Przyjaciele (Szarecki, 1928)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Szarecki
Tytuł Przyjaciele
Pochodzenie Groźny kapitan
Wydawca Biblioteka Prenumeratorów „Kuriera Porannego“
Data wyd. [1928]
Druk Drukarnia Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PRZYJACIELE.


— Wichura była rzeczywiście okropna...
Urzędowo zanotowałem w dzienniku okrętowym siłę wiatru 12, ale jestem głęboko przekonany, że przekroczyła ona tę cyfrę i osiągnęła moc, na określenie której niema nazwy w nomenklaturze locji. To nie był huragan ani orkan, to było djabli wiedzą — co!
Przechodziłem w życiu swojem przez różne tego pokroju „zefirki“, niejednokrotnie widziałem żagle, darte na strzępy szkwałami, słyszałem trzask łamanych masztów, ale człowieka, porwanego wichrem z pokładu, zobaczyłem po raz pierwszy dopiero wczoraj.
Porucznik Oliveira stał wtedy na baku, mierząc okiem przestrzeń wodną, dzielącą „Princessa Maria“ od groźnych skał Deserto Grando, gdy nagły poryw wichru zmiótł go w rozszalałe odmęty kipiących wód. Zginął. Nie ratowaliśmy go nawet — szaleństwem byłoby spuszczać szalupy podczas takiej pogody.
Wichura była rzeczywiście okropna, ale dalibyśmy sobie z nią radę i bez waszej pomocy...
Jerzy Orecki, pierwszy oficer na pokładzie dwukominoweqo parowca „Princessa Maria“, przerwał swą długą mowę, gdyż zauważył, że towarzysz jego już od paru minut nie słucha go wcale.
— O czem tak myślisz, Pawle? — zagadnął.
Paweł Łuszczyński, oficer wachtowy na transatlantyku „Lisboa“, który przed paru zaledwie godzinami uratował „Princesse Maria” od rozbicia, zrobił niecierpliwie ruch ręką.
— Nie przeszkadzaj, Jurku — ja myślę.
— Nad czem?
— Nie przeszkadzaj!
— Jako przyjacielowi powiesz mi chyba, nad czem myślisz tak zawzięcie?
— Nietylko powiem, ale i poproszę cię o coś.
— Słucham.
— Poczekaj, niech pomyślę, jak ci to wszystko wytłumaczyć...
Przyjaciele znajdowali się na pokładzie „Princessa Maria“, która, przyholowana przez transatlantyk „Lisboa“, stała teraz ze swym strzaskanym w sztormie sterem na redzie[1] Funchalu, głównego portu Madeiry.
Paweł, wysoki, chudy dryblas, o małej, brzydkiej twarzy wielkości pięciu groszy, okolonej rudym zarostem, oparł się o burtę i zamyślony wzrok utkwił w białych w powodzi zieleni palm tonących murach Funchalu.
— Jurek!
— No?
— Byłeś w Funchalu już nieraz?
— Naturalnie.
— Wiesz, gdzie się znajduje ten plac, na którym stoją sanki, zaprzężone w muły? Zwykle stoją one przed tym angielskim szynkiem „Golden Gate“, który się znajduje na placu.
— No, wiem, wiem dobrze.
— Z jednej strony plac jest zamknięty gajem palmowym, w którym znajduje się rozpięty ekran. Kino.
— Byłem w tym gaju nieraz. Cóż dalej?
— Jeżeli przejść przez ogród, trafi się na małą, krętą uliczkę, pnącą się stromo wgórę. Uliczka ta nazywa się Joao Tavira.
— Aha!
— Wiesz, kto tam mieszka?
— Wiem. Na Rua Joao Tavira mieszka la bella signorita Dolores, w której ty się kochasz.
Tak.
— Cóż dalej?
— Teraz słuchaj uważnie: „Lisboa“ za godzinę odpływa do New-Jorku. „Princessa Maria“ reperować się będzie w Funchalu, i naprawienie jej uszkodzeń potrwa prawdopodobnie z miesiąc, tak, że gdy „Lisboa“ w drodze powrotnej zawita ponownie na Maderę, znajdować się jeszcze będziesz w Funchalu. Otóż proszę cię o wyświadczenie mi przyjacielskiej usługi. — Słuchaj uważnie: Chcę się ożenić z Dolores — jest piękna, miła, sympatyczna i — co najważniejsze — zgadza się zostać moją towarzyszką życia. Pozornie więc niema żadnych przeszkód. Ale to tylko pozór. Jest jedna przeszkoda z kalibru najcięższych — w Funchalu krążą pogłoski, że Dolores jest płocha i utrzymuje stosunki miłosne z każdym mężczyzną, który się jej podoba. Fama głosi również, że niemal wszyscy mężczyźni na kuli ziemskiej podobają jej się szalenie. Dolores zaprzecza kategorycznie, i ja również temu nie wierzę. Opinja taka mogła się ustalić z powodu nadmiernej żywości jej charakteru. Chciałbym się jednak upewnić, że niedowiarstwo moje co do tych plotek jest uzasadnione. Jurku, jesteś przystojnym mężczyzną, nie spotkałem jeszcze kobiety, którejbyś się nie podobał. Chcę przy twojej pomocy wypróbować moją narzeczoną. Gdy „Lisboa“ odpłynie, pójdź do Dolores z ukłonem ode mnie i z bukietem kwiatów. Przez miesiąc mojej nieobecności staraj się usilnie o jej względy, ale... rozumiesz, Jurek, że nie możesz posunąć się za daleko — polegam na tobie, jako na najlepszym swym przyjacielu. Jeżeli Dolores pozostanie względem ciebie obojętna, to wyjdzie z próby zwycięsko, i palnę w pysk każdego, kto ośmieli się puszczać o niej te niecne plotki. No, i... ożenię się oczywiście.
Orecki spojrzał uważnie na Pawła.
— A gdyby... gdyby próba wypadła niepomyślnie?
Paweł spochmurniał.
— Ożenię się z nią mimo wszystko. Kocham ją zbyt silnie, bym mógł się jej wyrzec.
Przeraźliwy świst rozdarł upalną, leniwą ciszę tropikalnego dnia. „Lisboa“ szykowała się do odpłynięcia.
Dłonie przyjaciół złączyły się w długi, serdeczny uścisk, przerywany rumorem łańcuchów kotwic „Lisboa“, wyszarpywanych braszpilem z piasku dna Madeiry.
W godzinę potem sokoli wzrok Oreckiego ledwo już mógł dostrzec smugę dymu na widnokręgu, za którym znikł transatlantyk „Lisboa“.




