Powszechne braterstwo/Rozdział XXXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVII.
Rozkwit aloesu.

Tego samego dnia Hilary, po załatwieniu sprawunków przed wyjazdem, wracając przez ogrody Kensingtonu, zobaczył niespodzianie Biankę, która stała nad Okrągłym Stawem.
Oczom wszystkich uczęszczających na te pola Elizejskie, dokąd tylu ludzi i cieni codziennie wykrada się ze zgiełku i zamętu powszedniej pracy, na chwilę odpoczynku, oczom wszystkich, którzy w tych zielonych ogrodach wychylają czarę słodkiego spokoju, ten mąż i ta żona wydawali się tylko wytworną, żyjącą w swobodnej, harmonijnej zgodzie, parą. Albowiem nie nadszedł jeszcze czas, kiedy ludzie, w jedną zespoleni całość, mogliby instynktownie powiedzieć, co dzieje się w duszy bliźniego.
Prawdę mówiąc, niewielu było ludzi w Londynie, którzyby w ich położeniu postępowali z taką godnością — niewielu takich, jak oni kulturalnych! Nie mając ze sobą już prawie nic wspólnego, bliscy rozłączenia, zachowali do ostatka pozory zupełnego porozumienia. W Istniały dla nich małżeńskie, uroczyste 0skarżenia i wyrzuty, patetyczne upominanie się o prawa własności. Nie istniało dla nich uświęcone pojęcie, że muszą, za wszelką cenę, unieszczęśliwiać się wzajemnie — ani nawet przeświadczenie, że mają do tego prawo. Nie było dla ich zbolałych serc pociechy. Szli obok siebie, wzajemnie szanując swoje uczucia, jakgdyby ból nie szarpał ich sercem przez osiemnaście lat, w ciągu których, spojeni zrazu miłością, rozeszli się, za sprawą tajemniczego rozdźwięku; jak gdyby teraz nie stała między nimi ta dziewczyna.
Naraz Hilary rzekł:
— Byłem w mieście i załatwiłem sprawunki podróżne; wyjeżdżam jutro w góry. Nie będziesz zmuszona rozłączać się z ojcem.
— Zabierasz ją z sobą?
Powiedziała to z całą swobodą, bez cienia ukrytej myśli albo ciekawości; ani obojętnie ani nadmiernie skwapliwie — nikt nie mógłby powiedzieć, czy kierowała nią wspaniałomyślność, czy też złośliwość. Hilaremu pytanie wydało się wspaniałomyślne.
— Dziękuję ci, — odparł; — ta komedja skończona.
Na Okrągłym Stawie czółenko, w kształcie łabędzia, ruszało od brzegu; w bruździe, wyżłobionej przez zabawkę, płynął i drżał kawałeczek wydrążonego drzewa z trzema piórami, wyobrażającemi maszty, a trzej obdarci chłopcy, właściciele statku, usiłowali gałązkami powstrzymać go na przezroczystej toni.
Jacy byli dumni ze swej własności! Bianka patrzyła, nie widząc, na zabawkę. Cienki złoty łańcuszek okalał jej szyję; naraz wrzuciła go za stanik. Pękł pod jej palcami.
Przyszli do domu, nie zamieniwszy już ani słowa.
U drzwi do gabinetu Hilarego siedziała Miranda. Zwierzątko odpowiedziało na jego pieszczotę drżeniem gładkiej sierści i zwinęło się znów w kłębek na miejscu, które już wygrzało.
— Nie idziesz ze mną? — rzekł Hilary.
Miranda nie poruszyła się.
