Prawdziwa miłość
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Prawdziwa miłość | |
Pochodzenie | Podręczniki miłości | |
Wydawca | Księgarnia Ludwika Fiszera | |
Data wyd. | 1923 | |
Druk | Grapow i Mazurkiewicz | |
Miejsce wyd. | Łódź | |
Tłumacz | Marceli Tarnowski | |
Tytuł orygin. | Lehrbücher der Liebe: Die wahre Liebe | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Drukiem Grapowa i Mazurkiewicza w Łodzi
|
Zwłaszcza kobiety, które, jak powiada Leibniz, umieją wszystko prócz tego, czego się można nauczyć, śmiać się będą z tytułu Podręczników miłości i z naiwnych uroszczeń autora. Ten jednak śpieszy odpowiedzieć na nieco szyderskie, nieco zdumione spojrzenie swej pięknej czytelniczki uśmiechem, który w romansach niewieścich zwany jest sardonicznym: ma to być znak zgody z uśmieszkiem domniemanej uczennicy, uśmiech, stwierdzający, iż oczywiście nikt nie nauczy się miłości z książek, jeśli nie posiada genjuszu miłości, — tak zresztą rzadkiego, jak każdy inny genjusz. Ale istnieją przecież talenty. Można je naprowadzić na właściwą drogę, aby się rozwinęły. I istnieją zgoła nieuzdolnieni, którzy nauczą się może z tych książek, jak unikać złudzeń co do swych zdolności i nie zamęczać się miłością, która ich nic nie obchodzi. Podręczniki te nie są niczem innem, jak tylko takiemi drogowskazami, przewodnikami, latarniami w ciemnościach, dłońmi, wskazującemi kierunek na owej drodze, która jest drogą miłości, a zawsze i we wszelkiem znaczeniu — drogą krzyżową.
Autor i czytelnik tych podręczników w złem świetle pojęliby rzecz całą, gdyby się nasamprzód nie zgodzili na coś bardzo znanego. Epikur mniemał, iż jeśli się z delikatnością mówi o miłości, nie mówi się o niej. A jednak trzeba tego popróbować, nie fałszując rzeczywistości, nie zaprzeczając faktów i nie stając się przesadnym. Ale też nie popadając w ową płaską trywjalność lub zgoła w pedanterję, obie bowiem dowodzą wszelkiego braku zarówno dowcipu, jak taktu. Miłość, owo dzieło młodości, jest aktem, ale aktem, pozostawiającym miejsce dla uczuć. Nie istnieje między mężczyzną a kobietą miłość bez posiadania ciała przez ciało. Ale też nie bez ofiary serca sercu. Kadzidło rozkoszy pali się tylko ponad płomieniem duchowym, aby się stać namiętnością, — co jest tragicznem imieniem miłości. Kochać jest może rozkoszą, ale przyjemnością nie jest napewno: zupełnie jak życie.
Przez to jest w przybliżeniu określona prawdziwa miłość: jako namiętność serca, które całe jest ciałem i pragnie darowywać się i otrzymywać, — jako szaleństwo ciała, nawiedzanego przez serce, które pragnie żywić je, a zarazem niem się żywić.
W zaczarowanym ogrodzie takiej miłości nie rosną owe trujące grzyby, które się zwą: jak długo? lub: czy jesteś wierny? lub: czy zapomnisz mię? Tu panuje tak zupełna wymiana i posiadanie, że podział jest niemożliwy. Tu panuje tak doskonała teraźniejszość, że czas stoi, przeszłość jest zapomniana, o przyszłości nie myśli się.
Ale można sobie postawić łatwiejszą definicję prawdziwej miłości. Możnaby powiedzieć, że jest to zawsze ta miłość, przy której odczuwa się jednakowo żywe jak miłe uczucia. Ale uczuciom tym słabnącym towarzyszy zawsze zwątpiała myśl, czy jest to miłość prawdziwa, a znikającym uczuciom — pewna świadomość, że nie była to prawdziwa miłość, — z czem znowu jest się tak mądrym, jak przedtem. Możnaby się zadowolić zdaniem, iż prawdziwą miłością jest ta, która się zawsze nieco później objawia, niż nieprawdziwa. W praktyce i to jest dobre. Jeśli nawet młodzieniec posiada coś jakby wyobrażenie o tem, jaką powinna być prawdziwa miłość, której szuka, — będzie on dzięki sile wyobraźni swej młodości w każdym przypadku mniemał, że wyobrażenie jego jest urzeczywistnione: Jaś będzie bohaterem jej snów, Małgosia bohaterką jego, a sny oto stały się rzeczywistością.
