Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XLV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XLV
W KTÓREM WYJAŚNIA SIĘ WĄTPLIWOŚĆ, CO DO HEŁMU MAMBRINA I OŚLEJ BURDY I OPOWIADA SIĘ O RÓŻNYCH PRAWDZIWYCH ZDARZENIACH

— I cóż myślicie, Mości Panowie — zawołał cyrulik — o tych ludziach, którzy z uporem utrzymują, że to hełm a nie miedniczka?
— Ktokolwiek waży się stwierdzić przeciwnie — rzekł Don Kichot — pokażę mu, że kłamie, jeśli jest pasowanym rycerzem, a jeśli tylko giermkiem, że łże stokrotnie.
Nasz balwierz, Mikołaj, przytomny temu wszystkiemu, jakoże znał już wybryki naszego rycerza, chciał poprzeć szaleństwo Don Kichota, przeciągając ów żart tak, aby wszyscy mieli do śmiechu przyczynę. Rzekł tedy do cyrulika:
— Mości balwierzu lub ktokolwiek jesteś, czy wiesz waść, że my jednem rzemiosłem się paramy? Oto już lat dwadzieścia z górą, jak się wyzwoliłem na majstra. Znam się na wszystkich narzędziach i naczyniach balwierskich, od największego do najmniejszego. Byłem także żołnierzem w młodości, dlatego też wiem co to jest hełm, przyłbica, szyszak, misiurka i inne rzeczy, do rynsztunku żołnierskiego należące. Owóż powiem Wam, że według mego rozumienia ta sztuka zbrojna, którą ten dostojny pan w rękach trzyma, nie tylko nie jest balwierską miedniczką, ale tak się od niej różni, jak czarne od białego, a prawda od kłamstwa. Potwierdzam, że to jest hełm, lubo niezupełny.
— I sporu w tem trzymać nie lza — rzekł Don Kichot — gdyż brak mu blachy ruchomej.
— Prawda — przydał pleban, który zmiarkował już zamiar mistrza Mikołaja.
Kardenio, Don Ferdynand i wszyscy przytomni także to potwierdzili. Audytor nie omieszkałby się przyczynić do tej uciechy, gdyby nie zaprzątała go była mocno sprawa Don Ludwika. Tak się w myśli swoje ponurzył, że prawie na te figle nie zważał.
— Boże mi odpuść — zawołał wówczas wyszydzony cyrulik. Czyż podobna, aby tylu statecznych ludzi miedniczkę za szyszak uznawało? Rzecz ta mogłaby wprawić w osłupienie całą choćby najbardziej uczoną wszechnicę. Dosyć na tem! Jeśli to prawda, że miedniczką jest hełmem, tedy i kulbaka na osła siodłem na konia się okaże, jak ten pan powiada.
— Mnie się zdawa, że to kulbaka — odparł Don Kichot — alem już powiedział, że się w to nie wdaję.
— Jeno pan Don Kichot objaśnić nas może — rzekł pleban — czy to jest kulbaka, czyli też siodło. W rzeczach, do rycerstwa należących, wszyscy jego wyższość uznajemy.
— Na Boga, Mości Panowie — odparł Don Kichot — w kasztelu tym, w którym dwa razy noclegowałem, tak dziwne rzeczy mi się przydarzyły, że teraz nie śmiem już wyrażać się twierdząco o jakiejś rzeczy, która do niego przynależy. Jak sobie imaginuję wszystko, co się tu przytrafia, dzieje się przez omamienia. Za pierwszym razem okrutnie mnie poturbował jakiś Maur tutejszy, zaś Sanczy niezbyt dobrze się powiodło w rozprawie z łotrami, co temu Maurowi towarzyszyli. Wczorajszej znów nocy zostałem zawieszony za ramię i w tym przykrym stanie znajdowałem się około dwóch godzin, nie wiedząc wcale, skąd mnie ta zdrada i nieszczęście spotkać mogło. Gdybym teraz chciał tak zawiłe rzeczy roztrząsać, nadto zuchwałym mógłbym się okazać. Jużem powiedział moje zdanie względem tego, że jest to hełm, a nie miedniczką, nie podejmuję się jednak rozeznać, czy to kulbaka, czy też siodło. Sprawę tę pozostawiam rozsądzeniu WPanów. Może zaczarowania nie będą miały mocy nad WPanami, gdyż nie jesteście pasowanymi rycerzami jako ja. Mając umysł niezaćmiony, będziecie mogli osądzać sprawy tego zamku takiemi, jakiemi są w istocie. Ja tego uczynić nie jestem w stanie, gdyż wszystko mi się tu opacznie przedstawia.
