Przygody czyżyków/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Przygody czyżyków
Wydawca Księgarnia G. Centnerszwera
Data wyd. 1899
Druk M. Lewiński
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Jan Wasilewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XX.
Sam.

Ruch niezwykły panował we dworze; obchodzono imieniny pani, a zarazem rocznicę ślubu obojga państwa. Nie wiem, co to znaczy, nasłuchałem się jednak tyle o przygotowaniach do przyjęcia sąsiadów, a jeszcze więcej do niespodzianek, z jakiemi dzieci miały wystąpić, że nie dziwiło mnie ani trochę, gdy Antoś co chwila wołał:
— Ach, Boże, czemu to dziś nie czwartek? Oby nadszedł jak najprędzej!
— Oby nadszedł! świergotała Jednonóżka i ja powtarzałem za nią.
— Niedobry Antosiu, gniewała się Kocia — ledwie połowę roli umiem, ty sobie życzysz, żeby czas leciał, jak na skrzydłach. Dzięki Bogu, dopiero sobota.
— Wiem, wiem, dopiero...
— Tyle mamy do zrobienia! Stolarz wykończy swoje na poniedziałek; mamusia mówiła wczoraj, że musimy szczerze popracować, by przedstawienie dobrze wyszło.
— Ciocia wymaga od nas wielkich rzeczy, mruknął Antoś.
— Ale uczyć umie! zawołała z żywością Hela, jedna z panienek, które przyjeżdżały teraz codzień do Mościc w godzinach popołudniowych.
— No, tak — to prawda.
— Więc słuchajmy wszystkiego, co nam radzi i do jej uwag ściśle się stosujmy.
— Unikniemy wstydu, dorzuciła Kazia — bo wziąć się do czego dobrowolnie i licho wykonać, to wstyd niesłychany.
— Ho! ho! śmiał się Antoś — zaraz tam wstyd! może hańba?.. Kiedy przesadzać, to przesadzać! nie żałujmy sobie.
— Hańba, masz racyę. Każdy powinien naprzód się zastanowić, lecz gdy powie: zrobię — zrobić jak najlepiej.
— Brawo, Hela! zawołał Tadzio — ślicznie powiedziałaś.
— Nic nadzwyczajnego, moi drodzy — to takie jasne i proste...
— Ale bardzo trudne, skarżył się Antoś.
— W tym wypadku nie trudne bynajmniej, pocieszała Kazia. Co innego, gdybyśmy musieli sami sobie radzić, lecz wasza ciocia ułatwia nam każdy drobiazg, tłómaczy, jak małym dzieciom — niemal za ręce wiedzie.
— Tylko trzeba się pilnować i uważać.
— Tylko tyle! mała rzecz, doprawdy.
Z temi słowami Antoś wybiegł; gdy za chwilę wrócił, panienki krzyknęły ze zdziwienia. W białym płaszczu podróżnym, kapeluszu na głowie, z wąsami, które sobie przyprawił, czy też namalował, Antoś miał wygląd człowieka dorosłego i tak ojca przypominał, że Kocia zawołała:
— Wujaszek! zupełny wujaszek!
Hela, ubrana w długą suknię, przeczesała włosy, lecz nie zmieniło to jej wiele; gdy z minką uroczystą szła przez pokój, wszyscy wybuchnęli śmiechem.
— Nie śmiejcie się, rzekła — postaram się zagrać dobrze, ale mam twarz tak dziwną, że nic z niej nie można zrobić.
Ledwie nie rozpłakała się, biedaczka, co gniewało Kazię.
— Byłoby też o czem myśleć! zawołała, machnąwszy ręką z lekceważeniem.
— Wiecie, co wam powiem? wtrącił Antoś — zróbmy próbę porządną, ze wszystkiemi dodatkami.
— Zróbmy, i owszem.
— Tylko cioci nie proście, moi drodzy — powtórzymy bez niej, aby się przekonać, czy pamiętamy, jak sceny po sobie następują. Niech nikt nie podpowiada — nikt!
Krzątał się po pokoju, przestawiał krzesła; Tadzio, Romek i Józio pomagali mu gorliwie, panienki również. Wniesiono kilka roślin w dużych wazonach — istne drzewa — Józio rozłożył wielki dywan.
— Szkoda tylko, że nasz trawnik ma mało podobieństwa do trawnika, westchnął, klękając na ziemi, by go dobrze rozciągnąć. Czy równo, Kaziu? — może podciągnąć do pieca?
— Trawnik przy piecu! żartował Antoś — takie sąsiedztwo nie zdarzyło się chyba nigdy, jak świat światem! Powinszujmy sobie, że wymyśliliśmy nowość.
— Co tam za nowość, odparła Kocia — i my mamy taki dywan.
— Może — lecz jest to dywan, nie zaś trawnik.
— Gdyby nie ciągłe deszcze, zagralibyśmy na dworze i nie byłoby potrzeba sztucznej zieleni. Szkoda, że ciocia zrobiła taki wybór, przecież było tyle różnych komedyjek.
— Co mówisz! zawołał Józio. — Kto mógł przewidzieć, że pogoda nie dopisze? Słuchajcie, co mi w tej chwili przyszło na myśl — dodał z żywością; — mamy krzaki, wspaniały gazon, brakuje ptaków. Gdyby Kocia pozwoliła wypuścić swoje czyżunie, ożywiłoby to scenę.
