Sen nocy letniej (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Sen nocy letniej
Rozdział Akt drugi
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. A Midsummer Night's Dream
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT DRUGI.
SCENA I.
Las w blizkości Aten.
(Wchodzą: z jednej strony Wróżka, z drugiej Puk).

Puk.  Co tam nowego, duchu? Gdzie tak śpieszysz?
Wróżka.  Przez doliny i przez góry,
Przez zwierzyńce i ogrody,
Przez potoki i przez bory,
Płomień ognia, fale wody,
Wszędzie mnie skrzydła me niosą
Szybsze od Cyntii promieni,
Gdzie mi każe wróżek ksieni,
Ślad kół swoich skrapiać rosą.
Pierwiosnki to są jej służki,
Patrz na złote szat ich plamy,
To rubiny, to dar wróżki,
W których wonne spią balsamy.
Teraz na łąkach zbierać perły rosy śpieszę,
W uchu każdej pierwiosnki perełkę zawieszę.
Żegnaj, figlarny duchu, powinność mnie wzywa,

Królowa, z dworem wróżek, za chwilę przybywa.
Puk.  Król sprawia święto pod tą dziś dąbrową;
Miej baczność, by się nie spotkał z królową,
Oberon bowiem cały gniewem pała,
Że pani nasza na pazia wybrała
Królowi Indyi ukradzione dziecię.
Nic piękniejszego nie było na świecie.
Król chciał go gwałtem na swym widzieć dworze,
Pragnął z nim razem harcować po borze,
Ale Tytania, w dziecku zakochana,
Stroi je w kwiaty, a nie słucha pana.
Odtąd też, czy to spotkają się w gaju,
Czy to na smugach, przy jasnym ruczaju,
Spór taki toczą, że raz dwór ich cały
W żołędzi kubki schował się struchlały.
Wróżka.  Jeśli o tobie mój sąd mnie nie myli,
To jesteś duchem pełnym krotofili,
Ludzie cię zowią Robinem Dobrotą;
Ty wiejskie dziewki straszysz twoją psotą,
Ty żarna psujesz, ciebie tylko wini,
Gdy próżno bije masło gospodyni,
Warzone piwo wietrzeje twą sprawą,
Zbłąkany pielgrzym twoją jest zabawą.
Szczęśliwy, kto ci imię daje Puka,
Bo temu służysz, tego szczęście szuka.
Alboż się mylę? Czy to prawda? powiedz.
Puk.  Prawda; ja nocy wesoły wędrowiec,
Z moich się figlów nieraz król śmiać raczy,
Kiedy udanem rżeniem pięknej klaczy
Zwabiam ogiery bobem wytuczone;
Czasami pływam, jak jabłko pieczone
Na piwie kmoszki, a gdy pić zamierza,
Mniemane jabłko w usta ją uderza,
Wszystko się piwo na pierś zwiędłą leje;
Mądra babunia, smutne prawiąc dzieje,
Myśli, żem trójnóg, ale kiedy siada,
Ślizga się trójnóg, jak długa upada,
Wszyscy się śmiejąc, za boki trzymają,

Z radości krzyczą, kaszlą i kichają.
Lecz ustąp, wróżko, widzę Oberona.
Wróżka.  A ja mą panią. Drżę już przestraszona.


SCENA II.
(Z jednej strony wchodzi Oberon ze swoim Orszakiem, z drugiej Tytania ze swoim).

