Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XXVI
W KTÓRYM ZAWIERA SIĘ DALSZY CIĄG SUBTYLNOŚCI MIŁOSNYCH, PRZEZ ZAKOCHANEGO DON KICHOTA W SIERRA MORENA DOKONANYCH

Dziejopis, wracając do powieści o czynach Don Kichota, powiada, iż rycerz nasz, nagi od stóp do pasa, widząc, iż Sanczo odjechał, nie doczekawszy się innych dziwów, zaprzestał skakać i wywracać kozły, wdrapał się na szczyt wysokiej skały i zaczął się głowić nad tem, co mu niejednokrotnie na myśl przychodziło, a czego rozstrzygnąć nigdy nie mógł: co jest lepsze i bardziej stosowne: zali Rolanda w jego ekstraordynaryjnych szaleństwach naśladować, zali też Amadisa w jego melankoljach. Mówił do siebie na ten kształt:
— Jeżeli Roland był tak zacnym i dzielnym rycerzem, jak o tem powszechna fama głosi, to cóż za osobliwość w tem się znajduje, że go ranić nie można było, skoro go czary osłaniały? Jakże mu wróg mógł wsadzić w piętę wielką szpilkę, jeżeli nosił buty o sześciu żelaznych podeszwach? Jakoż fortele na nic się nie zdały wobec pana Bernarda de Carpio, który go zdybał i udusił w swoich ramionach w Roncesvalles[1].
Nie wchodząc teraz w materję jego dzielności, rozważmy jego szaleństwa, gdyż jest rzeczą nieomylną, że utracił rozum, znalazłszy koło źródła znak niewierności Angeliki, która kilka razy splugawiła się z Medorem, paziem Agramonta[2], młodym Maurem, o kędzierzawych włosach, jak to później i pewien pasterz potwierdzili Jeżeli niewątpił o wiarołomstwie swej damy, wierę, niewielkiej rzeczy dokazał, zwarjowawszy. Jakże jednak mogę go w jego szaleństwach naśladować, gdy nie mam równej, jak on, przyczyny? O pani Dulcynei z Toboso poprzysiącbym mógł, że nigdy w swojem życiu nie widziała żadnego Maura, nawet na konterfekcie i że dziś jest równie czystą, jak wówczas, kiedy z łona matki na świat wyszła. Uczyniłbym jej jawną krzywdę, inaczej sądząc o niej i warjując na sposób zapamiętałego Rolanda. Z drugiej strony uważam, że Amadis z Galji, nie tracąc rozsądku i nie czyniąc szaleństw, przysporzył sobie sławy znakomitego kochanka. Według tego, co historja powiada, nie miał innej pobudki czynić tego, co wyrabiał, jak tylko tą, że się widział wzgardzony od swej damy, Oriony, która mu zabroniła pokazywać się w swojej obecności, wpókiby go sama nie przywołała.
Schronił się na Ubogą Skałę pospołu z jednym pustelnikiem i tam wylewał łez strugi, póki mu niebo nie przyszło w sukurs, podczas najcięższej rozterki. Jest to prawda bardzo oczywista; pocóż tedy mam się rozbierać z szatek i mścić się na tych drzewach, które mi nic nie zawiniły? Również nie mam potrzeby mącić przezroczej wody w strumieniach, które ugaszą moje pragnienie, gdy mi się pić będzie chciało. Niech żyje pamięć Amadisa i niech rycerz Don Kichot z Manczy, jak może najlepiej, w jego ślady wstępuje! Powiedzą o nim to, co o tamtych powiedzieli; chociaż wielkich zamysłów do końca nie doprowadził, przecie umarł z chęcią dokonania ich. Skoro nie jestem odepchnięty i wzgardą nakarmiony przez panią Dulcyneę z Toboso, całkiem mi wystarczy, że żyję w oddaleniu od niej. Imajmy się tedy dzieła! Nasuńcie mi się na pamięć, świetne Amadisa czyny, i natchnijcie mnie, jak mam was naśladować. Przypominam sobie, że modlił się żarliwie i Bogu się z całej-duszy polecał. Takoż i ja uczynię: ale skąd wziąć różaniec?
Za różaniec posłużyło mu jedenaście węzłów, które uczynił na strzępie koszuli, i tak odmówił tysiąc Zdrowasiek[3]. Frasowało go to bardzo, że nie miał przy sobie pustelnika, któryby go pocieszył, rozgrzeszył. Przechadzał się po łączce, wyrzynając na korze drzew i pisząc palcem na piasku różne wiersze, przystosowane do jego smutnego stanu lub też pochwałę Dulcynei zawierające. Nieszczęściem, nie wszystkie w całości się zachowały; te, które znaleziono później w tem miejscu, brzmią na ten kształt:

