Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga pierwsza/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok dziewięćdziesiąty trzeci |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Granowski i Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Quatrevingt-treize |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dol, miasto hiszpańskie w Bretanii, prowincyi francuskiej, jak wyrażają się stare akta, nie jest miastem, lecz ulicą. Po prawej i po lewej stronie tej wielkiej, starej, gotyckiej ulicy ciągną się domy z filarami, nie pod linię, ale wyskakujące pod kątem lub załamem na ulicę, bardzo szeroką. Reszta miasta jest tylko siecią uliczek, przyczepionych do tej wielkiej środkowej ulicy i zmierzających do niej, jak strumienie do rzeki. Miasto bez bram, bez murów, otwarte i zagrożone wznoszącą się nad niem górą Dol, nie mogłoby wytrzymać oblężenia; ale ulica potrafiłaby się opierać. Przylądki z domów, które można było w niej widzieć jeszcze lat temu pięćdziesiąt, i dwie galerye pod filarami, idące jej brzegiem, czyniły z ulicy tej miejsce do walki bardzo silne i oporne. Ile domów, tyle fortec, które trzeba było zdobywać jedna po drugiej. Stary bazar znajdował się w środku ulicy.
Oberżysta z Croix-Branchard powiedział prawdę. Bój zacięty wrzał w Dol w chwili kiedy mówił. Pojedynek nocny między Białymi, przybyłymi zrana, i Niebieskimi, którzy nadeszli wieczorem, wybuchnął nagle w mieście. Siły były nierówne: sześć tysięcy Białych, a półtora tysiąca Niebieskich; ale równa była zażartość. Rzecz godna uwagi, że półtora tysiąca uderzyło na sześć tysięcy.
Z jednej strony ciżba, z drugiej falanga. Z jednej strony sześć tysięcy wieśniaków z Sercami Jezusowemi na skórzanych kamizelach, z białemi wstążkami przy kapeluszach okrągłych, z dewizami chrześciańskiemi na naramiennikach, ze szkaplerzami u pasa, zaopatrzonych częściej w widły, aniżeli w szable i w karabiny bez bagnetów, wlokących armaty na uprzęży z postronków, źle ubranych, źle wyćwiczonych, źle uzbrojonych — ale zajadłych. Z drugiej strony półtora tysiąca żołnierzy w kapeluszach trójgraniastych z kokardą trójkolorową, we frakach z długiemi połami i szerokiemi wyłogami, z pasami przewieszonemu na krzyż na plecach i piersiach, dźwigającemu ładownicę i pałasz; z krzesiwem o miedzianem ujęciu i z karabinem o długim bagnecie; wytresowanych, zszeregowanych, uległych a dzikich, umiejących słuchać jak ludzie, którzy umieliby rozkazywać, ochotników jak tamci, ale ochotników, ojczyzny w łachmanach zresztą i bez trzewików. Za monarchię, chłopi — błędni rycerze; za rewolucyę — bohaterowie obdarci. A duszą każdego z tych dwóch hufców był jego dowódzca ,u rojalistów starzec, u republikanów młodzieniec. Z jednej strony Lantenac, z drugiej Gauvain.
Rewolucya miewa obok młodych olbrzymich postaci, jak Danton, Saint-Just i Robespier, młode postacie idealne, jak Hoche i Marceau[1]. Gauvain był jedną z takich postaci.
Gauvain miał lat trzydzieści, barki Herkulesa poważne spojrzenie proroka i uśmiech dziecka. Nie palił, nie pił i nie klął. Woził z sobą podczas wojny puzderko tualetowe; bardzo starannie utrzymywał swe paznogcie, ręce i włosy, które były czarne i wspaniałe, w chwilach wypoczynku sam trzepał na wietrze swój mundur kapitański, podziurawiony od i obielony pyłem. Zawsze szalenie w bój się rzucając, nigdy nie był ranionym. Głos jego bardzo łagodny, w stosownych chwilach nagle wybuchał rozkazująco. Dawał przykład jak spać na ziemi, na wietrze w deszcz i śnieg, otuliwszy się w płaszcz i kładąc śliczną swą głowę na kamieniu. Była to dusza bohaterska i niewinna. Szabla w ręku przeobrażała go. Miał ten wyraz niewieści, który straszny jest w bitwie.