Młodość jest stanem cudownym lecz przemijającym. Podobnież dzieło młodości, miłość. Schiller każe pewnej pani powiedzieć: „Miłość, która skazuje mię na to, abym była piękna, nie jest miłością, jest sprośnem pożądaniem, które mię obraża“. Dla młodzieńca piękną jest każda kobieta, którą kocha, nie zaś kocha ją, gdyż jest piękna. Ale ta sztuka właściwa jest tylko młodości. Pewna pani skarżyła się: „Czemuż mężczyzna zdolny jest do miłości tylko w młodości swojej, gdy jest przecież we wszystkiem innem tak nudny, niezręczny i głupi? I czemuż staje się mężczyzna miłym dopiero, gdy jest starszy, ale już nieusposobiony do miłości?“ Oto odpowiedź: bowiem tylko w młodości wyobraźnia jest dość silna, aby się stać wiarą. Wiarą aż do głupoty, która każe młodzieńcowi mówić „kobiety“, jak mówi „konie“. Starszy umysł jest sceptyczny i wie, że istnieje ta kobieta i tamta kobieta i trzecia, które wyglądają tylko tak, jak gdyby były jedną.
Kiedy Sokrates przekłada młodocianemu Phaidrosowi, o ile wyższą i doskonalszą jest miłość rozsądna i mądra od namiętnej i demonicznej, wówczas odczuwa naganę otaczających go i inspirujących duchów, wspomina los Stesichorosa, który został oślepiony, gdyż źle mówił o Helenie, i woła: „Nie, nie można porównywać mądrości ludzkiej z boskiem natchnieniem, ani mądrej miłości, która panuje na ziemi, z ową jak burza namiętną, dziką miłością która ma skrzydła i przestrzeń!“ Miłość, jako rozkosz kierowana przez mądrość, jest doświadczeniem sceptycznej starości, ale nie jest prawdziwą miłością. Lub też mogłaby być jej odblaskiem, gdyby starszy zachował świadomość tego, iż poza rozkoszą stoi ból, poza czułym bogiem — postać tragiczna. Od tej świadomości nabierze prawdziwa miłość starszego mężczyzny do ukochanej kobiety odcienia pewnej nieco melancholijnej przyjaźni, która łatwo rozgrzeje jej chłód zmysłowy.
Kto życie swe poświęca jedynie i wyłącznie rozkoszom miłości, ten wkrótce traci rozkosz, gdyż nic łatwiej się od niej nie wyczerpuje. Jest on Don Juanem, gnanym od kobiety do kobiety, którego szatany zwątpienia imają się nie dopiero przy końcu, lecz na początku zaraz jego karjery. Nie kocha on kobiety, ale swoją rozkosz z kobiet. Don Juan ma po stronie kobiecej swe osobliwe, sentymentalne przeciwstawienie w owych kobietach, które przez całe życie marzą o wielkiej miłości, mającej się stać ich udziałem, i które dla niej tylko żyją. Takiej kobiecie powiedzieć trzeba: życie — to nie miłość z odrobiną głupoty tu i tam, ale bardzo wiele głupoty i pracy z maleńką odrobinką miłości w środku, ot, trzy plasterki trufli przy kuropatwie. Kobiety, żyjące dla wielkiej miłości, ani dla tej nie żyją, ani dla małej: ich fałszywa sentymentalna powściągliwość towarzyszy im przez całe życie.
