Sęp (Nagiel, 1890)/Część piąta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sęp |
Podtytuł | Romans kryminalny |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Powtarzamy, pan Onufry kochał swe dziecko nad życie.
Hela stanowiła jego dumę, dla niej pragnął zdobyć miliony, dla niej nie cofał się przed niczem. To też wiadomość zawarta w dwóch tych listach, uderzyła go jak młotem. W chwili, kiedy miał już prawie pewność, że przezwycięży przeszkody i stanie u celu, kiedy marzył o urządzeniu życia swej pieszczotce w sposób iście czarodziejski, zdarzył się wypadek, krzyżujący jego plany, uderzający najdotkliwiej, bo w tę, dla której ważył się na wszystkie zbrodnie.
To mogło zachwiać nawet silniejszym.
Pan Onufry zaciął zęby, i zaczął się przechadzać po pokoju. Na jego szerokiej twarzy wybił się wyraz bólu, który przybierał te ciężkie rysy piętnem siły i energij. W szarych oczach byłego komornika palił się ogień.
Znamy pana Onufrego, i wiemy, że decyzje następowały u niego szybko. Był to człowiek umiejący iść na przebój. — Walka była jego żywiołem, a w walce nie zatrzymywał się przed niczem. Z nieugiętą logiką, która cechowała jego wszystkie czynności postawił sobie niezmiernie proste pytanie:
W jakim celu walczy?
Odpowiedź wypadła: ażeby uszczęśliwić dziecko...
„Dziecko“ miało oznaczać Helę.
A więc ją uszczęśliwić pomimo wszystkiego... Znał swą pieszczotkę i widział, że przy pozorach lekkości posiadała upór nie przełamany niczem. — „To spadek po mnie!“ — Mówił sobie nawet nieraz z uśmiechem. Jeśli już postąpiła tak, jak postąpiła, niepodobieństwem było przekonywać ją... Jeśli kocha, lub wmówiła w siebie, że kocha, nikt jej nie wybije tego ani z serca, ani z głowy...
A więc?...
A więc — rozumował pan Onufry — trzeba uczynić zadość kaprysowi, czy namiętności, która nią owładnęła. Kocha — trzeba, ażeby została pokochaną. Chce być jego — trzeba, ażeby wyszła za niego za mąż... Jednem słowem, trzeba dać dziecku zabawkę, której żąda...
Panu Onufremu nie trzeba było ani kwadransa, ażeby powziąść tę decyzję.
W pół godziny pożegnawszy pocałunkiem fotografię Heli, wychodził spiesznie z domu ze spokojem na twarzy, choć z burzą w głowie. Nakazywał sobie zresztą zimną krew. Rozumiał, że trzeba działać.
Pan Onufry wsiadł do dorożki.
— Na godziny! — rzekł do woźnicy. — Tylko jedź porządnie...
Najpierw zajechali do cyrkułu i do ratusza. Były komornik nie zapominał o liście od Robaka i o tem, że musi wyjechać na jego spotkanie za granicę. Należało przygotować paszport.
Następnie kazał się zawieźć na Kruczą.
Oczekiwała go tam już pełna niepokoju panna Śniadowicz. Przełożona opowiedziała panu Onufremu szczegółowo zwierzenia swej wychowanicy. W głosie jej przebijała trwoga. Znamy już tajemniczy stosunek, który trzymał przełożoną pensyi w pewnej zależności od byłego komornika. — Panna Śniadowicz oczekiwała burzy, gniewu i gróźb z jego strony. — Zapytywała się sama siebie: Czy sama o tyle o ile nie jest w pewnym przynajmniej stopniu winną nastąpionej katastrofie — i czy nie wypadnie jej za to odpokutować?
Ale burza nie nadchodziła...
Przeciwnie, oblicze groźnego sędziego wypogadzało się. To, co mu mówiła przełożona, szczegóły, których się dowiadywał, bynajmniej nie zdawały się stawać na przeszkodzie rozstrzygnięciu kwestij tak, jak postanowił przed chwilą.
Opowieść była bardzo prosta.
Na jednym z dwóch skromnych wieczorków, wydanych przez pannę Śniadowicz dla starszych uczennic w ostatnim karnawale, znajdował się wprowadzony przez brata jednej z wychowanic, młody, bardzo przyzwoity człowiek. Nazwisko Aleksander Jastrzębski. Po wieczorku złożył pannie Śniadowicz ceremonialną wizytę; potem widziała go parę razy w teatrze, na ulicy. Kłaniał się bardzo uprzejmie. Oto cały stosunek znajomości. — Hela widziała młodego człowieka sześć razy w życiu, raz z nim rozmawiała, ze trzy razy tańczyła. Oto i wszystko. Zkąd się wzięło jej to uczucie, to nie można dłużej wątpić, było to uczucie gwałtowne, egzaltowane? Sama nie wie, dość, ze dzieciak marzy o nim, jest jak gdyby w gorączce, nie może sobie znaleźć miejsca. Już od pewnego czasu, widoczną była zmiana w jej usposobieniu, nierówność w charakterze, ale przypisywano to czemu innemu... Teraz dopiero ukazała się fatalna prawda...
