<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Ryta
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Bibljoteka Najciekawszych Powieści
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.

Nierychło miał Otocki ujrzeć kochankę.
Nazajutrz rano obudził go przeciągły dzwonek. Zdziwiony wyskoczył z łóżka i pośpieszył do przedpokoju.
Skoro otworzył drzwi, ujrzał dozorczynię, trzymającą w ręku jakiś list. Pochwycił kopertę, i wnet rozpoznał pismo — było skreślone ręką Very.
— Któż to oddał? — zagadnął, zastanawiając się czemu w ten sposób porozumiewa się z nim kochanka, miast zatelefonować, tembardziej, że przez wczorajszy wieczór poszukiwał jej daremnie.
— Oddała panienka, pewnikiem służąca! — odrzekła dozorczyni. — I zara se poszła, nie czekając na odpowiedź...
— Acha...
Powrócił do gabinetu i niespokojnie rozerwał kopertę...
Już pierwsze zdanie wyświetlało zagadkę. Lecz zbladł mocno, kiedy je przeczytał. Sam zaś list nosił datę wczorajszą i brzmiał w następujący sposób:
Kochany!
Gdy otrzymasz ten list, mnie już w Warszawie nie będzie. Wyjeżdżam w nocy, zagranicę. Zdziwisz się może, oburzysz, lub poczujesz do mnie żal, wierzaj jednak... lepiej się tak stało.
Olku! Kochałam cię naprawdę i zostałam ukarana za zbytnią szczerość! Rozbiłam moje szczęście, gdyż tego szczęścia nie chciałam budować na kłamstwie! Wczoraj, przyznaję się, byłam w domu, lecz umyślnie nie chciałam cię widzieć... Czemu? Przemyślawszy raz jeszcze wszystko, powzięłam postanowienie... O, wierz mi! Nie łatwo przyszło mi je powziąć... Kosztowało mnie ono wiele łez i wiele bólu... Lecz obecnie była to dla mnie jedynie tragedja, dla ciebie chwilowa przykrość, o której prędko zapomnisz. Gdybyśmy się związali na zawsze, skulibyśmy tylko łańcuch ciągłych wyrzutów i wymówek. Nie ja cierpiałabym, cierpielibyśmy oboje... a pomiędzy nami zarysowałyby się wciąż niezatarte widma przeszłości.
Olku! Wypowiem szczerze, co mi leży na sercu i niechaj cię to nie obraża. Nie tyś był dla mnie kaprysem, ja raczej pociągnęłam twoją wyobraźnię, jako błyskotliwa zabawka. Nie kochałeś mnie prawdziwie, kochały twoje zmysły i twoja próżność... Podobne uczucie prysłoby rychło, niczem bańka mydlana. Dziwni są zaiste mężczyźni! Jeśli wiedzą, że ktoś wybitniejszy, możny, czy o głośnem nazwisku, odegrał rolę w życiu kobiety, łatwo na to zamykają oczy. Taki kochanek schlebia ich ambicji, i podnosi we własnym mniemaniu! Ileż ja wart jestem — myślą — skoro po nim na mnie chciała zwrócić uwagę! Lecz jeśli o innego mężczyznę chodzi... jakże inaczej wówczas się zapatrują... I tyś postąpił podobnie! Gdym ci wspominała, że szereg artystów, magnatów i bankierów, cieszył się mojemi względami — zawołałeś — „nie mówmy o tem Vero!“ Ależ, kiedy umyślnie, aby cię wypróbować, przez moje usta przecisnęło się wyznanie o Waryńskim, zamilkłeś a twoje milczenie byłą najlepszą odpowiedzią! Toć mogłam ci nic nie mówić o nim, prawda? Mogłam śmiało! Gdyż, nawet, o ileby ci podobną wieść przyniesiono, a ja zaprzeczyłabym, nie uwierzyłbyś, poczytując ją za brudną plotkę... Tymczasem... Tymczasem, chciej zrozumieć! Tamci wszyscy byli mojemi ofiarami, ja zaś ofiarą Waryńskiego. W tym więc wypadku, kiedy zasługiwałam na całkowite uniewinnienie, tyś mnie potępił... lecz nie mówmy o tem, Olku... Po co czynić sobie wymówki, pocóż zatruwać chwile rozstania? Kiedyś, po latach, może się spotkamy! Przyznasz wtedy mi słuszność i przyznasz, że dobrze postąpiłam nie łamiąc tobie i sobie życia, że dobrze uczyniłam, zdobywając się z niesłychanym wysiłkiem na tę rozpaczliwą decyzję... Inaczej? Inaczej, to co dziś przychodzi względnie łatwo zamieniłoby się w przyszłości w wielki dramat. Musiałbyś teraz kłamać udając, że cię ostatnia moja spowiedź nie obchodzi! Kłamałbyś nadal tygodnie, miesiące, kto wie, lata... Lecz wreszcie, długo tłumione podrażnienie, wybuchnęłoby, sprowadzając katastrofę...
Więc... Dobrze się stało, Olku.. Wspomnij chwilami swoją Verę, która cię naprawdę kochała... i może jeszcze kocha... Lecz odejść w porę, jest czasami największym dowodem miłości...
Ale, jeszcze jedno! Dowiedziałeś się, zapewne, będąc wczoraj u Stratyńskich, wszystkiego o „Rycie“! Słusznie zapytać się możesz, czemu nie uprzedziłam cię wcześniej? Słusznie... Tu, znów, z trudem, przychodzi mi wyznanie. Byłam zazdrosna, tak byłam zazdrosna o ciebie! Spostrzegłam, że uczyniłeś duże wrażenie na prawdziwej Rycie, na Stratyńskiej. Sądziłam, że o ile dowiesz się o istnieniu obu „sióstr“, twój stosunek może łatwo zmienić się do mnie... Chciałam ci to powiedzieć dopiero, będąc całkowicie pewna twego uczucia...
Obecnie... Obecnie, jedną z głównych przyczyn, że ustępuję dobrowolnie, właśnie jest Stratyńska... Wiem, że nadal interesuje się tobą bardzo i na tobie jej bardzo zależy. Tajemnicą był dla niej nasz stosunek... O ile tylko zechcesz, da ci Ryta to szczęście, którego ja nie umiałabym zapewnić...
Trudno pisać wyraźniej... Więc, żegnaj na zawsze, Olku...

