Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
W KTÓREM NIEWOLNIK OPOWIADA O PRZYPADKACH ŻYCIA SWEGO
Ród mój, dla którego natura bardziej przychylna i szczodra się okazała, niż fortuna, bierze swój początek z pewnego miasteczka, leżącego w górach Leon‘u[1]. W okolicach tych, gdzie ludzie powszechnie są ubodzy, ojciec mój za bogatego uchodził i, ani chybi, byłby nim, gdyby dołożył tyle starania, aby zachować swoje dostatki, ile go dokładał, aby je rozproszyć. Tej skłonności do rozrzutności, czy marnotrawstwa nabawił się za czasów swej młodości, kiedy był żołnierzem. Żywot żołnierza jest szkołą, w której skąpy staje się hojnym, zaś szczodry, marnotrawnym. Jeśli się znajdzie kilku sknerów między żołnierzami — rzecz to wielce osobliwa, gdyż takich nader rzadko się widzi. Szczodrość ojca mojego, wszelkie przeszedłszy granice, do marnotrawstwa się zbliżała, co nie jest rzeczą właściwą człekowi żonatemu, obarczonemu dziećmi, które dziedziczyć mają imię jego i dobra.
Ojciec mój miał trzech synów, będących już w wieku dojrzałym do wybrania sobie zawodu. Ujrzawszy, że, jak mówił, przyrodzonej swojej skłonności postawić nie może tamy, zapragnął odstrychnąć się od przyczyny samej szczodroty i marnotrawstwa, czyli wyrzec się wszystkich dóbr swoich, bez których i sam Aleksander liczykrupąby się wydał. Zwoławszy nas wszystkich trzech pewnego dnia do swej komnaty, przemówił do nas temi słowy, które tutaj będę się starał powtórzyć.
— Moje dzieci, dosyć na tem, jeśli powiem, że jesteście mymi synami, a ja waszym ojcem, aby wam dać poznać, że was miłuję, takoż wystarczy, abyście poznali, że wam źle życzę, skoro zważycie na moją niezdatność do zachowania wam dziedzictwa i utrzymania na wodzy skłonności mojej. Teraz, chcąc wam dać dowód, że was jak ojciec kocham i że nie pragnę waszej zguby ani biedy, jakiej zwykle ojczymowie dla pasierbów swych pragną, rzeknę wam, że chcę z wami pospołu przywieść do skutku rzecz pewną, którą oddawna mam już w głowie, na źrałym ugruntowaną namyśle.
Jesteście już wszyscy w wieku obrania sobie stanu i wynalezienia takiego zawodu, który gdy już bardziej w lata pójdziecie, mógłby wam przynieść profit i ludzką cześć zjednać. Umyśliłem podzielić majętność moją na cztery równe części, każdemu z was dam jeden dział, jaki z trzech działów na niego przypadnie, czwarty dział sobie na wyżywienie ostawię, na resztę tych dni, które jeszcze na ziemi przeżyć mam. Gdy już będziecie mieli w posiadaniu części majętności, które wam tytułem dziedzictwa przynależą, pragnę, abyście poszli jedną z tych dróg, co je namieniam. Istnieje w naszej Hiszpanji pewne przysłowie, które ja słusznem być rozumiem, jako i słuszne są wszystkie przysłowia, krótkiemi sentencjami z długiej i gruntownej eksperjencji dobytemi będące. To, o którem wspomniałem, powiada: „Tron, kościół, morze — wybieraj nieboże“. Co się szczegółowiej na ten kształt wykłada, że jeśli ktoś chce się czegoś dobić i majętności sobie przysporzyć, musi albo sukienkę duchowną przywdziać, albo po morzu pływając, kupieckiem rzemiosłem się parać, albo też na dwór wstąpić i królowi służby swoje ofiarować. Jako mówią: „Lepsze królewskie odpadki, niż pańskich stołów dostatki“.
Mówię to, gdyż taka jest moja wola, aby jeden z was stał się w pismach i naukach zawołany, drugi kupiectwa się chwycił, trzeci królowi na wojnie służył, skoro już nie łatwie się jest na dwór monarchy naszego dostać, chocia wojna bowiem wiele nie ubogaca, jednak sławy i dobrego imienia przysparza. Za osiem dni działy wasze w gotowiźnie wam wypłacę, nie krzywdząc was ani na szeląg, jak to sami dowodnie zobaczycie. Rzeknijcie mi teraz, czy gotowi jesteście iść za mojem zdaniem i radą moją, jak wam tu ją wyłożyłem.