Kobieta, mniej pobudzana przez potężnie i nagle ogarniające zmysły i dlatego znacznie mniej niż mężczyzna uzdolniona do fantazji, posiada tylko w małym stopniu zdolność „robienia sobie czegoś“ z mężczyzny. Ewentualnie ma dziecko, na które przenosi wybór swego serca. A państwo, ten wielki potwór, grozi jej pośrednio i bezpośrednio przymusem: żąda zawarcia małżeństwa lub wykluczenia ze społeczeństwa kobiety, która się temu nie poddaje. Gdyż państwo istnieć będzie póty tylko, póki kobiety zawierać będą małżeństwa i w małżeństwach rodzić dzieci. To jednak uczyniło w kobiecie zmysł miłości bezpośredniejszym, bardziej przedmiotowym, bardziej ziemskim, niż u mężczyzny. Jej ryzyko jest większe. Oko jej widzi bystrzej. Instynkt mówi jej, że omyłka mści się straszliwie, nie na mężczyźnie, lecz na niej. „Dałam się oszukać. Brak mi rozumu. Eros nie kocha mnie“ — to będzie tragiczny monolog kobiety, która spostrzeże ze drżeniem, że omyliła się w swym wyborze i że sądząc, iż wylosowała prawdziwą miłość, wygrała tylko przygodę, zatem dla serca los przegrany, chociaż i rozkosz na jedną noc.
Przegrana serca polega oczywiście nie na tem, że kochany wczoraj mężczyzna nie jest fabrykantem, lecz oszustem, nie na tem, że nie ma on zamiaru się żenić, nie na tem, że ma żonę lub był za morderstwo przez trzy lata więziony. Gdyż: co to ma wspólnego z miłością? Przegrana serca jest: nie kocham go. Wydaje się to mało, a jest dla kobiety wszystkiem. Bowiem szczęście miłości polega nie na tem, by być kochaną, ale: by kochać. Czy się jest kochaną, to — jak tysiączne przykłady dowodzą — jest zawsze wątpliwe. W zupełności niewątpliwe jest, że się kocha. Gdyż w miłości jest życie do najwyższego szczytu wzniesione. Oczekiwać takiego wzniesienia od mężczyzny, któremu się oddało, i nie otrzymać go: oto jest przegrany los serca.
Ale: kto nie umie dobrze pływać, niechaj się lepiej kąpie w wannie. Morze jest samą pieszczotą i tkliwością dla tego, kto się niem bawi. Życie dla tego tylko jest łaskawe, kto je umie zachwycić. Tak zwane szczęście chce, aby się go uczono, jak koloraturowego śpiewu. Wysiłek gra tu najmniejszą rolę, większą inteligencja, jeszcze większą wola. Kieruje nami przytem, piękna przyjaciółko, posmak życia, które jak prąd przepływa przez nas. Istnieje szczęście w rzeczach małych, — kto je czuje, ten doświadczy też szczęścia w wielkich rzeczach. Czy była Pani kiedyś tak głodna, aby jeść suchy chleb? Czy lubi Pani świeży chłód źródła w górach? Czy zapach zapomnianej róży jest dla Pani tyleż wart, co słodycz świeżych ust? Kobieta, która zna szczęście tych małych rzeczy, przeżyje też szczęście prawdziwej miłości.
Nie: szczęście miłości nie jest wygodną idyllą cieplutkiego zadowolenia. Gdyż miłość jest najtragiczniejszym gestem, jako najbardziej ślepa. I jest niewyczerpanem źródłem namiętności i łez, które upiększają nasze życie. Dlatego nie jest, jak sądzą jałowe marzycielki, życie miłością, ani miłość celem życia. Miłość jest tylko jednym z aktów życia, choć najintensywniejszym. Aktu tego dokonuje kochający, kochany jest bierny. Kochany może przecież dać tylko to, co kochający chce wziąć od niego.
W dobie obecnej rozgrywa się wielki przełom histerji erotycznej. Pan jak i sługa opętani są przez to, co się nazywa gospodarstwem; posiadanie stało się zaiste opętaniem. I ma ono swój odpowiednik w opętaniu przez funkcję fizjologiczną, nie więcej wartą, niż wszystkie inne w naszem życiu zwierzęcem. Jest ona jedyną czynnością leniwych i za dobrze odżywionych lub zdegenerowanych ludzi: jest to frenezja fizjologiczna bez końca, bez celu, bez skutku. Bodaj bez wysiłku woli, aby tej frenezji nadać przynajmniej coś w rodzaju piękna. Niesłychany dotąd przez uczonych udział ludzkich funkcyj życiowych w dziedzinie erotyzmu, zastosowanie organów nigdy tak nie pomyślanych do miłości, która wobec udziału praktykujących ją jutro stanie się już tylko przypadkiem klinicznym. W zwątpieniu usiłują jednostki i grupy uchronić się przed Molochem gospodarstwa, marząc o pustkowiu Robinsona. Ludzie, lubiący czystość, pełni wstrętu skłaniają się ku ascezie i zadawalają się tem, że miłość pozostawiają w dziedzinie marzeń. Trzeba czekać, aż wszystkie splugawione łoża czasów obecnych otrzymają świeże prześcieradła, a wówczas nie stanie tych, co się z brudnemi ciałami kładli do tych pokalanych łóż. Oto już dziewczyna uzdolniona kobieco poczęła odrzucać małżeństwo, tę służbę państwa. Wnet uczyni ona następny krok konieczny, odrzucając miłość. Z miłości do miłości.