Przyczyna jej odmowy ujawniła się, gdy Hilary wszedł do pokoju. Tuż przy półce z książkami, poza popiersiem Sokratesa, stała mała modelka. Bardzo’ cicha, jakgdyby obawiając się zdradzić ruchem czy dźwiękiem, była jej postać w niebiesko zielonawej sukni, w toczku z bronzowej słomy, przybranym dwiema purpurowemi różami, spiętemi ciemniejszą aksamitką. Obok tych róż wślizgnęło się pawie piórko — płochy intruz przechylony ukośnie, jakby usiłował zwrócić na siebie wszystkie oczy a jednak ujść uwagi. A, wciśnięta między surowe białe popiersie Sokratesa i ciemną półkę z książkami, dziewczyna sama wydawała się jak natrętny duch, który się tu zakradł i stał drżący, wylękły, przygotowany na to, że go wygnają.
Wobec tego zjawiska Hilary cofnął się do, drzwi, zawahał się i powrócił.
— Nie trzeba było tu wracać po tem, co powiedzieliśmy pani wczoraj, — mruknął.
Mała modelka odparła z pośpiechem:
— Ale spotkałam Hughs’a, panie Dallison. Wykrył gdzie mieszkam. Och, jak on strasznie wygląda! boję się go. Nie mogę teraz tam mieszkać.
Wysunęła się trochę z kryjówki i stała z oczami spuszczonemi, poruszając nerwowo rękami.
„Nie mówi prawdy“, pomyślał Hilary.
Mała modelka spojrzała na niego ukradkiem.
— Widziałam go, — rzekła. — Muszę teraz wynieść się ztamtąd; nie byłabym już tam bezpieczna, nieprawda?
I znów rzuciła na niego to samo spojrzenie.
Hilary pomyślał nagle: „Używa przeciw mnie mojej własnej broni. Jeżeli istotnie widziała go, nie przeraził jej. Dobrze mi tak!“
Zaśmiał się sucho i odwrócił się od niej.
Coś zaszeleściło. Mała modelka wyszła z kryjówki i stanęła między nim a drzwiami. Hilary odczuł ponownie ten sam niepokój, jaki ogarnął go, gdy siedział obok niej na ławce po pogrzebie dziecka. W ogrodzie gołąb gruchał nieustannie pieśń miłosną; Hilary nie słyszał jej, świadomy tylko obecności dziewczyny, która stała za nim — tej młodej postaci, co oplatała mu zmysły.
— A więc czego pani chce? — spytał w końcu.
Mała modelka odpowiedziała innem pytaniem:
— Czy pan naprawdę wyjeżdża, panie Dallison?
— Tak, wyjeżdżam.
Podniosła dłonie do wysokości piersi, jakgdyby chciała je złożyć; ale nie uczyniła tego i opuściła je. Były obciśnięte w bardzo zniszczone rękawiczki duńskie a w tej ciężkiej chwili zmieszania oczy Hilarego utkwiły w drobnych dłoniach, przyciśniętych do spódnicy.
Mała modelka usiłowała niezwłocznie okryć je za sobą. Nagle spytała obojętnym głosem:
— Chciałam tylko zapytać... Czy nie mogłabym z panem pojechać?
Wobec tego pytania, którego naiwność mogłaby wywołać uśmiech na ustach anioła, Hilary doznał wrażenia, że rozpływa się cała jego postać. Dziwne było — rozkoszne — jakgdyby dziewczyna nagle składała mu w darze wszystko, czego od niej zażądał, bez tego wszystkiego, czego nie pragnął. Stał, patrząc na nią w milczeniu. Lica jej i kark oblały się żywym rumieńcem; zaczerwieniły się też jej powieki, pociemniając barwę oczu, koloru „kwiatu cykorji“. I zaczęła mówić, powtarzając, widocznie wyuczoną na pamięć, lekcję.
— Nie przeszkadzałabym panu. Nie kosztowałabym też dużo. Robiłabym wszystko, coby pan zechciał. Mogłabym się nauczyć pisać na maszynie. Mogłabym też mieszkać osobno, gdyby pan nie chciał, żeby ludzie gadali; jestem przyzwyczajona żyć sama. Och, panie Dallison, mogłabym robić dla pana wszystko. Nie uchyliłabym się od niczego i nie jestem taka, jak inne dziewczęta; wiem dobrze, co mówię.