Ojciec kazał mi naprzód, jako najstarszemu, odpowiedzieć. Prosiłem go usilnie, aby nie pozbywał się swojego majątku, lecz aby go dowoli tak, jak chce, używał, gdyż my dosyć młodzi na to jesteśmy, byśmy sami fortuny dorobić się mogli. Przy końcu oświadczyłem, że w tej mierze z nim dzierżąc, myślę się rzemiosłu rycerskiemu poświęcić, aby móc służyć godnie Bogu i królowi memu. Średni brat takież wyraził mu zapewnienia i okazał ochotę udania się do Indjej z towarami, co je za swoją część zakupi, najmłodszy brat a według mego rozumienia najmądrzejszy rzekł, że życzy sobie obrać stan duchowny i udać się do Salamanki, gdzieby się mógł w naukach wyćwiczyć.
Gdyśmy już postanowienia uzgodnili i profesje swoje wybrali, ojciec nas wszystkich uściskał i w krótkim czasie obietnicy, co był ją dał, dopełnił, wręczając każdemu z nas, jeśli dobrze pamiętam, trzy tysiące srebrnych talarów, gdyż tyle każda część wynosiła. Stryj nasz całą majętność nabył, uiściwszy zapłatę w gotowiźnie, gdyż chciał, aby dobra przy naszej familji i domu zachowane zostały. Tegoż jeszcze dnia pożegnaliśmy naszego zacnego rodzica. Ja, mając względność na ojca w podeszłym wieku będącego, aby go przy tak małej kwocie i niedostatecznym do życia sposobie nie zostawiać, prośbą moją to zjednałem, że z trzech tysięcy dukatów dwa tysiące przyjął. Przełożyłem mu, że mi reszta wystarczy, abym się przystojnie oporządzić mógł. Dwaj moi bracia, przykładem moim pobudzeni, takoż mu po tysiącu dukatów ostawili, tak iż ojciec posiadał cztery tysiące dukatów w gotowiźnie, nie licząc trzech tysięcy, które część jego, w nieruchomych dobrach zachowana, wartała. Pożegnaliśmy zatem ojca i stryja z wielkim żalem i obfitemi śluzami, on zaś zalecił, abyśmy zawsze, ilekroć sposobność się zdarzy, uwiadomili go o złych czy dobrych przypadkach życia swojego. Przyrzekliśmy, że życzenia jego dopełnimy, on zaś uściskał nas i błogosławieństwa rodzicielskiego udzielił. Jeden brat udał się do Salamanki, drugi do Sevilli, jam się obrócił do Alikantu, gdziem się dowiedział, że stoi właśnie na kotwicy okręt genueński, który wełnę ładuje, aby ją do Genui zabrać.
Oto już dwudziesty rok upływa od chwili, gdym z domu ojcowskiego wyszedł. W trakcie tego czasu wiele listów pisałem, alem żadnej wieści od ojca i od braci nie odebrał. W krótkich wam opowiem słowach, jakie były mego losu koleje. Wsiadłem na pokład statku w Alikancie i po szczęśliwej podróży przybyłem do Genui, skąd udałem się do Medjolanu.[2] Opatrzyłem się tam w broń i w piękny sprzęt do żołnierza należny.
Chciałem już zaciągnąć się w piemonckie szeregi, gdy nagle, będąc w drodze do Aleksandrji, co ją „Słomianą“ zowią, uznałem, że książę Alby do Flandrji się przebiera. Odmieniłem zamysł, przystałem do niego i byłem przytomny we wszystkich bitwach, które stoczył. Widziałem śmierć księcia Egmontu i księcia Horna[3] i dostąpiłem tego, że mianowano mnie chorążym słynnego kapitana Guadalajara, Diego de Urbino zwanym. Wkrótce potem, gdy do Flandrji przybyłem, poszły słuchy, że Jego Świątobliwość, Papież Pius V, niezaćmionej pamięci, wraz z Hiszpanją i Rzeczypospolitą Wenecką, zawiązał ligę przeciwko Turkowi, który w tym czasie zdobył przy pomocy floty wyspę cypryjską, co zawsze pod zwierzchnią władzą Wenecjanów się znajdowała — strata to nieoszacowana i nieopłakana.