A do tego czasu? Do tego czasu ma kobieco uzdolniona niewiasta piękne bo trudne zadanie cywilizowania mężczyzny. Wysłała ona już przecież we wszystkie męskie zawody i czynności — z wyjątkiem urzędu duchownego — swe forpoczty. Kobiety, zdolne do tej służby, usiłują zbadać głupotę męską, co często nie inaczej im się udaje, jak przez to, że stają się tak głupie, jak mężczyźni; tak się naprzykład stało z owemi nieszczęśliwemi postaciami kobiecemi, które zasiadają w parlamentach. Mężczyźni przez nieczyste sumienie długo bronili się przeciw temu. Ale wreszcie stali się tak głupi, że nie słuchali już nawet nieczystego sumienia, i ustąpili. Wspieranej przez odpowiednią powierzchowność parlamentarzystce udaje się tak dokładnie kopjować szczególnie tu rozpanoszoną głupotę męską, że — o sztuko udawania! — są one prawie że głupsze jeszcze, aniżeli występujący tu i przemawiający mężczyźni. Kobieco uzdolnionej dziewczynie przypada w udziale przez manowce jej poświęconej towarzyszki płci wielka wiedza o mężczyźnie. Nie mniej osiąga z audytorjów uniwersyteckich. I oto zaczyna już ta młoda dzieweczka pojmować, że głupota mężczyzn jest zbyt wielka, aby potrafili prawdziwie kochać. Że ostatecznie umieją jednak tylko posiadać kobiety, głupie lalki lub sprytne ślicznotki, a najczęściej nie „lub“ lecz „i“.
Kocha się nie jak się chce, ale jakim się jest. Jakim jest mężczyzna, tak kocha. Jakim będzie, tak będzie kochał. A jakim będzie? Takim, jakim go wychowa wzbraniająca mu swej miłości kobieta. Nadejdzie paradoksalna chwila, kiedy dziewczyna powie: „Mój ukochany umie wspaniale — nie całować mnie“. Jeśli dziś całuje, to jest to najczęściej tylko gest ordynarnego szału posiadania: zdumiewające jest tylko, że pocałowane miejsce nie zieje, jak spalone przez znamię. Ale nie jak przez pana napiętnowane, lecz przez parobka, przebranego za pana. Dawniej potrafił mężczyzna z tęsknoty swej stworzyć typ kobiety, którego brakowało światu. Twórcza siła mężczyzny jest dziś uśpiona. Niechaj sobie kobieca dziewczyna przyswoi tę siłę i w niej się wychowa: silnym tylko udaje się urzeczywistnić swe najpiękniejsze marzenie. Ostatniem dziełem twórczego mężczyzny była bezsiła o lichych nerwach i tualetach: „dama“. Która ze swej strony wynalazła to, co się w tych kołach zowie: „gent“, dziwaczne stworzenie, ani mężczyzna, ani chłopiec. Erotyczna funkcja tych dwojga nazywa się Jimmy.
Jeśli damie udało się stworzyć „genta“, czemuż nie miałoby się udać kobieco genjalnej dziewczynie stworzenie mężczyzny? Ale musi ona rozpocząć od siebie samej, musi zrozumieć, że ustanowione o niej przez mężczyznę akty, akty państwowe oczywiście, nie są tego rodzaju, aby się miała niemi kierować. Musi rozpocząć od stworzenia kobiety gwoli siebie samej, nie zaś gwoli mężczyzny. I nikt nie dopomoże jej w tem, nawet dobry Bóg, który zapomniał o Ewie i opuścił ją w chwili jej „grzechu“. W tej bowiem chwili zwyciężyła ona Adama maleńką cząstką swej istoty, a większą częścią istoty swej poddała mu się. Uwiodła go tylko miąższem owocu. Grzechem jej było poddanie się.
