niektórych obywateli lubelskich na ciężary kwaterunkowe: „J’ai aussi des devoirs envers le soldat; kiedy mu się każe umierać w bitwie, to przynajmniéj w pokoju trzebaby mu być ojcem.“
Jenerał z takiemi zasadami mógł śmiało liczyć na miłość żołnierzy. W całéj téż armii uważano go za człowieka, przez którego usta gdy przeszedł rozkaz lub wyrok najsurowszy, tracił swą dzikość lub szorstkość.
Prócz powyżéj rzuconego szkicu towarzystwa radomskiego, widać, że nie znalazł dość godnych oryginałów, żeby się dla nich łatwy dowcip jego fatygował. Z jednym się tylko spotkał, w którego oczach niniejszy list pisał do J. Koźmiana:
„Chciałem ci napisać list długi — kiedy oto wchodzi do mnie jeden tutejszy jegomość, co ciągle książki odemnie pożycza. Nudnaż to figura, wszystko co złapie bez pardonu czyta. Gdybyś mu głowę otworzył, ujrzałbyś:

Śmieszny zbiór wszystkich nauk w jednym mózgu zbity:
Homery, kalendarze, kantyczki, Tacyty.

Ta jego zaciekłość do czytania wszystkiego bez braku i ładu, jest tak zupełnie, jak ta nie jednego z naszych paniczów zaciekłość do podróżowania;

Co nowych miast stołecznych niezmiernie ciekawy,
Przelata wszystkie bruki Berlina, Warszawy,
Londynu i Paryża porachuje wieże,
Rozsiewa miliony, zdumiewa oberże,
I na to w swéj latance cały czas utraca
Że dość głupi wyjechał, a głupszy powraca.

Muszę przerwać list i zasłonić, bo przez manię czytania i do niego już tu zagląda. Możebym i dobrze zrobił, gdybym tego nie bronił. Jakżeżby się skrzywił! możeby się choć w części poprawił, bo z całego błędu niepodobna.... Odszedł wreszcie, Bogu dzięki!

Babsko stare, mające 68 lat, do których ani jednéj minuty nie brakuje, kazało mnie sobie malować. Tém się przynajmniéj pocieszam, że będąc sąsiadką mego brata, dla niego zapewne ten dar gotuje. Portret ten jest u malarza Gładysza na Bielańskiéj ulicy; możesz go zobaczyć. Świdziński mówi, że bardzo podobny. Miałeś i ty kiedyś odmalować dla mnie swego ojca lecz nie każ-że go wystawiać szumnie lub nadto poetycznie; niechże nie wygląda:

Zbrojny rządową potęgą,
Z lśniącą gwiazdą; sutą wstęgą,
Lub téż z orszakiem Parnaskim.
Cnota w sercu, laur na skroni,
Prawda w uściech, Flakkus w dłoni,
Miedzy synem a Morawskim,
Tak niech będzie! A świat cały
Krzyknie: Koźmian doskonały!“

