Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Ponieważ chcesz, okrutna, aby ludzka mowa
W każdym świata zakątku jawnie to głosiła,
Że nieużyte serce w piersiach twoich żywię,
Niech do jęków podobne staną się me słowa,
Niech mi furja użyczy swej wściekłości siła,
Aby głos mój się zmącił i brzmiał przeraźliwie,
Nim na mego cierpienia tak wydajnej niwie,
Z męki i krwi posiewu bujne wzejdą plony,
A głos, co twoje czyny podaje na jaśnię,
Przejdzie w szloch, lub na ustach skona bezhałaśnie,
Nim tedy u stóp twoich padnę umęczony,
Nakłoń ucha i słuchaj, miast wdzięcznej piosenki,
Tych skarg, bijących w niebo, jak piekielne jęki,
Skarg dobytych z mej piersi, przybytku goryczy
Przez spazm bólu, wieszczący o mym płonym trudzie,
I o krzywdach doznanych, których nikt nie zliczy.
Ryczenie lwów i dzikich wilków straszne wycie,
Jadowity syk węża, co łuskę odmienia,
Przeraźne głosy bestyj, monstrów i potworów,
Wieszcze kruków krakanie na niebios błękicie,
Huraganów skowyty, wichrów zawodzenia,
Lecące skroś wzburzonych nad ziemią przestworów,
Gniew byka, ranionego szpadą matadorów,
Owdowiałych gołębi tęskliwe gruchanie,
Śmiech zwiastuna nieszczęścia, smutnego puszczyka,
Jęk skargi, co tenary ciemne wskroś przenika,
Gdzie orszak potępieńców wieczne ma mieszkanie.
Wszystkie te ryki, wycia, skargi i lamenty
Na dnie duszy się wiążą w jakiś hymn przeklęty,
Który zmysły przeraża i krew w żyłach ścina.
Niech męka ma okrutna światu się objawi,
W nowych słowach, jak nowa boleści kraina.
Tych hymnów potępieńczych nie niosą w świat fale,
Ni złote piaski Tagu; echem im nie wtórzą
W słynnym gaiku Betis[2] oliwkowe drzewa.
Na szczytach skał samotne rozbrzmiewają żale,
Lub też w głębi abisów, gdzie słów moich burzą
Martwy język czeredy potępieńców śpiewa.
...W jarach, gdzie mrok na słońce ustawnie się gniewa,
W pustyniach, niedeptanych nigdy stopą ludzi,
Wśród jadowitych bestyj, które piją wody
Z bagnistych łożysk Nilu... Wśród martwej przyrody,
Co się nigdy na słońca promień nie obudzi —
Rozgłosi się ma boleść, niesiona przez echa,
I tylko ta w cierpieniu będzie mi pociecha,
Że niezwykłą okrutność twą na całym świecie
Poznają... Niech przynajmniej to w zysku odniosę,
Nim mnie śmierć niezbłagana z tego świata zmiecie!
Wzgarda duszę zabija, cierpliwość znachodzi
Kres, gdy podejrzenie w duszę się zakrada,
Z większą siłą, niż wzgarda, zazdrość nas uśmierca.
Jakże ciężko dzień za dniem w tęsknocie przechodzi,
Jakże resztka nadziei walczy na dnie serca
Z przeznaczeniem, któremu na imię zagłada.
Pewna, nieunikniona jest tylko śmierć blada,
A przecież ja, o dziwo, jeszcze ciągle żywię,
Poniechany, samotny, zrozpaczon, wzgardzony,
Wiedząc, że przeciw śmierci nie znajdę obrony,
Ze serce jeno wzgardą karmisz litościwie!
Wśród tych wszystkich udręczeń wzrok mój ani razu
Nie ujrzał nigdy w mrokach nadziei obrazu,
I już nawet, zrozpaczon, nie staram się o to,
By ścigać te mamidła! Gdy u kresu stanę,
Przysięgam, że nadzieję pożegnam z ochotą.
Czyliż nam wolno wierzyć i drżeć jednocześnie
Przed nieszczęściem?... Wszak bardziej na miejscu jest trwoga
Niż nadzieja!... Czyż mogę, gdy zazdrość straszliwa
Przed wzrokiem moim staje, zamknąć oczy we śnie
By nie patrzyć, choć każda duszy rana sroga
Na ten widok się jątrzy, pali i rozrywa?
