Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XIII
KONIEC OPOWIEŚCI O PASTERCE MARCELI

Zaledwie jutrzenka wychyliła się na świat z Wschodu, gdy pięciu pasterzy podniosło się, aby obudzić Don Kichota i zapytać go, czy jeszcze trwa w zamiarach udania się na uroczysty pogrzeb Chryzystoma, gdyż w tym wypadku gotowi byliby mu towarzyszyć. Don Kichotowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, zerwał się na równo nogi i rozkazał Sanczy, aby, nie mieszkając, konia kulbaczył. Sanczo prędko się zwinął i wkrótce wszyscy w drogę ruszyli.
Nie minęli jeszcze i ćwierci mili, gdy na ścieżce polnej, w bok od gościńca wiodącej, ujrzeli sześciu pasterzy, ubranych w czarne skóry, z cyprysowemi i laurowemi wieńcami na głowach. Każdy z nich niósł w ręku wiechę ostrokrzewu. Za nimi jechało na koniach dwóch szlachciców, dobrze do podróży opatrzonych, dalej zaś szło trzech hajduków. Zbliżywszy się do naszych pasterzy, Don Kichota i Sanczy, pozdrowili ich dwornie i jęli pytać o cel podróży; a skoro dowiedzieli się, że na pogrzeb dążą, przyłączyli się do poczetu. Jeden z szlachciców, siedzący na koniu, rzekł do swego towarzysza:
— Wydaje mi się, Mości Vivaldo, że nie będziemy żałowali czasu, poświęconego na oglądanie tej uroczystej ceremonji. Wedle tego, co mówią ci pasterze o zmarłym Chryzystomie i jego morderczyni kochance, pogrzeb ten nawszem okazale wypaść musi.
— O, i ja pewien jestem — odparł Vivaldo — i nie krzywduję sobie, że jeden dzień stracę, gdyż, aby te ceremonję obaczyć, i cztery dni z chęciąbym poświęcił.
Don Kichot zapytał ich, co słyszeli o Marceli i Chryzystomie. Szlachcic odpowiedział, że dzisiejszego ranka spotkali tych pasterzy, a widząc ich w żałobnych strojach, zapytali, jakaby była tego przyczyna? Wówczas jeden z pasterzy opowiedział historję o urodziwej pasterce, zwanej Marcelą, o afektach, wiele młodzieńczyków do niej żywiło, i o śmierci Chryzystoma, na którego pogrzeb teraz dążą. Szlachcic zatem powtórzył jota w jotę to, co pasterz Piotr opowiedział, później zaś, skręcając dyskurs, zapytał, dlaczego to Don Kichot, tak srodze uzbrojony, jeździ po spokojniuchnym kraju. Na co nasz rycerz taki respons dał:
— Stan mój i rycerskiego rzemiosła ćwiczenie wcale nie zwala, abym miał być uzbrojony inaczej, niż jestem: Wymyślne przysmaki, huczne biesiady i gsnuśne wczasy dla zniewieściałych dworaków stworzone zostały, ale trudy, znoje, hazardy i szermowanie orężem — to udział tych, których świat błędnymi rycerzami zowie. Wśród nich ja, niegodny, niezbyt poczesne miejsce zajmuję.
Zaledwie słowa te szlachcice usłyszeli, już i upewnieni byli, że z szaleńcem do czynienia mają. Vivaldo, chcąc się przekonać, jaki to jest obłędu gatunek, poprosił, aby mu wyjaśnił, co to są błędni rycerze.
— Widzę, Mości Panowie — rzekł Don Kichot — że nie czytaliście angielskich annałów i kronik, mówiących o sławnych poczynaniach króla Artura. Ze starej tradycji, całemu królestwu angielskiemu wspólnej, wiemy, że król wciąż jeszcze żywię i że jeno sztuczką czarnoksięską w kruka przemieniony został. Kiedy pewien czas upłynie, wróci on na swój stolec królewski, swoje sceptrum i państwo odzyszcze. Dla tej to racji żaden Angielczyk nigdy kruka zabić się nie poważy. Owóż za czasów tego króla sławny zakon Rycerzy Okrągłego Stołu ustanowiony został, a po szerokim świecie poszła fama miłości pana Lancelota z Jeziora do królowej Ginevry. Orędowniczką zaś i powiernicą tych afektów była wielce czcigodna dama Quintaniona — o przedmiocie tym mówi sławna romanca, po całej ziemi kastylijskiej śpiewana[1]:

Dam usługami tkliwemi
Nikt nie był tak uraczony,
Jak pan Lancelot, gdy w dom swój
Z Bretańskiej powracał ziemi.