Za pewne to miano, że Don Juan Austrjacki, brat przyrodni naszego dobrego króla Don Filipa, na czele tej ligi stanie, jako wódz złączonych wojsk.
Wielkie przygotowania na tę wyprawę czyniono; wszystko to pobudziło mnie i wielkiem pragnieniem duszę moją zażegło, abym udział wziął w tej walnej, oczekiwanej przez wszystkich, rozprawie. I aczkolwiek czyniono mi pewne obietnice, że przy pierwszej sposobności, jaka się nadarzy, stopień kapitana otrzymam, jednak wzgardziłem wszystkim, aby się udać do Italji, dokąd w samej rzeczy się udałem.
Szczęsny los mój chciał, że Don Juan Austrjacki przybył był właśnie do Genui, skąd miał pociągnąć do Neapolu, aby się tam złączyć z weneckiemi wojskami, co istotnie później na Sycylji, w Messynie się stało. Powierzono mi chorągiew piechoty i oto byłem przytomny szczęśliwej bitwie pod Lepanto — stopień honoru, na jaki raczej przychylna fortuna, niż zasługa własna mnie wysadziła! W dniu tym, tak szczęśliwym dla całego chrześcijaństwa, gdy to cały świat i wszystkie narody wyprowadzone z błędu grubego zostały, że Turczyn wrzekomo na morzu niezwyciężony jest; w dniu tym, powiadam, gdy nieznośna pycha Ottomanów pogromiona została, wśród tych szczęśliwych ludzi (gdyż większą szczęśliwość osiągnęli chrześcijanie, którzy padli, niż ci, co zwyciężywszy, przy życiu ostali) ja jeden tylko nieszczęsny byłem. Miast dostąpić uwieńczenia koroną morską, jak za czasów starożytnego Rzymu, ujrzałem się tej nocy, co po sławnym dniu nastąpiła, pojman w jeństwo, z łańcuchami i dybami na nogach i rękach. Uchali,[4] Algieru król, zuchwały i zawołany mórz rozbójnik, napadł na główny okręt maltański i opanował go. Jako że na pokładzie tego statku znajdowało się już tylko trzech rycerzy, będących przy życiu, a do tego srodze poranionych, galera, komenderowana przez Juana Andrea,[5] na której znajdowałem się wespół z moim oddziałem, zbliżyła się na pomoc tamtej. Uczyniłem to, com był powinien w podobnej okoliczności uczynić: skoczyłem na pokład wrażej galery, która, umknąwszy się tej, co na nią napadła, nie pozwoliła, by żołnierze moi w moje tropy poszli. Znalazłem się tedy sam wśród nieprzyjaciół, którym nie mogłem stawiać oporu z przyczyny ich wielkiej liczby. Musiałem się poddać, mając całe ciało w ranach. Słyszeliście już, Miłościwi Państwo, że Uchali z całą swoją flotą szczęśliwie umknął. Pozostałem we władzy Algierczyka, jako jego niewolnik, jedyny człek niepomiernie strapiony, wśród tylu ludzi szczęśliwych, jeden niewolnik wśród tylu wolnych, gdyż piętnaście tysięcy chrześcijan, którzy na galerach pogańskich wiosłowali, dnia tego upragnioną wolność znalazło. Zawiedziono mnie do Stambułu, gdzie Wielki Turczyn, Selim, pana mego głównym dowódcą na morzach naznaczył, gdyż Uchali powinność swoją w tej rozprawie wypełnił i na znak swego męstwa wielki sztandar Kawalerów Maltańskich ukazał.
Następnego roku, a był to rok pański 1572, robiłem wiosłem na pokładzie admiralskiego statku, zwanym „Trzema latarniami”. Znaleźliśmy się pod Navarinem. Zważyłem wówczas, że utracono najlepszą porę i sposobność zniesienia całej floty pogańskiej, gdyż Lewantynowie i Janczarowie, co się tam znajdowali, za pewne to mieli, że atak w samym porcie się rozpocznie. Już złożyli na kupę swoje tobołki i trepy, by się ucieczką lądową salwować, tak bowiem potrwożeni byli ukazaniem się floty chrześcijańskiej.
