Ryta/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ryta |
Podtytuł | Powieść sensacyjna |
Wydawca | Bibljoteka Najciekawszych Powieści |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wypchnięty niemal siłą przez Verę z mieszkania, Otocki znalazł się na ulicy.
Jeszcze niewiele rozumiał, ale wciąż dźwięczała mu w uszach prośba kochanki:
— Pędź do Stratyńskich... pędź natychmiast...
Zatrzymał pierwszą przejeżdżającą taksówkę, rzucił szoferowi adres pałacyku prezesa.
Dopiero w samochodzie postarał się skupić myśli.
Więc ta szalona dziewczyna, która o mały włos nie zastrzeliła Very, nie była Rytą? Sądząc, że zemsta częściowo została spełniona, biegnie obecnie, alby prawdziwą Rytę zamordować? Cóż to wszystko znaczy? Zaiste, oszaleć można! Wprowadzano go wciąż w błąd i padł ofiarą uderzającego podobieństwa? Teraz dopiero pojmuje niezwykłe zmiany w zachowaniu się obu „Ryt“, które za jedną osobę przyjmował. Czemu Vera okłamywała go do ostatka, znając prawdę? Czemu nie uprzedziła, że nieznajoma nie ma nic wspólnego z córką prezesa? Toć tej ostatniej swemi podejrzeniami niechcący parokrotnie przykrość wyrządził. Przeciwnie, starała się wciąż utwierdzić go w mylnem mniemaniu, wmawiając, że to o Stratyńską chodzi!
Ale, w takim razie, kimże jest zbrodnicza dziewczyna? Musi łączyć ją bezwzględnie jakaś tajemnicza nić i ze Stratyńskiemi i z Verą. Nawet prezes wyrażał się wówczas o niej — kiedy Otocki podsłuchał rozmowę — jako o swem dziecku! To zmyliło Otockiego najwięcej! Druga córka? Lecz nikt dotychczas jeszcze nie wspomniał, aby istniały dwie panny Stratyńskie? Jedynie nadmienił pan Tonio, że Ryta ma jeszcze brata, kształcącego się zagranicą! Ach, Tonio...
Tu przyszła na myśl Otockiemu niedokończona z nim na ulicy pogawędka... Tonio wyraźnie użył wówczas słów: „Taka to i córka!...“ Tedy Stratyński posiada drugą córkę, lecz jej istnienie ukrywa, a sprawa ta przedostała się do wiadomości publicznej? Nowa tajemnica?...
Aż poczyna się mącić w głowie...
Wyjrzał przez okno samochodu. Do pałacyku prezesa już niedaleko. Ale... Jeśli przypuszczenia Very były niesłuszne, jeśli awanturnica nie pośpieszyła w tę stronę, jakże niemiłe mu będzie spotkanie się ze Stratyńskim! Stratyński musi żywić żal do niego, że odebrał mu „narzeczoną“... Lecz trudno... Skoro przyobiecał Verze i o życie ludzkie chodzi, spełni swój obowiązek do ostatka...
Teraz śledził uważnie, czy nie dojrzy wyprzedzającego go samochodu. O ile dziewczyna pobiegła na piechotę, przed nią przybędzie! O ile wskoczyła w taksówkę — w chwil parę po niej się zjawi. Chyba się nie spóźni? Zdoła zapobiec zbrodni?... Zresztą Vera miała zatelefonować...
Choć żaden wóz przed nim nie podążał, wzdrygnął się cały...
Znów przed oczami wyobraźni zarysował się obraz. Twarz dziewczyny wykrzywiona złością i nienawiścią i dłoń jej uzbrojona w browning, poszukująca nowej ofiary...
Ach, byle temu przeszkodzić! Byle nie ujrzeć w kałuży krwi prawdziwej panny Ryty, biednej Ryty, o słodkich, chabrowych oczętach.
Za co ta zbrodniarka ją tak nienawidzi? Czemu pragnie wywrzeć na niej swą zemstę? Czemu uważa ją za swego najgorszego wroga wraz z Verą? O, nie zawaha się ona...
— Prędzej... prędzej...
Jeszcze uliczka, którą samochód przemknął błyskawicznie, później zakręt jeden i drugi... Już pałacyk Stratyńskich...
Zdążył na czas, aby ostrzec?
Może! Lecz nie! Widzi, jak od piętrowego domku oddala się taksówka, widocznie niedawno tam przywiózłszy kogoś.
Jednym susem wyskoczył z auta.
— Czy pan odwoził tu jakąś panią? — zagadnął kierowcę oddalającego się samochodu.
— Tak!... — uśmiechnął się w ten odpowiedzi. — Młoda, przystojna... Ale dziwaczka... Wbiegła do pałacu tak raptownie, że prawie przewróciła lokaja...
Więcej Otocki o nic nie zapytywał. Wpadł na schody i nacisnął mocno guzik od dzwonka. W tejże chwili jednak spostrzegł, że drzwi są niezamknięte. Pchnął je — i znalazł się wewnątrz dużego holl‘u.
— Nikogo...
Rozejrzał się dokoła. Zdala dobiegały podniecone głosy.
Więc tam?
Bez namysłu pobiegł szerokiemi, zasłanemi puszystym dywanem schodami na górę, na pierwsze piętro.
Wykrzykniki stawały się coraz wyraźniejsze.
Duży salon, za nim gabinet...
A później...
W rogu gabinetu stała wtulona panna Ryta — „prawdziwa“. Rozpoznawał nawet sukienkę, tę samą, w jaką była ubrana na spacerze. Zasłaniał ją blady, z rozszerzonemi z przestrachu oczami, Stratyński, rozkrzyżowawszy ręce. Pośrodku zaś pokoju, dwóch służących szarpało się z awanturnicą — „fałszywą Rytą“ starając się daremnie odebrać jej browning.
Padały podniecone wołania.
— Zastrzelę... zabiję...
— Trzymaj od tyłu... Ja za rękę...
— Och... Wyrwała się...
— Nie... Mam... mam...
— Puścić...
Wyrwany siłą rewolwer potoczył się po podłodze. Podskoczył doń Stratyński i pochwycił raptownie. Sytuacja została uratowana — niebezpieczeństwo minęło. Otocki odetchnął głęboko. Czuł, jak wielkie krople potu spływają mu z czoła.
