<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Profesor Przedpotopowicz
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1898
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

I.
KARST.
P


Poczynając od wybrzeża Adryatyku, aż po rzekę Sawę, kryształową lenniczkę Dunaju, rozpościera się obszerna, górzysta i jałowa okolica Karstem, a po słowiańsku Krasem zwana.

Do tego stopnia jest ona obraną z roślinności, że brak tej naturalnej ozdoby poczytywano za skutek wapiennego składu gór miejscowych. A jednak niegdyś i ją okrywały lasy, pełne najgrubszej zwierzyny, ale znikły z oblicza ziemi, tępione nielitościwie już od dwóch tysięcy lat. Miliony pni z tych lasów, wbite jako pale w laguny weneckie, podpierają do dziś dumne pałace «Perły Adryatyku.» Miliony drzew poszły na budowę okrętów i galer potężnej rzeczypospolitej weneckiej. Od czasów jej gospodarki wzgórza Istryi i Dalmacyi pozostały nagiemi i zaledwie tylko dalej od morza położona kraina utrzymała leśną szatę swoją, chroniącą nietrwały grunt od szybkiego rujnowania przez wodę.
Już frankońska i szwabska Jura ze swemi dzikiemi wapiennemi skałami niełatwo zaciera się w pamięci, ale nie daje ona jeszcze wyobrażenia o ponurej surowości czystych wapieni i dolomitów nadadryatyckich. Nawet poblizkie okolice Nabresiny nie mogą się równać z dzikością Krasu i Alp Dynarskich. Jest to istna Norwegia, osobliwie nad morzem, ale Norwegia ciepła, słoneczna, bez granitów i lodowców.
W tej krainie, dalekiej od gościńców świata, przyroda bywa niekiedy tajemniczą, jakby w głębiach mało znanych kontynentów. Tu rzeka Lim, wspaniała ponurym wdziękiem urwistych wybrzeży, niesie swe wody do Driny. Tu przyroda umie być groźną, a nawet bezlitośną. Tu ojczyzna Bory, owych zimnych, północno-wschodnich wichrów, które sieją po swej drodze zagładę.


Wodospady Szuszka-reber, podług fotografii Schäbera.

Karst jest krainą wapienną, a więc pozornie bezwodną. Całą powierzchnią chłonie wodę, niby gąbka. Jej pokruszone grzbiety, bezdenne jary z rączemi potokami, które spadają w kaskadach i nikną w mrocznych przepaściach, oraz tunelach, były już i za weneckiej potęgi tak samo pełnemi grozy i poezyi. Woda ze skałą toczy zwycięzką walkę na całej powierzchni ziemi, ale mało gdzie chyba walka jest równie zaciętą, jak tutaj, mało gdzie podobnie jaskrawo rzucają się w oczy zwycięztwa płynnego żywiołu. Tu woda i skały, rzec można, walczą na śmierć i życie. Żaden kamień nie może się porównać z wapieniem pod względem chciwości w pochłanianiu wody atmosferycznej, a zarazem żaden nie jest tyle rozpuszczalnym w wodzie, nasyconej kwasem węglanym. Już sama w sobie woda deszczowa zawiera ten kwas, pochłonięty z atmosfery, ale w miarę jak przenika coraz głębsze warstwy gruntu, zawartość w niej kwasu wzrasta jeszcze.


Widok «Dolin»

Żywioł też, który sprzysiągł się na te skały, przybiera do pomocy ów kwas węglany, przegryza brózdy pionowe, rozpuszcza kamień bez wytchnienia i wynosi niewidzialnie tysiące cetnarów do morza. Małe i na razie niewinne szczeliny powiększają się skutkiem tego, nadkruszają coraz głębiej, a zdradnie rozpoczęte dzieło zniszczenia kończą w sposób brutalny ulewy i burze. Siła wody bieżącej jest straszna, osobliwie w wąwozach o znacznym spadku. Po każdej ulewie widzieć w nich można mnóstwo skaleczeń, nowych bruzd, zwalisk i ułamków. Kamienie raz porwane wodami potoku sieją bezgraniczne zniszczenie. Niesione na wielkie odległości, z siłą niekiedy trudną do uwierzenia, druzgocą niby armatnie pociski wszystko, co po drodze opór stawia. Odrywają słabsze części koryta i dopiero w miarę zmniejszania się hyżości prądu, tarany te zostają porzucone gdzieś przy pierwszej przeszkodzie. Tam, w postaci gotowych zapasów amunicyi, oczekują nowego, silniejszego prądu, aby prowadzić niżej dzieło zniszczenia.
Wszędzie to działanie daje się dostrzegać, ale w mocno zrujnowanych skałach, jak tutaj, dochodzi do potęgi wciąż rosnącej.


Przeprawa przez szósty wodospad w grocie Reki.