— Czyżby istotnie?
Mała modelka podniosła dłonie, zakryła niemi twarz i rzekła:
— Gdyby pan tylko zechciał spróbować i przekonać się!
Wszelki popęd zmysłowy opuścił nagle Hilarego; natomiast ścisnęło go coś w gardle.
— Moje dziecko, — rzekł, — jesteś zbyt szlachetna!
Mała modelka instynktownie odgadła, że, przemawiając do jego umysłu, straciła grunt pod nogami. Odsłoniła tedy twarz i zaczęła mówić zadyszanym głosem, przyczem pobladła jak chusta.
— O nie, wcale nie. Ja chcę, żeby mi pan pozwolił pojechać; nie chcę tu zostać. Wiem, że pójdę na złą drogę, jeżeli mnie pan ze sobą nie zabierze... o! pójdę napewno!
— A jeżeli pozwolę, żeby pani pojechała ze mną, — rzekł Hilary, — co wtedy? czem będę dla ciebie, albo ty dla mnie? Wiesz o tem dobrze. Jeden tylko stosunek może nas łączyć. Niema celu udawać, dziecko, że jest między nami coś wspólnego.
Mała modelka zbliżyła się.
— Wiem czem jestem, — rzekła, — i nie chcę być niczem innem. Zrobię wszystko, cokolwiek pan każę i nigdy skarżyć się nie będę. Nie jestem warta nic lepszego.
— Tyś warta więcej, — mruknął Hilary, — niż ja ci kiedykolwiek dać mogę, a ja jestem wart więcej niż ty mogła byś mi dać kiedykolwiek.
Mała modelka usiłowała odpowiedzieć, ale słowa nie chciały jej przejść przez gardło; odrzuciła głowę w tył, chcąc słowa wyswobodzić z uwięzi i stała, chwiejąc się na nogach. Widząc ją przed sobą, bladą, jak chusta, z zamkniętemi oczyma i rozchylonemi ustami, jakgdyby bliską zemdlenia, Hilary chwycił ją za ramiona. Za dotknięciem tych mię kich ramion krew uderzyła mu do twarzy, usta jego drżały. Nagle dziewczyna podniosła nieco powieki i spojrzała na niego. Spostrzegłszy, że omdlenie było sztuczne, że był to mały rozpaczliwy podstęp tego dziecka Dalili, Hilary cofnął ręce nagłym ruchem.
Z chwilą kiedy uczuła, że rozluźnia się uścisk jego dłoni, dziewczyna padła na ziemię i objęła jego kolana, przyciskając je do piersi tak mocno, że nie mógł się ruszyć. I przyciskała je coraz silniej i silniej, tak, że zdawało się, iż miażdży niemi swoje ciało. Oddychała ciężko, łkaniem; oczy miała zamknięte; usta wzniesione, drgały. W uścisku przytulonego ciała ujawniła się nagle cała potęga oddania się kobiety. I to właśnie, w tej chwili, takiej dlań strasznie bolesnej, powstrzymało Hilarego od pochwycenia jej w objęcia — właśnie to pozorne zapamiętanie się, jakgdyby utraciła świadomość swoich czynów. Wydało mu się to zbyt brutalne, zbyt bliskie wyzyskiwania słabości dziecka.
Z ciszy rodzi się wiatr, fala ze spokojnej toni, zapomnienie z nicości — i tak wszystko mija niepostrzeżenie, nikt nie wie jak. Minęła chwila zapamiętania się małej modelki a w jej wilgotnych oczach ujawniła się znów jej przebiegła, pospolita dusza, jakgdyby powiedziała: „Nie puszczę cię; zostanę przy tobie“.
Hilary oderwał się od niej; padła na twarz.
— Wstań, dziecko, — rzekł; — wstań; na miłość boską nie leż na ziemi!