— Pan Don Kichot rzetelnie mówi — rzekł w tem miejscu Don Ferdynand — do nas należy tę sprawę rozsądzić. Aby zaś żadnej niepewności już nie było, chcę sekretnie głosy WPanów pozbierać, a później dopiero wynik jasno objawić.
Wszystko to było pobudką do śmiechu dla wszystkich tych, co znali szaleństwa Don Kichota, lecz inni za niezwyczajne dziwactwa to uznawali, zwłaszcza czterej służący Don Ludwika, jako też sam Don Ludwik i trzej podróżni, którzy przypadkiem w oberży się znaleźli. Mieli oni pozór zbirów Św. Hermandady; jakoż tak w samej rzeczy było.
Balwierz prawie nie szalał ze złości, widząc, że miednica przed jego oczyma przemieniła się na hełm Mambrina. Nie wątpił, że i okulbaczenie z osła na bogaty rząd koński się zamieni. Wszyscy się śmieli patrząc, jak Don Ferdynand zbiera głosy. Mówił z każdym na ucho, aby zapytany sekretnie deklarował czy ów klejnot, o który takie walki toczono, uważa za kulbakę czyli też za rząd. Gdy już pozbierał głosy tych, co Don Kichota znali, oznajmił wielce donośnie:
W samej rzeczy, mój poczciwcze, jużem się i znużył zbieraniem tych sądów. Widzę przecie, że gdy kogoś zapytam o to, co wiedzieć pragnę, otrzymuję respons, że szaleństwem jest utrzymywać, iż ten rząd na konia jest kulbaką na osła. Już tedy, mój nieboraku, musisz się z losem pogodzić, gdyż choćbyś pospołu ze swym osłem chciał przeczyć temu, nic rzędu końskiego na burdę nie zmieni. Złe racje i dowody w tym sporze przywodziłeś!
— Bodajbym nigdy nieba nie oglądał — rzekł nieborak balwierz — jeśli się wszyscy nie mylicie! Niechaj moja dusza tak czysta przed Bogiem stanie jako jest prawdą, że to kulbaka, a nie rząd. Aliści prawa tam się obracają[1] ...więcej już nie powiem. Przecież nie jestem pijany. Często poszczę, chocia nie zawsze czynię to dla grzechów odpuszczenia.
Androny, które plótł balwierz, niemniejszą były pobudką do śmiechu, jak szaleństwa Don Kichota. Rycerz nasz rzekł w końcu:
— Niemasz tedy tutaj nic więcej do czynienia, jak aby każdy wziął swoją własność. Komu Bóg dał, niechaj mu święty Piotr błogosławi!
Jeden z czterech jezdnych rzekł wówczas:
— Jeśli to wszystko nie jest ułożoną krotochwilą, to i pojąć nie mogę, jak ludzie roztropni i stateczni, zebrani tutaj, śmią twierdzić, że to nie jest miednica, ani kulbaka. Widząc jednak, że wszyscy tak z uporem utrzymują, imaginuję sobie, że coś się w tem kryć musi, skoro przeczą temu, co jawna prawda i eksperjencja okazuje. Przecie do bisa (i tu piękne słówko dodał) wszyscy, co na świecie żyją, nie przekonają mnie, że to nie jest miednica balwierska, a tamto kulbaka z osła.
— Może jest to kulbaka z oślicy — rzekł pleban.
— Na jedno to wychodzi — odparł sługa — nie na tem przecie materja sporu się zasadza. Rzecz w tem, czy to kulbaka, czy nie kulbaka, jak WPanowie utrzymujecie!
Jeden z łuczników, którzy przybyli do austerji usłyszawszy o co rzecz idzie, rzekł pełen kolery:
— Ta kulbaka jest taką kulbaką, jak mój ojciec jest moim ojcem. Kto mówi przeciwnie, jest opojem i warjatem.
— Łżesz niegodnie, arcyszelmo! — krzyknął Don Kichot i podniósłszy kopję, której nigdy z rąk nie wypuszczał, wymierzył tak tęgi raz w głowę zbira, że gdyby ten był się nie umknął, niechybnie padłby na ziemię bez duszy. Kopja połamała się w kawały. Inni łucznicy widząc jak potraktowano ich towarzysza, wszczęli wielki rumor, wzywając pomocy w imieniu Świętej Hermandady.
