<<< Dane tekstu >>>
Autor Lafcadio Hearn
Tytuł Shinju
Pochodzenie Lotos. Rzut oka na nieznaną Japonię
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1909
Druk Ed. Nicz i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Dionizy Zaleski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



SHINJU.



Czasem obejmują się tylko ramionami i rzucają się na szyny w chwili, gdy pociąg nadchodzi (w Izumo nie mogą tego zrobić, gdyż niema dróg żelaznych), czasem wyprawiają sobie skromną ucztę, piszą dziwne listy do rodziców i przyjaciół, poczem mieszają coś gorzkiego z winem i wówczas zapada wieczysta cisza; czasem wybierają starą i wyższą w ich pojęciu metodę: kochanek zabija ukochaną pchnięciem miecza, a potem sam sobie odbiera życie. Czasem związują się kochankowie dziewczęcym koshi-obi (pasek z jedwabiu), głowa przy głowie, i w uścisku takim rzucają się w nurty rzeki albo jeziora. Różne są drogi, prowadzące do Mei-do (Hades), z tego świata niedoli, przez zwątpienie, o którem Szopenhauer napisał taką przedziwną teoryę.
Ich własna teorya jest o wiele prostsza.
Nikt nie kocha życia bardziej od Japończyków, nikt nie obawia się mniej śmierci od nich. Życie zagrobowe nie przejmuje ich żadnym lękiem. Opuścić ten świat jest im ciężko, ponieważ kochają jego piękno i szczęście. Ale tajemnica nieznanej „tamtej strony” sprawia im mało troski. Co do owych młodych ludzi, o których tu mowa, to mają oni tak szczególną silną wiarę, że przed nią żadne tajemnice się nie ostoją. Z niewyczerpaną otuchą przestępują progi ciemności. Jeśli są tak nieszczęśliwi, że nie mogą żyć dłużej, nie winią o to świata, jest to ich własna wina, jest to ich „wnętrze”, rezultat błędów i poprzedniego życia. Wierzą jednak niezachwianie w to, że jeżeli razem oddadzą się śmierci, odnajdą się i połączą w życiu przyszłem, jakkolwiek buddhaizm potępia samobójstwo, jako grzech śmiertelny. Owa idea połączenia się przez śmierć jest nieskończenie starsza od wiary Shaki, we współczesnym jednak czasie buddhyzmowi nabrała pewnego szczególnego egzotycznego zabarwienia, mistycznego płomienia. „Hasu no hana no ue ni oite matan”. „Na kwiatach lotosu w raju spoczywać będą połączeni”.
Buddhaizm uczy o licznych przeistoczeniach przez miliony, miliony lat, zanim dusza osiągnie nieskończoną wizyę i nieskończoną pamięć i zatopi się w błogości Nirwany, jak biały obłok w błękicie słonecznym. Nieszczęśliwi kochankowie nie myślą jednak o Nirwanie. Wierzą, że ich największe życzenie, połączenie się w miłości, osiągnięte być może przez ból jednej śmierci. Pojęcia te nie u wszystkich są jednakowe, jak to wskazują ich wzruszające listy. Jedni wierzą, że pójdą w światłość raju Amidy, inni w swych wizyach nadziei widzą tylko Nochi-no-yo, jasność, w której kochankowie odnajdą się w świeżej, cudownej młodości, podczas gdy idea wielu, może nawet większej części jest bardziej nieokreślona, jest tajemniczem wspólnem błąkaniem się w mglistem milczeniu, niby w delikatnej, bezcielesnej błogości snu.
Proszą zawsze, aby ich pogrzebano razem. Często bardzo rodzice lub opiekunowie sprzeciwiają się temu, co wydaje się ludowi okrutnem, wierzy on bowiem, że ci, którzy z miłości pozbawili się życia, nie znają spokoju, jeśli jeden grób ich nie złączy.
