Sen nocy letniej (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Sen nocy letniej
Rozdział Akt pierwszy
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. A Midsummer Night's Dream
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Ateny. — Sala w pałacu Tezeusza.
(Wchodzą: Tezeusz, Hippolita, Filostrat i Orszak).

Tezeusz.  Godzina ślubów naszych, Hippolito!
Szybko się zbliża; cztery dnie szczęśliwe
Nowy sprowadzą księżyc, ale dla mnie
Jak stary miesiąc powoli ciemnieje!
Odwleka moje szczęście jak macocha,
Lub jak młodzieńca dochód marnująca
Na dożywociu wdowa długie lata.
Hippolita.  Prędko dni cztery znikną w cieniach nocy,
I cztery nocy prędko czas przedrzymią,
A potem księżyc, jak nowy łuk srebrny
Na niebios sklepie zwieszony, przyświeci
Uroczystościom naszych ślubnych godów.
Tezeusz.  Idź, Filostracie, śród ateńskiej młodzi
Skocznego ducha radości zbudź ze snu,
Na pogrzeb wygoń czarną melancholię,
Nie świąt to naszych blada towarzyszka.

(Wychodzi Filostrat).

Mym dziewosłębem był miecz, Hippolito,
Krzywdząc cię, twoją otrzymałem miłość,
Lecz ślubom naszym będą towarzyszyć

Pompa, zabawy, tańce i tryumfy.

(Wchodzą; Egeusz, Hermia, Lizander i Demetryusz).

Egeusz.  Niech błogo żyje książę nasz Tezeusz!
Tezeusz.  Dziękuję. Jakie przynosisz mi wieści?
Egeusz.  Z żalem przychodzę, aby skargę zanieść
Przeciw mojemu dziecku, mojej Hermii.
Dostojny panie, oto jest Demetryusz,
Któremu rękę córki mej przyrzekłem;
Oto Lizander, człowiek, co czarami
Potrafił córki mej uwikłać serce.
Ty, ty, Lizandrze, słałeś jej wierszyki,
Tyś z nią miłości zadatki wymieniał,
Pod jej śpiewałeś oknem przy księżycu
Fałszywym głosem miłość twą fałszywą;
Tyś ją odurzył włosów twych plecionką,
Pierścieniem, cackiem, fraszkami, dewizą,
Bawidełkami, bukietem, łakocią,
Bo to posłańcy potężnego wpływu
Na dusze młode i bez doświadczenia.
Chytrością córki mej wykradłeś serce,
Należne ojcu dziecka posłuszeństwo
W upór zmieniłeś. Więc, dostojny książę,
Jeśli nie zechce, w twojej obecności,
Za swego męża przyjąć Demetryusza,
To ja, powagą starych praw ateńskich,
Córką mą, jak mą własnością rozrządzę:
Lub żoną jego będzie, albo umrze,
Jak to wyraźna zastrzega ustawa.
Tezeusz.  Co odpowiadasz na to, piękna Hermio?
Rozważ; twój ojciec bogiem ci być winien.
On ukształtował piękność twą, dla niego
Jesteś figurą z wosku ulepioną,
Którą ma prawo zachować lub zniszczyć.
Demetryusz godnym szacunku jest panem.
Hermia.  Jak i Lizander.
Tezeusz.  Prawda, lecz w tym razie,
Gdy nie ma ojca twego zezwolenia,
Musi pierwszemu godnością ustąpić.

