<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Carroll
Tytuł Przygody Alinki w Krainie Cudów
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Adela S.
Tytuł orygin. Alice's Adventures in Wonderland
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Ludwik Karrol - "Przygody Alinki w krainie cudów" w tłumaczeniu Adeli S. czyta Małgorzata Wojciechowska. Nagranie przygotowane w Studiu Aktorskiej Interpretacji Literatury
VII.   Warjacki podwieczorek.

Przed domkiem pod drzewem stał stół, przy stole zaś zając marcowy i kapelusznik zapijali herbatę. Między niemi siedział suseł pogrążony we śnie, a biesiadnicy opierając się na nim, niby na poduszce, ożywioną ze sobą prowadzili rozmowę.
— Położenie susła nie jest godnem zazdrości, całe szczęście, iż śpiąc, nie zdaje sobie z tego sprawy — pomyślała Alinka.
Jakkolwiek stół był długi, całe towarzystwo skupione było na jednym tylko rogu. Zobaczywszy podchodzącą Alinkę zdaleka już wołać zaczęli.
— Niema miejsca, niema miejsca!
— Przeciwnie, widzę że jest dużo miejsca — odpowiedziała z oburzeniem dziewczynka i zasiadła na jednym z fotelików umieszczonych przy końcu stołu.
— Czy napijesz się wina? — zapytał uprzejmie zając marcowy.
Alinka musnęła okiem zastawę — oprócz herbaty nie było żadnych innych napojów.
— Ja tu nie widzę wina — zauważyła.

— Niema go tu też istotnie — potwierdził zając.
— Niebardzo to grzecznie ofiarowywać to, czego się nie posiada — zauważyła zadąsana dziewczynka.
— Tem mniej właściwie wciskać się tam, gdzie cię nie proszą! — odciął się zając.
— Nie przypuszczałam, że to twój stół — tłumaczyła się Alinka — wydaje mi się zastawionym dla wiele liczniejszego towarzystwa!
Nagle kapelusznik wytrzeszczywszy oczy, zapytał:
— Jakie jest podobieństwo pomiędzy krukiem a biurkiem?
— Ha, ha, ha! będzie nieco urozmaicenia — pomyślała Alinka.
— Czy sądzisz, że znajdziesz właściwą odpowiedź na szaradę kapelusznika? — zagadnął zając.
— Tak — odparła panienka.
— A więc mów, co myślisz! — nalegał zając.
— Ja już myślę to, co mam mówić, a to przecież wszystko jedno.
— O, bynajmniej, to tak, jak gdyby ktoś twierdził, że widzę to co jem, oznacza to samo, — jem to, co widzę! — sprzeciwiał się zając.
— Albo, dodał kapelusznik — to tak jak gdybyś powiedziała, że «lubię to, co mi dają», jest to samo, że dają mi to, co lubię.
— W ten sposób mogłabyś utrzymywać — wtrącił suseł nawpół sennie — że «oddycham, gdy śpię», znaczy to samo co «śpię, gdy oddycham».
— Tak bo jest z tobą istotnie — potwierdził zając i rozmowa się urwała.
Alinka daremnie wytężała myśli, aby odnaleźć podobieństwo między krukiem a biurkiem.
Kapelusznik pierwszy przerwał milczenie:

— Którego mamy dzisiaj? — zapytał, zwracając się do Alinki, poczem wyjął zegarek i niechętnie nań spoglądał, często nim potrząsając i przykładając do ucha.
Alinka zastanawiała się przez chwilę, wreszcie odparła:
— Dzisiaj jest czwarty.
— Późni się o dwa dni — westchnął kapelusznik.
Teraz zając marcowy wyjął zegarek i spojrzał nań z zajęciem, poczem zanurzył go w filiżance.
Alinka przyglądała się bacznie zegarkowi, poczem rzekła:
— Co za dziwny czasomierz, wskazuje dni w miesiącu, nie wskazując godzin.
— A na coby to było, czy twój naprzykład notuje ubiegające lata? — zaoponował zając.
— Co to, to nie — odparła śpiesznie Alinka — zresztą on stoi prawie cały rok.
— Coś tak, jak mój — zauważył kapelusznik.
— Jakie to wszystko dziwne — myślała Alinka.
Kapelusznik zaś rzekł, oblewając herbatą nosek susła.
— Suseł znowu zasypia.
— Istotnie — odparło zwierzątko, starając się roztworzyć zalepione oczy — sam to spostrzegam.
— Czyś już odgadła zagadkę? — rzekł kapelusznik zwrócony do Alinki.
— Nie, nie mogę. Objaśnij mnie, proszę, jaka jest odpowiedź.
— Najzupełniej nie mam o tem pojęcia — odparł kapelusznik.
— Ani ja — dodał zając marcowy.
— Sądzę, że moglibyście znaleźć pożyteczniejsze zajęcie, nad trawienie czasu nad zagadkami, które nie mają rozwiązania! — wybuchnęła Alinka.
— Gdybyś znała czas tak dobrze jak ja — rzekł kapelusznik, nie mówiłabyś o traceniu go.
— Nie rozumiem — przerwała dziewczynka.
— No tak, zapewne, że nie rozumiesz, jestem też prawie przekonany, żeś jeszcze nigdy z czasem nie rozmawiała.
— Oczywiście.
— A to szkoda — mówił kapelusznik — bo gdybyś z nim była w dobrych stosunkach, to robiłabyś z godzinami, coby ci się żywnie podobało! Naprzykład, przypuśćmy, że byłaby dziewiąta rano, to jest pora, gdy zaczynają się lekcje, ty tylko napominasz coś, niecoś, a wskazówka obchodzi zegar w mig. Jest wpół do pierwszej, godzina obiadu.
— O gdyby tak było! — westchnął zając.
— Wspaniały to pomysł — zawołała Alinka — ale nie zawsze miałabym apetyt.
— No, zapewne — potwierdził kapelusznik — ale wszak wskazówka mogłaby się nie posuwać, jak długoby ci to było wygodnie.
— To wy zapewne urządzacie się w ten sposób? — zapytała Alinka.
— Niestety nie. — Nawet posprzeczaliśmy się co do tego w marcu z tym małym na krótko wprzód nim oszalał. — Mówiąc to, wskazał na zająca. — Było to na koncercie u królowej Kier. Śpiewałem: «Pieśń o latawcu». Znasz ją zapewne? To tak idzie:

«La la la, pędź mały latawcze,
Ja za tobą ślę oko badawcze,
Ty na krańce biegniesz tego świata,
Jak taca od herbaty, gdy w niebo ulata,
La la la, la la!