— Nareszcie...
Tymczasem awanturnica została obezwładniona całkowicie. Gdy patrzył teraz na nią i porównywał z Rytą, sam sobie się dziwił, że tak łatwo uległ złudzeniu. Ten sam kolor włosów, oczu, rysy, ba, nawet wzrost i głosy podobne. Ale wyraz twarzy... wyraz równie odmienny, jakgdyby się przed sobą miało anioła i demona. Rytę cechuje łagodność i dobroć — tamta jest uosobieniem złości, czy perwersji! Jakże mógł się mylić? Uległ doprawdy sugestji, łącząc te dwie istoty w jedną osobę i tylko dzięki swej „teorji“, że rzekoma Ryta pod wpływem szaleństwa zmieniała się zupełnie, nie zdążył się rychlej zorjentować...
Lecz dziewczyna ta w rzeczy samej jest szalona! Bo oto, gdy te myśli, niczem błyskawice, mignęły w głowie Otockiego, awanturnica jęła wykrzykiwać słowa zupełnie dlań niezrozumiałe, a oczy jej, w których widniał obłęd, spoczęły na nim dziko.
— Józek... mój Józek... przyszedł! — zawołała, nie poznając pisarza, kompletnie nieprzytomna — przyszedł, żeby uwolnić od łajdaków... Bij ich... Będziesz moim mężem... Zastrzeliłam Verę... Zastrzelę Rytę... Wszystko zdobędziemy... No... pomagaj Józek...
— Okropne!... — szepnął, widząc, że postradała zmysły.
Istotnie, stan jej nie mógł budzić żadnych wątpliwości. Nerwowe podniecenie, doprowadzone do ostatecznych granic, w którem żyła oddawna, przeszło w obłęd całkowity, w atak furji...
— Precz! — dziko rozbrzmiewał głos dziewczyny, podczas gdy czyniła rozpaczliwe wysiłki wydobycia się z rąk trzymających ją służących. — Jam tu pani!... Ja rządzę!... Macie się słuchać!... Oni nie żyją... Matka... Zemsta!... Kochanek... Mój kochanek... Oprawcy... Psy... Precz...
Prezes, na którego twarzy zarysował się ból wielki, dał znak służącym.
— Wyprowadzić do sąsiedniego pokoju! — rozkazał. — Trzeba ją będzie związać! Natychmiast zawiadomię lekarza...
Wyszedł pierwszy, a wślad za nim podążyli służący, wynosząc siłą wciąż szarpiącą się dziewczynę.
Otocki pozostał sam na sam z panną Rytą. Prezes w zamieszaniu nie zwrócił nań uwagi.
Ponieważ scena, jakiej był świadkiem, uczyniła na pisarzu niezwykle przykre wrażenie, a obecność jego stawała się zbyteczna, zamierzał, skłoniwszy się przed Rytą, opuścić natychmiast pałacyk Stratyńskich.
Lecz panna, która jeszcze nie zdążyła ochłonąć z przestrachu, wyszeptała:
— Proszę zaczekać chwilę...
— Nie chciałbym być intruzem...
— Przeciwnie!.... Tyle rzeczy mam panu do powiedzenia! Zresztą... Wprost boję się pozostać sama... A ojciec...
Dreszcze wstrząsnęły jej ciałem. Otocki pojął, że lęka się samotności, po niedawnych przejściach, gdyż prezes zajęty jest gdzieindziej, a wciąż dobiegające okrzyki szalonej nadal napełniają ją obawą. Choć niezbyt radowało go spotkanie ze Stratyńskim, który lada chwila mógł powrócić, nie mógł postąpić inaczej, niźli zastosować się do prośby panny.
— Chętnie dotrzymam pani towarzystwa! — odrzekł niezbyt szczerze.
Pocieszała tylko pisarza myśl, że zapewne natychmiast posłyszy rozwiązanie tylu dręczących zagadek. Ona, jakgdyby odgadując, co się w nim działo, oświadczyła:
— Oto tajemnica, o której wspominałam panu przed paru godzinami... Sądziłam, że ją w innych okolicznościach wyjaśnię... Lecz moja siostra...
Więc jej siostra!
Otocki niecierpliwie oczekiwał na dalszy ciąg zwierzeń, gdy wtem przerwał je telefoniczny dzwonek. Ryta nerwowo pochwyciła słuchawkę.
— Hallo? Ach, to pani, pani Vero...
Telefonowała „grzesznica“, wielce zaniepokojona. Pragnęła się dowiedzieć, czy dziewczyna istotnie pobiegła do Stratyńskich i czy cała historja zakończyła się szczęśliwie.
Ryta opowiedziała jej krótko przebieg wypadków.
— Obezwładniono biedaczkę — kończyła swą niewesołą opowieść — i rychło znajdzie się w domu zdrowia... Dawno powinna była się tam znaleźć, gdyby nie obawa skandalu i nie na nasze dobre serce... Toć i pani była temu przeciwna... Ale... ale... pani Vero! Nie wiem, jak mam dziękować... Pani poprzednie ostrzeżenie uratowało wszystko!... I to w takiej chwili... Wszak do pani strzelała! Lecz tu... nie udało się jej zrobić użytku z broni!... Służba była przygotowana i choć na dole przewróciła lokaja, poradzono sobie z nią szybko... Okropne!... Straszne!... Trzęsę się cała!... Raz jeszcze dziękuję!... Pani właściwie zawdzięczam życie!... Ojciec, skoro się uspokoi, również osobiście podziękuje!... Czy jest pan Otocki? Jest... Mam go prosić do telefonu?
Zkolei Otocki pochwycił za słuchawkę. Lecz zanim zdążył się odezwać, aby upewnić Verę, że niezadługo do niej powróci, już przerwano połączenie.
Nie będzie się łączył powtórnie — napewno domyśli się sama.
Tymczasem Ryta raz jeszcze powtórzyła.
— Pani Verze zawdzięczam życie! A i pan taki dobry, że tu pośpieszył na pomoc... Dobry... bardzo dobry... Nigdy o tem nie zapomnę!...
W odpowiedzi mruknął coś niezrozumiale. Niewiele było jego zasługi, że zmuszony prawie przez kochankę, znalazł się w pałacyku Stratyńskich.