Hermia.  Bodaj mój ojciec mojem patrzał okiem!
Tezeusz.  Tyś winna raczej sądem jego patrzeć.
Hermia.  Przebacz mi, książę; nie wiem, jaka siła
Daje mi śmiałość, nie wiem, co ma skromność
Może ucierpieć, jeśli w takiem kole
Ważę się sama myśli moich bronić,
Lecz niech mi wolno będzie się zapytać,
Jaka mi kara zagraża najcięższa,
Jeśli odepchnę rękę Demetryusza?
Tezeusz.  Lub śmierć cię czeka, lub musisz na zawsze
Zrzec się słodkiego ludzi towarzystwa.
Więc, piękna Hermio, zajrzej w głąb twej duszy,
Poradź się twojej młodości, krwi twojej,
Czy zdołasz, ojca odrzucając wybór,
Dni resztę nosić osłony zakonnic,
W cieniach klasztoru na zawsze się zamknąć,
Żyć całe życie jak niepłodna siostra,
Do niepłodnego śląc hymny księżyca.
Trzykroć szczęśliwa, co krwi swojej pani,
Może tak odbyć pielgrzymkę dziewiczą,
Ziemsko jednakże szczęśliwsza jest róża
Uszczkniona ręką, niż ta, co na cierni
Więdnie dziewiczej, i rośnie i żyje,
W błogosławionej kona samotności.
Hermia.  I ja tak, książę, wolę żyć, umierać,
Niż praw mojego odstąpić dziewictwa
Panu, którego obrzydłe mi jarzmo,
Którego rządów dusza nie chce przyjąć.
Namyśl się jeszcze, a z nowym księżycem,
W dniu błogim, który z moją narzeczoną
Przyłoży pieczęć wiecznych moich ślubów,
W tym dniu, lub umrzeć bądź przygotowaną
Za krnąbrny opór ojca twego woli,
Lub Demetryusza pojąć w posłuszeństwie,
Lub na Dyany poprzysiądz ołtarzu
Życie surowe, na zawsze samotne.
Demetr.  Zmień myśli, Hermio, a i ty, Lizandrze,
Przy moich prawach uznaj twoich błahość.

Lizander.  Masz ojca miłość, pojmiej go za żonę,
Mnie, Demetryuszu, zostaw miłość Hermii.
Egeusz.  Prawda, Lizandrze, on ma moją miłość,
I miłość moja da mu, co jest moje;
Moją jest córka, moje do niej prawa
Na Demetryusza w całości przenoszę.
Lizander.  Mój ród tak dobry, jak jego jest, książę,
Równy majątek, miłość moja większa,
Pod każdym względem jednaka fortuna,
Jeśli nie wyższa od demetryuszowej,
A co prześciga te wszystkie próżności:
Ja miłość pięknej pozyskałem Hermii.
Czemużbym moich miał się praw wyrzekać?
Demetryusz, w oczy ten mu robię zarzut,
Córce Nedara Helenie dworując,
Duszę jej zyskał, i dziś, biedna dziewka,
Szalenie kocha aż do bałwochwalstwa
Tego zmiennika bez czci i bez wiary.
Tezeusz.  Wyznaję, że mnie doszły o tem wieści,
Że chciałem mówić o tem z Demetryuszem,
I tylko nawał spraw wielkich rzecz całą
Z myśli mi wybił. Lecz chodź, Demetryuszu,
Chodź, Egeuszu, mówić pragnę z wami,
Mam dla was obu prywatne zlecenia.
Ty, piękna Hermio, uzbrój się w cierpliwość,
Przed wolą ojca ugniej twe kaprysy,
Albo cię czeka, wedle praw ateńskich,
Które złagodzić nie w mojej jest mocy,
Śmierć albo życie samotne w klasztorze.
Lecz idźmy, droga moja Hippolito;
Wy dwaj pośpieszcie za mną bez spóźnienia;
W sprawie zaślubin naszych pragnę użyć
Waszej pomocy, naradzić się z wami
W rzeczach was obu blizko dotyczących.
Egeusz.  Idziemy, książę, z chętnem posłuszeństwem.

(Wychodzą: Tezeusz, Hippolita, Egeusz, Demetryusz i Orszak).

Lizander.  Czemu, o droga, lice twe tak blade?
Czemu ich róże tak prędko zwiędniały?