Oberon.  Niemile zejście przy świetle księżyca,
Dumna Tytanio!
Tytania.  Zazdrosny Oberon?
Wróżki, odlećmy, wyrzekłam się bowiem
I towarzystwa i jego łożnicy.
Oberon.  Stój, stój, zuchwała! Czym nie jest twym panem?
Tytania.  A więc ja twoją powinnam być panią;
Lecz wiem, żeś z wróżek dzielnic się wykradał,
I po dniach całych, w postaci Koryna,
Przy zakochanej śpiewałeś Filidzie
Twoje miłostki, grając nu multankach.
Po coś tu przybył z kończyn ziem indyjskich?
Bo twa krzykliwa w bucikach kochanka,
Bo Amazonka, twoja wojowniczka,
Tezeuszowi oddaje dziś rękę,
A tyś ich łożu przyszedł błogosławić.
Oberon.  Nie maszli wstydu, Tytanio, wspominać
O Hippolicie, gdy wiesz, że mi dobrze
Twe z Tezeuszem znane są zaloty?
Czyż z Perygenii objęć, którą porwał,
W nocy go cieniach nie uprowadziłaś?
Czyż nie twą sprawą połamał przysięgi,
Dane Aryadnie, Egli, Antyopie?
Tytania.  Wszystko to próżne zazdrości wymysły.
I każdą razą, od początku lata,
Kiedy się z moich wróżek zbiorę kołem
W górach, dolinach, na łąkach, śród lasów,
Przy kamyczkami brukowanem źródle,
Lub przy strumyku trzciną bramowanym,
Aby przy wiatrów świszczących muzyce

Tańczyć wesoło, ty zawsze kłótniami
Przerywasz tańce nasze i zabawy.
Wiatry też widząc, że napróżno grają,
Mszcząc się, wyssały z mórz mgły zaraźliwe,
Na ląd poniosły, a ich obfitością
W taką urosła dumę lada struga,
Że z swoich brzegów szumiąc wystąpiła;
I wół nadarmo jarzmo swoje dźwigał,
Rolnik się pocił, młode bowiem zboże
Zgniło, nim brody mogło się doczekać;
Bez owiec hurty na zalanych polach,
Wron stada bydła tuczą się trupami;
Kręgielnie błotem dzisiaj zapełnione,
A powikłane na łąkach chodniki
Nie zostawiły i śladu po sobie;
Śmiertelnych ludzi głód dręczy; już zima,
A ich wieczorów pieśń nie rozwesela,
Przeto i księżyc, ten król morskich toni,
Blady od gniewu, za mgłami i deszczem,
Sieje po ziemi tysiączne choroby;
Pory się roku zmieniły w zamęcie,
Na świeże łono róży mróz upada,
Na siwej głowie i na brodzie zimy,
Jak na szyderstwo, słodkich lata pączków
Wonne paciorki puszczają na chwilę.
Wiosna i lato, płodna jesień, zima,
Swoje zwyczajne odmieniły barwy,
Świat ich zdziwiony nie może rozróżnić.
Całe to mnogie strasznych klęsk potomstwo
Z naszych wyrosło sporów, naszych kłótni,
My ich początkiem, my ich rodzicami.
Oberon.  Więc napraw wszystko, w twojej to jest mocy,
Przestań się tylko woli mej opierać,
Oddaj w me ręce skradzione pacholę,
Chcę go na pazia.
Tytania.  Przestań o tem myśleć;
Chłopięcia nie dam za wróżek królestwo.
Moją czcicielką jego matka była,

Śród nocy, w wonnem powietrzu indyjskiem,
Długie nam chwile na rozmowach biegły.
Czasem, na płowym morza siedząc brzegu,
Płynące nawy ścigałyśmy okiem,
Śmiech nas brał, patrząc na ciężarne żagle,
Wydęte tchnieniem rozpustnych wietrzyków;
A ona pięknym swym płynącym chodem
(W łonie nosiła wtedy moje chłopię),
Po złotym piasku wybrzeża żeglując,
Naśladowała chyżej nawy podróż,
I niosła, niby z powrotem, drobnostki
Jak drogi towar z dalekiej podróży.
Śmiertelna, zgasła powijając syna;
Dla jej miłości syna tego chowam,
Dla, jej miłości dziecka nie opuszczę.
Oberon.  Jak długo myślisz w tym pozostać borze?
Tytania.  Do dnia zaślubin Tezeusza może.
Jeżeli z nami tańczyć chcesz bez swarów,
Świętować z nami przy blasku księżyca,
Zostań; inaczej opuść nasze koło,
A ja twych zabaw pewno nie zakłócę.
Oberon.  Daj mi to chłopię, a zostanę z tobą.
Tytania.  Nie dam za całe twe królestwo wróżek.
Wróżki, odejdźmy, bo zostając dłużej,
Nazbyt się głośnej doczekamy burzy.