Drzewa, rośliny i kwiaty,
Co owe miejsca zdobicie
W zieleni kolor bogaty,
Gdy wam jest tajne me życie,
Znajcież przynajmniej me straty!

Niech boleść, co mnie uciska,
Wśród myśli srogich zawiei,
Wam spojrzeć tylko da zbliska
Na gorzkie łzy Don Kichota,
Płynące po Dulcynei
Z Toboso.

Tu, w tej samotnej ustroni,
Kochanek o wiernej duszy
Przed swoją damą się chroni;
Nic jego boleści nie zgłuszy,
Ze złej nie wyrwie go toni!

Miłość go szarpie i nęka,
Dni schodzą, zbyte nadziei.
To też beczkę łez już męka
Zbiera z oczu Don Kichota,
Płaczących Dulcynei
Z Toboso!

Ciągle szukając przygody,
Wśród skał i dzikich pustaci,
Przeklina nieczułych serc lody
I swoje serce bogaci
Przez same tylko zawody.

Amor — o wielcy bogowie!
Kawałkiem rzemiennej szlei
Mocno go chłosta po głowie,
Więc płyną łzy Don Kichota
Z tęsknoty po Dulcynei
Z Toboso[4]

Ten przydomek „z Toboso“, dodany do imienia Dulcynei, niemało pobudził do śmiechu wszystkich, którzy te wiersze czytali, gdyż sądzili, że Don Kichot, pisząc je, imaginował sobie, iż nikt ich nie zrozumie, gdy, wymieniwszy Dulcyneę, nie przyda odrazu „z Toboso“. Potem sam wyznał, że tak było w istocie. Więcej jeszcze wierszy napisał, ale, jakośmy już nadmienili, nie można ich było przeczytać i w całości odnaleźć, prócz tych trzech strof. Krom składania wierszy, zabawiał się jeszcze przyzywaniem faunów i bożków leśnych, nimf rzecznych i żałosnego a wilgotnego echa[5], prosząc, aby mu respons dali, i wyszukiwaniem ziół, które miały stanowić jego pożywienie, do czasu powrotu Sanczy. Gdyby giermek spóźnił się był o trzy tygodnie, tak, jak się spóźnił tylko o trzy dni, znalazłby naszego rycerza, tak zmizerowanego i zmienionego na obliczu, że rodzona matka by go nie poznała. Zostawmy naszego junaka, wzdychającego i płodzącego wiersze aby obaczyć, co się przydarzyło Sanczo Pansie, kiedy poselstwo swoje sprawował.
Wyjechawszy na główny trakt, jął szukać drogi, wiodącej do Toboso. Po jednym dniu podróży stanął przed oberżą, gdzie mu się było przytrafiło nieszczęście z kołysaniem na derze. Zaledwie ją rozpoznał, już mu się wydało, że znów po powietrzu lata; za nic tedy nie chciał wejść do środka, aczkolwiek była to godzina stosowna do obiadowania, on zaś z chęcią zjadłby łyżkę gorącej strawy, zwłaszcza, że oddawna samą suchą strawą się karmił. Potrzeba przemogła bojaźń i zmusiła go przybliżyć się do austerji. Gdy rozmyślał, czy tam wstąpić, nagle w drzwiach stanęło dwóch ludzi, którzy go odrazu rozpoznali. Jeden z nich rzekł do drugiego:
— Powiedzcie mi, panie licencjacie, czy ten człek na koniu siedzący, nie jest przypadkiem Sanczo Pansą, o którym gospodyni naszego miłośnika przygód mówiła, że pojechał wraz ze swym panem, aby mu służyć za giermka?
— Tak, to on — odparł licencjat — a nawet poznaję rumaka Don Kichota.
Ludźmi tymi, którzy go tak łatwi© poznali, byli pleban i balwierz z tejże wsi; ci sami, co to po społu przeglądali księgi Don Kichota, aby je później na stos skazać.
Pragnąc dowiedzieć się nowin o Don Kichocie, zbliżyli się, nie mieszkając, do Sanczy; pleban zawołał do niego po imieniu:
— Gdzie podziałeś swego pana, przyjacielu Sanczo?