Hermia.  Może im deszczu brakło; jak go łatwo
Wylaćby mogła burza moich oczu!
Lizander.  Niestety! według tego com mógł czytać,
Lub słyszeć kiedy, nigdy jeszcze strumień
Wiernej miłości nie płynął spokojnie;
Ale czasami, albo krwi różnica —
Hermia.  Biada, niższego niewolnicą zostać!
Lizander.  Źle zaszczepiona czasem w lat niezgodzie —
Hermia.  Zgroza, gdy starość łączy się z młodością!
Lizander.  Czasem sklejona wyborem rodziców —
Hermia.  Piekło, wybierać miłość cudzem okiem!
Lizander.  Lub jeśli była w wyborze sympatya,
Choroba, wojna, śmierć nań uderzyły,
I tak chwilowe jak dźwięk było szczęście,
Jak cień przelotne, krótkie jak marzenie,
Lub jak śród czarnej nocy błyskawica,
Co nagle olśni niebiosa i ziemię,
A ledwo spojrzej! człowiek zdoła krzyknąć,
Znowu ciemności pochłonie ją paszcza.
Tak szybko mija wszystko, co jest piękne.
Hermia.  Jeśli przeznaczeń wolą kochankowie
Skazani znosić zawody i krzyże,
Niech nas nauczy los nasz cierpliwości,
Bo to krzyż zwykły należny kochankom,
Jak sny, marzenia, westchnienia, łzy, żądze,
Zwyczajny biednej namiętności orszak
Lizander.  Dobra to rada, więc słuchaj mnie, Hermio!
Mam ciotkę wdowę, która nie ma dzieci,
A jest rozległych panią majętności,
Dom jej o siedem mil od Aten leży;
Kocha mnie, jakby matką moją była,
Tam cię zaślubić mogę, droga Hermio;
Pod jej nas dachem srogość praw ateńskich
Dosiądź nie zdoła. Jeśli mnie więc kochasz,
Jutrzejszej nocy opuść dom ojcowski,
A w głębi lasu, o milę od miasta,
Tam, gdzie cię niegdyś spotkałem z Heleną,
Pierwszego maja obchodzącą święto,

Czekam na ciebie.
Hermia.  Dobry mój Lizandrze,
Na luk Kupida silny ci przysięgam,
Na złote ostrze jego strzał potężnych,
Na wozu Pafii gołębi cug rączy,
Na święty węzeł, co dwie dusze łączy,
Na ogień, w którym spłonęła Dydona,
Przez trojańskiego zdrajcę opuszczona,
Na śluby mężczyzn złamane tak mnogo,
Że wszystkie nasze zrównać im nie mogą,
W ateńskim gaju, w wskazanej gęstwinie,
Przyjdę do ciebie, zanim północ minie.
Lizander.  Dotrzymaj słowa. Patrz, oto Helena. (Wchodzi Helena).
Hermia.  Piękna Heleno, gdzie śpieszysz? Szczęść Boże!
Helena.  Piękną mnie zowiesz? Odwołaj nazwanie.
Ty jesteś piękną, gwiazdą biegunową
Dla Demetryusza oczu, ust twych słowo
Milsze dla niego od skowronka treli
Śród niw zielonych, gdy głogi kwiat bieli.
Ach, gdyby piękność jak choroba była,
Jakbym się chętnie twoją zaraziła!
Głos twój me usta, wzrok skradłyby oczy,
Język języka twego wdzięk uroczy.
Gdybym świat miała, byle jego zostać,
Świat chętnie oddam, by twoją mieć postać.
Naucz mnie, Hermio, sztuki, której silą
Serceby jego dla mnie tylko biło.
Hermia.  Ja się nań marszczę, on kocha bez miary.
Helena.  Gdyby mój uśmiech marszczeń twych miał czary!
Hermia.  Ja mu złorzeczę, on mi błogosławi.
Helena.  Niech cud podobny miłość moja sprawi!
Hermia.  Im silniej gardzę, tem kocha mnie więcej.
Helena.  Silniej mną gardzi, im kocham goręcej.
Hermia.  Szaleństwa jego nie we mnie przyczyna.
Helena.  W twych wdziękach; czemuż nie moja to wina!
Hermia.  Wkrótce, Heleno, przestaniesz się smucić,
Śpieszę z Lizandrem Ateny porzucić.
Nim oko moje Lizandra ujrzało,