romanca, która foremnie i bardzo wdzięcznie dalej rzecz prowadzi o pana Lancelota miłości i jego zawołanych czynach. Odtąd zakon rycerski zaczął się powoli na ziemi rozszerzać, aby zasłynąć w różnych częściach świata. Wielką sławą okryli się: Amadis z Galji ze wszystkiemi swemi dziećmi i wnukami, aż do piątego pokolenia sięgając, dzielny Felixmart z Hircanji i Tirant Biały, który nigdy zadość wysławiony być nie może. Za naszych już prawie czasów zajaśniał nieustraszony Don Belianis z Grecji. Oto co znaczy, Mości Panowie, być błędnym rycerzem. Zakon tego błędnego rycerstwa jest taki, jak rzekłem. I ja, niegodny, należę do niego, przestrzegając surowo wszystkich reguł tak, jak ich rycerze, o których tu wspomniałem, przestrzegali. Jeżdżę po tych głuszach i ostępach, szukając przygód, abym, gdy mi los najstraszliwszą okazję zdarzy, mógł swojem ramieniem i życiem azardować za sprawę słabych i nieszczęśliwych.
Usłyszawszy te wywody, podróżni ugruntowali się już w swem mniemaniu, że Don Kichotowi piątej klepki nie dostaje. Dziwowali się bardzo temu rodzajowi szaleństwa, jak i wszyscy ci, których los z naszym rycerzem zetknął.
Vivaldo, człek bardzo sprytny i krotochwilnego przyrodzenia, chcąc, aby reszta drogi, którą mieli jeszcze do odbycia, wesoło im ubiegła, postanowił Don Kichota ku temu przywieść, aby swemu szaleństwu bardziej jeszcze pofolgował.
Rzekł tedy: — Wydaje mi się, Panie rycerzu błędny, że Waść wybrał sobie najuciążliwsze i najsurowsze powołanie, jakie tylko jest na świecie, tak iż nawet surowość braciszków Kartuzów w paragon z niem wchodzić nie może.
— Bardzo to możliwe, że profesja ta uciążliwa jest wielce, ale nie lza tego w wątpliwość podawać, że świat nurza się w jej potrzebie. Prawdę rzekłszy, żołnierz, który wykonywa zlecenie swego dowódcy-kapitana, nie czyni mniej, niż kapitan, wydający rozkazy. Chcę przez to powiedzieć, że, gdy księża i mnisi modlą się cicho i pokornie do Boga o szczęście dla ziemi, to my, żołnierze i brać rycerska, w widomy kształt ich życzenia a prośby zmieniamy, zapewniając ludziom pomyślność i sprawiedliwość siłą swego ramienia i ostrzami szpad naszych. A nie czynimy tego gdzieś w bezpiecznem ukryciu, jeno pod niebem otwartem, wystawiając się latem na piekące słońca promienie, zaś zimą trzaskające mrozy znosząc. Jesteśmy więc namiestnikami Boga na ziemi i ramieniem Jego sprawiedliwości. A jako że wojna i wszystkie sprawy do niej przynależne wiele mozołu, trudu i serdecznego potu wymagają — tedy ci, którzy stanowi rycerskiemu się poświęcają, większej pracy zaznać muszą, niż księża i mnisi, w błogim spokoju modlący się do Boga.
Nie chcę wcale powiedzieć, ani tego nie myślę, aby stan błędnego rycerza miał być równie święty, jako stan zakonny, mogę jeno wnosić z tych utrapień i mizeryj, co je znoszę, że, ani chybi, jest to powołanie, które wypełniać należy wśród głodu, pragnienia, nędzy i niewczasu, chodząc w łachmanach i z wszami na ciele. Nie lza sądzić, aby rycerze błędni za dawnych czasów w ciągu całego swego życia nędzy nie zaznawali. A jeśli który z nich dzielnością swego ramienia tego dostąpił, że go cysarzem obwołano, trzeba wierzyć, że darmo mu to nie przyszło, że suto krwią i potem swym za ów splendor zapłacił. Gdyby mu zaś brakło przyjaznych mędrców i czarnoksiężników, nigdyby się na ów stopień nie wspiął, lecz ujrzał raczej, że zamysły jego są pogrzebione, a nadzieja w dym rozwiana.
