Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom IV/Skąpstwo/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XVIII.

Florestan de Saint-Herem wymówił te słowa: „jestem zrujnowany“ z taką dobrodusznością i spokojem, że hrabina ze zdziwieniem spojrzała na niego. Nie chciała uwierzyć w to, co usłyszała i ponownie zapytała się:
— Jakto, pan jest?...
— Zrujnowany, pani hrabino, zupełnie zrujnowany. Rachunek mój jest bardzo prosty. Przed pięciu laty zostawił mi mój święty wuj około pięciu miljonów, te wydałem, a nadto jeszcze 1,800,000 franków, te spłacę sprzedażą tego pałacu, znajdujących się w nim mebli, srebra i t. d., a pozostanie mi jeszcze około stu tysięcy franków, które mi wystarczą na spokojne życie w jakiem zaciszu. Zostanę pasterzem, cóż to będzie za piękny kontrast, jeżeli przypomnę sobie minioną egzystencję. Ile snów cudownych, napozór niemożliwych a jednak urzeczywistnionych spowodowało moje złoto, dla mnie, dla przyjaciół, dla kochanek. Jakiej sławy doznawałem. Wszystko piękne, pyszne, eleganckie było moją własnością. Może pani nawet nie uwierzy, że imię moje cała Europa znała. Co mówię. Pewien antykwarjusz przysłał mi aż z Chandernapor miecz, którego rękojeść była wysadzana djamentami. Dołączony był bilecik następującej treści: „Miecz ten należał do Tippo-Saiba; teraz musi być w posiadaniu pana Saint-Herem. Broń ta oszacowana na dwieście pięć tysięcy franków, płatne na dom Rotszylda w Paryżu“. Tak, pani hrabino! Najkosztowniejsze, najrzadsze dzieła sztuki przysyłano mi ze wszystkich zakątków świata; najpiękniejsze angielskie konie wprowadzano bez pytania do mojej stajni, najlepsze wina wstawiano do mej piwnicy, najznakomitsi kucharze starali się o służbę u mnie, a sławny doktór Gasterini....zna go pani hrabina?
— Ktoby nie słyszał o tym największym smakoszu w świecie?
— Ten wielki mąż oświadczył głośno, że u mnie tak dobrze jadł, jak u siebie w domu, a pochwały te wygłaszał nieraz przy obiadach u pana Talleyrand. Ach, pani hrabino, to piękne życie! A te kobiety!
— Mój panie...
— Niech się pani nie obawia, będę o kobietach mówił, jak o przedmiotach artystycznych. Czy jest, otwarcie powiedziawszy, przyjemniejszy przedmiot do rozwinięcia przepychu? Jaka to rozkosz, kiedy je można otoczyć wszelkiemi rodzajami sztuki. Mam to przekonanie, że się w szlachetny, sumienny i wspaniałomyślny sposób zrujnowałem. Ze spokojnem sercem patrzę, jak znika mój majątek.
Głos, którym Saint-Herem mówił, był tak szczery, prawdziwość jego sposobu myślenia i słów jego była tak dobitnie wypisana na jego pięknej twarzy, że hrabina, przekonana o rzeczywistości tego, co mówił, odpowiedziała:
— Panie markizie, taka filozofja zastanawia mnie. W chwili, gdy pan ustępuje z takiego życia, nie skarżysz się ani jednem gorzkiem słowem!
— Uskarżać się? po takiem życiu, pełnem uciech? Toby było bluźnierstwem!
— Więc pan bez żalu opuści ten czarowny pałac, i to w chwili, gdy pan zaledwie ukończył jego budowę.
— Nie wierzyłem, że ruina moja jest już tak bliską, dopiero przed tygodniem przedłożył mi mój intendent rachunki, i widzi pani, że wyrok na sobie rzetelnie wykonuję. Opuszczając ten pałac, który z takiem zamiłowaniem budowałem, będę podobny do poety, który napisał ostatni wiersz poematu, lub do malarza, który uczynił ostatnie pociągnienia na obrazie, a tym także nic więcej nie pozostaje, jak sława ze stworzenia arcydzieła. Tak też i ze mną; pałac ten jest pomnikiem sztuki i przepychu; będzie zawsze świątynią balów i uciech światowych; jak szczęśliwy jest mój los i jak niewdzięcznym byłbym, gdybym się na niego uskarżał. Pani będzie boginią tej świątyni, bo pani ten dom przecież kupuje? Niech pani korzysta ze sposobności, gdyż nie wiem, czy książę Riancourt pani o tem wspomniał, że lord Willmot natarczywie stara się o nabycie. Byłbym niepocieszony, jeżelibym z nim musiał zawierać ugodę. On, jego żona i pięć ich córek są niezmiernie brzydkie. Proszę sobie przedstawić, jakieby to bóstwa zamieszkiwały tę świątynię, która w rzeczy samej jakby dla pani tylko była zbudowaną. Kup go pani z zamiłowania do sztuki, którą pani tak umie ocenić. O jednę łaskę jednak proszę. Zostaw pani w wielkim salonie portret mego zacnego wuja; to wspaniały obraz, chociaż obraz jak i nazwisko Saint-Ramon w fasadzie, w kilku miejscach jest umieszczone, jednak cieszyłaby mnie ta myśl, że z wysokości marmurowego pomnika patrzy na uciechy, których sobie za życia odmawiał.
