Dawno przeszła, a zawsze przytomna godzina — Godzina potępienia, upadku, przekleństwa
Wszędzie ze mną — i wszystko mi ją przypomina,
Gdzie lecą — ona za mną — nademną, w około —
Ognistą mi koroną opasała czoło,
Płomienne berło dała, co mi pali dłonie,
I w sercu zapaliła ogień, co tak płonie. Że gdyby piekła nie było.
Toby mógł — dumnych posadzić za karę —
Bo tu się tyle płomieni skupiło!
Męki dzisiejsze, przypomnienia stare,
I przyszłość straszna i wieczność bez końca,
Którą mi mściciel napisał na czole.
Wieczność dłuższa od życia światów, życia słońca
Wieczność! i zawsze męki upodlenia — bóle
Wieczność i zawsze ognista korona Na czole moje włożona —
Będzie mi podłość moją wypiekać na czole
Przypominać żem walczył i walczył daremnie,
Przypominać żem upadł, upadł tak nikczemnie,
Że ręce moje skute, wymierzone kroki,
I ja com miał sługami gwiazdy i obłoki
Będę się zawsze włóczył po téj garści kału
Po téj nędznéj drobnéj ziemi —
Będę z niéj prochy zbierał, pracował po mału, By piekło zaludnić niemi.
Ha! tu na ziemi jeszczem równy z tobą!
Tu się ta walka, którą ci przysiągłem,
W któréj upadłem — toczy lat tysiące,
Toczy sroga, zażarta tak jak była w niebie,
Tu Boże, twoich ludzi odbieram od Ciebie.
Tu serce twe zakrwawię — tutaj jeszcze Boże —
Ja szatan, ja zepchnięty — Ciebie upokorzę —
Patrz! ześléj im syna, co umarł na krzyżu,
Który błysnął im niebem przed oczyma duszy —
A oni jednak ku mnie wyciągają ręce, I wolą wieczność katuszy,
Wolą wieczność w wiecznéj męce,
Niśli teraźniéjszego życia choćby chwilę,
Poświęcić twemu synowi i tobie. ............ Patrz na świat twój Boże, — Podzielmy go na połowę —
Stańmy oba — ty niebo — ja piekło otworzę,
A na brzeg piekła roskosze miodowe — Pusto będzie w twojém niebie, I pójdą wszyscy od ciebie
Twoi to byli słudzy, co z krzyżem na zbroi,
Niegdyś poganów wrogi i szpitalni stróże —
Szli krzyż zatknąć na wschodzie — szli by leczyć rany — O! Twoi to byli, Twoi! Dziś patrz — aż miło, Co się to z nich zrobiło.
Twój krzyż już tylko brudne serca ich osłania, Aby nie widać ich było —
Wzięli miecz w rękę i poszli wojować —
Dla żądzy złota, żądzy panowania —
Świat będą krwawić i ludy mordować —
Bo z bogactwami ich żądze urosły —
Teraz oni swéj dumie nie krzyżowi służą.
Zakon ich ręce nasze wysoko podniosły — Zakon ich — pod Twoim znakiem.
Patrz; ja się w suknię sług twoich ubieram Ażebym lepiéj zwiódł i ułudził —
O! na ziemi, jam prawdziwy Bóg.
Naszéj walce nie koniec był, na dnie upadku,
Z upadkiem mojéj nie straciłem siły —
Wstałem z dna piekieł — mocniejszy, a gniewem
Siłę mą dwoję — siłą gniew rozżarzam.
I walczę teraz na kawałku świata
Walczę znów, walczę jeszcze, walczyć będę,
Wydrę z rąk twoich ziemię i posiędę. Tu na Litwie jam czczony, Lud mi bije pokłony. Nim tobie jednę ofiarę przyniosą Mnie sto ze strachu składają. Bo mnie się boją — a Ciebie — kochają. O! twoja dobroć jest orężem moim — Ten kraj lasów i dziczy Moich tylko sług liczy — Mam kościoły, modły, sługi — Ja — Bóg drugi! Nie — ja pierwszy Bóg ziemi!
