Przygody czyżyków/Rozdział XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czyżyków |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1899 |
Druk | M. Lewiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Jan Wasilewski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ruch niezwykły panował we dworze; obchodzono imieniny pani, a zarazem rocznicę ślubu obojga państwa. Nie wiem, co to znaczy, nasłuchałem się jednak tyle o przygotowaniach do przyjęcia sąsiadów, a jeszcze więcej do niespodzianek, z jakiemi dzieci miały wystąpić, że nie dziwiło mnie ani trochę, gdy Antoś co chwila wołał:
— Ach, Boże, czemu to dziś nie czwartek? Oby nadszedł jak najprędzej!
— Oby nadszedł! świergotała Jednonóżka i ja powtarzałem za nią.
— Niedobry Antosiu, gniewała się Kocia — ledwie połowę roli umiem, ty sobie życzysz, żeby czas leciał, jak na skrzydłach. Dzięki Bogu, dopiero sobota.
— Wiem, wiem, dopiero...
— Tyle mamy do zrobienia! Stolarz wykończy swoje na poniedziałek; mamusia mówiła wczoraj, że musimy szczerze popracować, by przedstawienie dobrze wyszło.
— Ciocia wymaga od nas wielkich rzeczy, mruknął Antoś.
— Ale uczyć umie! zawołała z żywością Hela, jedna z panienek, które przyjeżdżały teraz codzień do Mościc w godzinach popołudniowych.
— No, tak — to prawda.
— Więc słuchajmy wszystkiego, co nam radzi i do jej uwag ściśle się stosujmy.
— Unikniemy wstydu, dorzuciła Kazia — bo wziąć się do czego dobrowolnie i licho wykonać, to wstyd niesłychany.
— Ho! ho! śmiał się Antoś — zaraz tam wstyd! może hańba?.. Kiedy przesadzać, to przesadzać! nie żałujmy sobie.
— Hańba, masz racyę. Każdy powinien naprzód się zastanowić, lecz gdy powie: zrobię — zrobić jak najlepiej.
— Brawo, Hela! zawołał Tadzio — ślicznie powiedziałaś.
— Nic nadzwyczajnego, moi drodzy — to takie jasne i proste...
— Ale bardzo trudne, skarżył się Antoś.
— W tym wypadku nie trudne bynajmniej, pocieszała Kazia. Co innego, gdybyśmy musieli sami sobie radzić, lecz wasza ciocia ułatwia nam każdy drobiazg, tłómaczy, jak małym dzieciom — niemal za ręce wiedzie.
— Tylko trzeba się pilnować i uważać.
— Tylko tyle! mała rzecz, doprawdy.
Z temi słowami Antoś wybiegł; gdy za chwilę wrócił, panienki krzyknęły ze zdziwienia. W białym płaszczu podróżnym, kapeluszu na głowie, z wąsami, które sobie przyprawił, czy też namalował, Antoś miał wygląd człowieka dorosłego i tak ojca przypominał, że Kocia zawołała:
— Wujaszek! zupełny wujaszek!
Hela, ubrana w długą suknię, przeczesała włosy, lecz nie zmieniło to jej wiele; gdy z minką uroczystą szła przez pokój, wszyscy wybuchnęli śmiechem.
— Nie śmiejcie się, rzekła — postaram się zagrać dobrze, ale mam twarz tak dziwną, że nic z niej nie można zrobić.
Ledwie nie rozpłakała się, biedaczka, co gniewało Kazię.
— Byłoby też o czem myśleć! zawołała, machnąwszy ręką z lekceważeniem.
— Wiecie, co wam powiem? wtrącił Antoś — zróbmy próbę porządną, ze wszystkiemi dodatkami.
— Zróbmy, i owszem.
— Tylko cioci nie proście, moi drodzy — powtórzymy bez niej, aby się przekonać, czy pamiętamy, jak sceny po sobie następują. Niech nikt nie podpowiada — nikt!
Krzątał się po pokoju, przestawiał krzesła; Tadzio, Romek i Józio pomagali mu gorliwie, panienki również. Wniesiono kilka roślin w dużych wazonach — istne drzewa — Józio rozłożył wielki dywan.
— Szkoda tylko, że nasz trawnik ma mało podobieństwa do trawnika, westchnął, klękając na ziemi, by go dobrze rozciągnąć. Czy równo, Kaziu? — może podciągnąć do pieca?
— Trawnik przy piecu! żartował Antoś — takie sąsiedztwo nie zdarzyło się chyba nigdy, jak świat światem! Powinszujmy sobie, że wymyśliliśmy nowość.
— Co tam za nowość, odparła Kocia — i my mamy taki dywan.
— Może — lecz jest to dywan, nie zaś trawnik.
— Gdyby nie ciągłe deszcze, zagralibyśmy na dworze i nie byłoby potrzeba sztucznej zieleni. Szkoda, że ciocia zrobiła taki wybór, przecież było tyle różnych komedyjek.
— Co mówisz! zawołał Józio. — Kto mógł przewidzieć, że pogoda nie dopisze? Słuchajcie, co mi w tej chwili przyszło na myśl — dodał z żywością; — mamy krzaki, wspaniały gazon, brakuje ptaków. Gdyby Kocia pozwoliła wypuścić swoje czyżunie, ożywiłoby to scenę.
