1. Znam loch podziemny, z warownemi mury,
Nad którym wisi półkrągłe sklepienie;
Światło tam gościem, bo oknem u góry
Słabo się dzienne wciskają promienie:
I te się łamią w gęstej okna kracie,
I w brudnej sieci co pająk rozkłada; —
Milczenie — niby w grobowej komnacie; —
Czasem je tylko na chwilę przerywa
Kropla wilgoci, gdy ze sklepień spływa
I na kamienną posadzkę upada.
Za sprzęt w tym lochu, jedno twarde łoże,
Sen, śpiących na niem, nie darzy pokojem,
Ale widziadeł strasznych ściga rojem,
Których dzień nawet rozproszyć nie może.
Gdy cię los popchnie w to miejsce podziemne,
Napis u wnijścia moc twej duszy złamie,
Straszniejszy — niźli na Dantejskiej bramie
U wchodu piekła — „więzienie tajemne“. —
I tam — jak niegdyś Daniel do lwiej jamy,
Rzucony własnym myślom na pożarcie,
Nie wiesz, do kogo zwrócić się po wsparcie,
I w koło wodzisz błędnemi oczami;
Bo ci się zdaje, że nawet do Boga
Ciężkim wrzeciądzem zaparta jest droga.
Zamiast, stanąwszy za fatalnym progiem,
Zgiąć umysł hardy, pojednać się z Bogiem,
Przebaczyć ludziom, i swą duszę chorą
Do dalszej walki, ukrzepić — pokorą, —
Ty, dumny, niby w przestępstwie szaleństwa
Zaciskasz pięście i miotasz przekleństwa
Na świat, na ludzi, że ci w jednej chwili
Wszystko wydarli, że cię pozbawili —
Do czego każda istota żyjąca
Ma pełne prawo, — powietrza i słońca.
I w nowym szale myśl ci rozżalona,
Podsuwa dzieje ślepego Samsona,
Pewny, że siłą własnego ramienia
Złamiesz te kraty, skruszysz mur więzienia, —
I znów się spotkasz, z sercem gorejącem,
Z czystszem powietrzem i jaśniejszem słońcem; —
Rwiesz za mur, kraty rozrywasz rękami;
Mur nie ustąpił, ni wrzeciądz, ni krata;
Opadły ręce — i zalany łzami
Rzucasz — przekleństwo i wzgardę dla świata.
Czas — burzę serca, powoli ukoi; — Gdy się twe oko z ciemnością oswoi,
Nie tak grobowogrobową zdaje ci się cela; W pająku, szukasz sobie przyjaciela; Przez starte szyby i w sieci pajęczej, Światło w kolory rozkłada się tęczy; Sam widok tęczy, nadzieje twe budzi, Znowu się sercem nawracasz do ludzi, I szukasz śladów ich łez, ich niedoli, I oko twoje dobywa powoli Ze ścian pomroki, niewyraźne rysy, Słowa urwane, w pół starte napisy, Myśli bez ciągu, choć nie bez znaczenia; W nich odgadujesz uczuć związek bratni, I że nie pierwszy, ani też ostatni Idziesz tą drogą krzyżową cierpienia. Aż mur — jak ciemna pargaminu karta; Z nieznanej księgi żywota wydarta, Stanie przed tobą. Zadziwiony pytasz, Czy to nie własne swoje dzieje czytasz?
2. „Sam jestem... mur więzienia, rdzą osiadła krata,
Odgrodziły mnie całkiem, od ludzi, od świata.
Niedolatując nieba, oderwany z ziemi,
Rzucony jakby w mętne krainy chaosu;
Gdzie w pomoc mi nie przyjdą zmysły, ni dar głosu,
Kieruję się uczuciem i myślami memi.
Myśl i uczucie, starczyć muszą za świat cały!
Więc nie sam jestem, w tym żyjących grobie:
Mam całą przeszłość: — gdy przypomnę sobie
Te dźwięki życia co mi w piersi grały;
Mam całą przyszłość: — gdy mam ideały, —
A z ideałów piękniejszy świat zrobię.
