Przykładne dziewczątka/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przykładne dziewczątka |
Podtytuł | Zajmująca powieść dla panienek |
Pochodzenie | Przykładne dziewczątka |
Wydawca | Księgarnia Ch. I. Rosenweina |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Siła” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Orwicz |
Ilustrator | Marian Strojnowski |
Tytuł orygin. | Les Petites filles modeles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cała książka |
Indeks stron |
W niespełna godzinę wszystkie trzy dziewczątka przybiegły dowiedzieć się o zdrowie Zosi. Były już w kapeluszach i świeżych sukienkach, oznajmiając, że idą na podwieczorek, o którym wspominała pani Marja.
— Taka szkoda, że nie możesz pójść z nami! zawołała Madzia — byłoby nam daleko weselej!
— Pamiętacie, jak to było przyjemnie, gdy nam pozwolono wejść na drzewa wiśniowe i zrywać jagody do koszyka — dodała Stokrotka. Uzbierałyśmy dużo na konfitury, a przytem wolno nam było jeść ile się podoba, ale myśmy nie używały tej przyjemności tak dalece, jak ty dziś rano.
Madzia spojrzała na Stokrotkę z wymówką i szepnęła:
— Nie mów już o tem, wszak widzisz jak bardzo Zosia jest przygnębiona i smutna.
— O tak — moje drogie — strasznie się wstydzę mego łakomstwa, ale połykałam tak żarłocznie z przyzwyczajenia, ponieważ rzadko miałam sposobność jedzenia różnych przysmaków, więc pożerałam ile się dało. Zapomniałam, że nie jestem u macochy, ale u was, moje drogie.
— Jak kto je tak bez pamięci, to się robi podobny do zwierzątka — zauważyła Stokrotka z powagą.
Madzia widząc błysk gniewu w oczach Zosi, nakazała Stokrotce milczenie. Wszystkie trzy ucałowały Zosię na pożegnanie i poszły czekać na ganku zanim konie zajadą.
W kilka minut potem Zosia usłyszała turkot oddalającego się powozu. Nudziła się całych dwie godziny. Wstała z łóżka przed powrotem całego towarzystwa ze spaceru.
Dziewczynki rozbawione opowiadały z zachwyceniem o rwaniu wisien i przywiozły ich wielki kosz z sobą.
Nazajutrz Kamilka powiedziała Zosi:
— Wiesz? Będziemy dziś smażyły konfitury. Będziesz nam pomagała, a potem mama nam daruje cały słoik wyłącznie do naszego użytku.
— Wybornie. Będziemy miały doskonałe podwieczorki.
— Trzeba będzie dać trochę tej biednej Janowej, która jest chora i ma sześcioro dzieci — powiedziała Madzia.
— O, to za wielkie przysmaki dla tej biedoty! — odparła Zosia, wzruszając ramionami.
— Dlaczegóżby to było za wielkiem przysmakiem dla Janowej, jeżeli smacznem jest dla nas? Niesprawiedliwą jesteś, moja Zosieńko — wtrąciła Kamilka.
— Może zechcesz mi dowieść, że Janowa przyzwyczajoną jest do jadania codzień konfitur? — rzekła Zosia drwiącym tonem.
— Dlatego właśnie, że niema sposobności jadać ich nie tylko codziennie, ale i od święta, damy jej, mając dość dla siebie — odparła Kamilka.
— Dlaczegóż nie jada chleba, jarzyn i masła? Wcale bym nie zadawała sobie trudu smażenia konfitur dla jakichś brudasów!
— Nikt też cię o to nie prosi! — wmieszała się Stokrotka do rozmowy — Kamilka tylko na żarty zachęcała cię do pomagania w tej robocie.
— Jeżeli wiśnie są dla nas wszystkich przysłane, to i ja mam swoją cząstkę, zauważyła Zosia. Należy mi się także.
— Nic ci się nie należy — odrzekła Stokrotka — ale ponieważ nie jestem łakomą i skąpą jak ty Zosiu, to masz moje.
— To mówiąc, Stokrotka chwyciła garść wisien i cisnęła niemi w Zosię, która i tak już mocno rozgniewana, wpadła w złość straszną i uderzyła Stokrotkę pięścią w ramię. Kamilka i Madzia rzuciły się, by nie dopuścić Stokrotkę do odwetu i mała dała sobie wytłómaczyć, że niepotrzebnie szukała zaczepki z Zosią, ale ta ostatnia zamierzała odemścić za otrzymaną zniewagę.
— Puść mnie! wołała do przytrzymującej ją Madzi — muszę uderzyć tę zuchwałą dziewczynę tyle razy, ile wiśni rzuciła mi w twarz. Puść mnie, Madziu, bo i tobie się ode mnie dostanie!