Myśliciel przytem, filozof, młody mędrzec, był Alcybiadesem dla tego, kto na niego patrzył, Sokratesem dla tego, kto go słuchał.
W olbrzymiej owej improwizacyi, która się nazywała Rewolucyą francuską, młodzieniec ten stał się natychmiast jednym z wojennych naczelników.
Utworzona przez niego kolumna była czemś podobnem do legionu rzymskiego, rodzajem małej armii kompletnej; składała się z piechoty i kawaleryi, miała swoją przednią straż, pionierów, saperów, pontonierów i zarówno jak legion rzymski miał machiny do pocisków, tak ona miała armaty. Trzy działa z dobrą uprzężą, nadając kolumnie silę, nie odejmowały jej swobody ruchów.
Lantenac był również naczelnikiem wojennym, ale wyższym jeszcze. Był zarazem śmielszym i rozważniejszym. Prawdziwi starzy bohaterowie chłodniejsi są niż młodzi, bo dalsi są od jutrzenki życia; są śmielsi, bo bliżsi grobu. Tak mało mają już do stracenia! Obroty Lantenaca były tak zuchwałe i jednocześnie rozumne. Wogóle jednak i zawsze prawie w tych upartych zapasach starego z młodym, Gauvain brał górę. Było to szczęście raczej, niż co innego. Wszystkie powodzenia, nawet powodzenia straszliwe, są udziałem młodości. Zwycięztwo jest trochę zalotnicą.
Lantenac rozjątrzony był na Gauvaina; najprzód dlatego, że Gauvain go bił, a powtóre, że był jego krewnym. Co mu przyszło do głowy być Jakobinem? ten Gauvain, ten smarkacz, jego spadkobierca, bo margrabia nie miał dzieci, syn siostrzeńca, prawie wnuk! — „Ach! — mówił ten prawie dziadek — niechno go tylko pochwycę, zabiję jak psa.“
Zresztą Rzeczpospolita miała słuszność niepokoić się tym margrabią Lantenac’em. Zaledwie wylądował, już wszystko przed nim drżało. Nazwisko jego biegło wśród powstania wandejskiego jak sznur prochu i Lantenac stał się natychmiast ogniskiem. W rokoszu tego rodzaju, w którym wszyscy wzajem sobie zazdroszczą, a każdy ma swój własny krzak lub parów, nadchodzi ktoś wyższy i zgromadza rozproszonych wodzów, równych między sobą.
Prawie wszyscy leśni dowódcy przyłączyli się do Lantenaca i zblizka, czy zdaleka, byli mu posłuszni. Jeden go opuścił: ten mianowicie, który najpierwszy z nim się połączył, Gavard. Dlaczego? bo był to człowiek zaufania. Gavard znał wszystkie tajemnice i przejął wszystkie plany dawnego systematu wojny domowej, które Lantenac usunął i zmienił. Nie odziedzicza się człowieka zaufania. Lantenac nie mógł obuć trzewika pana de la Rouarie. Gavard przyłączył się do Bonchampa.
Lantenac, jako wojownik, należał do szkoły Fryderyka II-go; potrafił kombinować wielką wojnę z małą; nie chciał ani „masy bezładnej,“ jak wojsko katolickie i królewskie, ciżba przeznaczona do zgniecenia, ani rozsypki po zaroślach i gęstwinach, dobrej żeby drażnić, ale bezsilnej, gdzie idzie o cios stanowczy. Walka geryllasów nie rozstrzyga sprawy stanowczo, albo ją źle rozstrzyga. Zaczyna od uderzenia na rzeczpospolitę, a kończy na zrabowaniu dyliżansa. Lantenac nie rozumiał tej wojny bretońskiej całkowicie na otwartem polu, jak Rochejacquelein, lub całkowicie w lesie, jak Jan Chouan; nie pojmował ani Wandei, ani Szuaneryi; chciał wojny prawdziwej, chciał spożytkować chłopa, ale opierając się na żołnierzu. Chciał mieć bandy do strategii, a pułki do taktyki: uważał te wojska wioskowe, które można natychmiast zebrać, natychmiast rozproszyć, za wyborne do ataku, zasadzki lub niespodziewanego napadu; ale czuł, że są zbyt płynne i wydawały mu się wodą w ręku. Chciał stworzyć w tej wojnie chwiejnej i rozpierzchłej punkt oparcia; chciał dodać do dzikich zastępów leśnych wojsko regularne, które byłoby osią wszystkich manewrów chłopskich. Myśl była głęboka i straszliwa, a gdyby się powiodła, Wandea mogła się stać niezwyciężoną.