Jeśli jednak prośba ich zostanie uwzględniona, wówczas ceremonia pogrzebu jest równie piękna, jak wzruszająca. Z każdego z dwóch domów posuwa się orszak pogrzebowy w stronę świątyni, gdzie na podwórzu, w świetle bladych latarni, łączy się jeden z drugim. Po recytacyi Kyo i zwykłych uroczystych ceremoniach, główny kapłan ma przemowę do dusz zmarłych. We wzruszających słowach mówi o błędach i grzechu, wspomina młodość obu ofiar piękną i znikomą, jak kwiat, która kwitnie i umiera w pierwszym podmuchu wiosny. Często przepowiada przyszłe połączenie się kochanków w szczęśliwszem i wyższem życiu, wzruszając słuchaczów do łez. Potem obydwa orszaki łączą się w jeden i kierują się na cmentarz, gdzie czeka grób otwarty. Obydwie trumny zostają razem spuszczone i ułożone na dnie grobu jedna przy drugiej. Potem wyjmują Yama-no-mono, deski, które kochanków dzielą, tak, że tworzy się jedna trumna. Na trumnę tę sypią ziemię, a na mogile stawiają haka, na której wypisana jest historya ich życia, oraz wyryty krótki poemat.
Takie samobójstwo kochanków nazywa się „Joshi” albo „Shinju”. (Chińskim alfabetem napisane oznaczają obydwa słowa: śmierć serca, śmierć uczucia, lub śmierć miłości). Zdarza się to najczęściej między kobietami z klasy joro[1], ale często także między dziewczętami lepszej klasy. Istnieje fatalistyczna wiara w to, że jeżeli jedna joroya odbierze sobie życie, dwie inne muszą pójść za nią. Prawdopodobnie zabobon ten jest często przyczyną, że wypadki Shinju zdarzają się zazwyczaj seryami po trzy, jedno za drugiem. Upadłe dziewczęta, które z miłości dla bliskich, pogrążonych w nędzy sprzedają swoje ciało dobrowolnie hańbie, nie wpadają nigdy (z wyjątkiem może otwartych portów, gdzie europejski występek i brutalność oddziałały już demoralizująco) w głębię takiego zepsucia, jak ich towarzyszki na zachodzie. U wielu nawet spotkać można delikatne obejście, subtelność uczucia i naturalną skromność, która w podobnych stosunkach, zarówno jest niepojęta, jak wzruszająca.
Właśnie wczoraj ciszę ulicy przerwał taki wypadek Shinju. Gdy służąca pewnego lekarza na ulicy Nada-machi weszła wieczorem do mieszkania, znalazła młodego syna lekarza leżącego bez życia i trzymającego w objęciach nieżywą dziewczynę. Dziewczyna była joro, a syn został wydziedziczony. Wczoraj zostali pogrzebani, ale nie wspólnie, gdyż ojciec był równie rozgniewany jak zmartwiony, że coś podobnego mogło się zdarzyć.
Nazywała się Kane i była niezwykle piękna i słodka. Sprzedała się dla matki i swojej małej siostry, które po śmierci ojca wpadły w nędzę. Miała wówczas lat siedemnaście. W rok niespełna poznała młodego człowieka. Była to namiętna miłość od pierwszego wejrzenia. Los okazał się bardzo zawistnym, gdyż wszelka nadzieja związku była zupełnie wykluczona. Młody człowiek został zupełnie wydziedziczony. Młoda para poświęciła wszelkie swoje oszczędności, aby módz się widywać; dziewczyna posprzedawała nawet swoje suknie. Ostatni raz spotkali się potajemnie w nocy, w mieszkaniu lekarza i wypili razem truciznę.
Widziałem pogrzeb dziewczyny, jak przy bladych płomykach papierowych latarni, w łagodnym, fosforyzującym blasku posuwał się przez ulice miasta ku świątyni. Za orszakiem postępował długi sznur kobiet w białych kapuzach, w białych szatach, w białych pasach, milcząc, niby gromada duchów.
