Sęp (Nagiel, 1890)/Część piąta/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sęp |
Podtytuł | Romans kryminalny |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Upłynęły dwa tygodnie.
Na pozór nie przyniosły one żadnej zasadniczej zmiany w położeniu osób wplątanych w koleje naszej opowieści. Pod tym pozornym spokojem ukrywała się jednak burza gotowa lada chwila wybuchnąć. Wypadki posuwały się naprzód.
Biedny adwokat „Julek“ miał na głowie mnóstwo kłopotów.
Najpierw, niepokoiła go w wysokim stopniu choroba Lutka Solskiego, jakaś ciężka trawiąca gorączka. Doktor Zerman robił wszystko co można było ażeby wywołać pomyślne przesilenie, ale szło to bardzo opornie. Od dziesięciu dni Lutek ciągle był nieprzytomny.
Z drugiej strony „Julek“ do pewnego stopnia dziękował za to Bogu.
Pomimo najsilniejszych starań przedsiębranych przez „Frygę,“ pomimo wiadomości zbieranych w drodze urzędowej z prywatnych wycieczek w różne okolice, gdzie możnaby podejrzewać bytność Jadzi, nie trafiono dotąd na jej ślad. A czas upływał... Czy ten brak wiadomości nie ukrywał właśnie najgorszych wieści? Oto pytanie, które prześladowało biednego adwokata.
Co byłby wstanie odpowiedzieć przyjacielowi, gdyby ten przyszedł do siebie? Nic. Czy to nie popchnęłoby biednego Lutka do jakiejś ostateczności? Bardzo być może. To też „Julek“ niemal z zadowoleniem patrzył na stan nieświadomości przyjaciela; miał nadzieję, że w chwili ocknięcia się, będzie mu mógł dać radosną wiadomość o znalezieniu Jadzi!...
Jeszcze jedno drażniło i niepokoiło adwokata.
„Fryga“ w sprawie Polnera niewątpliwie pracował gorliwie; był nią zajęty od rana do wieczora. Ale cóż!... ta gorliwość nie wydawała nowych owoców. Z punktu, na którym stanął w dniu przybycia były ajent policyjny zdawał się przez tyle czasu nie postąpić ani na krok...
U „Julka“ bywał rzadko, a tłumaczył się brakiem czasu. Na pytania adwokata, co do śladów, po których podąża, odpowiadał z niechcenia. — „Julkowi“ zdawało się nawet, że „Fryga“ umyślnie chciał zachowywać jakąś tajemnicę... Gdy adwokat naglił byłego ajenta policyjnego, ten odpowiadał:
— Niech pan mecenas wybaczy... Wszystko będzie dobrze! Jak pan mecenas dostanie awizację na termin sprawy w apelacji proszę mnie zawiadomić w dwadzieścia cztery godzin zrobimy co należy... tymczasem zeznanie moje i właściciela bufetu z Kutna — już to jest warte pokazania sądowi... I nie licząc listów!...
— Tak panie Józefie i to zawdzięczamy także... Ale...
Ale?..
— Ale... wybacz-że jeżeli jesteśmy tacy wymagający... miałeś znaleźć zabójcę i dowody jego winy...
— Znajdę. Niech pan mecenas zawiadomi mnie o terminie sprawy, w izbie sądowej.
Na tem kończyła się rozmowa. Takie jej jednak zakończenie nie uspakajało bynajmniej niecierpliwości „Julka,“ który gryzł się tem wszystkiem nielada, oczekując co dzień jakiegoś wypadku, mającego raz wreszcie w ten lubieżny sposób położyć koniec przykremu stanowi niepewności...
Na domiar złego z więzienia przychodziły coraz gorsze wiadomości.