— Ja takież mam zdanie o rycerzach błędnych — rzekł Vivaldo — ale wśród wielu innych i ten skrupuł mnie dręczy: dlaczego to, na ten przykład, ważąc się na jakąś wielką i niebezpieczną przygodę, w której życie utracić mogą, nie uciekają się do pomocy i opieki Boskiej, jak to każdy prawy chrześcijanin czynić w podobnych okazjach powinien, lecz polecają się swym damom i kochankom z takiem nabożeństwem i zapałem, jakby one ich Bogiem były — owóż wydaje mi się, że tkwi w tem coś pogańskiego.
— A, mój panie — odparł Don Kichot — ni kęska inaczej i być nie może, gdyż rycerz błędny, coby innym trybem sobie poczynał, na ludzki śmiech i wydwarzanie byłby się naraził i naszczerbił przytem ów starożytny obyczaj błędnego rycerstwa, który żąda, aby rycerz, dokonując czynów zawołanych w przytomności swej damy, obracał ku niej wzrok, pełen miłości i słodyczy i, prosił, aby go w swem poruczeństwie miała i ratowała ze złej toni. A jeśli go nikt nie słyszy, winien jest mówić po cichu, mrucząc przez zęby niektóre słowa na znak, że z całego serca jej się oddaje. Tysięczne przykłady tego mamy w dziejach. Acz przez to nie można rozumieć, aby rycerz błędny nie miał się i Bogu polecać. Czas jest na wszystko, i nawet w samym zgiełku bitewnym upatrzeć na to stosowną chwilę można.
— Jeszcze mi jedno zatrudnienie ostaje — rzekł szlachcic. — Czytałem nieraz, że rycerze błędni, rozmawiając z sobą, łacno od słów do zwady przychodzą i nieposkromliwym gniewem się zapalają, później zaś, zatoczywszy końmi, aby większy plac mieć do rozpędu, rzucają się na siebie z całym impetem i w pełnym biegu już damom swym się przypominają. W takiem duellum zawsze prawie się zdarza, że jeden z harcowników z konia na ziemię leci, kopiją na wylot przeszyty, coby i drugiemu o maluczki włos mogło się przytrafić, gdyby się grzywy końskiej nie przytrzymywał. Owóż i nie rozumiem, jak ów, który żywot postradał, mógł znaleźć czas na polecenie się Bogu, gdy rozprawa tak żartki obrót wzięła. Słuszniej i zacniejby było, aby słowa, z któremi do swej damy się zwraca, na modlitwę do Boga zamienił, gdyż taki jest obowiązek każdego prawego chrześcijanina. Do tego wątpię, aby wszyscy rycerze błędni mieli damy, których opieceby się polecali, gdyż nie wszyscy przecież są zakochani.
— Nie może to być! — zawołał Don Kichot — niema bowiem rycerza błędnego bez kochanki, niema nieba bez gwiazd.
Jeszcze nikt takiej historji nie widział, ani nie czytał, gdzieby rycerz błędny bez miłości miał wystawiony. A gdyby się taki i zdarzył, tedy wiedzcie panie, że nie za prawego rycerza trzymaćbyśmy go musieli, ale za bękarta, który wszedł do twierdzy rycerstwa naszego nie drzwiami, lecz dostał się do niej, przesadziwszy skokiem mury, niby jakiś hultaj a złodziej.
— Mimo to — rzekł szlachcic — czytałem, że Don Galaor, brat sławnego Amadisa z Galji, nigdy nie miał damy, w którejby się ustawnie kochał i o fawory osobne ją błagał, a przecież niemniejszą przez to cieszył się estymą, jako dzielny i waleczny kawaler.
— Jedna jaskółka nie czyni wiosny — odparł Don Kichot — wiem to z pewnego źródła, że rycerz ten w głębi duszy był srodze zakochany, prócz tego zasię zalecał się do wszystkich, które mu w oko urodą swoją wpadły, gdyż przyrodzonej swej skłonności na wodzy utrzymać nie mógł. Ale za pewne to kładę, że jedną miał tylko panią swojej woli — damę, której się często i tajemnie polecał, ponieważ, jak się wydaje, był człekiem bardzo skrytym.