Sanczo poznał ich także natychmiast, aliści umyślił zataić przed nimi miejsce, w którem pana swego zostawił, oraz stan jego. Odpowiedział im tedy, że jego pan zatrudniony jest czynnością wielkiej wagi w pewnem miejscu, którego on, Sanczo, wyjawić im nie może, choćby mu zginąć przyszło.
— O nie, nie, przyjacielu Sanczo — rzekł balwierz — jeśli nam nie powiesz, gdzie pan twój pozostał, posądzimy cię o to, żeś go zabił i obrabował. Widzimy cię przecież na jego koniu! Krótko mówiąc, musisz wyznać, gdzie twój pan bawi, gdyż, upewniam cię, że żartów z tem nie będzie!
— Mości Panowie — rzekł Sanczo — nie trzeba mi takich pogróżek czynić, gdyż nie jestem człekiem, zdatnym do zabicia albo obłupienia kogokolwiek. Niech tam każdy umiera z woli swego przeznaczenia albo Swórcy. Pan mój pozostał w-Sierra Morenaa, gdzie z własnej, nieprzymuszonej woli pokutę odprawia. Tutaj Sanczy język się zupełnie rozwiązał, tak, iż jednym cięgiem opowiedział im o smutnym stanie, w jakim pana swego pozostawił, o przygodach, które im się zdarzyły, oraz o liście do pani Dulcynei z Toboso, córki Lorenza Corchuelo, w której się Don Kichot nazabój rozmiłował.
Zdziwili się niepomiernie, wysłuchawszy tej relacji Sanczy. Aczkolwiek wiedzieli już dobrze o rodzaju szaleństwa Don Kichota, przecie, ilokrotnie o głupstwach jego zasłyszeli, odnowa się dziwowali.
Rozkazali Sanczy, aby pokazał im list, napisany do pani Dulcynei z Toboso.
Sanczo odparł, że jest napisany na kartkach z pamiętnika, i że jego pan polecił mu, aby go w pierwszem napotkanem miesteczku przepisać kazał. Proboszcz poprosił, aby mu list pokazał, gdyż sam go jaknajkształtniej przepisze.
Sanczo Pansa wsadził rękę za pazuchę, szukając kartek, ale nie znalazł ich, jakoby ich i znaleźć nie mógł, choćby szukał do sądnego dnia, ponieważ pozostały one u Don Kichota, który zapomniał ich oddać Sanczy, tak jak i Sanczo zapomniał o nie się upomnieć.
Sanczo, poznawszy, że szuka próżno, zbladł śmiertelnie, obmacał się pospiesznie po całem ciele i, jeszcze raz upewniwszy się, że nie znajdzie, chwycił się za brodę, wydarł z niej połowę kłaków, a później jął się okładać kułakami po obliczu i nosie, tak iż krwią farbować począł.
Ujrzawszy to, proboszcz i balwierz zapytali, co ma za przyczynę tak się pastwić nad sobą?
— Jakże to? — odparł Sanczo. — Nie dziwota chyba, kiedy straciłem w jednem okamgnieniu trzy osły, z których każdy wart był tyleż, co zamek książęcy. U
— Nie pojmuję co gadasz — rzekł balwierz.
— Zgubiłem kartki, na których napisany był list do pani Dulcynei, a takoż cyrograf mego pana. Za okazaniem jego, siostrzenica pana Don Kichota miała mi wydać trzy osły z tych pięciu, które w domu pozostały.
Później Sanczo opowiedział jeszcze o stracie swego kłapoucha. Proboszcz pocieszył go i przyrzekł, że, gdy tylko Don Kichota zobaczy, namówi go, aby spisał upoważnienie na stosownym papierze, jak tego chce zwyczaj, gdyż to, co się na karteczkach zawiera, nigdy ważne, ani dopełnione być nie może.
Sanczo pocieszył się znacznie i rzekł, że jeśli tak się rzeczy mają, tedy on nie turbuje się zbytnio tem, że zgubił list do pani Dulcynei, zwłaszcza, że zna go dobrze na pamięć i może go dać do przepisania, kiedy zechce.
— Powiedz nam, Sanczo, co się w nim zawiera? — spytał balwierz — a duchem go przepiszemy.