Bo na tym starym świecie, tak już wszystko staro;
Pierwszy objaw zachwytu, pierwszą łzę zapału,
Uniesienie — ten poryw młodzieńczego szału,
Odepchną oziębłością, wystudzą złą wiarą,
Skrępują władze ducha, zamachem zbrodniczym,
I zechcą wmówić zimnym rachunkiem rozumu,
Że człowiek, tylko cyfrą liczebnego tłumu,
Lub gorsza, — że człowiek niczem!
Niczem — być może me ciało Kiedy je dusza porzuci; Gdy do tych pierwiastków wróci, Z jakich cudownie powstało. Ależ dusza!... siłą dzielną Oderwie się z więzów ziemi, I wzięci skrzydły orlemi W ten obszar światów bez końca, Gdzie słońca, słońca i słońca! Bo dusza jest nieśmiertelną.[1]
Tak! mam ją w sobie, i jak działa, czuję.
Z jej działań myśl się rodzi, rozwija i snuje.
A choć me ciało, moc żelazna trzyma,
Na moje myśli nigdzie kajdan niema.
Bo myśli, żadna ziemska nie zwiąże potęga!
Szybsza niż piorun, błyska i przelata
Z jednego końca w drugi koniec świata I tronu Boga dosięga.
3. Bogu najpierwsze należą się pienia;
Gdy w tym wielkim dniu stworzenia, Potęgą jednego słowa Stanęła światów budowa.
On, dobył je z zamętu, na wrębach osadził,
Z których On tylko kiedyś potrafi je zwalić;
Jednem tchnieniem milijony brył w ten ruch wprowadził,
W ten ruch, którym się zdają swego Twórcę chwalić.
Chcąc godnie pojąć ogół tej harmonii nieba,
Myśli wzniosłej, nie szkiełek astronomów trzeba.
Boże! kiedy samotny, w rozmyślań godzinie,
Myśl moja swoje pióra ku Tobie rozwinie,
Gdy zmysły upadają pod ziemi pomrokiem,
Gdy Twą wielkość ogarniam czystem duszy okiem,
I umysł się w badania bez końca zacieka,
Przed Twoich dzieł ogromem muszę się ukorzyć,
I dziwić, że gdy mogłeś przez miłość świat stworzyć,
Poco rzuciłeś piekło do uczuć człowieka?!...
Lichy robaczek, choć w nim iskra Bóztwa świeci,
Sprzykrzywszy z sobą, z Bogiem chciał spróbować wojny.
Bóg skinął, — i w straszliwej żywiołów zamieci
Znikły ludy, — i góry zatonęły w morzu.
Jedna tylko od Boga wybrana rodzina
Po wód bezbrzeżnych żegluje przestworzu,
I ona zbawia ludzkość — i dzieje poczyna.
Świat znowu się odrodził i ludy powstały;
Ale to były tylko robacze mrowiska, Żyły, — lecz żyły bez chwały I ginęły — bez nazwiska.
Świetniejsze cnót i męstwa stawią nam przykłady, Synowie dawnej Hellady;
Każdy zakąt ich ziemi, ich pomników szczątek,
Każdy odłam świątyni, kolumny, grobowca, Dla badacza i wędrowca, Są dzisiaj światem pamiątek.
Ileż tam widzi męstwa i poświęceń ile? — Trzystu broni TermopyleTermopile
Przeciw nieprzeliczonej nieprzyjaciół sile,
Trzystu legło, w obronie swych praw i wolności.
A ów wąwóz dzikiemi najeżony skały,
Przetrwał ciąg wieków — jako pomnik chwały, I przejście — do nieśmiertelności.
Ufny Pers w swych służalców milionowym roju,
Przeraził ziemię — gdy swą potęgę rozwinął, Marzył, — o świata podboju, A pod Maratonem — zginął. —
Wstrzęsły się morskie głębiny,
Gdy znów, z nadbrzeży Azyi wionął w mnogie żagle,
Ale jak błysły nagle, tak i znikły nagle, Po zwycięstwie — Salaminy.
Przecież nie samem męztwem ta ziemia jaśniała,
To promień — oderwany z wielkiego ogniska.
Patrzaj, z jakim zapałem śpieszy Grecya cała Na Olimpijskie igrzyska.
