Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rilla ze Złotego Brzegu |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Księgarnia Czesława Kozłowskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Salezjańska Szkoła Rzemiosł |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Rilla of Ingleside |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zuzanna wywiesiła następnego dnia flagę na Złotym Brzegu i flaga ta powiewała przez cały dzień z okazji, że Włochy przyłączyły się do wojny.
— I w samą porę, pani doktorowo, nim jeszcze zacięte walki rozpoczęły się na rosyjskim froncie. Mówmy, co chcemy, ale ci Rosjanie nie w ciemię bici, a wielki książę Mikołaj potrafi stanąć wszystkim okoniem. Szczęśliwie się złożyło dla Włoch, że stanęły po odpowiedniej stronie, lecz czy dla koalicji jest to wielką zdobyczą, orzeknę dopiero wtedy, gdy bliżej poznam Włochów. W każdym razie Włochy zalały sadła za skórę Franciszkowi Józefowi. Ładny z niego cesarz, jedną nogą stoi już w grobie, a jeszcze morduje ludzi. — I Zuzanna zagniatała chleb z taką energją, jakby gniotła w tej chwili samego Franciszka Józefa, który dziwnym zbiegiem okoliczności popadł jej w ręce.
Władek wczesnym pociągiem wyjechał do miasta, a Nan zaofiarowała się doglądać przez cały dzień Jasia, aby Rilla miała więcej swobody. Bo też była nieludzko zajęta tego dnia, pomagając przy dekorowaniu sali koncertowej i doglądając tysiąca innych rzeczy. Wieczór był prześliczny minio to, że pan Pryor oświadczył, iż „na pewno deszcz będzie“, kopiąc przytem ukochanego psa Maniusi ze złością. Skończywszy dekorowanie sali, Rilla pobiegła do domu, aby się przebrać pośpiesznie. Całkiem nieoczekiwanie wszystko do ostatniej chwili układało się jak najlepiej. Irena na dole odbywała próbę przy akompaniamencie panny Oliver, a Rilla była tak podniecona i szczęśliwa, że nie pamiętała przez cały dzień o zachodnim froncie. Powodem tej radości było uczucie, że jednak usiłowania całych tygodni doprowadziła do najbardziej upragnionych rezultatów. Wiedziała, że znajdą się tacy ludzie, którzy pomyślą, że jednak Rilla Blythe posiada dużo cierpliwości i potrafi najlepiej opracowywać programy koncertowe. Pokazała jednak, co umie! Melodia jakiejś piosenki drżała na jej wargach podczas ubierania. Przyszło jej na myśl, że wygląda bardzo dobrze. Podniecenie wywołało lekki rumieniec na twarzyczce, pokrywający zupełnie nieliczne piegi, a włosy połyskiwały kasztanowatym odcieniem. Czy miała wpiąć w nie kwiat jabłoni, czy też maleńki diademik z pereł? Po chwili zastanowienia zdecydowała się na kwiat jabłoni i wpięła cały pęczek ponad lewem uchem. Teraz ostatnie spojrzenie na nogi. W porządku, miała dzisiaj obydwa pantofle. Pocałowała śpiącego Jasia — jakąż ciepłą, różową, delikatną twarzyczkę miał ten chłopak — i śpiesznie pobiegła zpowrotem do sali. Było już mnóstwo publiczności, wkrótce sala będzie pełna. Koncert Rilli stanowczo miał odnieść sukces.
Trzy pierwsze numery odbyły się doskonale, Rilla znajdowała się w małej garderobie tuż za estradą, spoglądając przez okno i powtarzając jeszcze raz przygotowane do recytacji wiersze. Była zupełnie sama, reszta artystów znajdowała się w obszernym pokoju po drugiej stronie. Nagle uczuła dwoje miękkich nagich ramion opasujących jej talję. Irena Howard złożyła lekki pocałunek na jej policzku.
— Rillo, kochanie, wyglądasz dzisiaj, jak prawdziwy anioł. Dzielna jesteś. Myślałam, że zaciągnięcie się do wojska Władka tak źle na ciebie podziała, że nie będziesz zdolna do niczego, a tymczasem jesteś zimna, jak ogórek. Chciałabym mieć twoje usposobienie.
Rilla stała, jak oniemiała. Nie czuła nawet w tej chwili podniecenia, nie czuła nic. Świat uczuć zasnuł się gęstą mgłą.
— Władek... się zaciągnął.... — usłyszała własny głos, a potem głośny wybuch śmiechu Ireny.