Oberżysta, który także do bractwa[2] należał, pobiegł co żywo po swoją urzędową laskę i szpadę i stanął u boku swoich towarzyszy. Służący Don Ludwika otoczyli go kołem w obawie, aby im się nie wymknął, skorzystawszy z zamieszki. Balwierz widząc, że cały dom do góry nogami się wywraca, znów schwycił za kulbakę, za którą z drugiej strony Sanczo ułapił. Don Kichot dobył szpady i runął na zbirów Świętej Hermandady. Don Ludwik rozkazał swoim ludziom, aby biegli na pomoc Don Kichotowi, Kardeniowi i Don Ferdynandowi. Pleban krzyczał, oberżystka wrzeszczała, zaś jej córka i Maritornes płakały. Dorota była pomieszana, donna Klara bliska omdlenia, a Luscinda osłupiała. Balwierz łupił Sanczę, a Sanczo okładał balwierza. Don Ludwik, którego jeden z wysłańców ośmielił się za ramię schwycić, aby mu nie uciekł, tak go pięścią uraczył, że mu gębę rozkrwawił. Audytor pospieszył na pomoc Don Ludwikowi; Don Ferdynand powalił jednego ze zbirów i trzymał go pod sobą, okładając co się zmieści. Oberżysta wrzeszczał ze wszystkich sił, wzywając na pomoc świętej Hermandady. W całej oberży słychać było tylko płacze, krzyki, piski, wrzaski, odgłosy kijów, pałek, pięści i kopnięć, kląskania kułaków, zgrzytania zębów, wołania na trwogę i szmer krwi płynącej. Wpośród tego tumultu, rozterek i nierządu, Don Kichot wyobraził sobie nagle, że przybył do obozu Agromanta, gdzie się piekielna wdała niezgoda. Zawołał grzmiącym głosem, który rozległ się w całej karczmie:
— Wstrzymajcie się wszyscy, uciszcie się, bron złóżcie i słuchajcie mnie, jeśli życie zachować chcecie!
Na ten ogromny krzyk wszyscy się zastanowili, zaś Don Kichot dalej swoją mowę ciągnął:
— Zaliż wam nie mówiłem, Mości Panowie, ze zamczysko to jest zaczarowane i że cały regiment djabłów tutaj zamieszkuje? Chcąc się przeświadczyć o prawdzie słów moich, musicie na własne oczy ujrzeć, iż niezgoda z obozu Agromanta między nas się wcisnęła. Zważcie, że się wojuje tutaj dla szpady, tam dla rumaka, tam znów dla orła, czy hełmu.[3] Wszyscy się zwalczamy, nikogo i niczego w tem pomieszaniu nie rozeznając.
Przybliżcie się, Mości Panie audytorze i księże plebanie; niechaj jeden z WPanów znaczy króla Agromanta, drugi zaś króla Sobrina i uczyńcie pokój pomiędzy nami. Wszak, na Boga żywego, wielkie to jest szaleństwo, by tylu ludzi znakomitych mordowało się dla tak błahej przyczyny.
Łucznicy, którzy tej mowy Don Kichota pojąc nie mogli widząc, że ich Don Ferdynad, Kardenio i ich wspołecznicy tęgo młócą, nie chcieli bitwy zaprzestać. Jeno balwierz dość miał zwady, gdyż stracił w niej brodę swoją i kulbakę na osła. Sanczo na pierwsze słowo swego pana pohamował się, jak na dobrego sługę przystało. Czterej służący Don Ludwika także uspokoili się widząc, że nie wieleby wskórali, tą modłą wojując. Tylko gospodarz upierał się przy swojem i krzyczał, aby ukarać zuchwalstwa tego szaleńca, który mu ciągle spokój w oberży zakłócał. Wreszcie zgiełk ustał. Kulbaka aż do sądnego dnia pozostała rzędem, miednica hełmem, a karczma zamkiem w wyobraźni Don Kichota.
Gdy więc pokój zawarty został, a wszyscy dzięki staraniom plebana i audytora pogodzili się z sobą, służący Don Ludwika odnowa nań nalegać jęli, aby z nimi nie mieszkając powracał. Gdy Don Ludwik z sługami się umawiał, audytor, opowiedziawszy Don Ferdynandowi, Kardeniowi i plebanowi słowa Don Ludwika, radził się ich, jak ma postąpić w tej okoliczności. Ułożyli wszyscy zatem, iż Don Ferdynand da się poznać służącym Don Ludwika i powie im, że zabiera go z sobą do Andaluzji, gdzie brat jego, markiz, przyjmie gościa z honorami, należnemi jego znacznej kondycji. Wszystkim wiadomy był zamysł Don Ludwika, aby się ojcu swemu na oczy nie pokazywać. Gdy już czterej wysłannicy poznali znakomity stan Don Ferdynanda i nieprzemożony Don Ludwika zamiar, postanowili, że trzech z nich pojedzie dać znać ojcu o tem co zaszło, jeden zaś na usługach Don Ludwika tak długo pozostanie, aż tamci po mego powrócą.