Wstała posłusznie, tłumiąc łkanie, ocierając twarz małą, brudną chusteczką. Nagle postąpiła ku niemu kilka kroków, złożyła dłonie błagalnie i opuściła je.
— Pójdę na złą drogę, — rzekła, — pójdę... jeśli mnie pan nie zabierze!
I, z ciężko falującem łonem, z rozpuszczonemi włosami stała, patrząc uparcie w niego, okolonemi czerwoną obwódka oczyma. Hilary odwrócił się nagle, wziął książkę z biurka i otworzył ją. Twarz jego płonęła ponownie; ręce i usta drżały; oczy patrzyły osłupiałym wzrokiem.
— Nie teraz, nie teraz, — szepnął; — odejdź teraz. Przyjdę do ciebie jutro.
Mała modelka spojrzała na niego wzrokiem takim, jakim patrzy na ciebie pies, gdy pyta, czy go nie oszukujesz. Dotknęła piersi swojej znakiem, zbliżonym do katolickiego znaku przeżegnania, zacisnęła palce i rozwarła je, poczem otarła raz jeszcze oczy brudną chusteczką, odwróciła się i wyszła.
Hilary nie ruszył się z miejsca, czytał otwartą książkę, nie wiedząc co czyta.
Naraz dobiegł go odgłos, jakby przyśpieszonego oddychania. P. Stone stał w otwartych drzwiach.
— Była tutaj, — rzekł; — widziałem ją wychodzącą.
Hilary upuścił książkę. Nerwy odmawiały mu już posłuszeństwa. Poczem, wskazując fotel, rzekł:
— Nie zechce pan spocząć?
P. Stone podszedł tuż do zięcia.
— Czy ona mą jakie zmartwienie?
— Tak, — szepnął Hilery.
— Za młoda jest, żeby się martwić. Czyś jej to po wiedział?
Hilary potrząsnął głową.
— Czy ten człowiek ją obraził?
Hilary ponownie potrząsnął głową.
— Czegóż się zatem martwi? — spytał p. Stone.
Uporczywe dopytywanie, baczny, przenikliwy wzrok, jakim wpatrywał się weń starzec, były nad siły Hilarego. Odwrócił się.
— Zadaje pan pytanie, na które nie mogę odpowiedzieć.
— Dlaczego?
— Bo to sprawa osobista.
W skroniach jego biło przyśpieszone tętno, usta drżały jeszcze, dokoła nóg czuł jeszcze uścisk rąk dziewczyny i w tej chwili nienawidził niemal tego starca, zadającego mu podobne pytania.
Nagle w oczach p. Stone’a nastąpiła zdumiewająca zmiana, jak w twarzy człowieka, który, po całych dniach nieprzytomności, odzyskuje świadomość. Na obliczu jego, odbiło się poniekąd zazdrosne uświadomienie. Ciepło, jakie mała modelka wniosła do jego ducha, rozproszyło mgły, któremi „idea“ osnuła jego umysł, i otworzyło mu oczy na to, co się dokoła niego działo.
Wobec tego spojrzenia Hilary schronił się pod ścianę.
Twarz p. Stone’a oblała się rumieńcem. Mówił z niezwykłem wahaniem. Wydawał się zalękniony, jakby zabłąkany w tym powrocie do świata rzeczywistego.
— Nie będę cię już o nic więcej pytał. Nie mógłbym wtrącać się do sprawy osobistej. Nie byłoby to... — Głos się załamał, starzec spuścił oczy.
Hilary skłonił głowę, do żywego poruszony powrotem do życia tego starca, który tak długo nie pojmował faktów, — i subtelnym wyrazem sędziwej twarzy.
— Nie będę ci się już narzucał, — mówił dalej p. Stone, — i pytał o twoje troski. Przykro mi, że i ty jesteś nieszczęśliwy.
I wyszedł bardzo powolnym krokiem, nie spojrzawszy już na zięcia.
Hilary nie ruszył się z miejsca przy ścianie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.