Wobec niezwykłego hałasu, panie pośpieszyły przekonać się, co się dzieje w dziecinnym pokoju. Właśnie w chwili, gdy Zosia, odtrącając nogami i pięściami Kamilkę i Madzię, miała się rzucić na Stokrotkę, która stała przerażona, jakby w osłupieniu. Obecność starszych powstrzymała Zosię, czerwoną z gniewu i oczekującą teraz strasznej kary.
Pani Marja zbliżyła się do niej w milczeniu, wzięła ją za ramię i zaprowadziła do pokoju, którego jeszcze Zosia nie znała; a który zwano „pokutniczym“. Tam posadziła winowajczynię za stołem i wskazując jej papier i pióro, rzekła:
— Przesiedzisz tu aż do wieczora, masz mi napisać...
— Ależ to nie ja, proszę pani, to Stokrotka napadła na mnie — przerwała Zosia.
— Milcz i nie odzywaj się kiedy cię nie pytają, odrzekła pani Marja i otworzywszy książkę, kazała przepisać Zosi dziesięć razy jakiś wierszyk zakreślony. Jak się uspokoisz nieco, przyjdę, abyś przy mnie zmówiła modlitwę, dla przebłagania Boga za twą porywczość. Obiad ci tu przyniosą i pójdziesz spać, nie powiedziawszy dobranoc swym przyjaciółkom.
— Powiadam pani, że to nie ja, ale Stokrotka winna — zawołała Zosia porywczo.
— Siadaj i pisz! krzyknęła pani Marja, poczem wyszła z pokoju, zamykając drzwi na klucz i powróciła do dzieci, które opowiedziały jej jak się rzecz miała i dowiedziały się, że Zosia jest na pokucie. Pani Rosburgowa ukarała ze swej strony Stokrotkę i nie pozwoliła jej przyjść na obiad.
— A jednak, mamusiu, Stokrotka miała słuszność, stając w obronie Janowej, a Zosia postąpiła źle, okazując swą pychę — mówiły dziewczynki.
— To prawda moje dzieci, ale nie potrzebnie Stokrotka uniosła się do tego stopnia, żeby aż rzucać w Zosię wiśniami. Mogła w inny sposób przekonać o konieczności wspierania ubogich i okazywania miłosierdzia.
— Zosia nie chciała wcale słuchać tego, co się do niej mówiło.
— Zosia jest źle wychowana i nie nauczono ją litości nad biedakami, ale ma dobre serce i zrozumiałaby, idąc za waszym przykładem, jak postępować należy. Tymczasem wpadła w szał gniewu i obraża Boga swem zachowaniem.
— Niech mamusia pozwoli mi pójść do niej — prosiła Madzia — jestem pewną, że zalewa się łzami i żałuje szczerze swego uniesienia.
— Nie, dziecinko, musi pozostać sama aż do wieczora. Jest jeszcze nadto wzburzona, żeby wysłuchać cię spokojnie. Za godzinę sama pójdę do niej.
Obie dziewczynki były smutne i pomimo, że bawiły się swoimi lalkami, myślały jednocześnie o zajściu pomiędzy małemi przyjaciółkami.
— Co też powie pani Marja? Jaką wyznaczy mi karę? Zapewne dostanę rózgi. Ale co tam! Tyle razy byłam bitą przez macochę, że to już na mnie nie sprawia wrażenia. Lepiej o tem nie myśleć i zasnąć sobie trochę.
Tak rozmyślała Zosia, leżąc z zamkniętemi oczyma, ale sen jakoś nie przychodził. Była wciąż niespokojna i oczekiwała otwarcia drzwi ze wzrastającym lękiem. Wreszcie usłyszała zgrzyt klucza w zamku.
Pani Marja, stanąwszy w progu, ogarnęła wzrokiem nieład w pokoju i rzekła do Zosi głosem spokojnym ale stanowczym.
— Proszę mi to zaraz pozbierać!
Zosia stała teraz oszołomiona, nie zdająca się rozumieć, co się do niej mówi.
— Powiadam ci, zbierz natychmiast te papiery — powtórzyła pani Marja.
Ale i tym razem Zosia nie usłuchała, natenczas pani Marja rzekła:
— Pogarszasz swym uporem swoją winę i karę.
Poczem przywołała Elizę i kazała pokój uprzątnąć, sama usiadła na krześle i przyglądała się, jak kartki podartej książki i zeszytu rozlatywały się na wszystkie strony, zanim udało się pozbierać.
Zosia stała drżąca. Wiele by dała za to, żeby mogła jakoś naprawić swoją porywczość, po co było drzeć w strzępy książkę i łamać obsadkę!... Ale trudno. Co się stało, to nie odstanie.
Pani Marja kazała Elizie przynieść czysty papier, książkę i pióro, usadowiła Zosię przy stoliku i rozłożywszy przed nią książkę, poleciła przepisać dziesięć razy drukowaną stronicę.