— Jakto, nic nie wiedziałaś? Byłam pewna, że wiesz, bo inaczej nie wspominałabym o tem. Zawsze muszę wtrącić swoje trzy grosze, prawda? Poto przecież dzisiaj jechał do miasta. Zwierzył mi się, wysiadając z pociągu wieczorem. Byłam pierwszą osobą, której to powiedział. Nie jest jeszcze w mundurze, bo mundurów zabrakło, ale za kilka dni mundur dostanie. Zawsze mówiłam, że Władek ma więcej odwagi, niż wszyscy. Zapewniam cię, że byłam dumna z niego, gdy mi powiedział poco jechał do miasta. Ach, kończy się już numer Ryśka Mac Allistera. Muszę uciekać. Obiecałam, że będę także śpiewała w chórze. Ala Clow ma straszny ból głowy.
Poszła — och, dzięki Bogu, że poszła! Rilla była znowu sama z wzrokiem utkwionym w dalekiej przystani Czterech Wiatrów. Uczucie wróciło, ból dotkliwy czuła gdzieś w okolicy serca.
— Nie zniosę tego, — rzekła. Potem przyszła jej straszliwa myśl, że może jednak potrafi to znieść i że jeszcze czekają ją całe lata straszliwych cierpień.
Musi stąd odejść — musi biec do domu — musi być sama. Nie mogłaby wyjść na estradę, nie mogłaby recytować, nie mogłaby przyjmować udziału w dialogach. Swoją nieobecnością może zepsuć cały koncert, ale mniejsza o to, niech się dzieje co chce. Czy to była ona, Rilla Blythe, ta przygnębiona dziewczynka, która jeszcze przed kilku minutami była najzupełniej szczęśliwa? Na estradzie chór złożony z czterech głosów, śpiewał: „Nie oddamy nigdy starej chorągwi!“ — muzyka zdawała się docierać z dalekiej odległości. Dlaczego nie może płakać, jak płakała wówczas, gdy Jim oświadczył, że pójść musi? Gdyby mogła płakać, możeby jej było lżej. Ale łzy się nie zjawiały! Gdzie się podział szal i płaszcz? Musi uciec stąd i ukryć się, jak zwierzę śmiertelnie ranionie.
Czy taka ucieczka byłaby tchórzostwem? Pytanie to pojawiło się nagle, jakby zadał je ktoś inny. Pomyślała o bitwach we Flandrji, o bracie i przyjacielu, siedzących w okopach. Coby oni o niej pomyśleli, gdyby nie spełniła swych obowiązków, obowiązków doprowadzenia do końca koncertu, który przecież sama urządzała w imieniu Czerwonego Krzyża? Ale nie będzie mogła zostać, niemożliwe — co to takiego mama powiedziała, gdy Jim wyjeżdżał? „Gdy kobiety stracą odwagę, mężczyźni odczują lęk“. Ale to... to było nie do zniesienia.
Zatrzymała się w połowie drogi do drzwi, poczem wróciła znowu do okna. Teraz na estradzie śpiewała Irena, a jej piękny głos, jedyna prawdopodobnie zaleta, dźwięczał słodko wśród murów budynku. Rilla wiedziała, że teraz na nią miała przyjść kolej. Czy będzie mogła wyjść tam i odegrać swoją rolę? Głowa ją strasznie bolała, w gardle paliło. Ach, dlaczego Irena powiedziała jej właśnie wtedy, kiedy to powiedzenie nie mogło uczynić nic dobrego? Irena była naprawdę okrutna. Rilla przypomniała sobie teraz, że kilka razy podczas dnia dostrzegała dziwne spojrzenie matki, błąkające się po jej twarzy. Była zbytnio zajęta, aby się zastanowić nad tem. Teraz dopiero zrozumiała. Matka wiedziała, dlaczego Władek wyjechał do miasta, lecz nie chciała jej powiedzieć, dopóki koncert nie minął. Jakaż matka jest delikatna i subtelna!
— Muszę tu zostać i przetrwać do końca, — rzekła Rilla, zacierając skostniałe dłonie.
Reszta wieczoru wydała jej się snem. Ciało jej otoczone było ludźmi, lecz dusza pozostała samotna, torturowana bólem. Odegrała jednak z powagą swą rolę i wypowiedziała recytację bez zająknienia. Włożyła nawet na siebie śmieszny kostjum starej Irlandki i zastąpiła w jednej z komedyjek Maniusię Pryor. W tem wszystkiem jednak, co robiła nie dawała nic z siebie, w recytacjach nie było tego zapału i entuzjazmu. Gdy stała tak przed publicznością, widziała tylko jedną twarz — tę piękną twarz ciemnowłosego chłopca, siedzącego przy boku matki. Widziała tę samą twarz w okopach, widziała tysiące strasznych rzeczy, stojąc na estradzie sali koncertowej, pobladła, z przekrzywionym kwiatem jabłoni za uchem. Między jednym numerem i drugim biegała niespokojnie tam i zpowrotem po małej garderobie. Czyż ten koncert nigdy się nie skończy?