— Winnam panu teraz wyjaśnienie! — rzekła, nawiązując do przerwanej rozmowy. — I rada jestem, że to wyjaśnienie natychmiast nastąpi... Aczkolwiek, po scenie, jaką pan widział, przestał pan napewno przypuszczać, że jestem tą samą osobą, która u niego noc spędziła, pragnę wszystko wytłumaczyć ostatecznie.
Zamienił się cały w słuch.
— Domyśla się pan więc, że ta biedaczka jest moją siostrą.
— Siostra? — przerwał, nie mogąc się powstrzymać od wykrzyknika. — Pocóż ukrywano tak starannie jej istnienie?
— Wnet pan zrozumie! Siostrą, ale przyrodnią!... Właściwie nieślubnem dzieckiem mojego ojca...
— Ach....
— Oczywiście, muszę obecnie poruszyć sprawy bardzo drażliwe i bardzo poufne... Wzdragałam się to uczynić dotychczas, tembardziej, że byłam związana danem ojcu słowem....
W milczeniu skinął głową. Ona, jakby z zażenowaniem, jęła opowiadać.
— Ojciec, przed ślubem z moją matką, utrzymywał bliski stosunek z pewną artystką... Występowała ona na scenkach różnych kabaretów, pod pseudonimem Mary Orano...
— Ta słynna awanturnica! — znów zawołał, uderzając się w czoło, bo na myśl mu przyszło wspomnienie. — Przezwana „szaloną Mary“? Czytałem w pismach, że miała ona mniej więcej przed rokiem pozbawić się życia, w przystępstwie szaleństwa...
— Tak! Ta sama! Moja przyrodnia siostra jest jej córką. Również ma na imię Mary, niestety skłonność do obłędu, odziedziczyła po matce... Tylko, że poznaliśmy się na tem za późno...
Pochłaniał jej słowa, coraz bardziej zaintrygowany.
— Kiedy Mary przyszła na świat, pani Orano koniecznie pragnęła, aby mój ojciec ją poślubił. Możliwe, że byłby tak postąpił, chcąc dać dziecku nazwisko, gdyby go nie zraziły wybryki artystki i jej dziwaczne postępowanie...
Panna Ryta, opowiadała dalej. Znać jednak było, że wielką przykrość sprawiają jej te zwierzenia, tyczące się życia prezesa.
— Skończyło się więc na tem, że ojciec wyznaczył pani Orano znaczną rentę, a ta, otrzymawszy większą sumę pieniężną, opuściła kraj, wraz z córeczką i długo nie odzywała się do ojca. Dochodziły tylko wieści o różnych jej wybrykach i przygodach, co martwiło go szczerze, ze względu na wychowanie mojej biednej siostry...
Znów przez głowę Otockiego przebiegło mętne wspomnienie o niewyraźnych procesach, w jakie była uwikłana awanturnicza artystka i przestawał się dziwić, że rzekoma Ryta mogła się posuwać do podobnych ekscesów, wychowana przez niegodną matkę.
— Długo nie odzywała się do ojca — powtórzyła Stratyńska — dając dopiero o sobie znak życia przed paru laty... Nie sama a przez córkę... Mnie powtórzył ojciec tę całą historję niedawno i wtedy dopiero dowiedziałam się o istnieniu Mary, a wnet panu stanie się jasne, dla czego tak postąpił. Lecz nie odbiegajmy od tematu... Zaczęła więc Mary pisywać listy do ojca, nibyto pokryjomu, prawdopodobnie jednak w porozumieniu z matką... Pisała, że zna tajemnicę swego pochodzenia, że warunki, w jakich żyje czuje się strasznie nieszczęśliwa, że jest już panną dorosłą a nie ma kto się nią zaopiekować... jednem słowem, dawała do zrozumienia, że jeśli nadal pozostanie pod wpływem nienormalnej i zepsutej matki, prędzej czy później musi się zmarnować.
— Co za spryt! — zauważył.
— List ten wywarł na ojcu głębokie, oczywiście, wrażenie... Był on wówczas wdowcem, nasza matka umarła przed wielu laty, my... to jest mój brat i ja, wychowywaliśmy się w Szwajcarji... Wyrzucał on sobie wciąż, że z panią Orano postąpił może niewłaściwie, że powinien był większą opieką otoczyć swoje dziecko... Przerażeniem przejęła go myśl, że stoczy się ono w błoto... Pośpieszył na list odpowiedzieć, wyznaczając Mary spotkanie...
— Spotkanie...
— Pani Orano bawiła wówczas wraz z Mary w Warszawie. Mary miała jakoby gdzieś ukończyć jakąś pensję, uczęszczać na jakieś kursa... Wszystko nie prawda. W rzeczy samej nie otrzymała żadnego wykształcenia a matka jej, nie wpoiwszy w nią żadnych zasad moralnych, ledwie nauczyła czytać i pisać....
— Co za matka!... — zawołał z oburzeniem.
— Spotkanie istotnie rychło miało miejsce! — ciągnęła panna Ryta dalej swą opowieść. — A Mary potrafiła się tak ułożyć, tak udać biedną, nieszczęśliwą ofiarę, że ojciec wyszedł poruszony do głębi... Postanowił ją odebrać pani Orano za wszelką cenę. Zdaje się, tylko o to im chodziło, bo artystka zgodziła się na zrzeczenie wszelkich praw do córki, o ile ojciec dodatkowo wypłaci znaczną sumę...
— Ach...
— Otrzymawszy jednak tę sumę, miast Mary pozostawić, jak było umówione w Warszawie, zabrała ją i obie natychmiast wyjechały do Paryża. Tłumaczyła później Mary, iż matka użyła względem niej niemal przemocy... Obecnie przypuszczam, że działała ona zgodnie z matką, chcąc zdobyć pieniądze.
— Co za przewrotność!
— Ojciec mój, oburzony do głębi, a wciąż będąc przekonany, że Mary jest biedną ofiarą, pośpieszył za niemi do Francji, zamierzając nawet przy pomocy władz uwolnić dziewczynę z pod złego i przewrotnego wpływu...
— Tak...