(Wychodzi Tytania z Orszakiem).

Oberon.  Więc idź, lecz zanim lasy te opuścisz,
Potrafię za tę ukarać cię krzywdę.
Zbliż się tu, Puku. Przypominasz sobie,
Kiedym raz siedział na szczycie przylądka
I słuchał pieśni, którą mi syrena
Nuciła, siedząc na delfina grzbiecie,
Pieśń tak czarowną, że ucichło morze,
Z sfer swoich gwiazdy spadały szalenie,
By się dziewicy morskiej przysłuchiwać?
Puk.  Pamiętam.
Oberon.  Właśnie w tej widziałem chwili
To, czego oczy twe nie mogły dojrzeć,

Pomiędzy ziemią, a między księżycem,
Lot Kupidyna, zbrojnego strzałami.
Wziął na cel piękną westalkę zachodu,
I z taką siłą strzałę z łuku cisnął,
Jakby serc miała przeszyć sto tysięcy;
Ale księżyca zimny, czysty promień
Grot Kupidyna ognisty zagasił,
I nie draśnięta królewska kapłanka
Przeszła w spokojnem, dziewiczem marzeniu.
Zważałem pilnie, gdzie strzała upadła,
Na mały kwiatek upadła zachodu,
Przód jak śnieg biały, lecz teraz czerwony
Miłości raną, zowią go bratkami.
Pamiętam, że ci kwiat ten pokazałem;
Leć mi go przynieść. Soku jego siłą
Wyciśniętego na śpiącego oczy,
Mąż lub niewiasta szalenie pokocha
Pierwsze ujrzane żyjące stworzenie.
Kwiat mi ten przynieś, a bądź tu z powrotem,
Nim zdoła milę upłynąć lewiatan.
Puk.  W czterdzieści minut okołuję ziemię (wychodzi).
Oberon.  Gdy w posiadaniu tego będę soku,
Będę czatował na śpiącą Tytanię,
I na jej oczy jedną spuszczę kroplę,
A co zobaczy naprzód rozbudzona,
Lwa, czy niedźwiedzia, wilka czyli byka,
Ruchliwą małpę, albo koczkodana,
Pokocha z całą duszy swej potęgą,
I póty czaru z jej nie zdejmę oczu,
(Czego dokonać innem mogę zielem),
Póki mi pazia swojego nie odda.
Lecz kto się zbliża? Jestem niewidzialny,
Słuchajmy, co jest rozmowy ich treścią.

(Wchodzi Demetryusz, za nim Helena).

Demetr.  Ja cię nie kocham, przestań więc mnie ścigać.
Gdzie jest Lizander? Gdzie piękna jest Hermia?
Ja go chcę zabić, ona mnie zabija.
Mówiłaś, że w tym ukryli się gaju;

Lecz jak pień stoję pośród pni tysiąca,
Nie mogę bowiem mojej znaleźć Hermii.
Oddal się, precz stąd! nie ścigaj mnie dłużej.
Helena.  Ty mnie przyciągasz, magnesie bez serca,
Lecz nie żelazo przyciągasz, me serce
Jak stal niezmienne. Strać moc przyciągania,
A ja moc stracę iść za twoim śladem.
Demetr.  Alboż cię wabię słowami pochlebstwa?
Czy ci otwarcie, czy jasno nie mówię,
Ze cię nie kocham i kochać nie mogę?
Helena.  Dlatego właśnie kocham cię gwałtowniej.
Jestem twym wyżłem, i gdy bić mnie będziesz,
Ja tem pokorniej łasić ci się będę.
Jak twoim wyżłem gardź mną, bij mnie, zgub mnie,
Pozwól mi tylko, jakkolwiek niegodnej,
Gdzie się obrócisz, iść za twoim tropem.
Powiedz, o gorsze w twej miłości miejsce
Mogęż cię błagać, jak psem twoim zostać?
A i to miejsce drogie jest w mych oczach.
Demetr.  Nie kuś zbyt duszy mojej nienawiści;
Patrząc na ciebie, słabo mi się robi.
Helena.  A mnie jest słabo, gdy ciebie nie widzę.
Demetr.  Wielką skromności twej wyrządzasz krzywdę,
Gdy miasto rzucasz, sama się oddajesz
W ręce człowieka, który cię nie kocha,
Na wszystkie nocy wystawiasz pokusy,
Na złe podszepty samotnej ustroni
Bogate skarby twojego dziewictwa.
Helena.  Moją obroną cnota twoja będzie.
Tam słońce dla mnie, gdzie twarz twoją widzę,
Jakże mam myśleć, że jestem śród nocy?
Niema w tym borze dla mnie samotności,
Ty bowiem dla mnie światem jesteś całym;
Jakże powiedzieć, że jestem tu sama,
Kiedy tu na mnie świat mój patrzy cały?
Demetr.  Umknę przed tobą, skryję się w paprociach,
Na pastwę dzikich zostawię cię zwierząt.
Helena.  Najdziksze zwierzę serca twego nie ma.