Tu jeszcze krzyż twój nie błysnął na Litwie,
A nim tu przyszedł, jam go znienawidził,
Zmięszałem go z orężem i wrogami w bitwie,
Krwiąm go obluzgał i łzami ohydził.
A Litwa moja — bo w krzyżaków ręku —
Krzyż nie jest twojém miłości znamieniem,
Lecz godłem zdrady, boleści wspomnieniem, Niewolą, zniszczeniem.
W ich kościołach, ogień dla mnie się rozpala Dla mnie te lasy wyrosły, Na moim spłoną ołtarzu — Mnie to ich ręce wyniosły —
Z piorunem w ręku ponad ludu głowy, — Ten twój piorun co obłoki W godzinie zemsty przeszywa — I gniew twój krótki im wróży — Dla mnie ofiary wyzywa, Twój piorun nawet mnie służy!
Wszystko moje, na twéj ziemi — Wszystko jest dla mnie narzędziem, A gdy dłużéj walczyć będziem; Tu drugie piekło rękami mojemi Założę na twojego syna świętym grobie.
W własnych twoich kościołach, walkę wydam tobie, I choć ja w piekle — Ty w niebie
Spotkamy się na ziemi i zwyciężę Ciebie —
A ty mnie znowu przykujesz do piekła;
Znów wyrzucisz gdzieś w bezdnie i podepcesz nogą,
Dobrze — lecz jeśli z oka twego łza pociekła —
Ta łza boleści, będzie mi tak drogą
Żebym jéj wielkości i wieczność poświęcił. Zemsta, zemsta jest mną całym — Zemsty pragnę, chodzę, szukam — Dla niej na ziemię zleciałem Dla niéj te prochy — tych ludzi —
Tych robaków podbijam, żeby Cię kąsały Zemsta to ja — to ja cały.
Od téj korony co mi czoło gniecie,
Aż do stóp w piekła zanurzonych toni,
Dla mnie i w piekle i w sercu i w świecie —
Jedna jest tylko myśl dla niéj i o niéj. Tam, w południowym kraju, Gdzie twój krzyż dawno zatknięty — Gdzie jak w twoim raju SpiewająŚpiewają ci — SwiętyŚwięty! I tam ja zasiałem,
Ziarno, które wyrośnie na paszę dla piekła I tam twych sług światem, Wyziewem paszczy szatana! Zamiast miłości i krzyża Dałem w ręce miecz, pochodnie Natchnąłem złością, i gniewem.
Tym piersi moich wyziewem.
Oni za twoją sprawę, moją walczą bronią —
Krew się leje, łzy leją i jęki się wznoszą — Ja się tém poję z roskoszą,
Jak ludzie dźwiękiem lutni, albo róży wonią!
Już więzienia gotowe, już błyszczą łańcuchy, Czarni sędziowie siedzą,
Zemsty i zniszczenia duchy,
I stos czeka gotowy — nim wyrok powiedzą!
A — i tu w Litwie nawracają mieczem, Wszyscy moi — wszystko moje Ziemia i ludzie
W ciężkim po to idą trudzie
Krzątam się pracuję znoję —
Lecz wszędzie, wszystko zagarnę
I ziemia jest, już — będzie jak to piekło czarne
W którém siedzim uwięzieni. Spójrzmy! krzyżacy szepczą Mu pacierze A ich modlitwy do piekieł zstępują — Ich modlitwy piekło bierze, Bo modląc się wojnę knują, I z mieczem w dłoni, Kąpiąc się we krwawym zdroju, Oni, ogłaszają , oni! Boga zgody i pokoju!
Słyszał? dobrze — jam na to bluźnił i narzekał, Abym Go dręczył, abym Mu dopiekał.
Archaniół.