Niebo inaczej jednak wszystko ustanowiło, nie dla uchybień i niedbałości wodza, co nad naszemi wojskami władzę sprawował, jeno dla grzechów całego chrześcijaństwa. Bóg chce i dopuszcza do tego, abyśmy zawsze mieli katów, którzy nas karzą. Uchali umknął do Medon, wyspy bliskiej Novarino i, wysadziwszy ludzi swych na brzeg, umocnił wejście do portu i nie ruszył się z niego ani na krok, póki Don Juan się nie oddalił. Dnia tego była wzięta galera, zwana „Zdobyczą“, której przewodził syn sławnego pirata, Barbarossy. Pochwycił ją statek neapolitański „Wilczyca“, komenderowana przez ów Piorun Wojenny, ojca żołnierzy, szczęśliwego i niezwyciężonego kapitana, Don Alvara de Baran, markiza Świętego Krzyża. Nie chcę milczeniem pominąć, co się stało przy wzięciu tej galery. Syn Barbarossy, okrutnik niezbłagany, tak źle się z niewolnikami obchodził, że ci, którzy przy wiosłach byli, ujrzawszy, że „Wilczyca“ się do ich galery zbliża, wszyscy wraz wiosła porzucili, acz kapitan, stojący na rufie krzyczał, by z całą furią wiosłami robili; później pochwycili go i, wlokąc go z ławy na ławę, od steru do rudla, tak go tarmosili i kąsali, że nim się do masztu dostał, już dusza jego do piekła zabiegła. Tak wielkie było okrucieństwo, z jakiem ich traktował i taka nienawiść w ich sercach do niego.
Powróciliśmy do Konstantynopola, zaś następnego roku, czyli roku pańskiego 1573, gruchnęła wieść, że Don Juan zdobył Tunis, państwo to Ottomanom odebrał i osadził na niem Muley Hameta, tak iż Muley Hamida, najokrutniejszy a wraz i najmędrszy Maur, jaki kiedykolwiek na tym świecie żył, postradał nadzieję, że kiedyś na swoje państwo powrócić będzie mógł. Wielki Turczyn bardzo się tą stratą turbował i używając chytrości i roztropności, właściwej całemu jego domowi, zawarł pokój z Wenecjanami, którzy go bardziej pragnęli, niż on sam. W rok później, czyli w 1574 roku, osaczył Golettę[6] i twierdzę, którą Don Juan jął pod Tunisem umacniać, srogiem nękał obleganiem. Podczas tych wszystkich wypraw wojennych byłem przykowany do wiosła bez żadnej nadziei oswobodzenia, przynajmniej nie spodziewałem się być okupionym, bom sobie ułożył nie dawać znać ojcu mojemu o nieszczęśliwym stanie, w jakim się znajdowałem. Naostatku Goletta padła, a wraz zdała się i warownia, pod naporem siedemdziesięciu pięciu tysięcy wyborowego tureckiego żołnierza, nie licząc czterechkroć sta tysięcy Maurów i Arabów ze wszystkich części Afryki do kupy zebranych, z niewypowiedzianą liczbą wojennych rynsztunków i innych sprzętów. Taka zaś była ilość samych hawerzy, że dłońmi swęmi i grudkami ziemi mogliby byli pokryć całą Golettę i twierdzę. Pierwsza utracona została Goletta, która dotąd za niezdobytą uchodziła. Zdała się i warownia, nie dla niedbałości i opieszalstwa swoich obrońców, którzy uczynili wszystko, co tylko uczynić mogli, ale dlatego, że Turkowie uznali z eksperjencji, że na tej piaszczystej wydmie bardzo łatwie jest okopy wznosić. Woda znajdowała się w głębokości dwóch piędzi od powierzchni, chocia Turczyn rył w ziemi na trzy łokcie, aby ją znaleść. Z worów, pełnych piasku, wznieśli tak wysokie wały, że górowały one nad bastjonami i murami twierdzy i z tej wyżyny jęli tak śmiele i pewnie strzałami prażyć, że z obrońców nikt nie śmiał się na placu pojawić. Powiadają, iż nasi wielki błąd popełnili, zamykając się w Golecie. Wrzkomo winni byli wyjść w szczere pole i czekać nieprzyjaciela przy lądowaniu. Ci, co tak zdaleka rozprawiają, pokazują po sobie, że żadnego w tem nie mają doświadczenia. Skoro w Golecie i w twierdzy pospołu było zaledwie siedem