Przygody czyżyków/Rozdział XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czyżyków |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1899 |
Druk | M. Lewiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Jan Wasilewski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przytulony do piersi chłopczyka i osłonięty jego ubraniem, nie poczułem wcale mrozu, który mnie tak straszył. Drugi braciszek zabrał Lilli i, tak, z troskliwością niezmierną, przeniesiono nas do nowego mieszkania. Odzyskawszy wolność, znalazłem się w pięknym pokoju z wysokiemi oknami o lśniących szybach i lampą zawieszoną w górze. Zaświergotałem, gdy moja towarzyszka do mnie przybiegła.
— Bardzo ci zimno, kochana Lilli?
— Wcale! ten dobry chłopczyk nie dał mi zziębnąć.
— Co to? zawołał jakiś miły głosik — Tadziulku, co tam się odzywa?
Chłopiec wionął chusteczką, czem nas oboje przestraszył. Lilli uciekła — ja, nie wiedząc dokąd dążę, poleciałem za nią ku drzwiom otwartym... Na poduszkach białych jak śnieg, leżała dziewczynka blada i mizerna, a tak śliczna, taka miła, że na jej widok zacząłem śpiewać najpiękniejszą piosnkę.
Dziewczynka była uszczęśliwiona.
— Ach, Tadziulku, ach, Romciu! wołała radośnie — jakie wesołe ptaszki, jak pięknie śpiewają! Zkąd wam przyszło na myśl zrobić mi tę niespodziankę?
— Naradzaliśmy się oddawna, czem cię rozweselić, rzekł starszy braciszek, lecz dobry pomysł nie przychodzi na zawołanie. Pomógł nam przypadek.
— Jaki przypadek?
— Dowiedzieliśmy się o ptakach od Gucia.
— Kiedy?
— Byliśmy tam niedawno.
— Po co przypominać! ona pamięta. Gdyśmy wychodzili, spojrzała z tak żałosną minką, że ledwiem nie zapłakał.
— Co znowu? broniła się chora — ja bardzo pragnęłam, byście poszli.
— Jeszcze na schodach, Romek mówił do mnie! słuchaj, Tadziu, może lepiej wrócić?
Dziewczynka spojrzała na brata wzrokiem błyszczącym łzami.
— Romciu drogi... szepnęła cichutko.
— To też, dodał po chwili Roman, bardzo żałowałem, żem nie wrócił.
— Romusiu!.. Cieszyliście się przecież oddawna myślą o tej zabawie. Rodzice Gucia urządzają zawsze mnóstwo niespodzianek...
— Et, machnął ręką chłopczyk — zabawa przeszła, a nazajutrz wstydziłem się przed samym sobą, żem w domu nie został.
— Tyś zanadto dobry, rzekła chora, wyciągając rękę do braciszka.
Tymczasem Tadeusz złapał Lilli i podał ją Koci.
— Złoty mój ptaszeczek! wołała dziewczynka — patrzcie, jakie ma piórka delikatne, co za bystre, wesołe oczki!.. A teraz Tadziuniu, złap drugiego — chciałabym obejrzeć.
Chłopczyk spełnił prośbę siostry — całowała mnie i pieściła, powtarzając:
— Zkąd wam to na myśl przyszło! zkąd się wzięło!
— Mieliśmy opowiedzieć — sama przerwałaś.
— Już słucham, słucham! odparła, układając się wygodnie na poduszkach — mów, Tadziulku drogi.
— Mały Lunio, braciszek Gucia, zaczął Tadeusz — był chory na febrę. Znasz go, jaki grymaśnik, nie chce brać lekarstw; jedno za gorzkie, drugie za kwaśne, żadne mu do gustu nie przypada. Uparł się i tym razem; — chociaż ojciec, mama i babcia, wszyscy prosili, słuchać nie chciał.
— Niedobry Lunio!
— Gdy Gustaw opowiadał, myślałem Kociuniu o tobie — tybyś nam takiej przykrości nie zrobiła.
— Tadziulku drogi, uśmiechnęła się Kocia — porównywasz mnie z Luniem!... To małe dziecko, zaledwie skończył czwarty rok.
— A nasza staruszka ósmy — poważna osoba! żartował Romek, całując Kocię.
— Posłuchaj, rzekł Tadeusz. Uparty Lunio wcale się nie leczył, lekarstw nie brał żadnych, febra go tak osłabiła, że przestał chodzić. Całemi dniami nosiła go na rękach panna Zofja.
— Dlatego przez czas dłuższy ani zajrzała do mnie.
— Pewno dlatego... Raz siadłszy z Luniem przy oknie, panna Zofja zaczęła mu opowiadać o wróbelkach, bo właśnie przez szyby zaglądały do pokoju. Gdy przestała mówić, Lunio wołał: jeszcze! jeszcze! Niech pani powie, gdzie te wróbelki mieszkają, co jedzą? co robią? gdzie teraz poleciały? Bona powtarzała dziesięć razy jedno, a mały nudziarz ciągle wypytywał: co robią teraz, niech pani powie. Co robią? odparła wreszcie, aby jej dał już spokój — lekarstwo biorą, bo zachorowały.