Możeż Boga, szatańska z piekieł dręczyć mowa?
Twój głos jak szumy wiatrów bezsilny podlata Bóg słyszy — cierpi do czasu.
Tyś jest Mu ludzi probierczym kamieniem,
Ci, których zwiedziesz, nie warci są nieba —
Ci, co się oprą szczęśliwi na wieki. Bóg dał im rozum i wolę
I z jednéj strony niebo im otworzył, Z drugiéj piekło położył. Niechaj co zechcą wybiorą,
Bóg posyła mnie do Ciebie,
Ty nad tym krajem rozciągnąłeś skrzydła Ja — będę go bronił.
Czarny duch.
Ty? ty? go będziesz bronił? A jaką bronią? — Nadzieją? Nadzieją, gdy ja roskosze Dumy nasycenie, złoto, Tyle im tyle przynoszę! Cóż ty naprzeciw postawisz?
Krzyż? A wieszże ty co krzyż w Litwie znaczy —
Nie Zbawiciela, nie miłość i zgodę,
— Ale hasło krwi i wojny —
Bo krzyż błyszczy na piersi ich wrogów krzyżaków — Bo krzyż łańcuchem wisi nad ich szyją —
Krzyż! to rękojeść mieczów, któremi ich biją —
Archanioł.
I krzyż nim mała liczba lat upłynie — Będzie znamieniem Bóstwem w ich krainie. Krzyż obali twe świątynie — Krzyż zgruchocze twe ołtarze — Z nim tu z Zachodu przypłynie Pokój i światło —
Czarny duch.
A co ja wiem z przyszłości? Mam zakryte oczy!
Dla mnie czas tyłem zawsze, leniwo się toczy — Ja nic niewiem, w nic niewierzę!
Wyzwał ci — dobrze! Zobaczym co będzie.
Ja w tysiąc kotłów do wojny uderzę —
Wojna! a kto zwycięży, ten kraj ten posiędzie. Ja — albo ty aniele.
Pokój! pokój! im niesiesz i kiedy Mnich uczony, Z moją pomocą, odgrzebał w popiele, Tajemnicę, co ludzi zabije miliony — Co zwalczy siły, oręże połamie.
Ogień, który ja z piekła na ziemię przyniosłem,
Ogień, co dziecku da olbrzyma ramię — Co będzie śmierci i zniszczenia posłem.
Ty paplesz o pokoju — a tam spiże leją I kule leją do boju — Któż cię ułudził nadzieją, Zgody, cnoty i pokoju??
Nie — dopóki ja walczę — wojna nie ustanie
Dopóki będą ludzie, nikt ich nie pogodzi —
Walka się z walki, ze zgody zamięszanie —
Z trupa się żołnierz urodzi.
Słodko im będzie pośród ran i znoju
Dam im wawrzyny — nie będzie pokoju.
Archanioł.
Gdyby ślepo człek słuchał od niebios natchnienia,
Nie byłoby ni kłótni, wojny ni zniszczenia.
Słaby rozumem, słabszy jeszcze wolą.
Często się chyli pod twym tchem zatrutym —
Lecz krzyż uleczy rany co go bolą,
Krzyż błyszczy w niebie nad światem zepsutym —
Wielu pociągnie do Boga i nieba! —
Walczmy szatanie — a w lat półtysiąca
A w tysiąc ujrzym, komu uledz trzeba
Czyja prawica potężniéj władnąca,
Czy twoja z piekieł, czyli Boża z nieba.
Wspomnij na chwilę, kiedyś jeszcze w niebie
Podniósł się hardy i spadł w dno piekielne,
Wspomnij dzień zawsze pamiętny dla ciebie
Co ci kajdany ukuł nieśmiertelne,
I dał ci władze nad wszystkiém złém ziemi.
Dał ci koronę spodlenia i męki —
Wspomnij! schyl głowę przed słowami memi,
uchyl czoło od cięcia téj ręki.