Sanczo zastanowił się kęs czasu, podrapał się po głowie, aby przywołać sobie na pamięć treść listu; a później jął przestępować z nogi na nogę. Kilka razy wbił wzrok w ziemię, kilka razy oczy ku niebu podniósł, wsadził paluch do gęby i, trzymając długo w ciekawości tych, co na jego słowa czekali, zaczął wreszcie:
— Żebym się rozpukł, księże plebanie, — nie mogę sobie nic z tego listu przypomnieć. Ani chybi, djabęł się w to wdał! Na początku było zdaje się: Wysoka i podziemna damo!
— Nie podziemna — rzekł balwierz — ale chyba udzielna.
— Tak, tak, — macie rację, panie — odparł Sanczo — a później szło tym trybem, jeśli mnie pamięć nie zawodzi: raniony, pozbawiony snu i ugodzony, całuję ręce Waszej Dostojności, o niewdzięczna i całkiem nieznana piękności. Później coś tam gadał o zdrowiu i chorobie, którą jej posyła, i rozwodził się szerokiemi słowy nad czemś, co się kończyło takim podpisem: Twój do grobowej deski, Rycerz Posępnego Oblicza.
Piękna pamięć Sanczy bardzo ucieszyła przytomnych Nie szczędzili mu też pochwał, prosząc, aby powtórzył list jeszcze ze dwa razy, gdyż chcą się go na pamięć nauczyć, aby go spisać w stosownym czasie. Sanczo trzy razy opowiedział treść listu, a za każdym razem przydawał ze trzy tysiące głupstw. Później rozwodził się o sprawach swego pana; ani jednem słowem nie pisnął jednak o podrzucaniu, które zdarzyło mu się w tej oberży.
Rzekł także, iż jego pan, skoro tylko pomyślną odpowiedź od pani Dulcynei otrzyma, zamyśla wyprawić się w drogę, aby szukać sposobności stania się cesarzem, albo przynajmniej królem. Całą rzecz już między sobą ułożyli, a nie będzie to wcale dla Don Kichota trudne, zważywszy na jego dzielność i siłę jego ramienia. Wstąpiwszy na tron, nie mieszkając, ożeni Sanczę (który już podówczas wdowcem będzie) z panną dworską cesarzowej, dziedziczką znacznego i bogatego państwa na lądzie, bez żadnej wyspy dużej czy małej, gdyż mu już wszystkie obmierzły.
Sanczo mówił to wszystko z taką powagą, obcierając sobie co chwila nos, zaś z jego słów poznać można było takie umysłu zaćmienie, że ksiądz i balwierz zdumieli się znów niopomału, do tej myśli przyszedłszy, że obłąkanie Don Kichota wielkie być musi i niebezpieczne, skoro w tak krótkim czasie udzieliło się i temu nieborakowi. Nie chcieli sobie zadawać trudu, aby go z błędu wyprowadzić, widząc, iż w tem niema nic, coby jego sumieniu zaszkodzić mogło. Niechże trwa dalej w swoim sądzie i niech ich cieszy opowiadaniem głupstw. Rzekli mu tedy, aby jeno Boga prosił o zdrowie dla pana, gdyż jest to rzecz pewna, że wkrótce zostanie cesarzem, albo arcybiskupem, czy też jakimś innym dostojnikiem.
Sanczo odparł:
— Jeżeli z rozkazania fortuny sprawy pójdą innym torem, tak iż pan mój straci wolę stania się cesarzem, przyjdzie mu natomiast chętka na arcybiskupią godność — powiedzcież mi, Wielmożni Panowie jak Arcybiskupi Błędni zwykli giermków wynagradzać?
— Wyznaczają im jakieś beneficja, czynią ich zakrystjanami, albo nadają prebendy. Niemało im to zysków przysparza, że już i nie będę liczył przypadkowych pożytków, które tyleż prawie wynoszą — odparł proboszcz.
— Ale tutaj za warunek to kłaść trzeba — rzekł Sanczo — aby giermek nie był żonaty i przynajmniej do mszy służyć umiał.