tysięcy żołnierzy, jakże mogłaby ta garsteczka, choćby z najdzielniejszych złożona wojowników, wyjść w pole i dać odpór tak straszliwej pohańców nawale? Zaliż można obronić twierdzę, nie wspartą żadnem posiłkowaniem, osaczoną przez zaciętych i licznych nieprzyjaciół, a do tego na wrażej znajdującą się ziemi? Ja zaś z wielu innymi trzymam, że jest to szczególna łaska nieba, Hiszpanji uczyniona, iż z ziemią zrównany został ów przybytek nieprawości wszelkich, zmiażdżon ów czerw, owo monstrum żarłoczne, ów rekin nienasyty, co siła pieniędzy chłonął, nie będąc na nic użyteczny, chyba jeno nato, by zachowała się pamięć, iż twierdzę tę zdobył niezwyciężony Karol X, niezaćmionej pamięci cesarz, tak jakby dla zjednania mu sławy pośmiertnej, którą ma i mieć będzie, z tylu innych miar zasłużoną, potrzeba było szczególnie tej gromady kamieni i murów. Twierdza także była dobyta, ale Turczynowie musieli nią owładać piędź po piędzi, gdyż żołnierze, co jej bronili, tak dzielnie i zawzięcie się potykali, że poganie w dwudziestu dwu szturmach, do murów przypuszczonych, dwadzieścia pięć tysięcy żołnierza utracili. Z trzystu ludzi, pozostałych przy życiu i wziętych w niewolę, żaden nie był bez rany; dowód to jawny ich nieustraszonej dzielności i męstwa, z jakim bronili miejsc im wyznaczonych. Zdała się także nieprzyjacielowi mała forteca, czy raczej wieża, wpośród jeziora stojąca, której obronę powierzono Don Juanowi Zanoquera, rycerzowi z Walencji, wielką sławą się cieszącemu. Turkowie pochwycili Don Pedra Puertocarrero, zwierzchniego wodza Goletty, który uczynił wszystko, co w jego mocy leżało, aby twierdzę obronić; utrata jej tak go zasmuciła, że serce mu pękło z żalu, gdy był jako jeniec do Stambułu wieziony. Komendant twierdzy, Gabrjel Serbelloni,[7] medjolański szlachcic, znakomity inżynier i dzielny żołnierz był także w nie wolę zabrany. Wielu ludzi znakomitych w tych dwóch fortecach życie dało, między innymi Pagan Doria, kawaler zakonu Świętego Jana, człek wielce wspaniały, jak to dowodnie okazała jego hojność, którą miał dla brata, sławnego Giovanni Andrea Doria. Śmierć jego jeszcze żałośniejszą uczyniło to, że był zabit przez Arabów, którym po dobyciu fortecy się powierzył; Arabowie przyrzekli mu, że go odwiozą w maurytańskim przebraniu aż do Tabarki, małego portu, który na tych wybrzeżach posiadają Genueńczycy, zajmujący się połowem korali. Arabowie ucięli mu głowę i przynieśli ją wodzowi floty tureckiej, który ich nagrodził wedle przysłowia kastylijskiego, co powiada: „Choć zdradę lubią, zdrajców nienawidzą“, gdyż wszystkich kazał powiesić za karę, że mu jeńca żywego nie przywiedli.
Między chrześcijanami, którzy w twierdzy pojmani zostali, był niejaki Don Pedro de Aquilar, nie wiedzieć z jakich okolic Andaluzji ród swój wywodzący, chorąży, dzielny żołnierz i człek niepospolitego rozumu. W składaniu wierszy wielce był zawołany. Mówię to wszystko dlatego, że traf zdarzył, iż nalazł się na tej samej galerze i na tej samej ławie wioślarskiej, co ja, jako niewolnik mego pana. Nimeśmy ten port opuścili, rycerz ułożył dwa sonety na kształt epitafium, jeden był Golecie, zaś drugi twierdzy poświęcony. Przechowałem je w pamięci i chciałbym je tutaj przytoczyć, mniemając, że nie będzie przykro WPaństwu posłuchać ich. Gdy tylko niewolnik wymienił Don Pedra de Aquilar, Don Ferdynand spojrzał na swoich towarzyszy; wszyscy trzej uśmiechnęli się pod wąsem. Gdy mowa zeszła na sonety, jeden z nich rzekł:
— Proszę WPana, byś, nim dalej pójdziesz, oznajmił, co się stało z tym wspomnianym Don Pedrem de Aquilar.