— Dostaniesz na obiad tylko chleb, wodę i trochę zupy — powiedziała odchodząc — przedmioty zniszczone musisz odkupić ze swojej pensji, którą otrzymujesz na łakocie i przyjemności. Zamiast bawić się z mojemi dziewczątkami, będziesz spędzać dni w tym odosobnionym pokoju. W ciągu dwugodzinnego spaceru z Elizą nie masz prawa z nią rozmawiać. Jadać będziesz sama. Pozostaniesz na pokucie aż do czasu, gdy uczujesz, prawdziwą i szczerą skruchę, będziesz prosiła Boga o przebaczenie za twoją oschłość dla ubogich, łakomstwo, samolubstwo, porywczość względem Stokrotki i złość niepohamowaną, która cię doprowadziła do zniszczenia wszystkiego, coś miała tu pod ręką. Sądziłam, że zastanę ciebie zupełnie uspokojoną i żałującą za swe winy, ale, niestety, nie zasługujesz na pobłażanie, więc dowidzenia do jutra, moja panienko.
To rzekłszy, zwróciła się ku drzwiom, już brała za klamkę, gdy Zosia rzuciła się ku niej, przypadła do kolan, zatrzymując ją za suknię; okrywała jej ręce pocałunkami i szlochając, mówiła:
— Przepraszam!... Przepraszam!...
Pani Marja patrzyła na nią chwilę, jakgdyby chciała się przekonać, czy żal jej jest szczery, następnie pochyliła się, biorąc Zosię w ramiona i rzekła łagodnie:
— Szczera skrucha wiele przewinień zmazać może, ale ty, dziecko moje, postąpiłaś bardzo źle i nie możesz być zwolnioną od wyznaczonej kary, którą musisz przyjąć w pokorze. Do jutra wieczór nie zobaczysz się z twemi przyjaciółkami i masz wypełnić to wszystko, co kazałam.
— Kara będzie mi słodką do zniesienia, bo chodzi mi tylko o przebaczenie pani — mówiła Zosia pokornie. Byłam zła i niegodziwa, dobroć pani mnie wzrusza, proszę tylko nie gniewać się na mnie!...
Pani Marja ucałowała dziewczynkę, przypominając jeszcze, aby wypełniła zadanie. Na wieczór przyrzekła dać książkę do czytania, poczem wyszła z pokoju, nie zamykając drzwi na klucz. Ten dowód zaufania sprawił na Zosi silne wrażenie. Postanowiła poprawę i czuła wyrzuty sumienia na myśl, że obrazić mogła tak dobrą i zacną opiekunkę.
Eliza przyniosła na tacy talerz zupy, wodę i chleb, mówiąc z uśmiechem.
— Dostanie panienka prawdziwie więzienne pożywienie, ale przegłodziwszy się, wyda się ono bardzo smaczne.
— O tak, moja Elizo, nie jestem i tego warta — zawołała Zosia z westchnieniem.
— Widzę, że panienusia zupełnie już jest zmieniona, a gdyby panienka widziała siebie w złości, to było coś niesłychanego!...
— Strasznie żałuję mego postępku, nigdy się już nic podobnego nie powtórzy — zapewniała Zosia.
Zasiadła do jedzenia. Zupa smakowała jej bardzo, zjadła też z apetytem kawałek chleba i popiła wodą.
Eliza spoglądała na nią litośnym wzrokiem.
— Widzi panienka, jak to nieładnie złościć się i gniewać — zauważyła po chwili — nasze panieneczki nie bywają nigdy karane, chyba za jakieś drobne winy, to też zawsze są pogodne i wesołe.
— Tak, tak, moja Elizo, widzę teraz dobrze tak postępować należy; ale wiesz, co ci powiem? Jeżeli byłam ukaraną przez macochę, stawałam się zwykle jeszcze gorszą, niż przedtem, nienawidziłam macochę, a chociaż pani Marja mię ukarała, kocham ją jeszcze bardziej, obudziła się we mnie chęć być dobrą, żeby i ona mię pokochała.
— Bo macocha karała panienkę z zawziętością, a często może nawet dla kaprysu, nasza pani zrobiła to jedynie dla dobra panienusi i zaraz to odczuć można.
— Masz słuszność, Elizo, zupełnie tak samo czuję — odpowiedziała Zosia i skończywszy z jedzeniem, zabrała się wnet do pisania, następnie czytała trochę.
Zbliżał się wieczór. Zosi było smutno, czas się dłużył zanim nadeszła Eliza, żeby zaprowadzić ją do łóżeczka. Przechodząc koło śpiącej Stokrotki, Zosia ucałowała ją w czoło, jakby prosząc o przebaczenie za swój gwałtowny wybuch.