— Dobrze tedy — odparł Vivaldo — lecz jeśli miłość jest rzeczą, od stanu rycerskiego nieodłączną, mniemać wypada, że i Wy, skoro rycerską profesją się paracie, zakochani być musicie. A ponieważ nie zdajecie mi się być tak skrytym, jak Don Galaor, więc proszę Was usilnie, w swojem imieniu i w imieniu całej naszej kompanji, abyście nam wyjawić imię Waszej kochanki raczyli. Radzibyśmy się też dowiedzieć, skąd ona swój ród wywodzi, jakie ma osobne przymioty i wdzięki. Ani chybi, zaszczytna to dla niej rzecz będzie, gdy cały świat się dowie, że taki rycerz, jak Wy jest jej shołdowany.
— Tutaj Don Kichot wydał głębokie westchnienie i rzekł:
— Nie mogę ręczyć, czy ta miła a okrutna władczyni moja cieszyć się będzie, gdy świat się dowie o pokornych mych służbach dla niej, jeno to powiedzieć mogę (aby dać respons na pytania, zadawane z tak wielką uprzejmością), że imię jej jest Dulcynea, a ojczyzną Toboso, wieś w prowincji Manczy. Stan jej winien być conajmniej książęcy, jako że jest moją królową i panią. Piękności jej ludzką miarą mierzyć nie lza. Wszystko, co tylko poeci damom swym w fantastycznych a niepodobnych do wiary chwalbach przypisywali, zeszło się w jej urodzie. Jej włosy — to złoto szczere, jej liea — obraz Pól Elizejskich, brwi — to tęcze niebieskie, oczy — dwa słońca, na jagodach róże prawdziwe, wargi — to koral, zęby — najbielsze perły, a do tego szyja z alabastru, piersi z marmuru, ręce ze słoniowej kości.
Białość śniegu niknie przy jej białości[2], co się zaś reszty tyczy, co przystojność przed oczami śmiertelników kryje, to mniemam, że wdzięki tej można wystawiać sobie, ale ich z niczem porównywać nie Iza, gdyż są bez ceny.
— Chcielibyśmy się także dowiedzieć coś o jej rodzie i paranteli — przerwał Vivaldo.
Don Kichot odparł: — Nie wiedzie swego rodu z dawnych rzymskich Kurcjuszów, Kajusów czy Scypjonów, nie pochodzi też od nowoczesnych Kolonów i Ursynów, ani od Moncadów i Raguesenów z Katalonji. Nie liczy wśród swych antenatów Rebellów i Villanowôw walenckich, Palafoksów, Nuzasôw, Rocabertisów, Cerelaków, Lunasów, Alagonasów, Urreasów, Foksów i Qurreasów aragońskich, Cerdasów, Manriguesów, Mendocesów i Guzmansów kastylijskich, ani Alencastrosów, Paehlesów i Menenesów portugalskich, lecz należy do rodu Tobosów z Manczy. Ród ten, nie będąc zbyt starożytny, może stać się w przyszłości szczepem familij najznakomitszych. A niech mi nikt w tej materji przeczyć się nie waży, jeśli nie chce narazić się na groźbę, którą Zeroin wypisał pod trofeami, złożonemi z Orlandowego rynsztunku:

...Kto dotknąć się ich ośmieli,
Pozna Rolanda gniew zapamiętały.[3]

— Aczkolwiek wywodzę się z samych Cachopinesów[4] z Loredo — odparł szlachcic — nie poważyłbym się jednak równać mego rodu z rodem Tobosów z Manczy, choć, prawdę rzekłszy, nigdy mi się to nazwisko o uszy nie obiło.
— A to rzecz niepodobna do wiary! — wykrzyknął Don Kichot.
Wszyscy przytomni przysłuchiwali się pilnie temu dyskursowi. Nawet pasterze i koziarze poznali wkońcu, że Don Kichot jest człekiem na umyśle pomieszanym. Jeden tylko Sanczo wierzył we wszystko, co jego pan mówił, gdyż znał go od dzieciństwa i wiedział, że to człek niepospolity. Żywił tylko niejaką wątpliwość co do Dulcynei z Toboso, gdyż, choć, mieszkał niedaleko od tej wsi, nigdy, jako żywo, nie słyszał o księżniczce, podobne imię noszącej.