Któż oczu nie otworzy, gdy nielitościwa
Fortuna gorzką zmianę mu przynosi w darze?
Ach, wówczas jasna prawda kłamstwem się nazywa,
Kłamstwo prawdą się staje, a szczęścia ogniwa
Targają brzydkie złości, kłamstwa i potwarze.
O zazdrości, tyranko w Amora krainie,
Skuj te ręce łańcuchem! Niech mi wzgarda minie
Mocny stryczek ukręci i rzuci na szyję!
Lecz oto nawet pamięć zazdrości i wzgardy
Zatarł ból, wśród którego ustawicznie żyję.
Dzisiaj umieram, trwając w niepoprawnym błędzie
I nie czekam, aż pierzchną fantazji mamidła,
Aż uderzy mnie szczęścia radosna nowina.
„Do celu dojdzie każdy, kto przed się iść będzie,
Wolną stanie się dusza, której pęta skrzydła
Amor i pod swe jarzmo niezbłagane zgina“.
— Mówię, że jej niepamięć jest to moja wina,
Że nad duszą i ciałem sprawiedliwie rządzi
Nieprzyjaciółka moja i tyranka sroga,
Że próżno o swe krzywdy winię tego boga,
Który, władzę sprawując, nigdy nie pobłądzi.
Żywiąc takie mniemania, wezmę stryk do ręki,
By przyspieszyć kres bólu i doczesnej męki,
Przez pasterkę sprawionej sercu nielitośnie.
Zginę, nie myśląc o tem, czy na mojem grobie
Laur lub palma pamięci kiedykolwiek wzrośnie.
Obłędne myśli twoje wiodą do zatraty
Wyrok twój jawny dla mnie: mam zejść w śmierci ciemnie,
Udręczony tem życiem, co karmi goryczą,
Spójrz, jak rany otwarte, jak krwi mej szkarłaty
Płomienią się radością, co powstała we mnie
Na myśl, że wkrótce śmierci stanę się zdobyczą.
Jeżeli w tę wyroczną chwilę tajemniczą
Zasłużę, by twych oczu promieniste nieba
Powlokły się mgłą żalu i smutkiem schmurzyły,
Nie czyń tak! Obojętnie zejdę do mogiły
Kłamliwej twej litości wcale mi nie trzeba!
Przeciwnie, niech twój uśmiech jawnie światu głosi,
Że się cieszysz, gdy dla cię ktoś dziś śmierć odnosi.
Lecz prawda!... niepotrzebne daję napomnienia,
Wszak całe szczęście twoje na tem się zasadza,
By ujrzeć jaknajprędzej kres mego istnienia.
Czas już wielki! Niech z głębi piekła się wychynie
Tantal ze swoją siecią, niech Syzyf przybywa,
Obarczony ciężarem olbrzymach kamieni,
Tytus zjawi się z sępem, Egon w tej godzinie
Niech dalej toczy koło, a Parka straszliwa
Na chwilę w swej ustawnej pracy się nie leni.
Niech wszyscy tchną mi w serce żar swoich płomieni,
I głosem przyciszonym smutne nucą pienia:
Hymn należny nieszczęsnym, którym nawet truchła
Odmówiono na ciało!... Niech ta pieśń ogłuchła
Jękiem bije o piekieł posępne sklepienia!
Groźny strażnik podziemi o potrójnej twarzy
W kręgu monstrów, wypełzłych z piekieł kurytarzy
Zaśpiewa pieśń boleści... Kochanek bez duszy
O żaden pogrzebowy obrzęd nie poprosi,
Żadnym bardziej od pieśni owej się nie wzruszy.
Nie trap się biedna pieśni, że sama na świecie
Zostajesz po mej śmierci, jak sieroce dziecię.
Jeśli zaś z mem nieszczęściem jej szczęśliwość wzrośnie,
Wiecznie smutek zachowaj, aby nawet w grobie
Jęk twej skargi i bólu rozbrzmiewał żałośnie.