— Jeśli się tak rzeczy mają, to biada mi, jako że jestem człekiem żonatym, zaś z abecadła nie znam ani jednej litery. Co się stanie zemną, jeśli memu panu przyjdzie fantazja, zostać arcybiskupem, a nie cesarzem, jak to lży w obyczaju ycerzy błędnych?
— Nie frasuj się, przyjacielu Sanczo — rzekł balwierz — poprosimy twego pana i poradzimy mu, aby cesarzem, a nie arcybiskupem został. Łatwiej tego dostąpi, gdyż więcej w męstwie celuje, niż w pilności uczenia się.
— Tak i mnie się widzi — odparł Sanczo — chociaż, na dobrą sprawę, biegły jest we wszystkiem i nad podziw pojętny. Co się mnie tyczy, będę się modlił do Boga, aby mu dał to, co on sam za najlepsze poczyta i z czego mnie będzie mógł najsowiciej wynagrodzić.
— Mówisz jak człek nie w ciemię bity i roztropny bardzo — rzekł pleban — i poczynasz sobie, jak na prawego chrześcijanina przystało. Najpilniejszem dla nas zadaniem jest wyprowadzić teraz twego pana z tej niepotrzebnej pokuty, którą, jak mówisz, odprawia.
Aby się dobrze namyśleć nad tem, jak to uczynić, a zarazem obiad zjeść, ponieważ jest już stosowna pora, wejdźmy do oberży.
Sanczo rzekł, aby sami weszli, on zaś poczeka na dworze i powie im później, jaka jest przyczyna tego, że wejść nie chce i wejść nawet nie może. Poprosił ich jeno, aby mu przysłali gorącej strawy, zaś dla Rossynanta owsa.
Proboszcz i balwierz weszli do austerji; po chwili balwierz wyniósł Sanczy posiłek.
W oberży, za stołem siedząc, naradzali się pospołu nad niezawodnym sposobem uskutecznienia zamysłów swoich, wreszcie pleban rzekł, iż wie już, jak postąpić wypada, aby w gusta Don Kichota utrafić, i swoje zamysły zarazem uskutecznić:
Rzekł do balwierza, iż myśli się przedzierzgnąć w błędną panienkę, on zaś winien się przebrać za giermka. Udadzą się w to miejsce, gdzie Don Kichot przebywa; pleban, zmyślając stroskaną i pomocy potrzebującą dzieweczkę, zażąda od niego usług, których, jako rycerz błędny, odmówić jej nie będzie mógł. Owa łaska na tem będzie się zasadzała, aby pojechał z nią tam, gdzie go powiedzie, aby naprawił krzywdę, przez pewnego zdradliwego rycerza jej wyrządzoną, i aby nie domagał się zdjęcia z jej twarzy zasłony, póki nie pomści się za nią na tym ledaco — rycerzu.
Pleban tuszył, że Don Kichot, tym kształtem zażyty, uczyni wszystko, co chcą, tak, iż wywiodą go z tych gór i do domu zaprowadzą, gdzie jeszcze raz spróbują uleczyć go z jego dziwnego szaleństwa.




  1. W żadnym z pięćdziesięciu czterech „romances“, opiewających czyny Bernarda de Carpio, niema mowy o uduszeniu Rinalda. Ariosto (XXIII 85 — 87) mówi, że Mendricardo. walcząc z Orlandem, chciał go udusić.
  2. Medor był paziem nie Agromante, lecz Dardinello (Orl. Fur. XVIII. 165).
  3. Widocznie Cervantesowi, jak i innym, ów różaniec, uczyniony z węzłów na strzępie koszuli, wydał się bluźnierstwem. W następnym wydaniu (Cuesta z 1605 r.) różaniec ten zrobiony jest z dziesięciu żołędzi.
  4. „In its ingenuity of rhyme and certification and its transcedent absurdity this is the best piece of humorous vers in Don Quixote“ mówi o tym wierszu Ormsby.
  5. Nimfa „Echo“ jest nazwana „wilgotną“ („quella vaga — ch‘amor consunse col vapori“. Dante Pur. XII 14 — 15). Kochając niewzajemną miłością Narcyza, żyła w grotach i pieczarach (Owidjusz: Metam. III, 395).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.