Wtem i suseł ocknął się również, wtórując na wpół we śnie kapelusznikowi. Musiano go mocno uszczypnąć, aby umilkł.
— Nie skończyłem jeszcze zwrotki — ciągnął dalej kapelusznik — gdy królowa się zerwała, gardłując:
— On zabija czas, precz z jego głową!
— Cóż to za dzikie zachowanie się! — wtrąciła Alinka.
— I odtąd widocznie czas uwziął się na mnie — stale jest szósta na moim zegarku.
Nagła myśl błysnęła Alince.
— Czy może dlatego rozstawione są już tu przybory do herbaty? — zapytała.
— Istotnie — odrzekł z westchnieniem kapelusznik — u nas stale jest pora herbaty, nie mamy nawet chwilki stosownej, aby pomyć naczynia.
— W takim razie zapewne przesuwacie się przy tym stole tylko o miejsce dalej.
— Zgadłaś — nie możemy zrobić inaczej; gdy filiżanki są brudne, przesuwamy się do czystych.
— Lecz gdyście już stół obeszli dokoła, cóż wtedy?
— Możeby zmienić temat rozmowy — rzekł zając ziewając. — Jestem znudzony tem wszystkiem. Mogłaby nam panienka opowiedzieć cośkolwiek bardziej zajmującego!
— Lękam się, iż nie potrafię.
— No to może suseł to uczyni — wykrzyknęli razem zając i kapelusznik.
I zaczęli szczypać zwierzątko. Suseł zwolna otworzył oczy.
— Ja wcale nie spałem i doskonale słyszałem, coście mówili.
— A więc opowiedz nam jakąś historyjkę — rzekł kapelusznik.
— Uczyń to — prosił zając marcowy.
— A uwijaj się szybko — dodał pierwszy — bo jeszcze zaśniesz w środku opowiadania!
— Dawno już temu — zaczął suseł — mieszkały trzy małe siostrzyczki na dnie źródła. Jedna nazywała się Mania, druga Zosia, a trzecia Lucia.
— W jakim źródle one mieszkały? — zapytała Alinka.
— W źródle syropu.
— To niemożliwe — przerwała dziewczynka — rozchorowałyby się z pewnością.
— To tez istotnie zapadły nader ciężko.
— Po co tam mieszkały?
— Napij się jeszcze trochę herbaty — rzekł zając marcowy do dziewczynki.
— Nie kosztowałam jej wcale dotąd, a więc nie podobna, bym napiła się więcej.
Nie wiedząc jak właściwie postąpić, Alinka przysunęła sobie filiżankę z herbatą, chleb i masło, i obróciwszy się do susła, zadała mu raz jeszcze pytanie:
— Po co mieszkały one na dnie źródła?
— Bo to było źródło syropu.
— Nie istnieje nic podobnego — wybuchnęła dziewczynka.
Lecz kapelusznik i zając marcowy upominali ją, aby była cicho, a suseł zauważył nadąsany:
— Jeśli nie potrafisz zachowywać się przyzwoicie, to mów sama, przeszkadzać ci nie będę.
— O, przepraszam — uniewinniała się Alinka. — Opowiadaj, nie będę ci przerywać. — Przypuszczam, że gdzieś wyjątkowo istniał jeden taki zbiornik.
— Tak więc owe trzy małe siostrzyczki uczyły się czerpać — mówił suseł dalej.
— Co one czerpały? — zapytała Alinka — zapominając o danem przyrzeczeniu.

— Syrop — odparł suseł. — Jak widzę nie jesteś domyślną; przecież ze źródła syropu nie można nic innego czerpać, tylko syrop.

— Proponuję teraz, abyśmy przesunęli się o jedno miejsce.
Mówiąc to, kapelusznik podniósł się, a za nim wszyscy posunęli się dalej.
Znudzona Alinka powstała i odeszła do lasu — nie powstrzymywana ani przez kapelusznika, ani przez zająca.
Jednak się obejrzała, sądząc, że ją wołają. Spostrzegła wtedy z przestrachem, że zając i kapelusznik próbowali susła wpakować w imbryk z herbatą.
— Nie wrócę tam więcej — myślała. — Najgłupszy to podwieczorek, w jakim uczestniczyłam kiedykolwiek.
Nagle w jednem z drzew zauważyła drzwiczki prowadzące do wnętrza.
— O, to bardzo ciekawe — pomyślała — jak zresztą wszystko dzisiaj.
I weszła.
Znalazła się znowu w dużej hali w blizkości szklanego stolika.
— No, na teraz skorzystam z czasu — rzekła, sięgając po mały, złoty kluczyk i otwierając nim drzwiczki prowadzące do ogrodu.
Wreszcie za pomocą okruchów grzyba, przechowywanych w kieszeni, zredukowała wzrost swój do jednej tylko stopy — i szybko przebiegłszy korytarz, znalazła się w rozkosznym ogrodzie, pełnym kwiatów i woni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Lutwidge Dodgson i tłumacza: anonimowy.