Wskazówki dla dziewczyny, która pragnie miłości: nie dowierzaj mężczyźnie, który przemawia w gronie kobiet, gdyż oczernia cię on. Żądaj i bierz, ale nie pozwalaj się więcej bronić, gdyż nie wierzysz już w ten gest. Nie zadowalaj się samą tylko pięknością swego ciała. Obawy przed starością doznaje ta tylko kobieta, której starość nie może już dać żadnego piękna. Żądaj wszystkiego od siebie i swego otoczenia: kobieta, która umie się wielu rzeczy wyrzekać, niczego nie otrzyma. Nie stawaj się pożyteczną, gdyż będziesz zgubiona.
Jeśli chcesz być ceniona wysoko, dawaj w nadmiarze, dawaj to, co istotne. Coś, co wstydzisz się dać, przyjęte będzie ze wstrętem, jak licha jałmużna. Czyń więcej, niż możesz, gdyż tylko to więcej wyróżnia cię. Tylko żywy, odważny, stający przeciw wszelkiemu tłumowi mężczyzna wart jest tego, abyś go ułożyła w stosunku do kobiety. Musisz umieć odnaleźć człowieka w mężczyźnie. Chwilowo jest tylko samcem. Jeśli jednak ty jesteś zawsze tylko samiczką, to w chwilach jego niemocy męskiej krzywić się będziesz, lub poszukasz sobie innego samca, który właśnie nie ma chwili niemocy. Ale pozostawaj zawsze kobietą. Nie naśladuj mężczyzny. Nie dawaj mu nigdy wiary, że jesteś „jego“, lecz uwolnij go od tego obłędu. Coraz to na nowo każ mu się zdobywać. Raczej nic nie bierz od niego, niż wybrane resztki. Nie pozwalaj sobie przez niego „poświęcić“ godzinki. Nawet jeśli straciłaś ostatnią łaskę wstydu, nie upadaj, nie podawaj się za bezwartościową. Tak poniżoną niech cię nie pociesza miłość bez miłości tem, że dawać ci będzie lekcje rozkoszy zmysłowych.
Jeszcze kilka wskazówek! Nie dowierzaj nadewszystko mężczyźnie, który powiada, że musi przeczytać gazetę. Ani temu, który nie wie dziś, jaką suknię nosiłaś wczoraj. Ani temu, który się gniewa, że w towarzystwie nie robiono ci honorów, przez co on czuje się urażony w uczuciach właściciela. Nie zmuszaj mężczyzny do miłosnego zachowania się, gdyż to go nudzi.
Chodź na palcach stóp. Nie pozwalaj sobie na żadne tchórzostwo z rzędu tych, które nazywasz swemi obowiązkami. Każdy dzień miłości niechaj będzie taki, jak pierwszy jej dzień.
Przy końcu nie dawaj wyjaśnień, gdyż to cię poniża.
Koniec przejawia się w tem, że myślisz dziś o wczoraj lub o jutrze. Jeśli twój mąż cię „zdradza“, śmiej mu się w twarz i nie zabijaj swej rywalki. Zdradza się tę tylko żonę, którą się nudzi, — żałuj go.
Rady te są skromne, a niektóre wydają mi się zbyteczne, jako same przez się zrozumiałe, — a jednak czy nie powstanie zarzut, że zapominam o potrzebach dnia i trudnościach życia? Ale jakże bo nie ma być trudnem życie owych kobiet, które uginają się pod wymaganiami mężczyzny, zwanemi wymaganiami życia? Od tych właśnie trudności zamierzają uchronić kobietę rady powyższe, aby jej życiu dać wagę, a wadze tej skrzydła. Oto rozwiązane jest pytanie prawdziwej miłości: komu jest ona zbyt ciężka, niechaj z niej zrezygnuje, ale niech nie sarka na swe lenistwo.
Nikomu nie spada prawdziwa miłość w li tylko otwarte łono.
Rady te nie pochodzą z krainy Nigdzie. Wyczytałem je ze świecących oczu, skrzydlatych kroków, zwartych warg, wokół których nie leżał najlżejszy cień owej subtelnej oprawy, która się zwie rezygnacją. Lecz muszę dodać, że była to nadzwyczaj rzadka lektura. I może też przeczytałem więcej, niż było napisane.