— Ukryły się one w Paryżu dobrze... Lecz nie należy zapominać, że pani Orano była kobietą nietylko ostatecznie zepsutą, ale jednocześnie i nienormalną... Rozrzucając pieniądze, wyszantażowane od ojca pełnemi garściami, po różnych spelunkach, nagle pewnego dnia, niewiadomo dla czego, w jakimś podrzędnym hoteliku odebrała sobie życie, wystrzałem z rewolweru...
— Narobiło to porządnego hałasu! — mruknął Otocki. — Przypomniano sobie o pani Orano i wszystkie pisma z lubością wywlekały na światło dzienne jej awanturnicze dzieje. Stąd pamiętam tę historję. Podobno przyczyną tragicznego wypadku miała być zawiedziona miłość podstarzałej, czterdziestoparoletniej hetery do jakiegoś niebieskiego ptaka, który ją okradł i uciekł... Dziwne koincydencje!... Lecz prasa nic nie wspominała o córce?
— Bo ojcu udało się skandal zatuszować i wymóc na reporterach, aby jego nazwisko, ani też osoba Mary, nie zostały wciągnięte do tych brudów...
— Teraz pojmuję...
— Bawił przecież w Paryżu. Przeczytawszy o wypadku, pośpieszył natychmiast na miejsce i wziął Mary pod swoją opiekę...
Otocki pokiwał głową. Wszystko poczynało się zarysowywać jasno.
— Wziął Mary pod swoją opiekę? — powtórzył.
— Działo się to mniej więcej przed rokiem — odrzekła. — Mary zamieszkała wraz z ojcem. Była pozornie przybita, pokorna, nieszczęśliwa. Tłomaczyła swą ucieczkę z Warszawy tem, że matka ją wywiozła siłą, że mimo wszystkiego, była to matka a ona przewidując jej szaleństwa, chciała im przeszkodzić, nie mogła tylko skomunikować się z ojcem. Tłomaczenie to, o tyle było prawdopodobne, że do Polski w tym czasie nadszedł jej list, coprawda bez adresu, a ojciec wyjechał do Paryża.
— Bardzo sprytnie.
— Jednem słowem, zdobywała ona na ojca wpływ coraz większy i poczynał się on do niej coraz bardziej przywiązywać. Chciał uznać ją za swe prawowite dziecko i zrównać we wszystkiem z nami, jakby pragnąc wynagrodzić jej krzywdy, w jego mniemaniu, dotychczas poniesione. Nie zawiadamiał nas jednak o niczem, widocznie, krępując się jeszcze. Nadmienił tylko w listach do mnie, że po powrocie do Warszawy, co właśnie obecnie nastąpiło, oczekuje mnie duża niespodzianka, a jako dobre dziecko, będę musiała się zastosować do jego prośby, którą mi osobiście zakomunikuje. Miało to oznaczać, że uznam również Mary za siostrę i nasz stosunek stanie się serdeczny.
— Więc to tak było! — zauważył Otocki, gdyż najbardziej właśnie dziwny wydawał mu się stosunek obu sióstr. — Więc pani do ostatniej chwili nic nie wiedziała o istnieniu Mary?
— Dowiedziałam się dopiero przed tygodniem! — odparła. — Wnet pan się dowie, w jakich okolicznościach! Proszę spokojnie posłuchać do końca, a wszystko stanie się panu zrozumiałe...
— Ledwo hamuję niecierpliwość...
— Powtarzam, ojciec wyraźniej nic w listach nie pisał. Zaciekawiały mnie bardzo te aluzje, nie śmiałam jednak więcej nalegać, tembardziej, że wszelkie moje wzmianki na ten temat, ojciec zbywał milczeniem, zaznaczając, że rychło wszystkiego się dowiem... Tymczasem Mary powzięła zamiar...
— Zamiar?
— Widząc, że ojciec staje się coraz serdeczniejszy, pragnąc wynagrodzić winę jakoby względem niej popełnioną, postanowiła zawładnąć nim całkowicie, nas spychając na dalszy plan. Może i byłoby jej się to udało, gdyż byliśmy daleko, ojciec widywał nas rzadko, a ona znajdowała się z nim wciąż przez szereg miesięcy. Zresztą, starsza o parę lat odemnie i daleko sprytniejsza, umiała wkraść się w łaski ojca, pokrywając brak wykształcenia pewną towarzyską ogładą, nabraną przy matce. Ojciec — jak to teraz dopiero mi opowiadał — dumny był nawet z równie miłej i eleganckiej córki. Otóż powtarzam, zamiarem Mary było zająć w rodzinie pierwsze miejsce, mieć we wszystkiem decydujący głos i przy tej sposobności wymóc na ojcu, aby jej przeznaczył znaczną część majątku. Intrygę prowadziła niezwykle zręcznie, odgrywając komedję wielkiego przywiązania do ojca i gdyby...
— Gdyby nie spotkanie z panią Verą, zapanowałaby nad nim niepodzielnie.
— Najzupełniej. Choć właściwie sama jest sobie winna, a raczej pod wpływem wielkiego rozdrażnienia, wywołanego decyzją ojca, po raz pierwszy poczęło się objawiać jej szaleństwo...
— Obłęd dziedziczny! Nie ulega to najlżejszej wątpliwości.
— Niestety! Jak panu wiadomo — tu Ryta znów jęła mówić z pewnem zażenowaniem. — Mój ojciec zainteresował się bardzo w Paryżu panią Verą i stała się ona nawet jego oficjalną narzeczoną.
Otocki mruknął coś niezrozumiale. Wyczuwał, że dzięki szybkiemu biegowi wypadków panna Ryta nie jest powiadomiona o nowej decyzji Very i o zerwaniu z prezesem. Nie uważał za stosowne obecnie wyprowadzić z błędu Stratyńskiej.
— Początkowo — opowiadała dalej — Mary przyjęła wiadomość o znajomości ojca z panną Verą pozornie spokojnie. Ale, w gruncie, była przejęta do głębi. Sądziła, zapewne, że pani Vera odbierze jej w sercu ojca miejsce z takim trudem zdobyte, że wszystkie plany rozsypią się w niwecz, i że ona, córka pozbawiona jeszcze praw, zamieni się w zwykłego kopciuszka... Nie dając jednak nic poznać po sobie, postarała się zbliżyć do pani Very. Oczywiście, aby poznać jej tajemnicę, bo jak zapewne pan słyszał — tu Ryta zaczerwieniła się nieco — w Paryżu krążyło o pani Verze wiele złośliwych plotek...