Stefek Polner od kilku dni znajdował się w więziennym lazarecie. — Na wieść o tem, adwokat pobiegł do niego, ale wrócił jeszcze bardziej stroskany... Chłopak był blady i wychudły. Doktór więzienny nie był wstanie określić dokładnie podkopującej go choroby. Dzieciak, jak to mówią, w oczach marniał, mizerniał i słabł, oczy miał podkrążone... Przestał mówić, odpowiadał na pytania tylko znakami. W oczach jego malowała się jakaś beznadziejna troska...
Gdy nazajutrz przyszła Władka, również wracająca dopiero co z odwiedzin Stefka, z twarzą rozgorączkowaną i oczyma czerwonemi od płaczu, łatwo sobie przedstawić, jakie wrażenie wywarł na „Julka“ jej widok... Niezwłocznie, wprawdzie uprosił zacnego doktora Zermana, ażeby udał się do lazaretu więziennego, i postarał się ułatwić lekarzowi wizytę, ale właśnie rezultat owych odwiedzin był jeszcze smutniejszy!... Zerman otwarcie powiedział „Julkowi,“ że może być źle...
— Co mu jest? — pytał adwokat.
— Nic!... zabija go wyczerpanie sił fizycznych i moralnych... rozpacz...
„Julek“ załamał ręce.
Tymczasem „Fryga,“ do którego adwokat miał już teraz w głębi serca cokolwiek żalu, bynajmniej nie próżnował.
Widząc, że zabiera się na dłuższy pobyt w Warszawie, w parę dni przeprowadził się z Karolcią i małym Stachem do prywatnego mieszkania, odnajętego od znajomych, aż na Mokotowskiej, ale w domu bywał rzadko, Karolcia mogłaby się stać zazdrosną, gdyby nie znała dokładnie wszelkich jego planów, i gdyby w chwilach, gdy nareszcie przybywał do domu nie miewał z nią długich konferencji...
Przedmiotem narad była widocznie wyprawa.
I „Fryga“ nie był również zadowolony z postępków, które robiło prowadzone przezeń śledztwo. — Zakłopotany, przedstawiając Karolci jakieś nowe kombinacje, tarł sobie niemiłosiernie nos, i targał małe wąsiki, aż żona śmiała się zeń, mówiąc:
— Ej, Józku, bo mi zbrzydniesz i kochać cię przestanę!...
Na tę groźbę „Fryga“ uśmiechał się tylko.
W połowie drugiego tygodnia, pewnego popołudnia, przybiegł do Karolci zdyszany. Z twarzy biło mu uradowanie.
— Co takiego? — pytała Karolcia już z progu.
— Wiadomości...
Skinął jej tajemniczo i weszli do sypialni. Ponieważ mieszkanie było odnajęte, musieli chronić się aż tam, ażeby módz porozmawiać swobodnie... Konferencja tym razem trwała przeszło godzinę.
— Więc sądzisz? — pytała go na wychodnem Karolcia — że lada dzień będzie można to wszystko skończyć?...
— Więcej... lada chwila. Zależy to zresztą od okoliczności.
„Fryga“ złożył na ustach Karolci serdeczny pocałunek i uścisnąwszy młodą kobietę, chciał już uciekać, gdy w samych drzwiach zatrzymano go... wchodziła zapłakana Władka.
Było to na drugi dzień po jej odwiedzinach w lazarecie więziennym. Dziewczę nie wiedziało co ze sobą począć... Była najpierw u adwokata, teraz, dowiedziawszy się adresu „Frygi,“ przybiegła do niego.
Szczęśliwy traf pozwolił jej zastać ajenta.
Były to łzy i prośby, rozpacz i łkania; wreszcie dziewczę widząc w oczach Karolci głębokie współczucie, do niej skierowało swą prośbę o wstawiennictwo. Ma się rozumieć, ta prośba nie była bezskuteczną.
Karolcia uspokoiła biedną dziewczynę i w imieniu „Frygi“ obiecała wszelką możebną pomoc. Wyprawiając go z domu szepnęła mu:
— Widzisz... Trzeba się pospieszyć!