— Jak najchętniej!.. niech polatają.
Gdy otworzyła klatkę, zacząłem śpiewać zaraz i siadłem na krzaku, a Lilli na łące.
— Ślicznie, doskonale! chwaliła Kazia — cóż to za mądre ptaki!
— Nasz kanarek śpiewa tylko w klatce, dorzuciła Hela.
— Czyżyk jest od kanarka mądrzejszy, mówiła z powagą Kocia. Opowiem wam kiedy o moich drogich ptaszętach.
— Cicho! pst.. proszę nie przeszkadzać.
— Zaczynają! zaczynają!
Naprzód Antoś, potem Hela weszli na łąkę i rozmawiali o jakimś smutnym wypadku, który ich przed laty spotkał tutaj w lesie. Hela obcierała oczy, Antoś ją pocieszał, lecz sam też się krzywił, niby zmartwiony ciężko. Później ukazała się biednie ubrana, bosa dziewczynka, Kocia, z dzbankiem poziomek. Hela na jej widok rozpłakała się głośno — Antoś zrobił srogą minę, kupił poziomki, a dziewczynce kazał odejść. Następnie wyszli oboje, niby do zajazdu, który był namalowany w głębi, tymczasem zaś wbiegło kilkoro ludzi czarnych, obdartych — zdaje mi się, że pomiędzy nimi poznałem Romka i Józia. Oj, hałasowali też, hałasowali!.. Naprzód siedli w krzakach, i, rozwiązawszy tobołki, zabrali się do jedzenia tak chciwie, jak gdyby głód im dokuczył; potem zjadłszy, przy jakiejś dziwnej muzyce skakali i śpiewali. Bosa dziewczynka, Kocia, znajdowała się również w tem towarzystwie, nie tańczyła jednak, gdyż kazali jej pilnować kotła, w którym niby coś się gotowało.
Po tem wszystkiem, przyszli Antoś i Hela; — białość cyganki, Koci zadziwia ich bardzo — wypytują — i cóż się wykrywa?.. to własna ich córeczka, porwana matem dzieckiem z rąk niańki, śpiącej w lesie. Cygani uciekają — mama — Hela mdleje z radości, Kocia ją całuje.
Nie mogłem zrozumieć, po co oni takie rzeczy wypowiadali, w których nie było cienia prawdy; za pierwszym razem plątało mi się to wszystko, dopiero po kilku próbach pojąłem, o co idzie. Bawili się w ten sposób, a starsi znowu mieli się zabawiać, patrząc na nich.
Dzień gorąco oczekiwany nadszedł wreszcie.
Dwór w Mościcach zaroił się od gości, w pokojach gwarno, w ogrodzie wesołe krzyki i śmiechy, od czasu do czasu przenoszące się do mieszkania, deszcz bowiem, ledwie ustał, padał znowu.
Panienki prawie wszystkie w białych sukniach, nawet te, które później jako cyganki występować miały, chłopcy w mundurkach szkolnych — twarze rozjaśnione, oczy błyszczące radością i uciechą. Nawet służba biegała po pokojach uśmiechnięta, chociaż czekało ją dużo pracy i narobiła się przedtem dosyć.
Dzieci gwarzą pomiędzy sobą, sprzeczają się, godzą, do tańca proszą — muzyka rozbrzmiewa już w sali; — potem kolejno wracają na odpoczynek, znowu wybiegają — i tak ciągłe, koło nas, jedni to drudzy się kręcą.
W czasie obiadu wyspaliśmy się porządnie; cicho było, jak makiem zasiał, gdyż pokój stołowy zajmował przeciwną stronę domu, a Jednonóżka rzekła:
— Mój czyżuniu, ja myślę, że przedstawienie późno się zacznie, to też kiedy nas zaprosili, powinniśmy dać dowód, że rozumiemy, o co idzie. Prześpijmy się tymczasem, aby wystąpić z ostrą miną, gdy będzie pora.
— Dobrze, odparłem — słusznie radzisz i, co tchu, wsunąłem głowę pod skrzydełko.


∗                    ∗

Spłoszyły mnie oklaski.
Uciekłem — Lilli została wśród cyganów, którzy tańczyli stokroć ładniej niż na próbach i zupełnie inaczej byli ubrani. Przypatrywałem się temu wszystkiemu zdaleka, — bardzo mnie bawiło.
Gdy mama — Hela odnajduje córkę, tyle okrzyków rozległo się na sali, ile było osób; — niektóre panie aż z miejsca powstały, jedna płakała na głos.
Mocno zdumiony, zapytywałem sam siebie, czy oni myślą, że to prawda, a jeżeli wiedzą, że tak nie jest, dlaczego zbytnio się przejmują?
Lecz gdy Hela, po ucałowaniu Koci, krzyknęła: nieszczęście! nieszczęście! a zasłonę przed chwilą już spuszczono — strach mnie ogarnął.
Wszyscy otoczyli panienkę, cisnąc się, pytając; — Kocia krzyknęła przeraźliwie:
— Jednonóżka zabita! Jednonóżka zgnieciona na śmierć!
Na dywanie, pod krzakiem, leżały krwawiące szczątki mojej Lilli....





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.