— Grzesznica o krwawych ustach! — bąknął, uśmiechnąwszy się lekko. — I o tem pani wie?
— Sama pani Vera mi powtórzyła!... Lecz wracajmy do tematu. Mary więc poczęła zbierać „informacje“ o pani Verze a gdy wydało się jej, że posiada wielce obciążający materjał, zjawiła się z tem u ojca. Ojciec rozgniewał się bardzo i zabronił Mary raz na zawsze wtrącać się do nieswoich spraw. Te szczegóły posiadam również od pani Very... Ale wtedy dopiero objawił się prawdziwy charakter mojej przyrodnej siostry. Urządziła parę takich dzikich scen ojcu, że ten przeraził się nie na żarty. Poznał, że całe jej dotychczasowe postępowanie było komedją, że w rzeczy samej odziedziczyła wszystkie najgorsze skłonności po swej matce, począł nawet podejrzewać, że jest nienormalna. Odsunął się więc od Mary, co ją tylko wprawiło w jeszcze większe rozdrażnienie i złość...
— Pod wpływem tego rozdrażnienia — zauważył Otocki — potęgował się w niej obłęd... i chęć zemsty...
— Słusznie! Nie wiedział więc ojciec, co z nią począć. Nie chciał umieszczać w zakładzie dla nerwowo chorych, bo do ostatniej chwili zarówno on, jak i my wszyscy nie wierzyliśmy w jej szaleństwo, przypuszczając raczej wyjątkowo przewrotność... Zamierzał natomiast wydać Mary za mąż, wyznaczając jej znaczny posag, lecz kandydata odpowiedniego nie było. Pani Vera wspominała wprawdzie o swoim kuzynie Waryńskim, lecz niezbyt spodobał się on ojcu...
— Ach, Waryński! — wycedził przez zęby Otocki, wzdrygnąwszy się na wspomnienie o nienawistnym „buldogu“, stwierdzając raz jeszcze, że o bardzo wielu sprawach panna Ryta nie była należycie poinformowana.
— W tymże czasie, działo się to zgórą miesiąc temu ojciec, z powodu przeróżnych interesów, musiał powrócić z Paryża do kraju... Wraz z nim przyjechała pani Vera. Zabrał, oczywiście i Mary, ale lękając się ciągłych scen i awantur, nie pozwolił jej zamieszkać z sobą w Warszawie, a umieścił w majątku, który posiadamy w Kutnowskiem...
— Nareszcie rozumiem! — zawołał uderzając się w czoło.
Teraz dopiero stawało się jasne, czemu wieść o „drugiej Stratyńskiej“ nie dotarła do stolicy.
— Mary spędziła tam zaledwie trzy tygodnie. Na kilka dni przed moim powrotem z zagranicy, zjawiła się ona niespodzianie w Warszawie u ojca, pokorna i rzekomo skruszona. Ojciec ucieszył się bardzo, sądząc, że żałuje swego postępowania i opanowała swój nieokiełznany charakter. Wszystko to było, rzecz prosta, zwykłą komedją, mającą na celu odzyskanie choć częściowo zaufania ojca. Pragnęła wyłącznie uśpić jego czujność, aby swobodnie pochwycić biżuterję i papiery, jakoby kompromitujące Verę.
— Ależ w tych listach nic nie znajdowało się kompromitującego! — wyrwało mu się mimowolnie.
— Zna pan ich treść? — spytała ze zdziwieniem. — Ja jej nie znam! Sądząc jednak z lęku ojca, przypuszczam, że wykorzystane złośliwie, mogły wywołać porządny skandal.
Otocki poczuł, że niepotrzebnie się wygadał.
— I ja nie znam! — jął się wykręcać, zaczerwieniwszy się mocno. — Tylko sądzę, że pani Vera...
Na szczęście, Ryta, podniecona opowiadaniem, nie zauważyła zmieszania pisarza.
— I ja sądzę — rzekła — że pani Vera nie mogła w swem życiu popełnić nic bardzo złego. Że nie musiały być te papiery znów tak dalece straszne, najlepszy dowód, iż Mary usiłowała dokonać u niej włamania, poszukując czegoś jeszcze... Ale rzecz najbardziej błaha, podana do wiadomości publicznej w sposób przewrotny, może sprowadzić skutki niemiłe. Mniejsza z tem. Udało się więc Mary spełnić swój plan... Wykradła z kasy ojca dokumenty i biżuterję. Biżuterja ta częściowo stanowiła jej własność, gdyż należała do jej matki i ojciec przechowywał ją tylko. Reszta to były nasze klejnoty. Zabrawszy papiery i kosztowności, uciekła z domu, a obawiając się pogoni — zresztą słusznie, bo na skutek zlecenia ojca jął ją poszukiwać Waryński — postanowiła dobrze się ukryć... Dalszy ciąg pan zna.
— Niestety! — odparł. — Od tej chwili wplątany zostałem w labirynt tajemnic, z którego dopiero pani obecnie mnie wyprowadza!
— Teraz — wyjaśniała dalej — muszę panu opowiedzieć o sobie! Przybyłam do Warszawy w przeddzień zebrania u pani Very, czyli już po ucieczce Mary, nie wiedząc oczywiście o niczem. Ojciec, przestraszony obrotem, jaki przybrała cała sprawa, nic w listach o „siostrze“ nie nadmieniał. Zastałam go przygnębionym i smutnym. Kiedy zaczęłam zapytywać, czemu właściwie przypisać podobny stan ducha, nie dał wyraźnej odpowiedzi, jak również nie dał odpowiedzi, co oznaczały wzmianki, o „niespodziance“. Odparł tylko, że rychło o wszystkiem się dowiem i że niespodzianka, zamieniła się w bardzo niemiłą niespodziankę. Zaintrygowana, a jednocześnie niespokojna nie śmiałam nalegać. Dopiero nazajutrz, wieczór, u pani Very, przyniósł rozwiązanie. Spotkałam pana. Jął pan do mnie przemawiać w tak dziwny i zagadkowy sposób, że byłam zdumiona. Że znamy się, o jakiejś walizce. Z początku sądziłam, iż szanowny autor wychylił zbyt wiele lampek wina i w oczach mu się troi.