Czarny duch.
Głowę uchylić! Drżyć! ja nieśmiertelny —
Ja pan ziemi — ja! niezgięty!
Ja przed którym się chyli cały świat piekielny
Ja — ja — niezwyciężony?
Archanioł .
Ty duchu przeklęty!
Czarny duch.
Ja! widziałżeś w dniu walki, w dniu upokorzenia Tę głowę pochyloną, lub usta żebrzące? Szatan jak Bóg wasz nigdy się niezmienia Po jego sercu płynie lat tysiące, A serce jego — z kamienia.
Jak kamień twarde i zemstą żarzące,
A usta jego nie będą się modlić —
A głowa jego nigdy się nie schyli —
Czoło nie może pokłonem upodlić —
On upadł, lecz nie jęknął, w wielkiéj owéj chwili Stoi niezwyciężony, choceście go zbili!
Więc walcz — Lecz patrzaj — Widzisz tam na ziemi. Siedzi człowiek w koronie, Co niegdyś pełzał przed bałwany twemi, Dziś olejem Chrystusa namaści swe skronie. Posłów do Rzymu wysyła, I krzyż nad Litwą zatyka.
Patrz — Czyja ręka te cuda zrobiła?
Czyś ty nam wroga zmienił w niewolnika? Z twojéj siły się naśmiewam. Zgniotę oręż twój i ciebie. Trzykroć cię jeszcze wyzywam Ja i twój Bóg na niebie.
Czarny duch.
Dobrze! przyjmuję walkę — Lecz król twój Mindowe Co przedemną zginał głowę — Waszéj korony nie włoży, Bo kto się raz upokorzy Przed ołtarzami szatana, Ten jego został na wieki. Nie — dzień ten jeszcze daleki. Gdy nad Litwą krzyż zabłyśnie —
Przyjmuję walkę — a wojsko aniołów Co się na te ziemię ciśnie —
Zatknie krzyż chyba nad stosem popiołów, Kiedy tu nic nie zostanie — Tylko las i zwierzę w lesie, O! tu moje panowanie — A ten, kto tu krzyż przyniesie, Będzie męczennikiem krzyża. Lecę, wojnę z sobą niosę! Chwilę zgody — co się zbliża, W krwi potok zmienię, w łez zdroje.
Miecz zakonu litewskiej krwi już zakosztował,
I miecz zakonu nie będzie próżnował. Jest iskra dumy w sercach Mnichów zbrojnych, Ja ją rozpalę, rozniecę, I wywiodę niespokojnych, I sam na wojnę polecę.
Jest iskra żądzy bogactwa i złota, Ja ją rozdmucham w ich głowie, Litwa uboga lasy ma i błota Lecz lud ma w sobie, ludem ich ułowię. Jest iskra gniewu w sercach wojowników, Ja ją rozżarzę wspomnieniem, Będzie im słodko wśród jęku i krzyków Słodko się oblać wroga krwi strumieniem. Iskra lubieżna na ich oczach płonie, Ja w wojnie dam im swawolę, Dam im roskosze na Litewek łonie,
Skrycie, ich użyć pozwolę — Wszystkie bezprawia osłonię. Jest iskra sławy i jest żądza chwały — Ja ich do góry podniosę na dłoni, Będzie im klaskał świat cały, I wieńce plótł dla ich skroni. Groty z marmuru wystawię, W księgi zapiszę nieśmiertelne imię — Dam im smak w ludów oklaskach i wrzawie. W bitew szczęku, w bitew dymie, Ja ich wysoko postawię — Ja ich piersiami osłonię — Dam radę, gdy będą padać I wyciągnę ku nim dłonie —
A ty aniele? czémże będziesz władać?
Czy ci w sercu człowieka choć iskra została?
Gdy moje, żądza złota — roskoszy i chwała?
O! nie zwyciężysz — a mnie się zaczyna,
Po wiekach cierpień — zemsty choć godzina.