Rua Joao Tavira tonęła już w mroku szybko zapadającej nocy i rozbrzmiewała dźwiękami gitar i mandolin, gdy porucznik Orecki wyszedł z domku, spowitego w pnące się gałęzie wina, gdzie mieszkała narzeczona Pawła, signorita Dolores.
Na werandzie bielała jeszcze w ciemności jej suknia, i tęskny, melodyjny głos wabił zdaleka:
— Signor, o, piękny signor, przyjdź jeszcze jutro... Dolores będzie czekać...
Porucznik szedł, zwiesiwszy ponuro głowę, i nie słyszał miłosnych szeptów szumiących nad jego głową palm, puszczał mimo uszu cudne dźwięki pieśni zakochanych, rozbrzmiewających pod balkonami wśród czarownej gwiezdnej nocy Funchalu.
Przyszedłszy na pokład „Princessa Maria“, Orecki długo chodził z kąta w kąt swojej kajuty, wzdychając i mrucząc przez zęby:
— Biedny Paweł... biedny poczciwy Paweł...
Nocy tej porucznik nie spał.
We wzburzonym umyśle Oreckiego przesuwały się wizje ważniejszych chwil życia, spędzonych z przyjacielem, powstawał plan uratowania Pawła z opresji, zamiar odciągnięcia przyjaciela od zdradzającej go kochanki. Wśród wspomnień wichrów, burz i niebezpieczeństw, przebytych z Pawłem, wśród powstających w duszy obrazów z lat dawnych powstawało w duszy Oreckiego postanowienie wyratowania przyjaciela ze szponów niecnej kobiety.
Z nastaniem dnia porucznik znów udał się na ulicę Joao Tavira, by upewnić się, że podejrzenia jego nie są bezpodstawne.
I gdy znów wieczorem wychodził z domku, spowitego gałęziami pnącego się wina, na werandzie nie bielała już jak dnia poprzedniego suknia Dolores. Obrażona w swej dumie pięknej kobiety Dolores łkała, leżąc na łóżku, a nad nią brzęczały struny gitary, trącane palcami jej kochanka, grubego Guilherma de Faria e Mayo da Cunha.