Ale gdzie znaleźć wojsko regularne? gdzie znaleźć żołnierzy? gdzie znaleźć pułki? gdzie znaleźć armię gotową? W Anglii; to też Lantenac ciągle o tem myślal, jakby dać wylądować Anglikom. Duch stronnictwa przekabaca sumienie, biała kokarda zasłoniła czerwony mundur przed okiem Lantenaca; o jednem tylko myślał, o zdobyciu jakiegoś punktu nadbrzeżnego i wydaniu go Pittowi. Dlatego to widząc Dol bezbronne, rzucił się na to miasto, chcąc przez nie posiąść górę Dol, a przy jej pomocy opanować pobrzeże.
Miejscowość dobrze była wybraną. Działa na górze Dol obmiatałyby z jednej strony le Fresnois, z drugiej Saint-Brelade; trzymałyby w przyzwoitej odległości statki strażnicze, krążące w zatoce Cancale, i uczyniłyby dostępnemi do wylądowania całe wybrzeże od Raz-sur-Couesnon aż do Saint-Mêloir des-Ondcs.
Chcąc zapewnić powodzenie temu wysiłkowi stanowczemu, Lantenac przyprowadził z sobą trochę więcej niż sześć tysięcy ludzi, wybrawszy co tylko miał najdzielniejszego z pomiędzy band, któremi dowodził, i całą swoją artyleryę: dziesięć śmigownic szesnasto-funtowych, jedną ośmiofuntówkę i połową czterofuntówkę. Zamierzał urządzić silną bateryę na górze Dol na tej zasadzie, że tysiąc strzałów z dziesięciu dział lepiej razi, niż półtora tysiąca z pięciu.
Powodzenie zdawało się pewnem. Było sześć tysięcy ludzi. Obaw ę mogli wzbudzać tylko Gauvain ze swoim tysiącem pięćset ludzi od strony Avranches, i Lechelle od strony Dinau. Lechelle miał wprawdzie dwadzieścia pięć tysięcy ludzi, ale był o dwadzieścia mil ztamtąd. Lantenac zatem spokojny był co do Lechelle’a, mając na swą korzyść wielką odległość przeciwko wielkiej liczbie. Co do Gauvain’a, był on wprawdzie blizko, ale z małą liczbą ludzi. Dodajmy, że Lechelle był niedołęgą i że później pozwolił zgnieść swoje dwadzieścia pięć tysięcy ludzi w landach Croix-Bataille, za co zapłacił samobójstwem.
Lantenac miał więc zapewnione zupełne bezpieczeństwo. Wejście jego do Dol było nagłe i dało się we znaki. Margrabia de Lantenac straszną miał sławę, wiedziano, że jest bez miłosierdzia. Nikt nie próbował opierać się. Strwożeni mieszkańcy pozamykali się w domach. Sześć tysięcy Wandejczyków rozlokowało się w mieście z nieładem wiejskim, prawie jak na jarmarku, bez furyerów, bez kwater wyznaczonych, biwakując na chybił trafił, gotując pod gołem niebem, rozpraszając się po kościołach i rzucając karabiny, by wziąć różańce. Lantenac z kilkoma oficerami artyleryi pośpieszył obejrzeć górę Dol, zostawiając zastępstwo niejakiemu Gouge-le Bruant, który w jego oddziale sprawiał szyk wojenny.