— Wiem jeno — odparł niewolnik — że po dwóch latach pobytu w Konstantynopolu umknął w przebraniu Arnauty, pospołu z pewnym szpiegiem Greczynem; nie jestem powiadomiony, czy mu się udało odzyskać wolność upragnioną, tuszę jednak, że tak, gdyż po roku ujrzałem znów w Stambule Greczyna, którego jednak nie miałem sposobności spytać o powodzenie całego przedsięwzięcia.
— Tak, jest wolny — odparł rycerz — ów Don Pedro jest moim bratem, teraz znajduje się w Hiszpanji, dobrze mu się wiedzie, ożenił się i ma troje dzieci.
— Bogu najwyższemu dzięki — rzekł niewolnik — za te łaski, któremi go obdarzył. Niemasz, jak mniemam, większego szczęścia na ziemi, jak szczęście z odzyskania wolności płynące.
— Umiem te wiersze na pamięć, które mój brat ułożył — rzekł rycerz.
— Powiedzcie je zatem, Wasza Miłość — odparł niewolnik — gdyż ani chybi składniej Wam to pójdzie, niźli mnie.
— Z wielką chęcią to uczynię — rzekł rycerz. — Sonet, obrócony do Goletty, taki jest:
- ↑ Królestwo León, podzielone dziś na prowincje León, Palencia, Valladolid, Salamanca i Zamora, miało od czasu Ordona II (914-924) stolicę tejże nazwy (nazwa pochodzi od legionem, t. j. od „legio septima gemina“ Augusta, a nie od „leonem“ jak chce tradycja ludowa). Królestwo Leónu chlubiło się starożytniejszemi królami, niż Kastylja. „Tuvo veinte cuarto reyes, antes que Castilla reyes“.
- ↑ Cervantes w romansie „Los Trabajos de Persiles y Sigismunda“ wysławia Medjolan. „Sus bélicas herrerias, que no parece sino que alli ha pasado las suyas Bulcano“. Cristobal de Villalón, wracając z niewoli tureckiej około 1580 r., podziwiał w Medjolanie piękną broń i sprzęty wojenne „Cosas de armas y joyas valen mas baratas que en toda Italia y Flandes; espadas muy galanas de tauxia eon sus bolsas y talabartes de la misma guarnición y dagas, cinco escudos cuestan, que sola la daga se lo vale aca („Viaje de Turquia“).
- ↑ Książęta Egmont i Horn stali się ofiarami krwawego i fanatycznego księcia Alby, posłanego w 1567 r. przez Filipa II do Flandrji, aby tam zdusił powstanie. We Flandrji powstał wówczas słynny „Trybunał krwi“.
- ↑ Słynny korsarz i renegat chrześcijański, którego historycy włoscy zwali Ucciali lub Occiali (od Ulugh Aluch Ali, czyli po turecku „renegat Ali“). Razem z Mahometem Sciaurak, paszą Aleksandrji, brał udział w bitwie pod Lepanto, walcząc pod dowództwem Ali Paszy. Waleczny ten i zawsze wierny Turkom kondotjer został po śmierci Draguta ogłoszony królem Trypolisu, a później Algieru i Tunisu (1569). W 1580 roku umarł otruty.
- ↑ Juan Andres Doria, synowiec wielkiego Doria, dowodził pięćdziesięcioma galerami hiszpańskiemi pod Lepanto.
- ↑ Forteca, broniąca wejścia do portu w Tunisie. W roku 1573 Filip II kazał ją Juanowi d‘Austria umocnić jeszcze lepiej, przez dodanie portu między laguną a bagnem. Na niewiele się to zdało, gdyż Turcy po roku zdobyli ją. Nazwa pochodzi od słowa „gula“.
- ↑ Serbelloni byli książętami Navary i Castione. Gabrjel Serbelloni, generał artylerii, służył w marynarce Filipa II. Wymieniony wraz z chrześcijanami, wziętymi do niewoli w Golecie, na Turków, wziętych do niewoli pod Lepanto, wrócił do kraju w 1580 r. i umarł w Medjolanie.