— Istotnie! — zawołał z uśmiechem — Mogłem sprawić wrażenie pijaka!
— Lecz później, gdy jęłam tę całą scenę opowiadać ojcu, i pani Verze, uderzyło mnie ich zmieszanie. Szczególniej zaniepokojony był ojciec. Wreszcie na skutek moich usilnych próśb, wyznał mi wszystko. Wówczas z jego ust i od pani Very dowiedziałam się tych szczegółów, które panu obecnie powtarzam. Zażądano odemnie słowa, że do czasu nikt się o tem nie dowie i przed nikim się nie wygadam. Ponieważ pani Verze udało się w przeddzień odebrać Mary żółtą torbę w cukierni...
— Tą „cukiernią“ było moje mieszkanie! — stwierdził ironicznie w duchu, wspominając w jaki sposób walizka istotnie odzyskana została.
— Ponieważ odebrano Mary walizkę, zawierającą dokumenty i biżuterję, ojciec sądził, że będąc pozbawiona możności szantażowania papierami, jakoteż otrzymania za klejnoty pieniędzy, rychło ukorzy się, do domu powróci lub w dyskretny sposób uda się ją sprowadzić. Rachuby te zawiodły.
— Nazajutrz panna Mary — dodał — w towarzystwie jakiegoś draba złożyła „wizytę“ w mojem mieszkaniu...
— To było straszne, okropne. Prawdziwy cios dla ojca. Jego córka złodziejką, włamywaczką. To przeklęte podobieństwo. Tembardziej, że już wiedzieliśmy, że przedstawiła się ona panu, jako Ryta Stratyńska i aby więcej nam dokuczyć, obstalowała sobie nawet bilety wizytowe z mojem imieniem i nazwiskiem, gdyż parę podobnych znaleziono w walizce.
— To właśnie najbardziej wprowadzało w błąd.
— Telefonował pan natychmiast do pani Very. Ja wraz z ojcem znajdowałam się tam przypadkowo. Zmuszono mnie niemal, abym podeszła do telefonu i udając wesołą, zaprzeczyła wszystkiemu. Wyczułam jednak z pańskiego tonu, choć wydawało się fizycznem niepodobieństwem, bym mogła się znaleźć w dwóch miejscach naraz, że niezbyt pan uwierzył temu świadectwu.
— Przyznaję — zawołał — przypuszczałem wszystko! Przypuszczałem jakąś zmowę pomiędzy panią a panią Verą. Przypuszczałem, że natychmiast po włamaniu rzekoma Ryta udała się do niej i pani Vera, na skutek prośby prezesa, ją osłania. Tylko nie mogło pomieścić mi się w głowie, iż pani i jej siostra były różnemi osobami.
— Widzi pan! Zrozumiałam doskonale... Ledwie też zakończyliśmy naszą rozmowę, wybuchnęłam płaczem, błagając ojca, aby nareszcie wyświetlił straszne nieporozumienie. Prosiłam by zarządził natychmiastowe poszukiwania Mary, choćby przez policję i osadził ją w domu zdrowia, gdyż jeśli postępuje w taki sposób, musi być nienormalna. Ojciec wraz z panią Verą zaczęli mnie uspakajać. Twierdzili, że przedsięwzięto wszelkie środki, aby moją nieszczęsną siostrę odnaleźć i lada chwila wszystko skończyć się musi. Wówczas chciałam, aby panu wyjaśniono tajemnicę. Lecz i temu sprzeciwił się ojciec. Mniemał, że bądź co bądź jest pan człowiekiem obcym, może pan nie zachować tajemnicy, wybuchnie skandal, i cała nasza rodzina zostanie skompromitowana. Ja przez miłość dla niego mam poświęcić się i milczeć...
— Stała się pani — zawołał żywo — ofiarą źle pojętego rodzinnego honoru!
— Musiałam się zastosować do woli ojca — odparła — ale było mi to nad wyraz przykre. Szczególniej ze względu na pana. Dlatego pragnęłam z nim się spotkać, aby pan doszedł do przekonania w czasie rozmowy, że nie jestem tą samą osobą i że się omylił. Wtedy więc, w Alejach, zaczepiłam pana pierwsza, ale mimo wszelkich wysiłków, nadal pan mi nie ufał... zdaje się, udając tylko, iż wierzy w moje słowa, przez grzeczność.
Głos panny się załamał. W pokoju na chwilę zaległa cisza.
Teraz Otockiemu cały przebieg wypadków zarysował się jasno. Tę Rytę, którą widzi obecnie, poznał po raz pierwszy na zebraniu u Very, później rozmawiał z nią przez telefon, nazajutrz spotkał w Alejach a dziś, kilka godzin temu, odprowadził na ulicę Szopena. To Ryta prawdziwa — słodka dziewczyna, o chabrowych oczętach. Tamta zaś... Tamta, która nocowała u niego, potem urządziła awanturę z powodu rzekomo skradzionej biżuterji, wreszcie dokonała do spółki z jakimś obwiesiem włamania — to była napół obłąkana awanturnica, nawet nie Stratyńska... a Mary... naturalna córka prezesa i szalonej aktorki Orano, podszywająca się wciąż pod Rytę. Gdy wspominał jej twarz, przeważnie wykrzywioną złością, a ostatnio furją, dziwił się sam sobie, iż nie spostrzegł wcześniej różnicy. Różnica obecnie wydawała mu się ogromna. Nie spostrzegł, bowiem...
— Panno Ryto! — jął tłomaczyć gorąco. — Za szczerość odpłacę szczerością! Wprost nie wiem, jak mam panią przeprosić. Ale nie byłem ani taki ślepy, ani uparty, aby nie zauważyć rażących zmian, które zachodziły gdym się spotykał to z nią, to z jej siostrą. Wciąż wydawało mi się, że mam do czynienia z dwiema zupełnie innemi osobami. Jeśli połączyłem panie w jedną całość, winna tu moja bujna literacka fantazja i pewna teorja, która niewiedzieć dlaczego zrodziła się w mej głowie. Naprawdę, nie śmiem...
— Niechaj pan nie lęka się mnie urazić.
— Otóż, — Otocki był nieco zmieszany — nie mogąc w żaden sposób pojąć, że równie miła i pociągająca osoba, jak pani — tu znów Ryta zaczerwieniła się i spuściła oczy — może popełniać czyny... nazwijmy ekscentryczne... jąłem przypuszczać... proszę się nie gniewać...