Vera.

List został, rzekłbyś, niespodziewanie urwany. Spore zaś plamki tuż koło podpisu, świadczyły, iż spadły tam dwie duże łzy.
Otocki westchnął ciężko. Dziwny żal ścisnął go za serce. Opuścił na piersi głowę.
Czy Vera miała słuszność?

Tegoż dnia, w kilka godzin później, prezes Stratyński siedział za biurkiem, w swoim gabinecie.
Pobladła twarz, nosiła ślad niedawnych przeżyć a wielka poprzeczna zmarszczka na czole znamionowała nowe troski.
Stratyński coś pisał. Niełatwo jednak snać szła mu ta praca, bo raz po raz darł zapisane kartki a rozpoczynał nowe.
Znów sięgnął po arkusik listowego papieru i jął kreślić.
„Szanowna pani Vero! Śpieszę podziękować za wyjątkowo życzliwość, okazaną w tak ciężkich okolicznościach. Gdyby nie pani, moja córka...“
Lecz i to go nie zadowoliło.
Zmiął papier i pochwycił inny.
„Droga Vero! — z pod pióra teraz same płynęły wyrazy. — Zapomnijmy o wszystkiem! Wróć do mnie, wróć... Bez ciebie życie...“
Zatrzymał się, nie dokończywszy zdania.
— Piszę same głupstwa, jak zakochany żak! — mruknął. — Tak będzie lepiej...
Pochwycił za słuchawkę telefonicznego aparatu, stojącego na biurku. Miłość starego mężczyzny, przezwyciężyła ambicję. Zdecydował się na czyn, jaki dotychczas poczytywał za poniżenie swej godności.... Zadzwoni do Very, pocznie ją błagać, by zechciała go przyjąć choć na chwilę... Wytłumaczy, może powstrzyma od szaleństwa...
Wymienił numer.
— Zastałem panią? — zapytał, gdy posłyszał głos służącej.
— Pani wyjechała, panie prezesie! — odrzekła, poznawszy Stratyńskiego.
— Wyjechała? — czuł, że zamarło w nim wszystko. — Na długo?
— Zagranicę, wczoraj wieczorem... Zdaje się, na stałe... Mnie zapłaciła, mam zapakować rzeczy i również....
— Zagranicę? — wymówił głucho, przerywając te wyjaśnienia. — Ale dokąd?
— Do Nicei, panie prezesie!... Ale pani nie chce, żeby ktokolwiek o tem wiedział... Nawet pan prezes... Ja tylko... — subretka podkreśliła te ostatnie zdanie, spodziewając się otrzymać od Stratyńskiego hojne wynagrodzenie za swą wiadomość.
— Dobrze... dobrze — mruknął. — Proszę zajść do mnie... Nie pożałuje, panienka...
Odłożył słuchawkę.
Więc wyjechała! Skoro wyjechała, musiało nastąpić zerwanie z Otockim!
Odetchnął.
W tejże chwili do gabinetu prezesa, weszła Ryta.
— Dziecko! — rzekł do niej. — Wstrząsnęły mną ostatnie wypadki! Czuję się źle w Warszawie... Umieściłem wczoraj twą nieszczęsną przyrodnią siostrę w zakładzie obłąkanych, nie grożą nam nowe przykrości, ale bądź co bądź... Pragnąłbym wyjechać zagranicę, odpocząć...
— Kiedy, ojcze?
— Choćby jutro...
— Dokąd?
— Do Nicei!
Po twarzy Ryty przemknął cień niezadowolenia. Plan podobny bynajmniej nie wchodził w jej zamiary.[1]
— Tyle czasu spędziłam zagranicą — odparła — chciałabym tu pozostać... Jedź sam, ojcze... Mamy w Warszawie krewnych, przyjaciół... Ci mną się zaopiekują... Jakoś dam sobie radę...
— Tak, dasz sobie radę! — powtórzył z roztargnieniem a w gruncie może zadowolony, że córka w Nicei nie będzie go krępować. — Skoro nie masz ochoty mi towarzyszyć...
— Przecież nie jedziesz na długo?
— Ach, naturalnie! Parę tygodni, miesiąc...
— Więc widzisz...
Oboje zamilkli, a każde z nich myślało obecnie o Otockim, choć w zgoła odmienny sposób... Ryta sądziła, że pozostawszy w Warszawie, łatwiej uda się jej z nim spotkać — zaś prezes — że znikła najważniejsza przeszkoda na jego drodze...
Och, w jak dziwny sposób spotykają się czasami myśli ludzkie...

Zapewnie czytelnik pragnie się dowiedzieć, jakim był los „fałszywej Ryty“ — właściwie Mary Orano. Zmarła ona, nie odzyskawszy przytomności, po upływie paru miesięcy, w domu dla obłąkanych.

KONIEC!






  1. Przypis własny Wikiźródeł Brakującą linijkę tekstu uzupełniono na podstawie innego wydania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.