Skończył się wreszcie. Ola Kirk przybiegła i oznajmiła z radością, że w kasie było sto dolarów.
— To dobrze, — rzekła Rilla automatycznie. Potem uciekła od nich wszystkich — o, dzięki Bogu, że wreszcie uciekła — Władek oczekiwał ją przy drzwiach. Wsunął jej rękę pod ramię i w milczeniu wyszli na drogę. Żaby zawodziły swe pieśni, pola tonęły w srebrzystej mgle. Wiosenna noc była piękna i pełna czaru. Rilla czuła że piękno to podwaja jeszcze jej ból. Gotowa była znienawidzieć księżyc na zawsze.
— Wiesz już? — zapytał Władek.
— Tak. Irena mi powiedziała, — odparła Rilla bezdźwięcznie.
— Nie chcieliśmy ci powiedzieć przed końcem koncertu. Gdyś wyszła na estradę, domyśliłem się, że już wiesz. Tak, siostrzyczko, uczyniłem to. Nie mogłem żyć nadal w takich warunkach od chwili, gdy Lusitanja zatonęła. Gdy wyobraziłem sobie te martwe kobiety i dzieci, zatopione gdzieś w otchłaniach morskich, nie mogłem dłużej siedzieć spokojnie. Zapragnąłem otrząsnąć na zawsze pył tchórzostwa ze swoich stóp. Wiedziałem, że muszę to uczynić.
— Tam jest i tak mnóstwo żołnierzy bez ciebie.
— To nie jest argument, Rillo ma Rillo. Idę dla własnego dobra, dla zbawienia własnej duszy. Uczuwałbym dla siebie samego pogardę, gdybym nie zdobył się na to. To byłoby gorsze, niż ślepota, niż wieczne kalectwo, którego się tak lękałem.
— Możesz... zostać... zabity, — Rilla czuła wstręt do samej siebie za te słowa, wiedziała że takie powiedzenie z jej strony było tchórzostwem, lecz wołałaby raczej, aby ją tego wieczoru pokrajano na kawałki.
— „Prędzej, czy później i tak na nas wszystkich przyjdzie śmierć“, — zacytował Władek. — Nie śmierci się boję, powiedziałem ci to już dawno. Można czasami zbyt wielką cenę zapłacić za życie, siostrzyczko. W wojnie tej jest tyle okropności, że pragnę pomóc, aby to wszystko jak najprędzej zmieść z powierzchni ziemi. Będę walczył za piękno życia, Rillo ma Rillo, to jest moim obowiązkiem. Może są obowiązki jeszcze wznioślejsze, możliwe, lecz ten do mnie należy. Życiu i Kanadzie jestem to winien i muszę ten dług spłacić. Rillo, dzisiaj po raz pierwszy od wyjazdu Jima czuję dla samego siebie szacunek. Mógłbym nawet pisać poezje, — zaśmiał się. — Nie mogłem napisać ani jednego siewa od września. Dzisiaj mam serce przepełnione poezją. Siostrzyczko, bądź dzielna, byłaś taka spokojna, jak Jim wyjeżdżał.
— Jest... pewna... różnica, — Rilla przystawała po każdem słowie, aby powstrzymać głuchy szloch. — Kochałam — Jima — oczywiście — ale — gdy on odjechał — myśleliśmy — że wojna — wkrótce się skończy — a ty — jesteś dla mnie wszystkim, Władziu.
— Musisz być dzielna, aby mi pomóc, Rillo ma Rillo. Jestem dzisiaj podniecony — upojony nadzieją zwycięstwa nad samym sobą, lecz przyjdzie może dzień, kiedy będę potrzebował twojej pomocy.
— Kiedy — wyjeżdżasz? — musiała wiedzieć teraz to, co ją najbardziej bolało.
— Dopiero za tydzień. Jedziemy do Kingsport na wyszkolenie. Przypuszczam, że na front wyruszymy około połowy lipca, niewiadomo jeszcze.
Za tydzień — tylko jeden tydzień z Władkiem! Sama nie wiedziała, jak tę chwilę rozstania przeżyje.
Gdy stanęli przed bramą na Złotym Brzegu, Władek zatrzymał się w cieniu starej sosny i pociągnął Rillę do siebie.
— Rillo ma Rillo, w Belgji i Flandrji były takie same czyste i słodkie, jak ty dziewczęta. Ty — nawet ty — wiesz, jaki je los spotkał. Musimy zapobiec takim okrucieństwom, gdy świat ma trwać dłużej... Pomożesz mi, prawda?