To miasto pięknym rajem mi się zdało;
Jakże potężna miłości jest siła,
Gdy dziś na piekło niebo me zmieniła!
Lizander.  Wyznam ci całą naszą tajemnicę:
Jutro, gdy Febe ujrzy srebrne lice
W zwierciadle wody, siejąc perły rosy
Na trawę smugów i na złote kłosy,
Opuścim miasto skryci nocy cieniem,
Która kochanków zawsze jest zbawieniem.
Hermia.  Gdzie z tobą nieraz dzień marzyłam cały,
Na łożu, które pierwiosnki usłały,
Myśli z pełnego wylewając łona,
Z moim Lizandrem będę połączona.
A stamtąd społem pobiegniem weseli
Szukać śród obcych nowych przyjacieli.
Bywaj mi zdrowa towarzyszko droga,
Módl się za nami, jak ja proszę Boga,
By ogień, którym płonie twoja dusza,
Zapalił serce twego Demetryusza!
(Do Lizandra) Dotrzymaj słowa; dziś zrzec się nam trzeba
Oczom kochanków najmilszego chleba (wychodzi).
Lizander.  Dotrzymam. — Żegnaj! Niech Bóg w swej dobroci
Twego kochanka serce ci powróci (wychodzi).
Helena.  Jak dziwna ludzkich przeznaczeń różnica!
Mówią, że moje, jak jej piękne lica;
Lecz cóż mi z tego, gdy on, skamieniały
Nie widzi tego, co świat widzi cały!
On błądzi, Hermii ubóstwiając oko,
Ja, cnoty jego ceniąc zbyt wysoko.
Ach, jakże często najlichszemu ciału
Miłość pożycza blasków ideału!
Bo miłość widzi duszą nie oczyma,
Dlatego ślepy Kupido ocz nie ma;
Nie rozum jego kieruje wyborem,
Pędzony żądzą ślepem leci piórem.
Miłość jest dzieckiem, w swoim też wyborze,
Jak dziecko, nieraz omylić się może;
Jak śród igraszki dziecię słowo łamie,

Tak dziecię miłość przysięgając, kłamie.
Nim oczu Hermii zaraził się jadem,
Demetryusz przysiąg sypał na mnie gradem,
Lecz w ogniu Hermii jednego spojrzenia
Wszystek grad przysiąg na deszcz się przemienia.
Teraz mu Hermii zamiary odsłonię,
Do gaju za nią puści się w pogonie,
Jeśli łaskawie spojrzy na mnie za to,
Bogatą dla mnie będzie to zapłatą,
I choć tem moje boleści osłodzę,
Że towarzyszką będę mu w tej drodze (wychodzi).


SCENA II.
Tamże. — Izba w chatce.
(Wchodzą: Cichy, Denko, Fujarka, Byjak, Pigwa i Głodzik).

Pigwa.  Czy zebrała się już cała nasza trupa?
Denko.  Byłoby najlepiei wołać kolejno człowieka po człowieku, jak stoją na papierze.
Pigwa.  Oto imienna lista ludzi, których uznały całe Ateny za najzdolniejszych do przedstawienia naszej sztuki przed księciem i księżniczką w nocy dnia ich zaślubin.
Denko.  Naprzód, dobry Pigwo, powiedz, jaki jest przedmiot sztuki; a potem odczytaj nazwiska aktorów i przystąp do rzeczy.
Pigwa.  A więc nasza sztuka nosi tytuł: Najsmutniejsza komedya i najokrutniejsza śmierć Pirama i Tyzby.
Denko.  Doskonały to kunsztyk, możecie mi wierzyć, i bardzo krotofilny. Teraz, dobry Piotrze Pigwo, wołaj twoich aktorów z papieru. Mości panowie, do rzędu!
Pigwa.  A niech każdy odpowiada na zawołanie. Mikołaj Denko, tkacz.
Denko.  Jestem. Powiedz, jaką mam rolę, a potem tnij swoje dalej!
Pigwa.  Ty, Mikołaju Denko, stoisz tu zapisany na Pirama.
Denko.  A cóż to za jeden ten Piram? Kochanek, czy tyran?
Pigwa.  Kochanek, który się walecznie z miłości zabija.
Denko.  To trzeba będzie trochę łez, żeby dobrze rzecz przedstawić. Jeśli to moją ma być sprawą, niech słuchacze dobrze pilnują swoich oczu, bo wywołam burze, będę aż strach desperował. Idźmy więc dalej. Jednakże mój największy pociąg jest na tyrana; mógłbym przedziwnie odegrać Herklesa, albo jaką inną rolę, gdzie trzeba z kota drzeć pasy i wszystko tłuc na kawałki.

Szalone skały,
Gdy się trzaskały,
Rycząc, łamały
Bramy więzienia,
A Fiba rumaki
Przez niebios szlaki
Plączą w majaki
Głupie przeznaczenia.