Tam, pod urokiem piękna, śród szału zabawy
Jedno czucie góruje, — zdobyć wieniec sławy;
I widzisz, jak w zapasy wstępują atlety,
I słyszysz, jak rumaki niosą wóz do mety,
Bo Grek, w ćwiczeniach ciała, kołysał wiek młody.
Lud, okrzyka zwycięzcę, przysądza wygranę;
Tam: rozum, cnota, męztwo, odbiera nagrody Przez całą Grecyą przyznane.
Tam, ze zdrojów kastalskich, czerpnąwszy natchnienia
Stają śpiewacy, z lutniami złotemi;
Lud ich otacza, i śród zachwycenia
Wierzy w pieśń — że wiek złoty powróci do ziemi.
A gdy w narodzie nastrój wojennego tonu, To rapsod z dziejów Ilionu
Do sławy i do swobód, serca rozpłomienia.
A przy trybunie mówcy, śród wspaniałych grodów,
Pod pięknem niebem, tam się lud wolny gromadzi,
O szczęściu swych spółbraci, o swym kraju radzi; To było życie narodów.
Tam, w cieniu drzew rozrosłych, śród przepychu sztuki,
Zbiega się młodzież żądna wiedzy i nauki,
A mędrcy — długich badań rzucają nasiona;
Wszystko przeminie, lecz ich słowa nie przeminą,
Bo nieśmiertelnym blaskiem, nad Orecyi krainą Zajaśniał — genijusz Platona.
Czyjeż? choćby zastygłe serce, nieroztleje,
Czytając z bronzu lane, dwóch Brutusów dzieje?
Gdzie każdy czyn w olbrzymiej jawi się postaci.
Tu, Kokles jeden tłumy najeźdców odpiera,
Kurcyusz w przepaść się rzuca, by zbawić współbraci, — I wielki Katon dla prawdy umiera. Tu, gdzie sława rozkochana Tylu wodzom wieńce wiła, Gdzie nawet grób Koryolana Od zniewagi ocaliła:
Rzym upadł, ale sława ruiny okryła. —
Nieraz, obchodząc te gruzy i łomy,
Stawał przedemną genijusz starej Romy,
I ukazywał — przez jakie to trudy
Karty swych dziejów zdobywają ludy;
Ile to trzeba krajów i miast zburzyć?
By u potomnych na rozgłos zasłużyć.
Ile wiar musi i posągów runąć?
Ażeby ludzkość krok naprzód posunąć.
Ile krwi przelać? — nim prosty krzyż stanie
Śród Kolizeum i na Watykanie.
Czem są Grecyi i Rzymu dzieje, dla młodzieńca
Gdy myśl, ledwo zbudzona, o wielkości marzy? One tworzą zapaleńca,
W którego łonie, pożar zniszczenia się żarzy.
Radby jak Alcyd, dusić hydry i poczwary,
Jak Sokrates, wypijać trucizny z kielicha,
I nieśmiertelne bogom odebrać nektary.
Do wodzów dawnych jak do braci się uśmiecha,
Chce ich przewyższyć, — a on im zrównać nie może. —
I łamiąc przeciwności, po świata obiegu,
Kiedy z wystygłem czuciem, stanie u dni brzegu,
Przeklina życie w jakiej wygnania krainie;
Marzył o sławie, a bez wieści ginie, Albo więzienne zalega rogoże.
5. Znowu ludzkości dzieje zmieniają oblicze:
Sypią się z pustyń Azyi hordy najezdnicze,
I w gruz się wali świat gnuśny i stary.
Gdzie było światło, gdzie jaśniała cnota,
Tam się rozparły: dzikość i ciemnota;
I naraz znikły — trony, ludy, wiary,
Wszystko znikło, — świat w nową kolebkę rzucony,
Długie i bez pamiątek miał lata dziecinne,
Nim ziemię znowu w bujne pokrajał zagony,
Nim ziemi prawa nadał i nazwy rodzinne. —
Aż nadszedł wiek młodości, wiosny strojny kwiatem,
Zabrzmiały pienia Bardów, zabłysły oręże,
Z rycerskich zamków, zbrojni wystąpili męże,
I z młodym, pełnym wiary i zapału światem
Ruszyli w krajach sławy zapisać swe imię.