Wiersze te dosyć dobre słuchaczom się wydały, chociaż ów, który je czytał, rzekł, że nie bardzo się to wszystko zgadza z tem, co on słyszał o przystojności i piękności Marceli. Chryzystom uskarża się w tej pieśni na podejrzenia zazdrości, co wszak przyczynićby mogło uszczerbku dobrej sławie Marceli.
Na to Ambroży, który znał najskrytsze myśli swego przyjaciela, odparł:
— Abyście, panie, w błędne nie popadli mniemanie, wiedzcie, że gdy nieszczęśnik ową pieśń układał, oddalił się dobrowolnie od Marceli, aby doświadczyć, czy rozłąka zwykłe wrażenie na nim sprawi. A ponieważ kochanka, gdy on tylko od przedmiotu miłości swej się oddali, wszystko udręcza i trwogą napawa, tak tedy i Chryzystomem owładła zazdrość, na niczem nie ugruntowana i niesłusznie podejrzenia trapić go poczęły. Przyjmijcie więc, panie, za prawdę to, co powszechnie mówią o dobroci Marceli. Jest ona okrutna, wzgardliwa i pyszna nieco, ale nawet zawiść na cnocie jej żadnych skaz się nie doszuka.
Wywody Ambrożego zadowoliły Vivalda, który sięgał już po drugi zwitek papieru od ognia ocalony, aby go przeczytać, gdy nagle wstrzymał się, ujrzawszy czarowne zjawisko. Na szczycie skały, u stóp której kopano grób, ukazała się pasterka Marcela, tak piękna, że jej piękność nawet sławę piękności przewyższała. Ci, którzy jej dotychczas nie widzieli, patrzyli na nią w milczeniu i z osłupieniem, ludzie zaś, już z jej widokiem oswojeni, nie mniej od tamtych zdumieni byli.
Zaledwie Ambroży ją ujrzał, zawołał popędliwie gniewnym głosem:
— Czego tu szukasz, okrutny bazyliszku tych gór? Pewnie chcesz obaczyć, czy rany tego nieszczęśliwego, który przez twe okrucieństwo życie postradał, nową krwią w twej przytomności spłyną? A może przybywasz, aby chełpić się przed nami z przerażających skutków swego postępku? Może chcesz patrzeć z góry, jak patrzył nieludzki okrutnik, Neron, obejmując litosnem spojrzeniem płonący Rzym? Pragniesz trącić nogą ten zewłok cielesny, jak to uczyniła z trupem ojca niewdzięczna córka Targuina? Mów nam, pocoś tu przyszła i czego jeszcze żądasz? Wiedząc, że Chryzystom zawsze ci był posłuszny, teraz, kiedy jego nie stało, postaram się o to, aby ci wszyscy którzy jego przyjaciółmi się mienią, nadal posłuszeństwo ci okazywali.
— Nie przybyłam tutaj, Ambroży, dla żadnego z tych względów, któreście wymienili, ale dla swojej obrony, aby wszyscy, którzy mnie krzywd swoich mienią sprawczynią i o śmierć Chryzystoma mnie obwiniają, poznali, że są w błędzie. I dlatego też proszę wszystkich tu przytomnych, aby mi trochę uwagi swej użyczyli. Nie zabiorę dużo czasu, ani zbytnio nad tym przedmiotem szerzyć się nie będę, chcąc ludziom mądrym całą prawdę przedłożyć.
Mówicie, że niebo łaskawe tyle przydało mi urody, iż nie można mnie widzieć, aby nie być przynaglonym do miłości, i że tej konieczności obronić się nie lza. Ja zaś winna jestem pokochać was za to, że mi miłość swoją oświadczacie. Rozumiem przez rozsądek, którym Bóg mnie, obdarzył, że wszystko, co piękne, wielką przyjemność sprawia, nie pojmuję jednak dlaczego ten, co jest kochany, musi zaraz wzajemnością odpłacać temu, który kocha. Może się łacno przytrafić, że ów wielbiciel piękności szpetnym człekiem się okaże, a przez to raczej wzgardy godnym. Żaliłyście mu słuszność przyznali, gdyby rzekł:
„Kocham cię, ponieważ jesteś piękna, ty zaś musisz mnie także miłować, chociaż szpetny jestem“.