Ten Gouge-le Bruant pozostawił w historyi niewyraźny ślad swego istnienia. Miał dwa przezwiska: „Niebiesko-żerca,“ z powodu dokonywanych przezeń rzezi na patryotach, i Imanus, co znaczy istotę prawie nadprzyrodzoną, w rodzaju „Wilkołaka, “ jako mający w sobie coś niewypowiedzianie strasznego, nieziemską brzydotę i grozę, potworność szatana, satyra, upiora. W części Bretanii zwanej Bocage nie wiedzą już dziś nic o tym Gouge le-Bruant, ani też co znaczy Niebieskożerca; ale mają niewyraźne wspomnienie o Wilkołaku, należące do zabobonów miejscowych. Mówią jeszcze o Wilkołaku w Tremorel i w Plumaugat, w dwóch wioskach, gdzie Gouge-le Bruant pozostawił ślad swej stopy. Byli w W andei różni dzikostraszni ludzie. Gouge le-Bruant był barbarzyńcą. Był to rodzaj kacyka wytatuowanego w krzyże i lilie, na twarzy miał odrażający i prawie nadprzyrodzony odblask duszy, do której żadna inna dusza ludzka nie była podobna. W bitwie był piekielnie odważnym, a potem okrutnym. Było to serce pełne krętych zaułków, zdolne do wszelkich poświęceń, zdolne do wszelkich wściekłości. Czy ten człowiek rozumował? Zaiste, rozumował jak węże pełzają po linii spiralnej. Zaczynał po bohatersku, ażeby dojść do mordów. Niepodobna było dociec, zkąd się brały jego postanowienia, wspaniałe czasem swą potwornością. Zdolny był do wszystkich straszliwych niespodzianek. Dzikość jego była epiczną.
Ztąd to przezwisko bezkształtne „Imanus,“ Wilkołak. Margrabia Lantenac ufał jego okrucieństwu.
W okrucieństwie Wilkołak celował niewątpliwie, nie tak dalece jednak w strategii i w taktyce i margrabia może zbłądził, mianując go swoim polowym. Cokolwiekbądź, zostawił Wilkołaka, polecając mu zastępstwo i czuwanie nad wszystkiem.
Gouge le-Bruant, wojowniczy raczej niż wojskowy, przydatniejszym był do wymordowania klanu, aniżeli do strzeżenia miasta. Porozstawiał jednak grangardy[2].
Wieczorem, kiedy margrabia de Lantenac, obejrzawszy miejscowość pod projektowaną bateryę, powracał ku Dol, nagle usłyszał huk armatni. Dym czerwony wznosił się nad wielką ulicą. Musiał to być jakiś napad niespodziany, wtargnięcie, szturm. Bitwa toczyła się w mieście.
Jakkolwiek niełatwo się dziwił, tym razem osłupiał. Nie spodziewał się niczego podobnego. Kto to mógł być? — przecież nie Gauvain. Nie uderza się w jednego na czterech. Byłżeby to Lechelle? Ale w takim razie co za marsz forsowny! Lechelle był nieprawdopodobnym, Gauvain niemożliwym.
Lantenac przyśpieszył bieg swego konia; po drodze spotykał mieszkańców uciekających. Pytał oszalałych z trwogi. Odpowiadali, wołając: Niebiescy! Niebiescy! i kiedy nadjechał, położenie było już kry tyczne.
Oto co zaszło.
- ↑ Hoche był sierżantem, gdy wybuchła rewolucya, a miał wówczas 21 lat. W 24-ym roku życia był głównym wodzem armii, zwyciężył w wielu bitwach wojska austryackie, uspokoił Wandeę w 1796, potem znów bił Austryaków i umarł po krótkiej chorobie w 1797, mając lat 29. Był jednym z najszlachetniejszych ludzi i łagodną a zręczną polityką przyłożył się do uspokojenia Wandei, tyle przynajmniej, co orężem. — Marceau był z wielu względów Hochemu podobny: dzielny wódz łagodny człowiek umarł-w 27-ym roku życia z postrzału na polu bitwy. Hoche ma pomnik w Wersalu. Marceau w Chartres.
- ↑ Oddziały pilnujące obozu w niejakiej od niego odległości.