— Postaram się, Władziu, — wyszeptała. — Och, będę się starała.
Gdy przylgnęła doń z twarzą przytuloną do jego ramienia, wiedziała już, że tak będzie. Pogodziła się z tym faktem. On musi iść — jej cudowny Władek, ze swą piękną duszą, marzeniami i ideałami. Wiedziała że nastąpi to prędzej, czy później. Widziała, jak to następowało, jak widzi się cień chmury, zasłaniającej coraz bardziej słoneczne pole, nieświadome zbliżającej się burzy. Mimo dotkliwego bólu w sercu, uczuwała jednak dziwną ulgę, uczuwała pocieszenie, które ją samą drażniło. Nikt teraz — nikt wreszcie nie będzie miał prawa nazwać Władka łazikiem.
Rilla nie spała tej nocy. Możliwe, że nikt nie spał na Złotym Brzegu, z wyjątkiem Jasia. Ciało wypoczywało, lecz w duszy rósł ból. Od tej nocy dusza Rilli Blythe stała się duszą dojrzałej kobiety, zdolnej do cierpień, do zniesienia wszystkiego co najokropniejsze.
Gdy wstał blady świat, podniosła się i podeszła do okna. Tuż pod niem rosła wielka jabłoń, okryta wiosennem kwieciem. Władek zasadził ją przed laty, gdy był jeszcze małym chłopcem. Ponad Doliną Tęczy płynęły jasne obłoczki ozłocone wschodzącem słońcem. Nieco dalej błyszczała zimnem światłem jakaś spóźniona gwiazda. Dlaczego na tym świecie, w taki cudowny ranek wiosenny kogoś serce boli?
Rilla uczuła czyjeś pieszczotliwe ramiona opasujące jej szyję. Była to matka, matka o bladej twarzy i szeroko rozwartych oczach.
— Ach, mateczko, jak ty to możesz znieść? — wybuchnęła Rilla głośnym płaczem.
— Rillo, kochanie, od kilku dni wiedziałam, że Władek to uczyni. Miałam dość czasu, aby się przestać buntować i przyzwyczaić do tej myśli. Nie możemy mu stawiać żadnych przeszkód. Ten zew jest potężniejszy i bardziej namiętny od zewu naszej miłości — musiał go usłuchać. Nie wolno nam dolewać goryczy do czary jego poświęcenia.
— Nasze poświęcenie jest większe, niż jego, — szlochała Rilla. — Chłopcy nasi dają tylko siebie, my ich dajemy.
Nim pani Blythe zdążyła odpowiedzieć, Zuzanna wsunęła głowę przez uchylone drzwi, nie troszcząc się nigdy o to, że należy zapukać. Oczy miała czerwone, lecz wypowiedziała tylko zdawkowe zapytanie:
— Czy mam tutaj przynieść śniadanie, pani doktorowo?
— Nie, nie, Zuzanno. Zaraz wszyscy zejdziemy nadół. Czy wiesz, że Władek się zapisał?
— Wiem, pani doktorowo. Pan doktór mi wczoraj o tem powiedział. Sądzę, że Wszechmogący ma swoje powody, skoro pozwala na takie rzeczy. Musimy na to patrzeć z najjaśniejszej strony. Może to go wyleczy wreszcie z tej poezji, — Zuzanna ciągle jeszcze zaliczała poetów i złoczyńców do jednej i taj samej kategorii, — a to teżby była pewna wygrana. Dzięki Bogu, — mruknęła przyciszonym głosem — że Shirley jest jeszcze trochę za młody.
— Czyż to nie wszystko jedno, jeżeli syn jakiejś kobiety pójdzie zamiast Shirleya? — zagadnął doktór, przystając na progu.
— Oczywiście, że nie, panie doktorze, — rzekła Zuzanna z naciskiem, unosząc w górę Jasia, który z błyszczącemi oczkami wyciągał ku niej małe pulchniutkie łapki. — Niech pan mnie nie zmusza do tego, abym wypowiedziała słowa, których zawsze się lękałam. Jestem prostą kobietą i nie potrafię dyskutować z panem, ale wcale nie jestem wdzięczna Bogu za to, że ktoś idzie na wojnę. Lepiej, że idą, niżbyśmy wszyscy mieli dostać się pod opiekę Kaisera, tem bardziej, kiedy mamy po swojej stronie takiego prezydenta, jak Woodrow Wilsona. Hunnów panie doktorze, nie pokonają żadne jego noty. A teraz, — kończyła Zuzanna, tuląc Jasia w ramionach i idąc wolno w stronę schodów, — powiedziałam, co miałam powiedzieć i muszę być dzielna. Muszę mieć przyjemną minę, o ile się tylko na to zdobyć potrafię.