Tym sposobem dzięki roztropności króla Sobrina[4] i powadze króla Agromanta, skończyły się rozruchy, tumulty i zamieszki. Aliści nieubłagany wróg zgody, zazdrosny o panujący spokój, widząc, że go wyszydzono i wyśmiano i że nieznaczną korzyść odniósł z tego, iż mu się udało wepchnąć wszystkich do zawikłanego labiryntu, umyślił nowemi poduszczaniami znów do kłótni i zamieszek doprowadzić.
Zbiry ucichli dowiedziawszy się, że ludzie, z którymi się w zwadę wdali, byli personami znacznego stanu; wymknęli się przeto z ciżby mniemając, że większą korzyścią będzie walki zaprzestać, niż nawet zwycięstwo w niej odnieść. Lecz jeden z łuczników, ten sam, którego Don Ferdynand srodze zmordował i podeptał, przypomniał sobie, że między wyrokami i rozkazami uwięzienia różnych złoczyńców, ma także wyrok przeciwko Don Kichotowi, którego Święta Hermandada kazała poimać za to, że galernikom wolność przywrócił. (Sanczo obawiał się więc nie bez racji). Gdy już to podejrzenie na niego naszło, zapragnął upewnić się, czy znaki, co mu tego złoczyńcę oznaczały, do Don Kichota się stosują. Dobywszy z zanadrza zwitek pergaminu, znalazł to, czego szukał. Jął czytać powoli, kawęcząc, ponieważ w sztuce czytania zbytnio biegły nie był i za każdem przeczy — tanem słowem podnosił oczy na Don Kichota, przyrównując skład jego twarzy do znaków, które go tam określały. Gdy się upewnił, złożył pergamin, schwycił go w lewą rękę, a prawą ułapił Don Kichota za kołnierz od kaftana tak mocno, że tamten ledwie mógł dech złapać i wrzasnął z całej siły:
— Pomocy dla Świętej Hermandady! Aby nikt nie wątpił, że mam słuszność tego się domagać, niechaj przeczyta wyrok, który rozkazuje schwytać tego łotra i zbójcę.
Pleban, wziąwszy wyrok do ręki uznał, że zbir prawdę mówi i że znaki podane nawszem się z wyglądem Don Kichota zgadzają. Nasz rycerz, widząc się szpetnie potraktowanym od tak podłego gbura, wpadł w gniew straszliwy tak, iż mu wszystkie kości trzeszczyć jęły, poczem ułapił zbira za gardło obiema rękoma. Niechybnie gdyby towarzysze mu na pomoc nie przybiegli, zginąłby, nimby się był z uścisku Don Kichota wydostał. Karczmarz z urzędu swego obowiązany do okazywania pomocy zbrojnej swoim wspołecznikom, przybiegł co tchu w sukurs. Oberżystka ujrzawszy, że jej mąż znów w zwadę się wdaje, zaczęła wrzeszczeć; z wrzaskami temi zmieszały się piski i krzyki Maritornes oraz gospodarskiej córki, które wzywały pomocy nieba dla walczących.
Sanczo, widząc co się dzieje, zawołał:
— Na Boga żywego! Prawdą jest, co mówił mój pan o zaczarowaniu tego zamku. I jednej godziny nie można tu żyć spokojnie!
Don Ferdynand rozdzielił zbira i Don Kichota i z wielką radością dla obu, którzy się wzajemnie dusili, uścisk ich rozluźnił. Jeden był ułapiony za szyję, drugi za kołnierz od kaftana. Niemniej jednak łucznicy nie przestali się domagać jeńca i wołać pomocy tak, aby go związać i uprowadzić swobodnie mogli. Tego się po nich domagał wszak król i Święta Hermandada, w imieniu której teraz żądali wsporu, aby pojmać łupieżcę i zbójcę, włóczącego się po głównych traktach i błędowiach.