— Że to ja jestem obłąkana!
— Tak! Że jest to bardzo dziwna forma obłędu i że w czasie ataków zmienia się pani całkowicie, nie tylko fizycznie, ale i moralnie, nie wie, co czyni, a gdy „napad“ minie... nie pamięta o swoich wybrykach...
— Ach...
— O moich spostrzeżeniach zakomunikowałem pani Verze, a ta nie miała nic lepszego do roboty, jak utwierdzić mnie w błędnem przekonaniu.
— Zapewne była zadowolona, że znalazła odpowiedź na pańskie natarczywe zapytania.
— Może! Choć nie pojmuję... Oburzałem się wtedy, że panią nie leczą, gniewała mnie pozorna obojętność prezesa... Przyznaję, kiedym myślał o pani, ściskało mi się serce.
Policzki Stratyńskiej ze szkarłatnych stały się purpurowe.
— Ściskało się panu serce? — powtórzyła ironicznie. — Tak pana przejął mój „nieszczęsny“ los? Czemuż więc pan rozmawiał ze mną niechętnie, kiedyśmy się spotkali przypadkiem na ulicy?
Trudno Otockiemu było się przyznać, że podsłuchał rozmowę prezesa z Verą. Rozmowa ta rozbijała teorję o niepoczytalności Stratyńskiej, lecz jednocześnie utwierdzała go w mniemaniu, że jest dziewczyną wyjątkowo złą i zepsutą, gdyż grzesznica i prezes rozmawiali wówczas o Mary. Dlatego tak powitał Rytę.
Nie mogąc jej tego powtórzyć, wolał skłamać.
— At! Miałem duże przykrości! — bąknął.
— Muszę przyjąć to wyjaśnienie! — rzekła z przekąsem. — Aczkolwiek... Wspominał pan, że opacznie tłomaczył sobie całą sprawę a dla mnie żywił współczucie. Otóż tego współczucia dzisiaj nie dostrzegłam, raczej jakąś odrazę. A było mi przykro... bardzo przykro... bo mi zależy na... pańskiem zdaniu. Wciąż miałam na końcu języka...
— Prawda! — zawołał uderzając się w czoło. — Wspomniała pani o wiążącej ją tajemnicy, o składaniu na jej karb win, popełnionych przez inne osoby, a ja...
Urwał, nie śmiąc dodać, że przyjmował to za nowe wykręty.
— Czyż mogłam mówić wyraźniej! Zaznaczyłam, że rychło sama wyjaśnię wiele rzeczy i że pozna pan, iż względem mnie był niesprawiedliwy.
Otocki, którego oddawna nurtowała pewna myśl, nie odpowiadając wprost Stratyńskiej, nagle wypalił:
— Wszystko przez panią Verę!
— Jakto — zdziwiła się — przez panią Verę?
— Tak! — mówił zapalczywie. — Mogła ostrzec, mogła wyjaśnić nieporozumienie... Uniknąłbym wielu przykrości. Uniknąłbym niewłaściwego postępowania względem pani.
— Była również, jak i ja, związana przyrzeczeniem, iż zachowa tajemnicę!
— Dała słowo pani ojcu! — mruknął a w duchu ogarniał go coraz większy gniew przeciw kochance.
Gniew ten, wywołany nieszczerością Very, kojarzył się z innemi przyczynami. Kojarzył się i z posłyszaną z jej ust wiadomością o stosunku z Waryńskim i z przypomnieniem o podstępnej zamianie walizek. Okłamywała go stale... Jeśli nawet była związana słowem, jemu mogła wyznać prawdę. Czemu tak nie postąpiła? Czemu starała się wciąż sprawę zagmatwać i zaciemnić? Dziwne... Wprawdzie i ona dziś napomknęła, że zamierza coś wyjaśnić o „Rycie“, lecz z tem wyjaśnieniem zwlekała tak długo?
— Czuję wielki żal do pani Very! — powtórzył.
Panna, jakby umyślnie nie zwróciła na wykrzyknik uwagi.
— Jeszcze chwila — rzekła — a pojmie pan wszystko... Muszę teraz powrócić do tej biedaczki... Mary, wbrew przewidywaniom ojca, który sądził, że będąc pozbawioną pieniędzy, rychło z powrotem się zjawi, prawie przez tydzień po dokonaniu u pana włamania tułała się niewiadomo gdzie. Ojciec uruchomił cały sztab prywatnych detektywów. Ci tylko stwierdzali, że musi posiadać jakieś zasoby pieniężne — widocznie dawne oszczędności — bo nocuje coraz to w innym hoteliku a przenocowawszy znika. Dalej, że odwiedza podejrzane spelunki i utrzymuje kontakt z niewyraźnemi typami. Urządzała się jednak tak sprytnie, że w żaden sposób nie można jej było pochwycić. Detektywi wciąż natrafiali na gorący ślad, przybywając do hoteliku w pół godziny potem, jak go opuściła, lub do jakiejś restauracyjki, gdy zdążyła z niej wyjść. Oczywiście nie meldowała się nigdzie. Prędzej czy później udałoby się jednak ją złapać i siłą przywieźć do ojca, który zamierzał Mary zamknąć w domu zdrowia, gdyby...
— Gdyby? — zawołał niecierpliwie Otocki, którego wielce zainteresowały te nieznane mu szczegóły.
— Gdyby nie to, że dziś zjawiła się sama.
— Zjawiła się sama?
— Przybyła koło drugiej w towarzystwie Waryńskiego.
— Waryńskiego?
— Sprawiło to, oczywiście, sensację niemałą... Z początku sądziłam, że Waryński sprowadził Mary. Ale niezwykle ożywiona rozmowa, jaka mnie dobiegła z gabinetu ojca, wskazywała, że o coś innego tam chodzi. O co? Nie wiem, bo nie mam zwyczaju podsłuchiwać. Wymieniano imię pani Very, wreszcie Waryński wyskoczył z gabinetu, jak oparzony...
— Ach! — żachnął się Otocki. Zrozumiał, że Mary w niewiadomo w jaki sposób złączywszy się z Waryńskim, li tylko po to przybyła do ojca, aby mu udzielić „rewelacji“ o Verze, o których wspominała kochanka.