Władka została jeszcze u pani Karoliny pewien czas i wyszła od niej z oszuszonemi łzami i nadzieją w sercu.
Pan Onufry miał również swoje kłopoty.
Telegram zaadresowany do jego służącej przez tajemniczego Wurma, uspokoił go wprawdzie co do następstw o zbrodni spełnionej przez Robaka. Była to jednak dla byłego komornika pociecha względna. Unikał możebnej kompromitacji przynajmniej na razie. To jednak nie poprawiało ogólnego położenia...
Jakkolwiekbądź, wskutek niezręczności Robaka gra była chwilowo stracona.
Pan Onufry miał zbyt wiele zimnej krwi i praktycznego zmysłu, ażeby tego nie rozumieć, i wreszcie, aby mieć urazę do wykonawcy swych planów. Co się stało, to się nie odstanie — taką była filozofia praktyczna pana Onufrego. Przyznać trzeba, że filozofia racjonalna...
Próbował za to naprawić złe — i jak widzimy, wziął się do tego w sposób pomysłowy.
Tymczasem jednak od chwili jak przekonał się, że Robak jest w bezpieczeństwie, zaczęła go trapić nowa troska.
Czy plan powiedzie się? Czy Robak potrafi lepiej wykonać to polecenie niż poprzednie?
Czy wreszcie papiery „Sępa“ dadzą mu w rękę dawno pożądaną broń?...
To też nie dziw, że pan Onufry był rozdrażniony i z niecierpliwością oczekiwał wiadomości od wykonawcy swoich planów. Wiadomość długo nie nadchodziła, co zresztą było naturalnem, ponieważ Onufry dla ostrożności umówił się z Robakiem, iż ten ostatni, oprócz pierwszego telegramu z Berlina innych depesz wysyłać mu nie będzie, a listy pisać ma przy pomocy klucza.
W takich warunkach, przy największym nawet pośpiechu wykonania, wieść o rezultacie nie mogła przyjść zbyt prędko...
Pan Onufry tedy oczekiwał — oczekując, kombinował.
Pragnął wynaleźć coś nowego, co odrazu zmieniłoby położenie na jego korzyść. Ale te rozmyślania do celu nie prowadziły. Przeciwnie, wprawiały go w coraz większe rozdrażnienie.
Tego chmurnego usposobienia nie mogły rozpędzić aż dwie w ciągu jednego tygodnia niespodziewane wizyty trzpiotki Heli.
Mała pieszczotka wpadała do ojca jak po ogień, bez żadnego widocznego powodu, zarzucała go potokiem pieszczot i gradem słów, opowiadała z oburzeniem historję biednej Jadzi, i wiele innych historij — i znikała... Widocznem było, że miała coś do powiedzenia, ale bała się. Pomimo despotyzmu z jakim zdawała się panować nad sercem ojca, jego schmurzone brwi odstraszały ją. A może to co chciała powiedzieć wymagało właśnie większej względności z jego strony!...
To zakłopotanie Heli zwróciło nawet uwagę pana Onufrego.
Za drugą bytnością zapytał dość szorstko: — On jest powodem tak częstych odwiedzin? Wyraził nawet w sposób stanowczy zadziwienie, że podobne wyprawy mogą się odbywać bez kontroli i pozwolenia panny Śniadowicz.
Ma się rozumieć Hela rozpłakała się — i ma się rozumieć, ojciec musiał ją przepraszać.
Nie mniej dziewczę wyszło zasępione.
Upłynęło parę dni jak poprzednio bez żadnych wiadomości...
Gdy oto tego samego dnia, kiedy „Fryga“ przybył po południu do Karolki z jakiemiś poważnemi wiadomościami i odbył z nią tak długą konferencję, rankiem na pana Onufrego spadł cały grad nowin.
Było aż trzy listy, które przychodziły doń kolejno...