Pod koniec 1828 r. Morawski z Radomia przeniósł się do Lublina ze swoją brygardą. Tu znowu znalazł się w kole dawno znajomych osób, a co najlepsza, bliżéj ulubionych Piotrowic.
Oto jeden z listów, w którym natrąca o niektórych rzeczach publicznych i o miejscowych stosunkach:
....„Nowin z Warszawy nie mam, prócz, że Mycielski, Ogiński i Piegłowski wypuszczeni. Zamojski oburzył wszystkich na siebie, że przyjął spoczynek kilkodniowy wtenczas, gdy każda chwila rodaków siedzących w więzieniu powinna mu ciężyć na sercu, zwłaszcza, że mogą być niewinni.... Cóż powiesz na to, co się dzieje w Lublinie! Kabak[4] marszałkiem sejmiku, Kabak radzcą wojewódzkim! Obiad jeden to sprawił, że ten na którego przed chwilą ciskano prawie błotem dziś jest urzędnikiem i stanął na czele obywatelstwa. Upewniają mnie że Owidzki[5] podał go na radzcę wojewódzkiego. Tego tylko niedostawało, aby człowiek uczciwy zbłaźnił się przy końcu dni swoich. Co za zgroza! Wierz mi że mię teraz śmierć cnotliwych i wzorowych ludzi cieszy, bo lękam się aby nie umieli dotrwać do zgonu w szlachetności i cnocie, i aby nie zbrudzili jednym czynem tyle dni bez plamy przeżytych, co jest gorszém dla towarzystwa, niż strata osoby, bo wiara w szczerość cnoty słabieje. Wolę więc, że umrą póki cnotliwi, bo przynajmniéj czysty wzór zostaje.
Prosił mię Kabak na obiad ogromny; odmówiłem, wzgardziłem.
Wyobraź sobie, że głupi Kabak śmiał mi przysłać w podarunku 10 butelek wódki. Kazałem odpowiedzieć, że zapewne przez omyłkę mu powiedziano, że żyd na moje miejsce stanął kwaterą. Byli tacy co przyjęli: gadałem krzyczałem — a oni pili i śmiali się.“
Stare nasze przysłowie: czapką papką i solą, ludzie ludzi niewolą — nie poszło w las; zamiast soli była wódka wzgardzonego niedawno Kabaka. Podobne niekonsekwencye opinii publicznéj srodze raniły serce jenerała.
W początkach 1829 roku Jędrzej Koźmian, ulubieniec jego, wybierał się w podróż zagraniczną do Niemiec, Paryża, Londynu. Czułe było rozstanie się; odjazdowi młodzieńca towarzyszyły jego rozumne przestrogi co ma robić, z czego korzystać, co widzieć w stolicy świata. Odtąd listy jenerała biegały często szukać go za granicą. Pełno w nich wybornych rad i postrzeżeń, które podsuwał młodzieńcowi, aby się niemi kierował.
„Co to za dowód przyjaźni pisać do mnie z Weymaru, z Aten germańskich, u podwoi książąt i prawie z przed oblicza Goethego!.... Żałuję że oddając wizytę Goethemu nie prosiłeś go, aby w czémkolwiek dotknął się naszych dziejów, choćby najmniejszą pracą. Trzeba się nam wszelkiemi sposobami wydzierać z przepaści.“
„Krzywię się trochę na Wasziności żeś Wielkopolskę nazwał zniemczałą. Sądzić z zewnętrznych oznak, jest wyrokować z pozoru. Między Saarbrück i Moguncyą tak zlane są zwyczaje, ubiory i języki dwóch narodów, że trudno stanowić czy kraj ten do Francyi, czy do Niemiec należy. Tak zawsze bywa, gdy wielkie natury granice nie odcinają nagle ludu od ludu; przecież Wielkopolska nie tyle, co kraj wspomniany, obcą barwą okryta. Trudno, aby pograniczne dwóch państw prowincye, nie miały coś wzajemnego, któż we wszystkich czasach więcéj niż Wielkopolska dał dowodów patryotyzmu; a może ten największy, że przez tyle wieków tak mało się spokrewniła z sąsiadami, i tylko zewnętrznemi oznaki zbliżyła się do nich. Krzywdzisz, gdzieby pocieszać należało.“
Była to ostra wymówka, powtórzona w innym liście do ojca, któremu się żalił na syna za ten wybryk przeciw Wielkopolsce, którą Dąbrowski, ukochany wódz jego, tak bardzo dla jéj patryotyzmu miłował.
Znając dobrze Paryż, gdzie był za czasów Napoleona, powiada co ma zwiedzić:
„Zobacz Cedry Libanu zasadzone przez Jussieu, Inwalidy, Panteon, les petits Augustins, dzieła celniejszych malarzy, Charenton, cmentarz du Père la Chaise, St. Denis, Ermenonville i wszystkie głupstwa bulwarów. Niech cię Bóg broni wracać bez widzenia Londynu. Nigdybym ci tego nie przebaczył. Bądź w bibliotece królewskiéj. Są tam rękopisy tyczące się naszych dziejów, zwłaszcza z wojen szwedzkich. Zobacz i ryciny polskie. Samego Lwa Sapiehy widziałem tam najmniéj 9 rozmaitych wyobrażeń. — Podaj téż tam artykuł o rzetelnym stanie w obecnym czasie naszéj literatury. Popracuj nad tém; bądź sprawiedliwym w wyrokach, któż lepiéj nad ciebie to uczyni i kiedyż lepsza będzie do tego pora? Czas wystawić tę literaturę światu uczonemu; dotąd znał ją tylko z nieznaczących artykułów. Mów o zapale do zbiorów starożytnych; o ogólném dążeniu młodzi ku doskonaleniu się; i ile zdołasz, zgadzaj upięknienie rzeczy z jéj istotą.“
