Przygody czyżyków/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Przygody czyżyków
Wydawca Księgarnia G. Centnerszwera
Data wyd. 1899
Druk M. Lewiński
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Jan Wasilewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.
Przesilenie.

Stan zdrowia chorej polepszał się, to znów pogorszał, cieszył chwilami, lub trwożył. Usteczka Koci, coraz bledsze, siliły się na uśmiech, oczy zapadnięte coraz głębiej, rzucały wdzięczne spojrzenia za każdą usługę, oddaną przez rodziców, braci, lub niańkę, która płakała ukradkiem.
— Serdecznie was wszystkich kocham, mówiła dziewczynka — jesteście dla mnie tacy dobrzy!..
— Któż nie byłby dobry dla anioła? odpowiadali braciszkowie, a stara niańka szeptała ze łzami.
— O, tak, dla aniołka jasnego!.. Byle go Bóg miłosierny zachował.
— A gdyby zabrał, pochwyciła chora, usłyszawszy narzekanie sługi, modliłabym się za was wszystkich z tamtego świata.
— Panieneczko, nie można tak mówić!
— Ja też nie mówiłam dotąd, szepnęła Kocia i dwie łzy potoczyły się po bladej twarzy — myślałam jednak nieraz.
Józefowa łkała głośno, chora patrząc na nią rozpłakała się także; — podleciałem do stolika, będącego przy łóżku i, usiadłszy na nim, zacząłem śpiewać.
Śmiech mi zawtórował.
— A figlarzu! wołała Kocia — co robisz? pękniesz chyba kiedy! Takie maleństwo, a co to za głos.
— Pocieszyłeś biedaczkę, rzekła Lilli, ćwierkając wesoło, odpędziłeś precz smutne myśli. Gdybym ja umiała...
— Probuj.
Zaczęło się skakanie po kołdrze, poduszkach i stoliku, dziobanie cieniutkich koronek u rękawa Koci, wreszcie dziewczynka wybuchnęła znowu śmiechem.
— A co Lilli? nie powiedziałem! i ty się przydasz temu biedactwu.
Lilli była uszczęśliwiona.
Po paru dniach weselszych, nastąpiły smutne: — Kocia miała się coraz gorzej. Jacyś panowie obsiedli łóżeczko i, nieznanemi dźwiękami, porozumiewali się z sobą. Gdy opuścili pokój, w całem mieszkaniu słychać było ciągle jeden wyraz: operacja. Wszyscy go powtarzali.
Ponieważ westchnień przytem i łez było dosyć, zrozumieliśmy, że naszą chorą czeka coś złego. Lecz co? nie wiedzieliśmy dotąd; — alboż nam, ptakom, znane są ludzkie cierpienia!
Dopiero w wieczór poznałem, o co idzie: Tadeusz tłomaczył Romkowi, że mają krajać chorą nóżkę Koci. Krajać — to ból okropny, straszny!
Mama nie opuszczała pokoju, na stoliku zjawiały się różne zabawki, ale dziewczynka przyjmowała je chłodno.
Braciszkowie chodzili na palcach i rozmawiali szeptem, stary wujaszek tylko przez drzwi zaglądał. Józefowa miała oczy podpuchnięte od łez.
A my?..
Nam świat się zaciemnił, choć słońce falą blasków zalewało pokój, dzień był coraz dłuższy i świergotanie krewniaczków naszych, wróbli, mówiło o wiośnie.
Cóż ztąd, że wiosna przyjdzie, swojem ciepłem tchnieniem rozbudzi moc życia, rozsypie mnóstwo kwiatów, gdy tej bladej iskierce pozwoli zagasnąć!
Tak samo pewnie myślała mama, bo gdy jej wzrok przeszedł ku oknu, łzami zachodził.
Ojciec udawał zucha, śmiał się, żartował, wypytywał, czegoby chciała, co mogłoby ją rozweselić.
— Niczego mi nie trzeba, za wszystko dziękuję, odpowiadała stale dziewczynka.
Operacja!
Parę godzin ledwie dzieliło nas od wyznaczonej chwili; — przedłużała je obawa i niepewność. Gdy nadeszła, był to ranek, w sąsiednim pokoju umieszczono duży, osobliwy jakiś stół, miski z wodą i skrzyneczkę.
Wyniesiono nas z klatką do chłopców.
Ostry zapach sprowadził mi ból głowy — Lilli przysiadła w kącie na wpół żywa, a stara niańka leżała na ziemi, modląc się z płaczem:
— O Matko wielkiego miłosierdzia! O, Królowo Niebios! wyrywał się od czasu do czasu jęk z piersi sługi.