Najpierw okazał się listonosz z dwoma pismami. Jedno nosiło markę zagraniczną i stępel Insbrucku w Tyrolu, drugie pochodziło z poczty miejskiej... Na kopercie listu zagranicznego pan Onufry poznał rękę Robaka; list z poczty miejskiej był zaadresowany przez Helę.
Już to samo musiało w wysokim stopniu zaciekawić byłego komornika.
Najpierw rozerwał kopertę listu od Robaka. Pismo zawierało dobrą nowinę, a mianowicie zarysowane w ogólnych liniach wypadki, które miały miejsce w Paryżu. Robak zawiadamiał, że papiery posiada, że są coś warte — i naznaczał Onufremu widzenie się za trzy dni w Toruniu...
Zbytecznie dodawać, że łotr nie miał żadnej ochoty wracać do kraju po niedawnej zbrodni. Były komornik musiał tedy sam wyjechać na dzień lub dni parę za granicę.
Jakkolwiekbądź, ta wiadomość wprawiła Robaka w świetny humor!...
Z lekkiem sercem brał do ręki kopertę drugiego listu, przypuszczając, że to jakie nowe dzieciństwo Heli. Ale zaledwie przeczytał pierwsze wyrazy, na jego czole ukazała się groźna zmarszczka... Wyraz twarzy zmienił się do niepoznania.
Bo też list Heli zawierał w sobie niespodziankę.
Oto jego dosłowne brzmienie:
„Kochany, niedobry ojczulku!
„Już dawno obiecałam, że ci wyznam straszną zbrodnię, czy też oznajmię wielką nowinę... już nie wiem, jak to nazwać...
„Przed paru dniami byłam u ciebie aż dwa razy, ale byłeś taki namarszczony, nie miałam odwagi... Nie dobry ojczulku!
„Żeby więc nie tracić śmiałości a raz skończyć, piszę do ciebie. Tak ojczulku, wyznaję ci straszną zbrodnię. Jestem zakochana... zakochana na śmierć...
„Nie śmij się... nic a nic... To nie żart, to nie żadna pustota. Kocham się, jak... jak... sama nie wiem. Jeśli co nie poradzicie na to, ty papo i panna Śniadowicz, to nie wiem, co zrobię...
„Albo się utopię w tej brudnej Wiśle... brr, co za straszna śmierć!... albo się powieszę „jemu” na szyi... Powiem mu wszystko. Róbcie co chcecie, bo ja już nie mam głowy. Wszystko, wszystko opowiem w tej chwili pannie Śniadowicz. Każcie mnie zabić...
„Ojczulku drogi! Nie gniewaj się i kochaj pomimo wszystkiego.
Twoją zwarjowaną.
Ten dziwny list wypadł z ręki panu Onufremu w pierwszej chwili nie wiedział, co sądzić. Pytał sam siebie: czy to nie nowy żart jego rozkapryszonej pieszczochy? Ale z tonu listu, pomimo jego pozornej żartobliwości, uderzyło co innego.
Pan Onufry zamyślił się pełen niepokoju.
Hela była jedyną jego namiętnością, ona stanowiła dlań cel życia. Znał to rozpieszczone dziecko do gruntu. Teraz przypomniał sobie rzucane przez nią urywkowe słówka, jej ostatnie wizyty, jej zmięszanie — i z trwogą musiał przyjść do wniosku, że list zawierał nagą i groźną prawdę.
Ostatnie wątpliwości rozproszyło pismo od pani Śniadowicz przyniesione przez posłańca. Brzmiało ono jak następuje:
„Sanowny Panie!
„Konieczną jest natychmiastowa pańska bytność na pensij. W tej chwili Helcia zrobiła mi nieproszona, z własnej woli zwierzenie, które każe chyba wątpić o jej zdrowych zmysłach... Jeśli to, co mówiła, mówiła serjo, jeszcze gorzej. Twierdziła zresztą, że napisała w tym względzie i do pana. Proszę przybyć natychmiast.
Z najgłębszem poważaniem.