Krzyż, wiedzie tłumy — pieśń, w boju ośmiela,
Plemię żelazne, walczy o grób Zbawiciela;
I sztandar wiary powiał na Jerozolimie. —
Wiara i miłość — dwa uczucia serca bliźnie,
Gdy z młodzieńczego wytrysną zapału,
Podnoszą ludzkość w kraje ideału.
I duch marzący o lepszej ojczyźnie,
W pielgrzymce ziemskiej, wzniosłe cuda tworzy.
Wieszczów i mistrzów nieśmiertelne dzieła
Tak się zjawiły, — Miłość je natchnęła, A wykołysał duch Boży. —
Męztwo i miłość — godła rycerza, kochanka:
Dla lubej i dla sławy na kraj świata goni,
Olbrzymom stawia czoło, i niewinność broni;
Dla czego? — dla zdobycia laurowego wianka,
Dla jednego uścisku ukochanej dłoni,
Ach! znikły, znikły niestety Czyny rycerskich turniejów; Średnie wieki — gwiazda dziejów, Dziś już — marzeniem poety. Składać wawrzyny U stóp dziewczyny, Minęło z rycerzy chwałą.
Rozwalin szczątki, W pieśniach pamiątki, I nieliczne Arcydzieła, Które myśl Boża natchnęła: Wszystko, — co po nich zostało.
6. Z huraganu młodości, powstał wiek dojrzały
Wziął ku pomocy, proch, magnes i druki,
Zdobył ziemię i niebo rachunkiem nauki,
I tem tylko ma prawo do świątyni chwały.
Bo chociaż rozum wdarł się do tajników wiary,
Ku niecnym celom nagiął Zbawiciela słowa;
Chciał mieć sam berło ziemi, i wstała budowa
Pełna zdrad i obłudy, i żądzy bez miary.
Zbrodnia, co dotąd skrywała się w cieniu,
W płaszcz się odziawszy królewskiej purpury,
Wzięła za godło — rozbój i tortury,
By ludzkość trzymać w wiecznem upodleniu.
Miałże świat uledz tej szatańskiej mocy?...
Nie! bo w niej samej jest siła burząca.
Ludy krzyknęły: — ustąpcie ćmy nocy!...
My także dziećmi światła... chcemy słońca! —
Nad brzegami Sekwany powstał naród dzielny,
A krwią ludzką wezbrane popłynęły rzeki,
Wśród mordów i tryumfów wyrósł nieśmiertelny,
Na którego wydanie siliły się wieki.
Ludzkość, opadłe z kajdan wzniosła k’niemu dłonie,
Pewna, że mąż przeznaczeń zamknie starą księgę,
I na wolności ludów oprze swą potęgę.
Sława mu najpiękniejszy wiła laur na skronie;
Lecz ulubieniec szczęścia, w szalonym zapale
Chciał świat objąć rękami od żądzy drżącemi, Chciał zostać Bogiem na ziemi, Skończył jak człowiek — na skale. —
Odtąd tę Bozką iskrę, cóż w ludach roznieci?
Gdy świat jakby w letargu zapomnienia drzemie,
I traci do wielkości dawne swoje prawa.
Dziś — żadna gwiazda ludzkości nie świeci;
Zaledwie czasem z puszcz nowego świata, Dalekiém echem dolata, Waszynktona wielkie imie, I Kościuszki cicha sława.
7. Każdy naród w swych dziejach ma ciernie i kwiaty;
Lecz narody jak ludzie, starzeją się z laty,
Nadchodzi wiek zgrzybiały; gdy już śmierci goniec,
Złowrogą przepowiednią odchyli mu koniec,
Radby się pozbyć trawiącej go pleśni,
Ale daremnie — zegar śmierci bije.
Szczęśliwy naród, który sławy nie przeżyje,
A w puściźnie potomkom, zostawi swe pieśni.
Bo pieśń, to żywe słowo: ona nieraz ludzi
Z wiekowego uśpienia, wstrząśnie i obudzi,
Z mgły przeszłości dobędzie pamięć lepszych czasów,
Zaszumi im harmoniją dzikich puszcz i lasów,
Gór i skał niedostępnych powietrzem owieje,
Majowym deszczem zrosi, i słońcem ogrzeje,
Pól rodzinnych, czarowną otoczy ich wonią.