To mi rzecz szczytna! Czytaj nam teraz resztę aktorów. To ton Herklesa, ton tyrana; kochanek płaczliwszym mówi tonem.
Pigwa.  Franciszek Fujarka, naprawiacz miechów.
Fujarka.  Jestem, Pietrze Pigwo.
Pigwa.  Musisz się podjąć roli Tyzby.
Fujarka.  A cóż to za jeden ten Tyzby? Czy jaki błędny rycerz?
Pigwa.  Nie, jest to pani, którą Piram ma kochać.
Fujarka.  Na uczciwość, nie daj mi roli kobiety; już broda sypać mi się zaczyna.
Pigwa.  Mniejsza o to, będziesz grał twoją rolę w masce, a będzie ci wolno mówić, jak zechcesz, cieniuśko.
Denko.  Jeśli będę mógł twarz zasłonić, to dajcie mi także rolę Tyzby, będę mówił strasznie cienko: Tysne, Tysne Ach, Piramie, mój kochaneczku drogi, twoja droga Tyzby, twoje serduszko!
Pigwa.  Nie, nie, musisz być Piramem, a ty, Fujarko. Tyzbą.
Denko.  Niechże i tak będzie. Co dalej?
Pigwa.  Robin Głodzik, krawiec.
Głodzik.  Jestem, Piotrze Pigwo.
Pigwa.  Ty będziesz matką Tyzby. Tomasz Ryjek, mularz.
Ryjek.  Jestem, Piotrze Pigwo.
Pigwa.  Ty będziesz ojcem Pirama, a ja ojcem Tyzby. Ty, Cichy, stolarzu, będziesz grał rolę lwa. Otóż, jak myślę, wszystko rozdzielone.
Cichy.  Czy masz rolę lwa na piśmie? Jeśli masz, to daj mi ją, bo tępo idą mi rzeczy do głowy.
Pigwa.  Musisz ją grać extempore; wszystko się tam kończy na ryczeniu.
Denko.  To dajcie mi także rolę lwa; będę tak ryczał, że się rozradują ludzkie serca, będę tak ryczał, że sam książę zawoła: niech jeszcze ryknie, niech jeszcze ryknie!
Pigwa.  Gdybyś ryczał zbyt strasznie, zlękłaby się księżniczka i jej damy, a nużby zaczęły wrzeszczeć, byłoby to więcej, jak trzeba, żeby nas wszystkich na szubienicę poprowadzić.
Wszyscy.  Dyndalibyśmy wszyscy, każdy syn swojej matki.
Denko.  Prawda, przyjaciele, że gdyby damy potraciły głowy ze strachu, nie zostałoby im więcej rozumu, jak trzeba, żeby nas poprowadzić na szubienicę, ale ja tak głos nastroję, że będę wam ryczał słodziusieńko jak ssący gołąbek, będę tak ryczał, żebyś powiedział, że to słowik.
Pigwa.  Nie możesz grać żadnej innej roli jak Pirama, bo Piram to pan gładkiego oblicza, na jakiego radzi patrzeć ludzie w dzień letniej pogody, pan najmilszy, prawdziwie szlacheckie dziecię, musisz więc koniecznie grać rolę Pirama.
Denko.  Więc dobrze, podejmuję się tej roli. Z jaką brodą byłoby najwłaściwiej wystąpić?
Pigwa.  Z jaką ci się podoba.
Denko.  Albo wezmę brodę koloru słomianego, albo ciemnopomarańczową, albo jasno-purpurową, albo brodę koloru francuskiej czaszki — zupełnie żółtą.
Pigwa.  Niejedna francuska czaszka wcale nie ma włosów grałbyś więc rolę z wytartem czołem. Ale, mości panowie, oto wasze role. Błagam was teraz i proszę i wymagam, żebyście się ich nauczyli do jutrzejszej nocy. Zejdziemy się w pałacowym gaju, o milę od miasta, przy świetle księżyca; tam zrobimy próbę. Gdybyśmy się zebrali w mieście, tropiłyby nas tłumy ciekawych i przed czasem zwąchanoby nasze zamysły. Bez najmniejszej zwłoki zróbmy spis rzeczy potrzebnych do przedstawienia naszej komedyi. Tylko proszę, nie zróbcie mi zawodu.
Denko.  Przyjdziemy. Próba będzie się tam mogła odbyć rozwięźlej i waleczniej. Nie żałujcie trudu, nauczcie się doskonale. Bądźcie zdrowi!
Pigwa.  Miejsce zbioru dąb książęcy.
Denko.  Dość na tem. Dotrzymajcie słowa, a baczność!

(Wychodzą).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.