Jedną z właściwości Karstu są również tak zwane przez lud miejscowy «doliny,» a właściwie dziwne zapadliska, jamy i kotliny. Geologowie długo nie mogli zrozumieć, jak one powstały. Do dziś wiele z tych kotłów o brzegach stromych stanowi pod tym względem zagadki, ale przekonano się, że większość pochodzi od zapadania się górnych warstw gruntu w bardzo obszerne, podziemne pieczary i przepaści, jakiemi niemal wszędzie podminowany jest tutejszy grunt stały. Pospolite są tu wypadki nagłego zapadnięcia się gruntu, niekiedy wraz z domami i ich mieszkańcami. Rzeźba gruntu zmienia się czasem tak szybko, że wieśniak, wracający z wojska do ojczyzny, nie może się oryentować w najbliższej, doskonale znanej sobie okolicy, albowiem w czasie jego nieobecności całe wsie musiały być opuszczone, sady znikły pod gruzami świeżo zwalonych skał, a drogi i ścieżki dawne stały się niedostępnemi, lub znikły w przepaściach.
W Krainie Karstu na jaskiniach też nie zbywa. Najrozmaitsze są ich rodzaje. Niektóre, osobliwie w obrębie właściwego Karstu, są podziemnemi korytami rzek, wąwozami, tem tylko różnemi od prawdziwych, że ich boki łączą się nad rzeką i tworzą jednolite sklepienie. Takiemi są właśnie Adelsberskie i Płonińskie groty. Inne, bardzo szerokie przy niewielkiej długości, wyobrażają istne jeziora podziemne. Często wody, napełniające owe rezerwoary, torują sobie nowe odpływy i opuszczają wygodne legowisko. Wtedy osuszone pieczary ozdabiają się powoli cudownie pięknemi stalaktytami i stalagmitami. Niektóre z tych jaskiń i podziemnych wydrążeń służyły niegdyś za chroniska licznym pokoleniom drapieżnych zwierząt. Znajdowano w nich niezmierną ilość kości srogich mieszkańców, pospołu z kośćmi ich ofiar. W niektórych jaskiniach mieszkali w przedhistorycznych czasach nawet ludzie. Świadczą o tem pozostawione resztki broni i narzędzi z kości i krzemienia, ślady węgli i biesiad niewybrednych.


Wielki Tum w grocie Adelsberskiej.

O posiadanie tych zacisznych schronisk odbywały się zacięte walki między człowiekiem i drapieżnikami minionej doby, do których należały hyeny olbrzymie, lwy jaskiniowe i niedźwiedzie.
Bywało zapewne, że człowiek tryumfował nad niedźwiedziem lub hyeną, ale trafiało się często, że ginął w tym nierównym pojedynku.
Takim jest Karst, takiemi mniej więcej nagie Alpy Dalmacyi, Hercegowiny, Bośni, a nawet i Albanii. Wszędzie okolica przedstawia obraz zwalisk chaotycznych, z tą różnicą, że nie wszędzie jeszcze taki brak lasów, jak na morskiem pobrzeżu. Połowa gór i nizin bośniackich jest jeszcze bujną puszczą leśną i daje przytułek dzikom, wilkom, niedźwiedziom i rysiom.


∗                              ∗

Wzdłuż rzadko przez turystów zwiedzanych rumowisk i wąwozów Karstu, wśród bezprzykładnego labiryntu skał i przepaści, przez smutną krainę ponurych płaskowzgórz, podążał konno cudzoziemiec.


Typowy krajobraz Karstu.

Zatrzymywał się tu i owdzie po dni kilka wśród dzikiej przyrody, najczęściej zdala od nielicznych i biednych wiosek, żyjąc prawie życiem obozowem.
Zajmowały go strome ściany wąwozów, brzegi rzek czy strumieni, zwały skaliste, nadewszystko zaś jaskinie i przepaści. W najciaśniejszą szczelinę musiał się sam wcisnąć, musiał wynieść z niej trochę kamieni, lub kości. Poczem zadowolony, ciągnął dalej na południo-wschód.
Towarzyszył mu, nie licząc przygodnych przewodników, a czasem gromadki ciekawych górali, niby Robinsonowi, stale Piętaszek jakiś, na drobnym, ale wytrwałym bośniackim koniku, i obaj wędrowcy wydawali się, pomimo uciążliwej tułaczki, zupełnie zadowoleni.
Tak wędrując, minęli już źródliska Kulpy i Dobrej, przeprawili się przez Korę (rzekę), a w parę tygodni później przez Unnę i wkroczyli na terytoryum Bośni, po za Alpy Dynarskie. Tu skutki strasznej katastrofy przykuły ich dłużej do miejsca.


... przez smutną krainę ponurych płaskowzgórz podążał konno cudzoziemiec.