Z tych ustępów można poznać jak światłym, jak dbałym o sławę ojczystą, był on przewodnikiem młodemu przyjacielowi w ojczyźnie.
Gdy nakoniec z zagranicznéj wycieczki powrócił Jędruś i cieszył się z rodzicami, jenerał pisał do ojca do Warszawy:
„Ucałuj Jędrusia ode mnie, uściskaj, ukochaj i psuj jak dawniéj. Niechże mi tylko po francuzku wciąż nie trzepie. Niech wróciwszy do Polski, dowiedzie, że śmieszność naszego małpiarstwa najbardziéj mu się zagranicą czuć dała. Niech gada wszystkim babom, że Polkom to nieszczęśliwe zacieranie języka narodowego, wszystkie narody wymawiają. Może Jędruś wiele dobrego zrobić, jeźli tylko zechce, bo wracający z zagranicy kasztelanic wiele znaczy, i dużo będzie wziętym. Niech na złość babom naszym po polsku gada.“
Wielu dzisiejszym pisarzom robiącym wycieczki przeciw zagęszczonéj francuzczyznie, zdaje się nieraz że oni pierwsi odkryli tę wadę w organizmie naszych głów, tymczasem w każdym niemal peryodzie naszych politycznych przemian, zawsze się znalazł obserwator, który ją palcem wytykał, i często ze skutkiem, bo bez jadu nienawiści. To Morawskiego wystąpienie, choć nie publiczne, mogło atoli lepszy zrobić skutek, niż żeby był po gazetach ciskał papierowe pioruny. Młodzieniec z wyższém ukształceniem wracający z Paryża i mówiący tylko po polsku, dawał tém samém inicyatywę modzie, jedynemu kodeksowi, któremu ulega płeć piękna.
Rok 1829 pamiętny koronacyą cesarza Mikołaja w Warszawie, znalazł w listach jenerała krótkie ale znaczące wspomnienie:
„Przyszedł uniwersał zwołujący wszystkich posłów i senatorów na koronacyę na 14 maja. Pięć dni przedtém, mają już być w stolicy. Powiada w uniwersale, że przysięgi składać nie będzie, bo już tego dopełnił. Co powiesz na to?
Cokolwiekbądź zawsze dobrą jest ta koronacya dla nas. Trzeba było być świadkiem tego, co się działo, kiedy już ani cienia istności i żadnéj nadziei nie było, aby ocenić to, co jest przecie jakiémś znaczeniem polityczném. C’est toujours ma chanson, bo głęboko czuję wartość téj prawdy.“
Wyznanie to pokazuje, jaką była myśl polityczna jenerała. W kreacyi królestwa kongresowego widział on zapowiednię przyszłości, nadzieję połączenia rozerwanych części, a co najmniéj, wpływ skoncentrowanych żywiołów polskich na inne prowincye poddane wpływom przeciwnym. To stanowisko miał za zbyt kosztowne, aby je niebacznie stawić na kartę, lub je lekceważyć. Tak myślała poważna i urzędowa część narodu, z tą jednak różnicą, że wiele wyższych figur nie umiało się w godności swojéj utrzymać. Płaszczenia się, podłości, intrygi, zachcianki absolutne, małpowane od Moskali, wszystko to burzyło młode pokolenie przeciw tym seidem, usłużnym narzędziom rosyanizmu. Za ich winy przypłaciła partya rozumnych i uczciwych konserwatystów, nie dość silna i śmiała, żeby pierwszych odepchnąć, a drugich powstrzymać.
Wypadki r. 1830, rewolucya lipcowa we Francyi, rewolucya w Belgii, musiały silnie działać na umysł jenerała pilnie obserwujący horyzonty polityki europejskiéj — atoli listy jego, z tego okresu, nie zawierają żadnych wzmianek; co sobie łatwo wytłómaczyć ostrożnością, jaka nawet w prywatnych korespondencyach zachowywaną być musiała.... Jednakże tu i owdzie znajdują się wzmianki, pozwalające się domyślać, że działania tajne nie były mu obcemi.
Rewolucya była w powietrzu: nie mógł jéj nie przewidywać, choć może przypuszczał, że się na jakim drobnym wybuchu, pociągającym za sobą liczne uwięzienia, zakończy.




  1. Albert Grzymała.
  2. Alluzya do dzieła Edwarda hr. Raczyńskiego: Podróż do Turcyi.
  3. Odnosi się to do arcynudnego poematu Jaksy Marcinkowskiego; Gorset.
  4. Tym Kabakiem czyli akcyzą nazwany jest pan G.... doznający od mieszkańców Lublina takiéj nienawiści, jak Newachowicz w stolicy.
  5. Owidzki był miany za Nestora całego Województwa. Nazywano go także Cyceronem, albowiem wszelkie zebrania się publicznie zwykle zagajał mową pięknie brzmiącą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.