Jadąc i gawędząc na ten kształt, spostrzegli nagle w wąwozie, między dwiema górami, około dwudziestu pasterzy, przybranych w czarne skóry, z wieńcami lipowemi i cyprysowemi na głowach. Sześciu z nich niosło trumnę, obsypaną kwiatami i przybraną zielenią. Jeden z pasterzy, spostrzegłszy orszak, rzekł:
— Niosą ciało Chryzystoma. Kazał się pochować w tem miejscu, u stóp góry.
Nasi podróżni pospieszyli rączo; czas był już najwyższy, gdyż pasterze zdjęli trumnę z bark i postawili ją na ziemi. Czterech z nich zaczęło żelaznemi drągami i motykami kopać rów u stóp twardej skały. Pasterze powitali się wzajem z wielką ludzkością. Reszta towarzystwa, wraz z Don Kichotem, jęła się przyglądać trumnie. Spoczywał w niej młodzian, trzydzieści lat liczący, w ubraniu pasterskiem, cały kwiatami pokryty, śmierć nie zatarła jeszcze na obliczu śladów urody. Widać było, iż za życia musiał być piękny i kształtnej postaci. Obok niego leżało w trumnie kilka książek i siła zapisanych papierów. Ci, którzy dół kopali, jako i ci, którzy patrzyli, zachowywali uroczyste milczenie. Po chwili dopiero jeden z tych, co trumnę na barkach nieśli, rzekł do drugiego:
— Obacz dobrze, Ambroży, czy tu jest owo miejsce, gdzie Chryzystom chciał być pochowany, gdyż ani na włos uchybićbyśmy nie chcieli jego woli ostatniej.
— Tak, to tutaj — odparł Ambroży. — Mój nieszczęśliwy przyjaciel w tem miejscu właśnie opowiadał mi kilkakrotnie swoją smutną historję. Tutaj ujrzał po raz pierwszy nieubłaganą nieprzyjaciółkę rodu męskiego i wyznał jej szlachetną miłość swoją, tutaj też Marcela po raz ostatni nim wzgardziła, tak iż postanowił kres położyć smutnemu życiu swemu. Na wieczną tylu cierpień pamiątkę chciał właśnie, aby jego zewłok cielesny w tem miejscu przytułek znalazł.
Ambroży, zwracając się do Don Kichota i wszystkich obecnych, mówił dalej: — Śmiertelne te szczątki, na które litosnem okiem teraz spoglądacie, skrywały w sobie duszę, uraczoną od Boga najhojniejszemi darami. Oto ciało Chryzystoma, człeka, który nie miał sobie równego w niepospolitej zacności, dworności i w wielkich umysłu przymiotach. Stały i wierny był w przyjaźni, wspaniałomyślny bez granic, poważny bez zarozumiałości, wesoły przystojną wesołością, jednem słowem, młodzian pierwszy we wszystkiem, co szlachetne i dobre, a nieostatni także w nieszczęściu.
Kochał, a był znienawidzony, ubóstwiał, a wzgardę odniósł, błagając okrutnicę, chciał marmur wzruszyć, gonił za chimerą, a żale i jęki słał w pustkę. Służył niewdzięcznicy, i oto ma nagrodę: niezbłagana śmierć skosiła go w najpiękniejszej porze życia. Winę jego zgonu ponosi pasterka, którą pragnął unieśmiertelnić, tak aby w pamięci ludzkiej żyła wiecznie. Świadkami prawdy słów moich mogłyby być te papiery, gdyby mi nie polecił oddać ich na pastwę płomieni, gdy ciało jego już ziemi powierzone zostanie.