Aż wszystkie echa hymnem wolności zadzwonią
I naród zmartwychwstanie!
8. Śpiewałem dzieje świata, zaśpiewam i moje.
Cóż dopatrzę w tej drobnej człowieczej iskierce?
Wzburzone namiętności, z sobą niepokoje, A nie kiedyniekiedy — czułe serce. Czułego serca, jakież są dzieje? Miłość, i miłość bez końca, Od której serce więdnieje, Jak kwiat, od promieniapromieni słońca.
I dlaczegóż być czułym, gdy naokół głazy?
Poco myślą obłędną czcze widziadła gonić, I wzniosłe tworzyć obrazy?...
Poco kochać?... i całej ludzkości plemiona Do czułego garnąć łona,
Jeśli nikt na mym grobie nie ma łzy uronić?
Ależ w tej ciągłej uczuć i rozumu wojnie,
Gdy serce wre, i drogi dociekania mąci,
Możnaż ponad przepaścią zasypiać spokojnie
Z tą wróżbą, że namiętność do niej nas nie strąci?
Czy też, wygasić ognie zimnemi rachuby,
Każdą rzecz pierwej cyrklem badania wymierzyć,
Patrzeć okiem spokojńem, śród łez i zaguby,
I żyć z sercem zamkniętém? — o! lepiej pierw nie żyć.
Bo chociaż na obszernej człowieka dziedzinie,
Którą zaległy pokoleń milijony,
Milijonami odbite dolecą się tony,
A żaden w serce twoje harmoniją nie wpłynie, —
Jeżeli czystym ogniem i duszą młodzieńczą,
Ukochasz ludzkość całą i dłońmi silnemi
Pragniesz na chwilę z martwej poderwać ją ziemi,
Choć twych wzniosłych zamiarów ludzie nie uwieńczą,
I twoje imię strącą w zapomnienia fale:
Nie zginie praca dla dobra ludzkości,
Gdy płynie z źródeł najczystszej miłości, —
A to, co było kwiatem w ideale,
Może dać owoc — w przyszłości.“ —
9. Tu koniec — ale w rogu przeciwległej ściany
Był ustęp, zda się ręką już inną pisany;
Choć oba pisma, związek między sobą miały,
Drugie, nosiło ślady myśli już dojrzałej.
„Szczęśliwy ten, kto w każdej dni swoich godzinie,
Może być w zgodzie z sobą, ze światem i czasem;
Bez przeszkód, w port zbawienia łódź jego zawinie,
Z pomyślnym wiatrem, z niemylnym kompasem,
Uniknie burzy, i skały ominie;
Ani się rozum jego nie obłąka,
Jak owad w sidło zdradzieckie pająka. —
Lecz biada temu, kto przebiegłszy kraniec
Rzeczywistości — w kraj marzenia goni;
Zapomni, że on tej ziemi mieszkaniec,
i tchem owiany czarodziejskiej woni,
Na idealny puszcza się manowiec,
Tworzy istoty, odziewa je w szaty
Własnej fantazyi, uczuć i miłości;
Nie te, — któremi Bóg zaludnił światy,
Rozumne — ale z ogniem namiętności. —
Tak śród piaszczystej pustyni wędrowiec
Spalony słońcem, dręczony pragnieniem,
Wzdycha za źródłem, za oazy cieniem; —
W tém, naraz oku, przez tumany mgliste,
Błysną jeziora, i palmy cieniste;
Cudowna ustroń, tak już niedaleka!
On zdwaja biegu, a ona ucieka. —
Już blisko!... nagle złudny obraz ginie,
A on się w dziksze pogrąża pustynie,
Gdzie z nim przepadnie, śród grobowej cieśni,
Świat jego marzeń, i świat jego pieśni.“
↑Errata z końca tego tomu korygują nieśmiertelną na nieśmiertelny, co w tym miejscu nie zgadza się ani z sensem zdania czy całości fragmentu, ani też z układem rymów. To miejsce w redakcji Wikiźródeł pozostawiono bez zmian.