Cudzoziemcem, o którym mowa, był Leszek Przedpotopowicz, profesor paleontologii[1] na wszechnicy w Oxfordzie, zapalony geolog[2] i paleontolog. Odbywał on wycieczkę naukową w towarzystwie wiernego służącego, Stanisława.
Nielada to była osobistość ten profesor Przedpotopowicz. Mimo niepodeszłych lat, był «powagą» i rachował się z nim świat uczony.
Dla nas wszakże, jako nie specyalistów, sama ta okoliczność nie wystarczałaby do wyróżnienia go z pośród roju podobnie sławnych, lub jeszcze głośniejszych kolegów po wiedzy, gdyby nie drobna okoliczność, że był nietylko dobrym znajomym naszego dobrego znajomego, d-ra Muchołapskiego, ale nawet podobno jednym z najlepszych druhów jego od szkolnej ławy.
I to jeszcze zasługuje na zaznaczenie, że starzy ci przyjaciele, rzuceni na dwa końce świata i rzadko widujący się z sobą, dochowali sobie przyjaźni i utrzymywali nie natrętną wprawdzie i wymierzoną, ale za to prawdziwie serdeczną korespondencyę.
Upływał czasem rok i więcej głuchego milczenia — innym razem obszerne listy krzyżowały się i goniły za sobą, niby ognista, a niecierpliwa korespondencya zakochanej pary. Nie szukajcie wszakże zbyt prozaicznych, lub zbyt poetycznych powodów tej ożywionej wymiany myśli. Nie interes, nie obudzone nagle uczucia, lub wyrzuty sumienia przyjaciół, ale zwykle jakieś naukowe wątki, stanowiły tutaj główną sprężynę. Obaj bowiem żyli głównie nauką i dla nauki. Ona była im całym światem, jej poświęcali wszystkie siły swoich ruchliwych umysłów i serc gorących.
Jeden patrzył na świat przez okulary entomologii, drugi przez szkła geologii, i obaj byli szczęśliwi o tyle, o ile ludzie szlachetni szczęśliwymi być mogą.
Dla Przedpotopowicza ziemia była zlepkiem skał ogniowych, przeobrażonych i okruchowych, polem zawiłych zjawisk geologicznych, a widział na niej to jedynie, na co geologia z paleontologią zwracała swe oko.
Nawet w człowieku, nie zaprzeczając jego wyjątkowego stanowiska w przyrodzie, dostrzegał przedewszystkiem jeden z młodszych gatunków stworzeń ssących, grzecznie przez uczonych nazwany łacińskiem mianem Homo sapiens, bez względu na okoliczność, że dotąd jeszcze większa część przedstawicieli tego gatunku zasługuje na inny łaciński przydomek, którego tu nie wymienię.
Przedpotopowiczowa karyera różniła się tylko tem od Muchołapskiego, że dano mu było jeszcze zostać apostołem umiłowanej nauki, że mógł jako profesor przelewać za pomocą żywego słowa zapał swój i wiedzę w głowy młode i łaknące jeszcze pokarmu naukowego.
Miał dwustu słuchaczów, którym co rok przez 8 miesięcy nabijał głowy pokładami, piętrami, osadami, erozyą, metamorfizmem, wulkanizmem, denudacyą, Lepidodendronami, Ammonitami, Ichtyosaurami, Sivateriami, Hipparionami i Bóg wie nie jakiemi jeszcze dziwami.
Odtwarzał on przed oczyma słuchaczów świat dawno zaginiony, ukazywał jak się powoli z pieluch wywijał i, biorąc za punkt wyjścia naukę, wołał czasem z zapałem: Panowie! skoro już Linné nazwał nas Homo sapiens, starajcież się być i «ludźmi» i «mądrymi.» A ponieważ sam pierwszy starał się być człowiekiem, lubili go też słuchacze i z wielkiej miłości przezwali Homo sapiens. Przedpotopowicz wiedział o przydomku i... dumnym był z niego.
Profesor był także, podobnie jak d-r Muchołapski, potrosze poetą i marzycielem. W chwilach wolnych od trudów naukowych, od operowania suchemi, jak formuły matematyczne pewnikami, lubił zapuszczać wzrok w tajniki nierozwikłanych dotąd zagadek swej nauki.
Marzył wtedy i filozofował, wypełniał luki wiedzy błyskami wyobraźni, która nie znała hamulca. Pozwalał sobie jednak na te rozkosze w cichości ducha i nie zwierzał się przed żadnym kolegą w zawodzie. Zbyt dobrze wiedział, że sztywni i chłodni nie zrozumieliby go, a w ciasnym puryzmie naukowym poczytaliby mu to za grzech ciężki.
Jeden tylko d-r Muchołapski był powiernikiem tej duszy gorącej, tego umysłu nadmiernie ruchliwego, on jeden, zamiast przybierać surową minę i chłodzić rozpalone nerwy przyjaciela, dolewał oliwy do ognia i wspólnie dosnuwał pajęcze nici subtelnej tkanki śmiałych pomysłów. On jeden odpowiadał na zaufanie zaufaniem i otwierał nawzajem tajniki własnych marzeń entomologicznych.
Ot i teraz, z tej głuchej krainy, z lichej wiosczyny u źródłowisk Wrbasu, poszybował z rączością poczty bośniackiej, via Serajewo, Zagrzeb i Wiedeń, dobrze wyładowany list do Muchołapskiego, niosąc mu garść świeżych i silnych wrażeń.






  1. Paleontologia, nauka o skamieniałościach, a właściwie o dawnych istotach (= λόγος τῶν παλαιῶν ὅνтων), których resztki znajdują się w różnych skałach składających skorupę ziemską.
  2. Geologia jest nauką o skorupie ziemskiej, o jej tworzeniu się, przetwarzaniu i o skałach, składających skorupę ziemską.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.