— Postąpilibyście z jeszcze większą surowością i okrucieństwem wobec nich, niż ich pan — rzekł Vivaldo — gdyż nie godzi się wypełniać poleceń, nawszem zdrowemu rozumowi przeciwnych. Cezar August byłby całkiem rozumu zbytym, gdyby wykonał to, o co boski Mantuańczyk[5] w swym testamencie prosił. Oddajcie tedy, panie Ambroży, ostatnią posługę przyjacielowi swemu, ale jego pisma ocalcie od niepamięci, gdyż, jeśli w rozżaleniu i gniewie zniszczyć je polecił, to Wam tego spełniać nie lza. Zachowajcie te papiery! Niech okrucieństwo Marceli zawsze żywe będzie, aby ów przykład kazał innym mieć się na baczności i strzec się przed podobną zgubą. Wszyscy tu przytomni, którzy słyszeli historję o waszym nieszczęśliwie zakochanym przyjacielu, znają przyczynę jego śmierci, wiedzą o przyjaźni, jaka was łączyła i o poleceniach, które dał w ostatniej chwili swego życia, z tego też łacno osądzić mogą, jak wielkie było okrucieństwo Marceli, jak wielka miłość pasterza i jaki koniec czeka tych, którzy, popuściwszy zbytnio wodzy swojej skłonności, gonią za złudami szalonego kochania. Dowiedzieliśmy się wczoraj o śmierci Chryzystoma i o tem, że tutaj ma być pochowany; wiedzeni ciekawością i współczuciem, nadłożyliśmy drogi, aby tu przybyć i na własne oczy obaczyć to, co nam tyle boleści sprawiło, gdyśmy żałosnej historji słuchali. Ze względu przeto na naszą życzliwość i na pragnienie, ożywiające nas, (gdyż, jeśliby w naszej mocy leżało nieść ratunek, niechybniebyśmy się od tej powinności nie uchylili) proszę Was, Ambroży, abyście nie palili tych papierów, lecz do rąk mych je oddali.
I nie czekając na odpowiedź Chryzystoma, wyciągnął rękę i schwycił kilka papierów, koło niego leżących. Ambroży, ujrzawszy to, rzekł:
— Przez uprzejmość zezwalam, panie, abyście zatrzymali te, które już w ręku macie, ale nie proście mnie daremnie, bym reszty nie spalił.
Vivaldo, pragnąc dowiedzieć się, co zawierają karty, które pochwycił, rzucił na nie okiem i przeczytał napis: Pieśń rozpaczy.
Ambroży rzekł: — To ostatni utwór, który zmarły napisał. Żebyście się, panie, przekonać mogli, do czego go nieszczęście przywiodło, przeczytajcie to pismo głośno; nim grób wykopią, jeszcze kęs czasu upłynie.
— Z wielką ochotą to uczynię — odparł Vivaldo. Wszyscy obecni, otoczyli go kołem, on zaś czytał im, co następuje:




  1. Ustęp ze starożytnego „romance“, sparodjowany przez Don Kichota w Kapitulum II części I. Historja miłości Lancelota z jeziora i królowej Ginerwy, żony króla Artura stanowi treść księgi rycerskiej1: „La demanda del santo Gral, con los meravillosos hechos de Lanzarote de Lego y de Galoy su hijo (Toledo 1515). Historja ta musiała być znana już przed wiekiem XVI, gdyż wzmiankę o nie znajdujemy w Amadisie w „Rinaldo de Palacio“ Lopez de Ayola (1332 — 1407) w „Corbacho“ di Talavera (13867-1470). Były to kompilacje włosko-francuskie romansów cyklu „Okrągłego Stołu“.
  2. Satyrą na tę fałszywą, konwencjonalną lirykę miłosną jest nowela Cervantesa „Ilustre fregona“. Krytykę tej poezji daje Cervantes w „Coloqio delos perros“. Satyryczne wycieczki znajdujemy także w „El Buscón“ Quevedo i w Luis de Guevera „El Diablo cojuelo“.
  3. Ariosto mówi, że Zerbino zbiera broń Orlanda i zawiesza te trofea na sośnie. Później pisze na zielonym pniu:

    Armatura d’Orlando Paladino
    Como volesse dir: nessun la muova
    Che star non possa eon Orlando a pruova

    (Orl. Fur. XXIV).
  4. W „Djanie“ Montemayora występuje paź Fabio, który mówi, że pochodzi od Cachopino de Loredo. Cervantes wymienia żartobliwie tę rodzinę asturyjską w komedji „La Entretenida“. Zdaje się, że było to przezwisko ludzi niskiego stanu, zbogaconych nagle i z tego powodu chełpliwych. W Ameryce „cachupin“ nazywają emigranta hiszpańskiego.
  5. Wiadomo, że Wirgiljusz, umierając, kazał spalić Eneidę, której nie dokończył.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.