A choćby i kształtowność z obu stron była jednaka, wcale nie idzie za tem, żeby skłonności jednakowe być miały. Najcudniejsze wdzięki, które oczy radują, jeszcze serca w niewolę nie biorą i miłością natchnąć go nie mogą. Jeżeliby każda piękność miłość powodowała, hołdując ludzkie serca, cóżby to było na świecie, jak nie dziwne pomieszanie pragnień, któreby z klubów swoich wyszły, nie wiedząc, gdzie i kiedy mają się zastanowić? A jako że liczba pięknych rzeczy jest nieskończona, takoż i pragnienia nieskończoneby były. I jeżeli prawdą jest, co słyszałam, miłość winna być niepodzielna, z wolnego wyboru płynąca i wszelkiego przymusu zbyta, czyż rzecz słuszna wymagać, abym swoją wolę nagięła, nie mając ku temu innych powodów, jak ten, że wy mnie swym efektem darzycie?
Powiedzcie mi, proszę, czy słusznie mogłabym się żalić na brak waszej miłości, gdyby niebo, miast piękną, brzydką mnie uczyniło? A do tego, jeżeli mam cokolwiek urody, zaliż ją sama sobie wybierałam, czy też odebrałam ją tylko z niebios łaskawości? Trudno winić żmiję za ów jad, który dało jej przyrodzenie i którym zabija, trudno także przeklinać mnie za moją piękność. Uroda kobiety, co swej przystojności strzeże, jest jak ogień, płonąc w oddali, albo jak ostrze szpady. Ogień parzy, zaś szpada rani dopiero wówczas, kiedy się do niej człek przybliży. Cześć i cnota — to ducha ozdoby, bez których ciało, choćby i piękne było, takiem wydawać się nie może. Jeżeli tedy przystojność jest jedną z tych cnót, ozdobnych dla ciała i duszy, przeczże miałaby ją tracić ta, co dla swojej piękności jest miłowana, aby zadość uczynić pragnieniom człeka, który wszystkich wysiłków i wybiegów używa, chcąc ją przystojności pozbawić?
Urodziłam się wolna, chcąc zasię żyć na osobności, wybrałam tych gór ustronia. Góry i drzewa są mymi towarzyszami. Przezrocze wody tych strumyczków za zwierciadła mi służą. Lasom i wodom powierzam myśli i piękność im swoją oddaję.
Jestem dalekim ogniem i szpadą, która ciosu nie zada. Tych, którzy na mój widok potracili głowy i zakochali się we mnie, wywiodłam z błędu memi słowami, a jeśli jeszcze pragnienia ich próżną nadzieją się sycą, to, zważywszy na to, że ani cienia przychylności żadnemu z nich nie okazałam, powiedzieć można, iż to raczej upór ich zabija, nie moje okrucieństwo. Jeśli staracie się mnie przekonać, że zamysły ich na poczciwości były ugruntowane i że winnam im była wzajemnością odpowiedzieć, to rzeknę wam, że gdy Chryzystom w tem samem miejscu, gdzie teraz grób grzebią, odkrył mi swoją wolę, ja mu odparłam, że wzięłam to przedsię, aby żyć w wiecznej samotności i oddać naturze wszystko, com od niej otrzymała, gdy już szczątki mojej doczesnej piękności ziemi powierzone zostaną.
Jeżeli mimo tego ostrzeżenia, trwał przy swojem i chciał się na tę nawałność puszczać bez nadziei zaliż można się dziwić, że zatonął w odmęcie swego szaleństwa? Gdybym go zwodziła pięknemi słówkami, postępek mój na srogą naganęby zasługiwał; gdybym go zasię ukontentowała, postąpiłabym wbrew moim dojrzałym postanowieniom i intencjom. Upierał się, chociaż go przestrzegałam, rozpaczał, chociażem go nie nienawidziła. Powiedzcież teraz, czy jest przyczyna, aby mnie winę jego nieszczęścia przypisywać? Niech się uskarża ten, który oszukany został, niechże rozpacza człek, nadzieją omylony — niech ten, którego wybrałam i przygarnęłam, ufność we mnie pokłada i ze szczęścia się swego chełpi, ale niechże nie mówią, że kogokolwiek zwieść chciałam. Wara nazywać mnie okrutnicą i morderczynią! Dotychczas, dzięki niebu, przeznaczenie moje nie chciało, abym pokochała, próżno też oczekiwać; że ta miłość z wyboru się zrodzi. Niechże ta przestroga posłuży wszystkim tym, którzy o moje względy się ubiegają, chcąc mnie dla siebie zdobyć, i niech wiedzą, że jeśli kto, śladem Chryzystoma, zejdzie z tego świata, nie zazdrość i nie nieszczęście go zabiją. Kto nie kocha, nie może niczyjej zazdrości powodować, zaś rozczarowań swych nie lza odniesioną wzgardą nazywać.