Przełożona pensij zamilkła.
Spoglądała teraz z niepokojem na byłego komornika. Pan Onufry przez chwilę milczał, wreszcie rzekł:
— Czy nie posiada pani, jakich bliższych wiadomości o tym panu?
— Niektóre... Pytałam uczennicę, przez brata której został wprowadzony pan Jastrzębski, jest kolegą jej brata, urzędnikiem w banku akcyjnym X. Nadto zdaje się posiadać pewną osobistą fortunę. Mianowicie ma niedaleko Warszawy folwark czy wioskę...
— Nie wie pani nazwiska tej posiadłości?
— Zaraz... panna Porzęcka mówiła mi i nawet zapisałam to sobie... Ach tak, Sobolówka!
— Czy ten pan jest żonaty? — zapytał z pewnem wahaniem pan Onufry.
— O, nie kawaler.
Te słowa zrzuciły Onufremu wielki ciężar z piersi. Obawiał się jednego, ażeby „on“ nie był już związanym ślubami małżeńskiemi; ta obawa została usunięta.
— A więc wydamy za niego Helę — rzekł ze stanowczością.
Panna Śniadowicz spoglądała na pana Onufrego ze zdziwieniem. — Zdawała jej się nieco przesadzoną ta pewność siebie. Rzuciła nieśmiałe zapytanie:
— A gdyby on... nie chciał?
Ale na ustach pana Onufrego ukazał się uśmiech, dowodzący, iż nie obawia się bynajmniej tej ewentualności.
— Niech pani poprosi Heli, chcę jej powiedzieć dwa słówka.
A gdy przełożona skierowała się ku drzwiom, dorzucił:
— W dniu ich ślubu zwrócone zostaną wiadome pani papiery!...
Nie będziemy opisywali krótkiego widzenia pomiędzy ojcem i córką. Były to z jej strony łzy przymilania się i pieszczoty, które przemieniły się w dziecięcą pustotę i radość, kiedy pan Onufry rozprostował wreszcie nachmurzone brwi i szepnął jej do ucha słówko pociechy i nadziei.
W kwadrans potem wsiadł do dorożki i kazał się wieźć na Miodową do hypoteki...
Wiemy, że powziąwszy postanowienie nie cofał się przed niem. I teraz postanowił niezwłocznie przystąpić do kroków, ułatwiających jego urzeczywistnienie. Ze zwykłą logiką, pan Onufry przyszedł do wniosku, że im więcej słabych stron mieć będzie młody człowiek, którego pokochała Hela, tem łatwiej go skłoni do poproszenia o jej rękę. Postanowił więc zbadać położenie Jastrzębskiego i odkryć wszystkie plamy istniejące na tem słońcu. Nie łudził się zresztą i rozumiał, że projektom jego mogą stanąć w poprzek nieprzewidziane przeszkody i skrupuły ze względu na teścia, może jakieś zobowiązania przyjęte przez Jastrzębskiego w obec innej kobiety... kto wreszcie odgadnie wszystko? Ale zdecydowany był, te przeszkody przezwyciężyć — i wierzył w ich przezwyciężenie...
Z hypoteki wyszedł z uśmiechem na ustach.
Odkrył pierwszą słabą stronę młodego człowieka. Znalazł książkę Sobolówki położonej w powiecie warszawskim. Wykaz hypoteczny odbijał jak doskonałe zwierciadło, fatalne gospodarstwo finansowe właściciela. Folwark posiadał wprawdzie podług drugiego działu, wartość około trzydziestu tysięcy rubli, za które był przed dziesięciu laty kupiony, ale długi na nim ciążące, przewyższały bez porównania te sumę. Oprócz Towarzystwa i poważnych sum hypotecznych na pierwszych numerach, były to dalej drobne wpisy i ostrzeżenia, pochodzące widocznie z długów lichwiarskich, a pozyskiwane najczęściej z wyroku sądu.
Folwark przeszedł do Jastrzębskiego przed siedmiu laty drogą spadku. Od tego też czasu datowała się większość obciążeń. O pochodzeniu tych długów mówiły nazwiska wierzycieli, znanych warszawskich lichwiarzy. Obok widniały liczne ostrzeżenia o terminach licytacij, wyznaczonych z powodu nieuiszczenia rat Towarzystwa; — raty najczęściej były płacone w ostatniej chwili w przed dzień sprzedaży. — Nie dalej, jak przed dwoma tygodniami właściciel folwarku uniknął subhastacij zapłaciwszy dwa tysiące rubli jednemu z wierzycieli popierających egzekucję... Co szczególniej zwróciło uwagę pana Onufrego, to powtarzające się nader często w książce nazwisko Salomon Mondscheina. Czytając je uśmiechał się.