Gdzie chcesz uciekaj; starą zmienisz powieść;
Dziś Dafne goni, Apollo ucieka,
Jastrzębia gołąb’, a trwożliwa łania
Tygrysa ściga; daremne ściganie,
Gdy trwoga goni, a ucieka męstwo!
Demetr.  Twoich oskarżeń nie chcę dłużej słuchać;
Opuść mnie; jeśli gwałtem chcesz iść za mną,
Pośród gęstwiny krzywdę ci wyrządzę.
Helena.  Ty mnie w świątyni, w mieście i na polu,
Wszędzie mnie krzywdzisz, twoje okrucieństwa
Na płeć mą całą zniewagę rzucają.
Jak wam o miłość bić nam się nie wolno,
Kobieta tylko słuchać zalot zdolną.
Pójdę za tobą, gorzkie piekła męki
Na niebo zmienię, ginąc z drogiej ręki.

(Wychodzą: Demetryusz i Helena).

Oberon.  Niedługo, nimfo, pomsty będziesz czekać;
Wkrótce on gonić, ty będziesz uciekać.

(Wchodzi Puk).

Witaj, wędrowcze, czy przyniosłeś kwiatek?
Puk.  Oto jest, królu.
Oberon.  Więc daj mi go, proszę.
Znam brzegi wonne, macierzanką słane,
Gdzie w cząbrów cieniu fiołki schowane,
Górą bogaty baldachim rozbity,
Z róż jerychońskich i szypszyny szyty,
Tam, długich tańców rozkoszą zmęczona,
Tytania szuka snu śród kwiatów łona;
Tam wąż wylinę składa centkowatą,
Któraby mogła wróżek mych być szatą.
Ledwo jej oczy ten sok zwilży śpiące,
Szpetnych ją złudzeń napełnią tysiące.
Weź i ty kroplę, a szukaj po kniei,
Znajdziesz dziewicę, która bez nadziei
Kocha młodziana; zwilż jego źrenice,
Daj tylko baczność, by naprzód jej lice
Ujrzał zbudzony. Łatwo go w tym borze
Poznasz po jego ateńskim ubiorze.

Jeśli się wszystko po mej woli stanie,
Miłość i wzgarda zamienią mieszkanie.
Nim kur zapieje, bądź tutaj z powrotem.
Puk.  Wszystkie rozkazy twoje spełnię lotem. (Wychodzą)


SCENA III.
Inna część lasu.
(Wchodzi Tytania z Orszakiem).

Tytania.  Dalej do tańca, wróżki, i do pieśni!
Na ćwierć minuty rozlećcie się potem:
Część w pączkach róży zabijać robaki,
Z nietoperzami o skórzane skrzydła
Dla moich sylfów na szaty wojować,
Część niech krzykliwą odgania stąd sowę,
Na orszak moich duchów hukającą.
Przody mnie słodką ukołyszcie pieśnią,
A potem, każda do swojej roboty.

Pieśń.
I.