— No, i...
Paweł Łuszczyński pytająco i z niepokojem patrzył w oczy Oreckiego.
„Lisboa“ przed chwilą dopiero zarzuciła kotwicę obok stojącej już pod parą „Princessa Maria“.
— No, i... jakże Dolores? — głos Pawła drżał i załamywał się.
Porucznik Orecki spojrzał z pod krzaczastych brwi na przyjaciela.
— Pawle — rzekł głucho — pamiętasz, miesiąc temu staliśmy w tem samem miejscu, namawiałeś mnie na tę szaloną próbę i powtarzałeś ciągle: słuchaj, słuchaj uważnie. Teraz ty słuchaj uważnie i nie upuść ani jednego słowa z tego, co ci powiem; posyłając mnie na Rua Joao Tavira, przewidywałeś, że Dolores może pokochać mnie, ale nie pomyślałeś o tem, że i ja również mogę pokochać tę piękną, czarującą kobietę. Nie przewidziałeś tego, co się stało. Pokochałem twoją narzeczoną.
Porucznik Łuszczyński zbladł i zrobił krok naprzód.
— Nie rozumiem, nic nie rozumiem, prosiłem cię przecież, abyś nie posuwał się za daleko. Więc jakże? Zdradziłeś zaufanie moje? Odbiłeś mi ją?!
— Milcz, Pawle — rzekł spokojnie Orecki — nie odbiłem ci jej i nie zawiodłem twojego zaufania. Kocham ją jednak, i... i musimy się rozstać na zawsze.
Leszczyński porwał Oreckiego za ramię i potrząsnął z wściekłością.
— Gadajże wyraźnie! — krzyknął zmienionym od gniewu głosem — „Nie zawiodłem zaufania”, „kocham jednak“!“ „musimy się rozstać!!“ Co to wszystko znaczy?! Mówże z sensem! Objaśnij!
Orecki zdjął z ramienia rękę Łuszczyńskiego.
— Zaraz ci to objaśnię. Posłuchaj, Pawle: Kochamy jedną kobietę. Ty masz wzajemność, ja nie mam. Ty żenisz się z Dolores, ja nie. Czyż w tych warunkach możemy nadal utrzymywać ze sobą stosunki? Czyż przyjaźń nasza nie zmieniłaby się w nieprzyjaźń? Nie przypuszczasz przecie, że mógłbym lubić człowieka, o którym wiem, że utrzymuje stosunki miłosne z kobietą, którą kocham? W tych warunkach przyjaźń nasza nie przetrwałaby i godziny. Pocóż jednak mamy być wrogami? Rozstaniemy się przyjaciółmi, a ja postaram się nie myśleć o Dolores? Żegnaj, Pawle!
Orecki odwrócił się i odszedł.
Paweł pogonił za nim.
— Zaczekaj! Zaczekaj! — począł mówić przerywanym głosem — nie odchodź jeszcze. Mamy czas. Pomyślimy, jak załatwić tę sprawę. Pocóż się rozstawać na zawsze? Pomyśl — tyle lat jesteśmy przyjaciółmi! Tyle już smutnych i wesołych chwil ze sobą przeżyliśmy! I teraz raptem mamy się rozstać na zawsze? Jakże to?
Orecki zatrzymał się,
— Innego wyjścia niema, Pawle — rzekł łagodnie — drogi nasze rozchodzą się. Musimy się rozstać, chyba... chyba, że porzuciłbyś myśl małżeństwa z Dolores, i kobieta, którą kochamy obaj, byłaby niczyją. W tym tylko wypadku możemy być nadal przyjaciółmi. Ale wątpię, żebyś wolał mnie od Dolores. Wszak nie mam tak cudnych pachnących włosów, tak czarnych brwi i ognistych, przepaścistych oczu. Chociaż... gdybym był w twojem położeniu, zastanowiłbym się grubo, czy zamienić stałą, trwałą przyjaźń towarzysza lat dziecinnych na gorącą wprawdzie, lecz zmienną jak u wszystkich kobiet miłość czarnookiej Dolores. Przyjaźniliśmy się z sobą już od lat dziecinnych. Goniliśmy razem psy kamieniami w rynsztokach portowych, siedzieliśmy razem na ławie w szkole średniej. Pływaliśmy razem jako uczniowie szkoły morskiej na ćwiczebnym okręcie. Niejedną burzę, niejeden sztorm przeżyliśmy razem. Teraz brzmią jeszcze w uszach moich wycia wichru w tę noc, gdyś uratował mi życie na rei. I pamiętam ten jasny, słoneczny dzień, kiedy to wyrwałem cię z paszczy rekina przy brzegach wyspy Santa Maria. Pamiętasz, Pawle? Pamiętasz, jakeś przysięgał wówczas, że już nigdy w życiu nie rozstaniemy się ze sobą. Ale cóż znaczą przysięgi, co znaczą więzy przyjaźni wobec ognistego spojrzenia pięknej Dolores! Prawda, Pawełku?
Porucznik Łuszczyński usiadł na zwoju lin i ukrył twarz w dłoniach. Pierś jego wstrząsało łkanie. A gdy Orecki położył mu rękę na ramieniu, Paweł podniósł na przyjaciela oczy, pełne łez, i rzekł przerywanym od płaczu głosem:
— Pal djabli Dolores! Nie rozstaniemy się nigdy! Wolę wiernego przyjaciela od niewiernej kochanki.




Porucznicy Jerzy Orecki i Paweł Łuszczyński pływają teraz razem na dwukominowym parowcu „Princessa Maria“. Paweł pełni tam służbę oficera wachtowego na miejscu porucznika Oliveiry, który utopił się podczas burzy przy brzegach skalistej wyspy Deserto Grando.
I zawsze, gdy „Princessa Maria“ w drodze z Europy do Ameryki mija wyspę Madeirę, przyjaciele stoją na pokładzie i, złączywszy dłonie w mocny, serdeczny uścisk, kierują wzrok na biały, w powodzi zieleni tonący Funchal, gdzie znajduje się mała, kręta uliczka Joao Tavira, i myślą o przyjaźni, która jest silniejsza i potężniejsza niż miłość.





  1. Reda — część portu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Szarecki.