∗                    ∗

— Czy bardzo bolało? — pytał nazajutrz Romek, gdy po powrocie ze szkoły siedli obaj z bratem przy łóżku siostrzyczki.
— Nic nie czułam, kochany Romciu, byłam uśpiona. Tylko przed uśnięciem, gdy doktór włożył mi na twarz maskę, strach mnie ogarnął. Chciałam krzyknąć, szarpnęłam rękami i zaraz przytomność straciłam.
— Ach, to było okropne!
— Nie, mój drogi.
— Tak mówisz, a w nocy jęczałaś ciągle.
— Kto powiedział?
— Józefowa budziła mamę dwa razy.
— O, Boże! mamusi spać nie dali, ja spałam wybornie do samego rana.
— Czy tak?
— Naprawdę, Tadziu.
— I nóżka nie boli?
— Że wcale nie boli, tego nie powiem, lecz jaki to tam ból, kiedy można spać i jeść! Zjadłam przed chwilą śniadanie, bardzo mi smakowało.
— Aniołku drogi, rzekła mama, bądź szczerą, cierpienia nie ukrywaj, mów otwarcie. Wprowadzając w błąd doktora, przedłużysz chorobę.
— Mamusiu, ja żadnych cierpień nie doznaję — jak mamusię kocham!
— Dopiero przed chwilą się krzywiłaś....
— Czasem zaboli trochę, odrobinkę — po cóż mam narzekać, gdy zaraz przestaje! wolę się śmiać.
— Tak, tak, śmiej się, Kociuniu — i my z tobą! rzekli braciszkowie.
— Najchętniej.
Od czasu do czasu znać było jednak, że cierpi, lecz nie mówiła o tem i słusznie. Po tylu dniach zgryzoty, ojciec, mamusia i bracia potrzebowali wypoczynku — wszyscy oni dużo wycierpieli.
Jednego wieczora, tatuś żartował z chorej, gdy oglądała zabawki kupione w ostatnich czasach. Cieszył ją każdy drobiazg, coraz wołała:
— Jakie ładne! jakie dowcipne!
— Kiedy przyniosłem, nie spojrzałaś nawet, grymaśnico!
— Tatku, dziś jestem inna — zupełnie inna. Wówczas, naprawdę...
— Nie tłomacz się, przerwała mama ze łzami w oczach, rozumiemy dobrze.
Dziewczynka zarzuciła ręce na szyję mamy — tatuś miał powieki wilgotne; otarł je żywo chustką i zawołał:
— No, no, dosyć czułości. Patrz, Zosiu, ona płacze!... uszy do góry, Kotka!.. nie płakać!.. E, zawsze tak z babami!
Dziewczynka przytuliła do ust dłoń ojcowską i szepnęła z uśmiechem, który jej twarzyczkę rozpromienił:
— Drogi tatuniu, czemże się odwdzięczę tobie i mamie!
— Masz czas, kochanko — sposobów też nie brak, lecz przedewszystkiem wdzięczność należy się Bogu. Gdyby nie Jego miłosierdzie, musiałabyś umrzeć; On kierował naszemi krokami przy ratowaniu twego zdrowia, On prowadził dłoń chirurga, On też zagoi nóżkę, a tobie doda sił, które już potrosze wracają.
— Boże mój, szepnęła Kocia — teraz dopiero widzę, jak miło być zdrową. Gdy ciągle zdrową byłam, nie rozumiałam tego.
— Zwykle tak się dzieje, odparł tatuś — zaczynamy szanować zdrowie, gdy go brakło. Szczęśliwy, kto je odzyskał, a odzyskawszy, potrafi utrzymać na długie lata. W twoim wieku zapomina się łatwo o przejściach, jak obecne, ale mam nadzieję, że choć pewien czas będziesz ostrożna.
— Tatku, niema obawy, rzekł Tadzio. Ze wszystkich dziewczynek, jakie znam, Kocia jest najpoważniejsza.
— Ho! ho! i Kocia umie figlować, czemu się nie dziwię; ktoby żądał powagi od takiego dziecka! Tylko uprzedzam, że gdyby zaczęła skakać i gonić się z wami po dawnemu, zaszkodziłaby sobie z pewnością. To też nie zapraszajcie jej nigdy do waszych zabaw; — doktór utrzymuje, że prawdopodobnie upadła kiedyś i stłukła mocno nóżkę...
— Nigdy, nigdy, tatku!
— Ja nie wiem — to zdanie lekarzy. Dla bezpieczeństwa sami pilnujcie, aby podobny wypadek w przyszłości się nie trafił.
— Będziemy pilnowali, rzekł Tadzio.
— Lubiłam gonić się po pokoju, westchnęła Kocia — teraz nie będzie mi wolno!
— Gdy przejdzie obawa powrotu choroby, goń się, ile zechcesz, tymczasem trzeba być ostrożną.
— Tymczasem!.. to może potrwa parę lat... Niech tatuś sam osądzi, czy takiej starej pannicy wypada bawić się po dziecinnemu?
— Wypada! wypada! A zresztą, zobaczymy!...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.