Ci, którzy zowią mnie bazyliszkiem i dziką bestją, niech uciekają odemnie, jak od niebezpiecznego zła. Kto mnie za niewdzięcznicę poczytuje, niechaj mi nie służy, kto za dziwaczkę, niechaj mnie nie zna, kto za okrutnicę, niech w moją drogę nie wchodzi, gdyż ta dzika bestja, ten bazyliszek, ta okrutnicą i niewdzięcznica nie chce nikogo znać, nikomu służyć, ani w niczyje tropy wchodzić. Jeżeli Chryzystoma do śmierci jego pragnienia i niecierpliwość przynagliły, przeczże oskarżać mnie za moją wstrzemięźliwość, przystojność i namysł dojrzały? Tutaj, w otoczeniu przyrody, zachowuję moją czystość i spokojność. Mamże się jej wyzbywać dlatego, że ktoś chce, abym żyła w towarzystwie ludzi? Posiadam, jak wiecie, swoje własne bogactwa i nie pożądam bogactw innych. Stan mój jest wolny; nie chcę iść pod jarzmo, nie chcę kochać, ani nienawidzieć nikogo. Nikogo nie oszukuję, za nikim się nie ubiegam, z nikogo się nie wydwarzam, z nikim nie przestaję.
Przystojna rozmowa z pasterkami, pochodzącemi z okolicznych wiosek, i starania o trzodę czas mi wypełniają. Pragnienia moje nie przechodzą granic tych gór, a jeśli myśl dalej wybieży, to tylko po to, aby piękność nieba podziwiać. Jest to krok, który stawia dusza, dążąc do swojej pierwotnej siedziby“.
Rzekłszy to, nie chciała już czekać na odpowiedź, jeno obróciła się plecami i zaszyła się w gęsty bór, który rósł w pobliżu, zostawiając wszystkich w głębokim podziwie nad jej rozsądkiem i pięknością. Kilku kochanków, ranionych strzałą jej promienistego spojrzenia, chciało biec za nią, nie zważając na oświadczenie, które przed chwilą słyszało.
Gdy Don Kichot to ujrzał, zdało mu się, że nadarza się szczęśliwa sposobność do okazania obowiązków rycerskich, które także na obronie dziewic się zasadzają; położył przeto dłoń na rękojeści szpady i zawołał donośnym głosem:
— Niech nikt, jakiejkolwiek byłby kondycji i stanu, nie waży się prześladować pięknej Marceli, jeżeli nie chce się narazić na furję mego gniewu. Dowiodła jasną i wystarczającą, racją, że nie ponosi żadnej winy za śmierć Chryzystoma i oznajmiła, jak daleka jest od okazania przychylności zamiarom kochanków. Zamiast uganiać się za nią i prześladować ją, mieć ją trza w należytej czci i zachowaniu, gdyż może ona jedna tylko w tak czystych chęciach na świecie żyje.
Leżą tu prochy i kości
Kochanka-pasterza owiec.
Drogą nieszczęsnej miłości
Zbłądził na śmierci manowiec.
Umarł, odtrącon ze wzgardą
Przez miłą mu okrutnicę.
Tak wszystko władzą swą twardą
Amor przywodzi na nice!
Później zasypano grób mnóstwem kwiatów i przybrano go zielonemi gałęziami. Pasterze, wyraziwszy Ambrożemu słowa ubolewania, pożegnali się z nim. Vivaldo i jego towarzysz także pożegnali Ambrożego. Don Kichot oświadczył wiele grzeczności pasterzom i podróżnym, którzy namawiali go, aby udał się z nimi do Sevilli, gdyż tam na każdej ulicy i w każdym kącie można spotkać przygód co niemiara.