Don Kichot usłyszawszy, że go takiemi słowy szkalują, roześmiał się w głos i rzekł z wielkim spoko jem:
— Pójdźcie tu, hałastro nikczemna! Plądrowaniem i rozbijaniem po gościńcach zowiecie, jeśli ktoś powraca wolność ludziom w kajdany zakutym, daje pomoc nieszczęśliwym, podnosi upadłych, wspiera uciśnionych, opatruje potrzebujących? Ach, nikczemne plemię, które dla swej podłości i niskości umysłu niegodne jesteś, by niebo dało ci pozory cnoty dzielności, w rycerstwie błędnem się zawierające, albo wywiodło cię z grubej ciemności i błędu, w jakiej ponurzeni tkwicie, nie umiejąc okazać czci nie tylko cieniowi błędnego rycerza, ale i jego przytomności. Pójdźcie tutaj całą gromadą obmierzłe łajdaki, nie łucznicy, ale złodzieje, rozbijający na traktach pod osłoną Świętej Hermandady. Cóż to za głupiec podpisał rozkaz pojmania takiego jak ja rycerza? Któż jest ten, co nie wie, że rycerze błędni nie podlegają sprawiedliwości trybunałów i że ich prawem jest szpada, ich trybunałem dzielność, a ich ustawą i nakazem wola własna? Któż był tym szaleńcem, powtarzam, co nie wiedział, że niemasz na świecie indygenatu, coby w takie przywileje i wyłączności był opatrzony, jak tytuł, który zdobywa sobie rycerz w dniu, gdy pasowania dostępuje i twardemu ćwiczeniu rycerskiego rzemiosła się poświęca. Któryż to rycerz błędny płacił kiedy czynsz, podatek od soli, daninę, myto, cło, czopowe, mostowe, podymne, pogłowne, albo na papucie młodej królowej się składał?[5] Jakiż to krawiec żądał od niego zapłaty za szatę którą mu uszył? Któryż kasztelan, goszczący go w zamku, domagał się później za tę gościnę pieniędzy? Któryż król nie sadzał go po prawicy u swego stołu? Jakaż to dama albo panienka mogła się jego powabom oprzeć, zaś zakochawszy się w nim, nie ulec jego woli czy zachceniu? Naostatek, któremuż to rycerzowi z tych, co byli, są, albo i będą na świecie mogło zabraknąć odwagi, by nie wyliczył czterystu plag czterystu zbirom, którzy mu się pod nogami plączą?




  1. Przysłowie hiszpańskie: „Alia van leyes donde quieren reyes“. Genezą tego przysłowia był, jak się zdaje, t. zw. „sąd boży“ Króla Alfonsa VI (1072 — 1109) w Toledo. Król miał rozstrzygnąć „próbą ognia“, jaki rytuał ma odtąd obowiązywać: romański, czy mozarabski.
    Z próby wyszedł zwycięsko Juan Ruiz, z tekstem mozarabskim, lecz król mimo to kazał rzucić tekst ten z powrotem w ogień i zaprowadził w Aragonie, Katalonji i Nawarze rytuał romański.
  2. Oberżyści wiejscy, ludzie bez skrupułów, starali się żyć dobrze ze stróżami porządku publicznego i należeć nawet, z jakiegokolwiekbądź tytułu, do św. Hermandady, aby tylko mieć ręce wolne i aby ich łotrostwa uchodziły bezkarnie. Barwny obraz takiej gospody „jaskini zdzierstwa, łupiestwa i kradzieży“ daje Matteo Alemin w romansie swoim „Guzmán de Alfrache“. „Słowo oberżysty jest ostatnią instancją — mówi protagonista „powieści hultajskiej“ — niema się już do kogo zwracać i trzeba się polecić jedynie swojej sakiewce“.
  3. Wyrażenie „niezgoda w obozie Agramante“ pochodzi z XXVII pieśni „Orlanda Szalonego“ Ariosta.
  4. Sobrino, najrozsądniejszy z Saracenów, (pieśń XIV, 24) nie brał udziału w walkach w obozie Agramante. Mądrych rad udzielał Agramantowi raczej w innych okazjach, wyrzucając mu, że zgodził się na pojedynek między Ruggero a Mandrincardo.
  5. Była to danina nadzwyczajna, płacona przez poddanych króla Kastylji, z okazji ślubu królewskiego, dar weselny, składany w gotówce nowej królowej na potrzeby jej dworu. Jak informuje Rodriguez Marin, nazwa „składać się na papucie, czy pantofle“ poszła ze zwyczaju ofiarowywania pannie młodej pantofli, w których poraz pierwszy szła do ślubu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.