— Później — mówiła dalej Stratyńska — pojawił się jakiś niewyraźny typ. Lecz i z tym ojciec załatwił się szybko, polecając go wyrzucić za drzwi. Potem zamknął Mary w pokoju, gdzie zazwyczaj przechowuje stare akty. Przyznaję się, miałam wielką ochotę ją zobaczyć. Szłam już w tę stronę, gdzie była uwięziona i natknęłam się na ojca. Był ogromnie wzburzony. Powiedział mi, abym nie ważyła się zaglądać do siostry. On sam później wszystko wyjaśni. A najlepiej zrobię, gdy wyjdę na parę godzin z domu. W tym czasie wywiezie Mary i osadzi ją w takiem miejscu, że raz na zawsze przestanie być szkodliwa. Istotnie, wyszłam z domu... i spotkałam pana. Byłam zaniepokojona, ale i uradowana. Koniec, nareszcie! Dlatego też, mogłam panu oświadczyć ze szczerem sercem, że rychło wszystko wyjaśnię...
— Teraz pojmuję...
— Kiedy powróciłam do domu, mniej więcej na pół godziny przed tragicznemi wypadkami, panowało tam podniecenie wielkie. Mary zdołała usunąć jedną ze sztab, zasłaniających okno w pokoju, w którym była uwięziona — sztaba ta nawiasem mówiąc bardzo stara, ledwie trzymała się w murze — i przez otwór uciec. Ojciec nie wiedział, co dalej czynić, przewidując nowe przykrości. Wtem telefon od pani Very. Mary strzelała do niej, na szczęście nieszkodliwie, teraz zapewne pędzi do nas. Chce dopełnić zemsty. Widać, ogarnął ją szał. Myśli, że zabiła panią Verę, a mnie również pragnie zabić, aby pozbawić ojca tego, co mu jest najdroższe na świecie.
— Ileż złości tkwiło na dnie tego szaleństwa! — zauważył.
— Nie sądźmy już jej! — odparła. — A wie pan, co najwięcej mnie zajęło, gdy otrzymaliśmy ostrzeżenie. Pragnęłam się przekonać, jak wygląda moja siostra...
— Pani nie widziała jej nigdy?
— Przecież już wspominałam panu! Widziałam tylko fotografję. I wie pan... Gdy Mary wpadła niczem furja do pałacyku, obalając służącego, gdy później dwóch ludzi nie mogło sobie z nią poradzić nie tyle mnie obchodziło, czy kula z jej browninga może mnie trafić, czy nie trafi — ile zapytanie — czy jestem do niej podobna? Naprawdę odniosłam wrażenie, że niewielkie jest podobieństwo... Przyznaję się, ucieszyło mnie to bardzo, bo...
— Ależ wcale nie jest do pani podobna! — zawołał widząc, iż sama myśl, że może w czemkolwiek przypominać Mary, napawa ją wstrętem. — Zapewniam...
— Tak pan mówi teraz, a przedtem?... Więc wyjaśniłam wszystko...
— Doprawdy... — odparł, chcąc rzec pannie Rycie, coś miłego i serdecznego, coby ją choć częściowo, wynagrodziło za doznane przykrości, gdy wtem nastąpiła niespodziewana przeszkoda.
Skrzypnęły drzwi — a na progu ukazał się prezes.
Otocki drgnął.
Niemniej zdumionym wydawał się Stratyński, a na pobladłej twarzy zarysował się wyraz wielkiej przykrości i niezadowolenia.
Otocki rozumiał, co się dzieje w duszy starego człowieka. Współczuł mu nieomal. Utraciwszy przed chwilą bądź co bądź dziecko, spostrzegł przed sobą nagle człowieka, który mu zabierał ukochaną nad życie kobietę.
Mężczyźni mierzyli się wzrokiem, a stalowe oczy prezesa stawały się coraz zimniejsze i wrogie.
Przykry nastrój przerwał okrzyk panny Ryty. Nic nie rozumiejąc z tej niemej sceny, zawołała żywo:
— Podziękuj ojcze, panu Otockiemu! Znajdował się przypadkiem u pani Very i zdążył podbić dłoń tej nieszczęsnej, gdy skierowała browning w jej stronę. Później nam przybiegł na pomoc.
Jeszcze jeden zły błysk. Ale w Stratyńskim takt i dobre wychowanie wzięły górę nad nienawiścią. Opuścił oczy do dołu.
— Dziękuję panu! — wyrzekł jakimś głuchym głosem, wyciągając do Otockiego rękę.
Otocki pochwycił wyciągniętą dłoń. Poczuł jednak, że palce prezesa dotykają go ledwie i szybko wyślizgują się z uścisku, jakby zetknąwszy się z czemś wielce niemiłem.
Nie chcąc przedłużać przykrej sceny, skłonił się głęboko, bąknął banalną wymówkę, i ucałowawszy paluszki Ryty opuścił pokój.
— Niechże pan nie zapomina o nas! — dobiegł go jeszcze jej głos. — Proszę rychło odwiedzić...
— Oj! Nie prędko to nastąpi! — pomyślał!... A szkoda! Gdybym wcześniej znał prawdę...
Dziwny żal ścisnął pisarza za serce...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Znalazłszy się na ulicy, pośpieszył do Very.
Lecz tam oczekiwała go niespodzianka.
Służąca oświadczyła, że pani wyszła i udała się prawdopodobnie do doktora.
Było to możliwe. Możliwe było, że Vera poczuła się wstrząśniętą przeżytemi wypadkami, lub że powierzchowna rana jęła dolegać.
Zdziwiło go natomiast zachowanie się służącej. Bo gdy zapytał, czy może zaczekać, ta burknęła coś niezrozumiale pod nosem, szybko zatrzaskując drzwi.
Odszedł zły, postanawiając poskarżyć się Verze na arogancką dziewczynę.
Próżno jednak telefonował cały wieczór. Albo odbierała telefon subretka, oświadczając krótko, że pani w domu niema — albo wogóle nikt nie podchodził do telefonu.
Otocki wielce podrażniony, położył się do łóżka.
Zamierzał nazajutrz rano udać się do kochanki i zażądać wyjaśnienia, co to wszystko miało oznaczać.