Don Kichot podziękował im za rady i chęci, które się ku jego dobru ściągały, i odparł, że teraz nie chce, a nawet nie może do Sevilli jechać, gdyż musi przedtem oczyścić te góry z różnych łotrzyków i rabusiów, od których się tu, jak słyszał, roi.
Podróżni, widząc jego stałe przedsięwzięcie, nie chcieli go już o nic natrętnie nagabywać, pożegnali się z nim przeto i ruszyli w dalszą drogę, w czasie której mogli się dowoli zabawiać rozmową o Marceli, Chryzystomie i o szaleństwach Don Kichota.
Rycerz nasz umyślił odszukać pasterkę, aby ofiarować jej wszystkie swoje usługi. Ale rzeczy wzięły obrót całkiem inny, niż myślał, jak o tem ta prawdziwa historja powiada, której część wtóra w tem miejscu koniec swój znajduje.
- ↑ Wiersz zachowuje wyszukaną i trudną formę oryginału. Jest to szesnastowierszowiec, rymowany w. następujący sposób: abc abcc deed ffghg. Przytaczam kilka wierszy początkowych:
Ya que quieres, cruel, que se publique
de lengua en lengua y de una en otra gente
del áspero vigor tuyo la fuerza,
haré que el mimo infierno communique
al triste pecho mio un son doliente,
con que el uso comun de mi voz tuerza.
Y al par de mi deseo, que se esfuerza
a decir mi dolor y tus hazanas
de la espantable voz irá el acento
y en el mezcladas por mayor tormento
pedazos de las miseras entranas.Wiersz ten zniekształcili zupełnie dwaj poprzedni tłumacze polscy, nie zachowując formy i zmieniając do niepoznania treść.
Podoski (1786 r.) pisze: (Ma to być odpowiednik wyżej umieszczonej strofy hiszpańskiej).„Pragniesz, okrutna, aby me usta głosiły,
Co mi daje wycierpieć twa srogość bez miary,
Aby ten jad wyzionąć, piekielnej poczwary
Wzywam; niechaj mi doda wściekłości swej siły.
Wymaga tego boleść, co serce rozdziera
I przywodzi ostatnie czynić wynurzenie
Zbyt długo zatajone wydać udręczenie
Tysiąc śmierci doznając, niech zaraz umiera.Okrutna! chcesz, bym głosił wyrazem goryczy
Cierpienia, których źródło w twojej niewdzięczności
Chcę wylać tę truciznę, chyba mi użyczy
Na chwilę furja piekieł całej swej wściekłości.
Dobrze... rozpacz i boleść, sił ostatek zbiera
Do czczej pociechy żalów — a więc je ogłoszę.
Jad długo ukrywany ciągle pierś rozdziera
Jedna śmierć... a tysięca zgonów męki znoszę.W obu wypadkach więc mamy do czynienia z czterowierszem.
Gdy się tak bezceremonjalnie postąpiło z formą, można — by było przynajmniej ocalić treść. Ale i pod tym względem mamy do czynienia nie z utworem Cervantesa, tylko z płodami Podoskiego i Zakrzewskiego.
W liryce miłosnej włoskiego Quattrocenta kwitły podobne „disperate“, kancony w wyszukanej formie metrycznej, pełne erudycji klasycznej. Poeta, zrozpaczony niewzajemnością kochanki, zawodem miłosnym czy zdradą, przeklinał siebie, ukochaną i świat, wzywając pomsty i wróżąc najstraszniejsze nieszczęścia i klęski. W literaturze włoskiej zasłynął podobnemi kanconami Simone Serdini ze Sieny i Fellce Feliciano de Verona. Nie mogę zrozumieć więc, dlaczego świetny znawca Cervantesa, Pellicer w swoim komentarzu do „Don Kichota“ nazywa Cervantesa twórcą tego rodzaju kancon. Naśladownictwo tak w treści, jak i w wyszukanej wersyfikacji nie ulega najmniejszej wątpliwości. - ↑ Betis — klasyczna nazwa Guadalquiviru. Marzialis mówi o jego żyznych brzegach. „Beatis, olivifera crinis redimite corona“ I 12.