1 Wróżka.  Precz stąd, węże dwużądliste,
Precz stąd, żmijo, precz zjadliwa,
Padalce, jeże kolczyste!
Pani nasza tu spoczywa.
Chór.  Filomelo, ty pieśniami
Do snu lulaj ją tu z nami,
Lula, lula, lulaby; lula, lula, lulaby.
Niech żadna czarów potęga
Słodkiej pani nie dosięga,
Więc dobranoc, lulaby!

II.

2 Wróżka.  Precz stąd, przędzące pająki,
Długonogie precz kosarze,
Czarne żuki, chrząszcze, bąki,
Precz ślimaku z glistą w parze!
Chór.  Filomelo, ty pieśniami

Do snu lulaj ją tu z nami,
Lula, lula, lulaby; lula, lula, lulaby.
Niech żadna czarów potęga
Słodkiej pani nie dosięga,
Więc dobranoc, lulaby!
2 Wróżka.  Lećmy! przymknęła źrenice;
Zostawmy jedną strażnicę.

(Wychodzą Wróżki. — Tytania zasypia. — Wchodzi Oberon).

Oberon.  Niechaj serce twe owładnie,

(wyciska kwiat na jej powieki)

Kto ci pierwszy w oczy wpadnie.
Schnij z miłości, schnij, szalona,
Czy to kota, czy to dzika,
Czy to rysia, czy bartnika
Ujrzysz naprzód rozbudzona.
Niechaj teraz sen cię łudzi,
Aż cię potwór jaki zbudzi (wychodzi).

(Wchodzą: Lizander i Hermia).

Lizander.  Mdlejesz znużona po tym błądząc lesie,
A ja ci wyznam, że zgubiłem drogę;
Wstrzymaj tu, Hermio, znużoną twą nogę,
Aż nam dzień jasny zbawienie przyniesie.
Hermia.  Dobry Lizandrze, idź spocząć na stronie;
Ja na tych kwiatach złożę moje skronie.
Lizander.  Niech darń ta jednem będzie dla nas łożem,
Jak jedną duszę we dwóch ciałach tworzym.
Hermia.  Lizandrze, jeśli kochasz Hermionę,
Zdala ode mnie idź spocząć na stronę.
Lizander.  Niewinnej myśli nie tłómacz surowo,
Niech miłość pojmie miłości mej słowo.
Chciałem powiedzieć, że miłości siła
Dwa przody serca na jedno stopiła,
Że jednych przysiąg związane łańcuchem,
Dwa przody ciała jednym żyją duchem,
Gdy więc przy tobie moją złożę głowę,
To tylko drugą złożę twą połowę.
Hermia.  Mego honoru byłoby skrzywdzeniem
Wierność kochanka krzywdzić podejrzeniem.

Lecz, przyjacielu, kochanka cię błaga,
Oddal się tyle, co skromność wymaga
Od cnotliwego męża i dziewczyny.
Tak, dobrze. Teraz, dobranoc, jedyny!
A w sercu twojem chowaj miłość stałą,
Póki się z duszą nie rozdzieli ciało.
Lizander.  Amen! Niech Bogi twe ziszczą błaganie,
Niechaj z miłością i życie ustanie.
Cały swój pokój niech sen na cię zleje!
Hermia.  Nie, nie, połową niech twą skroń owieje!

(Zasypiają. — Wchodzi Puk).

Puk.  Darmo szukam, darmo lecę,
Ateńczyka niema w borze,
Na któregobym powiece
Sprawdził, co ten kwiatek może.
Lecz co widzę? W nocy cieniu
Poznaję go po odzieniu.
To on, co z wzgardą odpycha
Biedne dziewczę kochające,
A to ona, marząc wzdycha
Na wilgotnej rosą łące.
Biedne dziecko spać nie śmiało
Przy swojego kata boku.
Kładę teraz na twem oku
Siłę czarów moich całą.
Odtąd wzdychaj, kochaj stale,
Niech od ócz twych sen ucieka.
Zbudź się, skoro się oddalę,
Bo Oberon na mnie czeka (wychodzi).

(Wbiegają: Demetryusz i Helena).