— Jak najchętniej!.. niech polatają.
Gdy otworzyła klatkę, zacząłem śpiewać zaraz i siadłem na krzaku, a Lilli na łące.
— Ślicznie, doskonale! chwaliła Kazia — cóż to za mądre ptaki!
— Nasz kanarek śpiewa tylko w klatce, dorzuciła Hela.
— Czyżyk jest od kanarka mądrzejszy, mówiła z powagą Kocia. Opowiem wam kiedy o moich drogich ptaszętach.
— Cicho! pst.. proszę nie przeszkadzać.
— Zaczynają! zaczynają!
Naprzód Antoś, potem Hela weszli na łąkę i rozmawiali o jakimś smutnym wypadku, który ich przed laty spotkał tutaj w lesie. Hela obcierała oczy, Antoś ją pocieszał, lecz sam też się krzywił, niby zmartwiony ciężko. Później ukazała się biednie ubrana, bosa dziewczynka, Kocia, z dzbankiem poziomek. Hela na jej widok rozpłakała się głośno — Antoś zrobił srogą minę, kupił poziomki, a dziewczynce kazał odejść. Następnie wyszli oboje, niby do zajazdu, który był namalowany w głębi, tymczasem zaś wbiegło kilkoro ludzi czarnych, obdartych — zdaje mi się, że pomiędzy nimi poznałem Romka i Józia. Oj, hałasowali też, hałasowali!.. Naprzód siedli w krzakach, i, rozwiązawszy tobołki, zabrali się do jedzenia tak chciwie, jak gdyby głód im dokuczył; potem zjadłszy, przy jakiejś dziwnej muzyce skakali i śpiewali. Bosa dziewczynka, Kocia, znajdowała się również w tem towarzystwie, nie tańczyła jednak, gdyż kazali jej pilnować kotła, w którym niby coś się gotowało.
Po tem wszystkiem, przyszli Antoś i Hela; — białość cyganki, Koci zadziwia ich bardzo — wypytują — i cóż się wykrywa?.. to własna ich córeczka, porwana matem dzieckiem z rąk niańki, śpiącej w lesie. Cygani uciekają — mama — Hela mdleje z radości, Kocia ją całuje.
Nie mogłem zrozumieć, po co oni takie rzeczy wypowiadali, w których nie było cienia prawdy; za pierwszym razem plątało mi się to wszystko, dopiero po kilku próbach pojąłem, o co idzie. Bawili się w ten sposób, a starsi znowu mieli się zabawiać, patrząc na nich.
Dzień gorąco oczekiwany nadszedł wreszcie.
Dwór w Mościcach zaroił się od gości, w pokojach gwarno, w ogrodzie wesołe krzyki i śmiechy, od czasu do czasu przenoszące się do mieszkania, deszcz bowiem, ledwie ustał, padał znowu.
Panienki prawie wszystkie w białych sukniach, nawet te, które później jako cyganki występować miały, chłopcy w mundurkach szkolnych — twarze rozjaśnione, oczy błyszczące radością i uciechą. Nawet służba biegała po pokojach uśmiechnięta, chociaż czekało ją dużo pracy i narobiła się przedtem dosyć.
Dzieci gwarzą pomiędzy sobą, sprzeczają się, godzą, do tańca proszą — muzyka rozbrzmiewa już w sali; — potem kolejno wracają na odpoczynek, znowu wybiegają — i tak ciągłe, koło nas, jedni to drudzy się kręcą.
W czasie obiadu wyspaliśmy się porządnie; cicho było, jak makiem zasiał, gdyż pokój stołowy zajmował przeciwną stronę domu, a Jednonóżka rzekła:
— Mój czyżuniu, ja myślę, że przedstawienie późno się zacznie, to też kiedy nas zaprosili, powinniśmy dać dowód, że rozumiemy, o co idzie. Prześpijmy się tymczasem, aby wystąpić z ostrą miną, gdy będzie pora.
— Dobrze, odparłem — słusznie radzisz i, co tchu, wsunąłem głowę pod skrzydełko.
∗
∗ ∗ |
Spłoszyły mnie oklaski.
Uciekłem — Lilli została wśród cyganów, którzy tańczyli stokroć ładniej niż na próbach i zupełnie inaczej byli ubrani. Przypatrywałem się temu wszystkiemu zdaleka, — bardzo mnie bawiło.
Gdy mama — Hela odnajduje córkę, tyle okrzyków rozległo się na sali, ile było osób; — niektóre panie aż z miejsca powstały, jedna płakała na głos.
Mocno zdumiony, zapytywałem sam siebie, czy oni myślą, że to prawda, a jeżeli wiedzą, że tak nie jest, dlaczego zbytnio się przejmują?
Lecz gdy Hela, po ucałowaniu Koci, krzyknęła: nieszczęście! nieszczęście! a zasłonę przed chwilą już spuszczono — strach mnie ogarnął.
Wszyscy otoczyli panienkę, cisnąc się, pytając; — Kocia krzyknęła przeraźliwie:
— Jednonóżka zabita! Jednonóżka zgnieciona na śmierć!
Na dywanie, pod krzakiem, leżały krwawiące szczątki mojej Lilli....