Salomon Mondschein, zwany pospolicie „panem Salomonem,“ był jednym z najbardziej krwiożerczych warszawskich „procentników.“ — Jego ofiary kończyły zwykle samobójstwem albo kryminałem... Pan Onufry wiedział o tem dobrze, a nawet podobno znajdował się z „panem Salomonem“ w pewnych, bliższych stosunkach. To też miał racje uśmiechać się.
Z hypoteki pojechał do banku akcyjnego X...
Były komornik posiadał wszędzie stosunki. To też za chwilę po zameldowaniu został wprowadzony do biura jednego z wyższych urzędników banku. Pan Onufry zmyślił jakąś bajeczkę, ażeby wytłumaczyć swe żądanie informacij o Jastrzębskim.
Informacje te były zupełnie dokładne i udzielone chętnie; urzędnik, do którego pan Onufry się zwrócił, miał sobie przezeń niedawno wyświadczoną jakąś usługę. Zresztą dał o Jastrzębskim opinię wcale niepochlebną. Jak wiemy, odpowiadało to w zupełności widokom pytającego... To też na ustach jego błądził ciągle uśmiech.
Według słów zwierzchnika Jastrzębski był fatalnym pracownikiem. Rzadko bywał w biurze i prawie nigdy nic nie robił. Zresztą wydawał dużo pieniędzy i żył na dużą stopę. Gdyż kobiety kosztowały go grube pieniądze... Ma się rozumieć na to wszystko nie wystarczyłaby pensja z biura, to też od paru lat dojadał drugi z kolei spadek.
— Już dawno — kończył urzędnik, — była mowa o wydaleniu Jastrzębskiego... on sam zda je się nie dbać o swą posadę, ani trochę. — Ostatecznie jednak trzyma się dzięki protekcyjkom...
— Więc posiada stosunki.
— Posiada... Pochodzi z dobrej rodziny, i jak zwykle podobni trutnie, ma prawdziwe szczęście do spadków... Ot i teraz! Po całych dniach niema go w biurze i twierdzi, że biega za nowym spadkiem.
Pan Onufry przypomniał sobie w tej chwili sumę spłaconą w hypotece przed paru tygodniami.
— A więc jest spadek?
— Jest... choć to rzecz wątpliwa. Jastrzębski jest jedynym spadkobiercą księdza Suskiego...
— Jakiego Suskiego?
— No... nie wiesz pan?... tego, zabitego...
— A...
To „a“ miało dziwne nieokreślone brzmienie. Wyrażało ono zdziwienie, niespodziankę i jeszcze coś więcej... to coś, była to myśl, która się w tej chwili zrodziła w mózgu byłego komornika... Przez krótką chwilę milczał! Widocznie myśli jego były gdzieindziej.
Wreszcie uczuł potrzebę przerwania tego ambarasującego milczenia.
— Krewny księdza Suskiego! — rzekł, ażeby coś powiedzieć. — Dziwna rzecz! W sprawie nie było o niem żadnej wzmianki... Dziwna rzecz!
— Nic tak dziwnego odpowiedział urzędnik. Chorował wówrczas...
— A...
To drugie „a“ zdawało się być dalszym ciągiem pierwszego...
— I, przepraszam pana naczelnika — rzekł wreszcie Onufry — czyby nie można się dowiedzieć, kiedy zachorował pan Jastrzębski i jak długo był chory?...
— Dla czegóżby nie! — rozśmiał się urzędnik. Chociaż na co się to panu przyda?...
Przez chwilę szukał w papierach na stole.
— A, oto właśnie świadectwo złożone przez doktora Z... z sąsiedniego miasteczka. Pisze, że Aleksander Jastrzębski zachorował 8-go kwietnia... na gorączkę tyfoidalną...
— Na dwa dni przed zabójstwem — mruknął sam do siebie były komornik.
— Świadectwo zostało złożone w parę dni po zapadnięciu pacjenta, nie mogę więc powiedzieć panu z zupełną dokładnością, ile czasu trwała choroba... Ale zdaje mi się, że Jastrzębski wrócił do biura, coś dopiero w trzy, albo cztery tygodnie, może więcej... Rzeczywiście był zmieniony...
— Przepraszam, że nadużywam dobroci pana naczelnika, jeszcze dwa pytania...
— Słucham.
— Czy w ogóle jest u panów w zwyczaju składać świadectwa lekarskie w razie choroby?
— W ogóle nie, ale co do Jastrzębskiego, to bardzo naturalne... Tak często opuszczał zajęcia bez powodu, że chorując na serjo, chciał, ażeby jego nieobecność była należycie wyjaśniona, dla uniknięcia wszelkich nieporozumień...
— A...
Po chwili pan Onufry znów zaczął:
— A dla czego świadectwo wydane zostało przez lekarza z miasteczka X?...
— Ponieważ Jastrzębski chorował u siebie w Sobolówce.
— U siebie?
— Tak jest. Wiesz pan przecie, że ma swój majątek i stale tam mieszka, łaskawie tylko dojeżdżając do biura... Już z tego jednego pan widzi co to za urzędnik!...