Helena.  Stój, choćbyś własną miał zabić mnie dłonią!
Demetr.  Przestań daremną dręczyć mnie pogonią!
Helena.  Chceszli samotną zostawić mnie w lesie?
Demetr.  Krok jeden dalej zgubę ci przyniesie (wychodzi).
Helena.  Straciłam siły śród marnej gonitwy:
Tem mniejsza łaska im dłuższe modlitwy.
Gdziehądź jest teraz, jak Hermia szczęśliwa!
Niebieski urok w oczach jej spoczywa.

Skąd blask jej źrenic? Nie łzy jej go dały,
Bo moje stokroć więcej ich wylały.
Nie, nie, niedźwiedzic szpetność mnie obleka.
Bo na mój widok zwierz dziki ucieka,
I on też, moim strwożony widokiem,
W gęstwiny boru szybkim leci krokiem.
A ja zwierciadła kłamstwu śmiałam wierzyć,
Z Hermii urodą piękność moją mierzyć! —
Któż to? Lizander! Czy zamordowany,
Czyli śpi tylko? Niema krwi ni rany.
Jeżeli żyjesz, zbudź się, zbudź, przez Boga!
Lizander  (budząc się). Dla ciebie w ogień rzucę się, o droga.
Heleno! cudem natury stworzona,
Serce twe widzę nawskróś twego łona.
Gdzie jest Demetryusz? Ach, z jaką rozkoszą
Tę darń krwią jego ręce moje zroszą!
Helena.  Lizandrze, ta ci groźba nie przystoi.
Cóż, że do Hermii marnie wzdycha twojej?
Czyż ci nie dosyć, że dusza jej cała
Dla ciebie tylko wiecznym ogniem pała?
Lizander.  O nie, nie dosyć! Ze łzą żalu w oku
Liczę dnie przy jej przenudzone boku.
Nie Hermii pierś ta, lecz Heleny szuka:
Któż za gołębia nie oddałby kruka?
Wolą człowieka rozum tylko rządzi,
A rozum ciebie najgodniejszą sądzi.
Jak każdy owoc w swej porze dośpiewa,
Tak mej młodości rozum dziś dojrzewa;
Gdy się do szczytu ludzkiej wiedzy dostał,
Dziś rozum woli mej hetmanem został,
I w złotej księdze miłości — twem oku
Czytać chce powieść miłości uroku.
Helena.  Skąd to szyderstwo? Jakiej winy karą
Twojej pogardy stałam się ofiarą?
Toż ci nie dosyć, że ma biedna dusza
Nie potrafiła z oczu Demetryusza
Wyrwać jednego słodkiego spojrzenia?
Szyderstwem moje zwiększyć chcesz cierpienia?

Czy ciężkiej dla mnie krzywdy w tem nie widzisz,
Że zalotami z nieszczęśliwej szydzisz?
Lecz bądź mi zdrowy! Choć wyznać ci muszę,
Że szlachetniejszą dawałam ci duszę.
Ach, że kobietę, którą jeden rzuca,
Jeszcze szyderstwem swem drugi zasmuca (wychodzi).
Lizander.  Nie widzi Hermii. Hermio, spij głęboko!
Niech cię me więcej nie zobaczy oko!
Bo jak słodyczy zbytkiem przesycenie
Większe żołądka budzi obrzydzenie,
Lub jak kacerstwo poznane przenika
Największym wstrętem serce heretyka,
Tak ty, kacerstwo, przesycie mój, równie
Bądź wszystkich wstrętem, lecz moim bądź głównie!
Odtąd, co sił jest w inej duszy, mej ręce,
Heleny rycerz, Helenie poświęcę (wychodzi).
Hermia  (zrywając się). Lizandrze, ratuj! Oderwij tę żmiję
Od mego serca, która krew mą pije.
Co za sen straszny! Patrz, Lizandrze drogi,
Czy widzisz? Cała drżę jeszcze od trwogi.
Lizandrze! Przebóg, zniknął! Wszędzie głucho,
I darmo czeka na odpowiedź ucho.
Ach, powiedz, jaka ustroń cię tu kryje,
Albo samotność i strach mnie zabije!
Zniknął! niestety! Ale opuszczona
W śmierci lub w twoje rzucę się ramiona (wychodzi).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.