— Biorą lekarstwo? dziwił się Luniek — a jakie?
— Każde — nawet bardzo gorzkie, aby rodziców nie martwić, mówiła panna Zofja.
Lunio się zaczerwienił, myślał przez chwilę, a potem zawołał:
— Jabym też nie grymasił, żebym miał takie grzeczne ptaszki.
Usłyszała to babcia i obiecała kupić kilkoro ptasząt.
— Wtedy pan Ludwik przestał się krzywić na lekarstwa?
— Zgadłaś, Kociuniu. Ma dwoje starych i cztery młode makolągwy, a do zdrowia wrócił zupełnie.
— Czy ładne ptaszęta?
— Ładne, przytem wesołe bardzo.
Dziewczynka zaczęła się śmiać; do pokoju weszła jakaś pani.
— Moja córeczka w dobrym humorze dzisiaj! rzekła z radością.
— Mamuniu, patrz co za śliczne ptaszki! posłuchaj, jak śpiewają.
— Prawda — wspaniałe trele... No, no, proszę! nie sądziłam, że czyżyk miewa taki głos.
Chcąc się popisać, śpiewałem piosnki coraz piękniejsze — Kocia była uradowana.
Wieczorem odwiedziły ją przyjaciółki; poznajomiła nas ze wszystkiemi. Rozpoczęła się zabawa: naprzód lalkami, później kuchnią, małą, błyszczącą kuchenką, w której na kominie płonął ogień i było aż ciasno od różnych gospodarskich statków. Cieszyłaby się też Marcysia, gdyby mieć mogła coś podobnego! — ona tak kocha swoje kamienne garnuszki i miseczki, lepszych zapewne nigdy nie widziała i nie potrafiłaby nawet zużytkować tych różności, jakie są tutaj.
Obce panienki bawiły się doskonale.
— Prześliczne gospodarstwo, a kuchnia wyborna, mówiły pomiędzy sobą. Szczęśliwa Kocia.
Chora uśmiechała się do przyjaciółek, częstując je cukierkami, których i nam dała sprobować — potem gdy Helcia, Zosia i Ludka zaczęły tłuc, siekać i ubijać, pobladła od hałasu, jaki to wszystko sprawiało. Piękne cacka nie bawiły jej ani trochę, widok przyjaciółek, zajętych niemi, ożywił chwilowo, lecz później zmęczył. Osunęła się na poduszki i, z przymkniętemi powiekami, leżała jak martwa. Tadzio siadł przy niej; — nadeszła mama z lekarstwem, a gdy herbatę podali, odezwał się dzwonek i jakiś pan niemłody stanął we drzwiach pokoju chorej. Przywitała go radosnym okrzykiem.
— Wujaszek! wujaszek!
Cieszyła się też bardzo, klaskała w ręce, gdy wuj otworzył pudło, które za nim przyniesiono i dobył z niego pannę w długiej, białej sukni.
— Nigdy nie myślałam, żeby wujaszek pamiętał o moich imieninach, rzekła, całując go po rękach i twarzy.
— Co ty tam wiesz, Kocico! żartował wuj. Nie bądź leniuchem, z łóżka się wynoś, a zobaczysz, jakie niespodzianki cię czekają.
— Pragnęłabym wstać, drogi wujciu, ale...
— Doktór nie pozwolił?
— Tak — i nie mam siły.
— No, no, zaczekaj. Da Bóg, powoli siły wrócą, a humor także. Tymczasem, zamiast się męczyć, uśnij. Lalkę pewno panienki chciałaby obejrzeć; — moi drodzy goście, proszę do sali. Tu chora nam przeszkadza, my chorej również.
Całe towarzystwo opuściło pokój, mama została przy Koci. Tadeusz wsunął głowę przez drzwi uchylone, później Romek — nie weszli wszakże, bo chora usnęła.
Lilli zdrzemnęła się też zaraz, ja nie mogłem; przeszkadzała mi lampa zawieszona u sufitu. Patrzyłem w jej łagodne światło, to znowu na śpiącą...
Jaka mizerna, blada i bezsilna, a jaka przytem dobra, miła, słodka!.. Nawet moja Marcysia gasła w porównaniu z Kocią.
Czy kiedy wyzdrowieje? opuści łóżko — śmiać się będzie i chodzić żwawo jak tamte panienki, czyli też jest skazaną na długie cierpienia?
Zadrżałem... to byłoby straszne!
— Co się dzieje? ćwierknęła przebudzona mojem wzdychaniem Lilli.
— Nic, nic, śpij! Późno już bardzo.
— Jesteś chory? pewno się przeziębiłeś.
— Zdrów jestem — dobranoc.
W przyległym pokoju bawiono się jeszcze — mama zajrzała parę razy, a później nie słyszałem, kiedy goście odjechali — gdyż spałem twardo. Pierwsza noc na nowem mieszkaniu nie dała mi snów przyjemnych — powitałem z radością blady promyk dnia zimowego. Nasza panienka jeszcze się nie obudziła — Lilli jadła śniadanie.