Tak samo przeciąga na rycinach buddhyjskich wyobrażeń świata pozagrobowego wieczny pochód dusz przez ciemości Meido.
Przyjaciel mój, współpracownik pisma „Sanin-Shimbun”, na którego szpaltach smutna tragedya będzie jutro wydrukowana, mówił mi, że dobre dusze przybrały świeży grób kwiatami i gałązkami shikimi. Potem wyciągnął z długiej japońskiej koperty, wąski, lekki, cienki, zapisany pięknem japońskiem pismem krążek papieru i, rozwinąwszy go, mówił dalej:
„List ten zostawiła u gospodarza, u którego mieszkała; będzie opublikowany. Jest napisany bardzo ładnie, ale nie potrafię go przetłumaczyć; jest bowiem wyrażony w mowie kobiet. Listowna mowa kobiet nie jest taka sama, jak mężczyzn. Kobiety używają specyalnych słów i wyrażeń; naprzykład, w gwarze męskiej, „ja” — znaczy watakushi, albo ware, albo yo, albo boku, według rangi i okoliczności, a u kobiet nazywa się wawara. Gwara kobiet jest bardzo mięka i łagodna i myślę, że w żadnym innym języku nie podobna znaleźć tyle miękkości i wdzięku. Mogę panu dać tylko bardzo powierzchowne pojęcie o liście.”
I począł wolno czytać:
„Pozostawiam ten list:
Jak wiecie, było to ostatniej wiosny jak poznałam i pokochałam Tashiro-San, który również oddał mi swoje serce. Ale ach! Urodzenie i pochodzenie różne uniemożliwia nasze małżeństwo — muszę więc odejść do Meido.
Byliście dla mnie zawsze dobrzy i nie mieliście mnie za złą i występną, ale nawet staraliście się pomagać siostrze mojej i matce. Że nie byłam nigdy w stanie nawet w setnej części waszej dobroci i waszemu sercu odpłacić, waszej dobroci wielkiej jak morze i góry, macie zupełny powód uważać mnie za wielką występczynię.
Jakkolwiek wiem, że to, co czynię jest złem, zmuszają mnie jednak do tego warunki i moje własne serce. Dlatego ośmielam się prosić, wybaczcie mi.
Odchodząc do Meido, nie zapomnę nigdy waszej dobroci, wielkiej, jak morze i góry. Z cieniu traw będę się starała wynagrodzić wszystko wam i waszemu domowi. Jeszcze raz z głębi serca błagam wybaczcie mi.
Miałabym jeszcze dużo do pisania, ale serce moje teraz nie jest sercem i muszę wkrótce odejść. Kładę więc pędzel.
To wszystko, co umiałam wyrazić. Kane upada wam do nóg.
Kane.
— Jest to charakterystyczny list shinju — rzekł mój przyjaciel po krótkiej chwili milczenia, wsuwając napowrót pismo do koperty. — Dlatego sądziłem, że pana zainteresuje. Chociaż już ciemno, muszę jeszcze iść na cmentarz zobaczyć co słychać z grobem. Może pan pójdzie ze mną?
Idziemy drogą, przez długi biały most, na „ulicę świątyni”, w stronę starego hakaba (cmentarz) Myokoji. Mrok zapada; po nad dachami świątyni błyszczy wąski sierp księżyca.

Nagle ciszę gwieździstej nocy przerywa niski, głęboki, słodki śpiew męski; śpiew, pełen dziwnych, czarujących tonów, jak śpiew ptaka. Zapewne jakiś robotnik w powrocie do domu. Powietrze jest tak czyste, że każda sylaba słowa dźwięczy głośno. Treści jednak nie rozumiem.

„Saite yuke toya, ano ya wo saite;
Yukeba Mikayoru mushi no soba.“

— Co znaczą te słowa? — pytam towarzysza.
— Jest to miłosna piosenka — odpowiada:

„Idź dalej, coraz dalej:
Patrz, przed tobą już dom blisko.
Im bliżej będziesz domu,
Tem bliżej będziesz niej.“





  1. Joro — kurtyzana.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lafcadio Hearn i tłumacza: Dionizy Zaleski.