Dalszą rozmowę przerwał książę Riancourt, mówiąc do Florestana:
— Mój drogi, wszystko jest pysznie i znakomicie urządzone, lecz miljon osiem kroć sto tysięcy franków, naturalnie z meblami i srebrem, to za wysoka cena.
— Kwestja ta mnie nie dotyczy, kochany książę — odparł Florestan z uśmiechem. — Suma ta należy się moim wierzycielom, dlatego też stanowczo przy niej zostaję, przyczem lord Willmot ofiarowuje takową i napiera na mnie, abym ją przyjął.
— Może być; ale to, co pan d!a mnie uczyni, możesz lordowi Willmot odmówić. Nie bądź pan tak upartym, panie Saint-Herem; zniż pan cenę, i...
— Panie markizie — przerwała hrabina Zomaloff, zwracając się do Florestana — książę mi pozwoli, że pójdę za jego przykładem, ja kupuję ten pałac pod warunkami przez pana podanemi. Zgadza się pan, to daję panu moje słowo i proszę o pańskie.
— Na Jowisza, pani hrabino, gwiazda moja nie opuszcza mnie nigdy — zawołał Florestan, podając z radością rękę hrabinie — interes ukończony.
— Pani hrabino — rzekł książę Riancourt żywo, niezadowolony z łatwości, z jaką umowa została zawartą; miał bowiem nadzieję, że Saint-Herem zniży cenę — pani hrabino, proszę pozwolić, chodzi o zakupno posiadłości, na którą postawiono niezmiernie wysoką cenę. Jest niemożliwem, aby pani, wobec stosunku, w jakim jesteśmy, bez porozumienia ze mną czyniła zobowiązania. Proszę zatem z kupnem tem wstrzymać się aż do naszych zaślubin, a potem...
— Panie Saint-Herem — przerwała hrabina — dałam słowo i tego dotrzymam. Pałac kupuję dla siebie. Jeżeli pan pozwoli, mój intendent jutro porozumie się z pańskim.
— Sprawa ubita, pani hrabino — rzekł Saint-Herem, a zwracając się do księcia, dodał wesoło: — spodziewam się, że się książę na mnie nie gniewa; ale to pana wina, nie trzeba się było, jak jaki bankier targować.
Orkiestra dała w tej chwili sygnał do nowego kontredansa.
— Proszę mi wybaczyć, że zmuszony jestem opuścić panią, ale zaangażowałem do tego tańca uroczą córkę jednego z najlepszych robotników, pracującego przy moim pałacu, a właściwie przy pałacu pani hrabiny. Szczęśliwy jestem, że odchodzę z tą myślą od pani hrabiny.
Oddając pełen uszanowania ukłon hrabinie, przystąpił Saint-Herem do pięknego dziewczęcia i bal na nowo się rozpoczął.
— Moja kochana Teodoro — rzekła księżna, która z niecierpliwością słuchała tej długiej rozmowy z Saint-Heremem — już jest późno, a obiecałaś ambasadorowej, że wcześnie do niej przybędziesz.
— Mnie zaś proszę darować — rzekł książę do swej przyszłej żony — że pani zwrócę uwagę na to, iż za prędką była przy zawarciu umowy, co do kupna pałacu. Saint-Herem zmuszony jest go sprzedać, bo musi popłacić swoje długi, a przy większej wytrwałości bylibyśmy uzyskali zniżenie ceny przynajmniej o pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Teodoro, nad czem rozmyślasz — pytała księżna, biorąc lekko za ramię młodą kobietę, która od kilku minut popadła w głęboką zadumę, zdając się nie słyszeć, co obok mówiono. — Teodoro — powtórzyła księżna, budząc hrabinę z zamyślenia — nad czem tak rozmyślasz?
— Myślę o panu Saint-Herem — odrzekła młoda kobieta, widocznie niezadowolona, że ją ocucono — wszystko, co tu zaszło, jest tak dziwne...
— Pomiędzy nami powiedziawszy — rzekł książę z namaszczeniem — myślę, że Saint-Herem z rozpaczy zmysły postradał. Trzeba być niespełna rozumu, wydając taki festyn dla rzemieślników, to pachnie socjalizmem.
— Książę ma słuszność — powtórzyła księżna. — Mnie się także cały ten bal śmiesznym wydawał. Przywieziemy do ambasady znakomitą nowinę. Ale, Teodoro, nic nie odpowiadasz. Co ci się stało?
— Ja sama nie wiem — odpowiedziała hrabina. — To, co odczuwam, jest bardzo dziwne.
— Pani hrabina powinna wyjść na świeże powietrze — rzekł książę — nie dziwię się, że się czuje niezdrową. Chociaż sala jest obszerną, to jednak powietrze jest w niej wskutek mnóstwa tego pospólstwa, duszące.
— Teodoro, jesteś słabą? — pytała księżna z niepokojem.
— Wcale nie; niepokój, który mnie ogarnia, sprawia mi przyjemność, tylko nie wiem, kochany książę, jak się mam wyrazić...
— Hrabino! — błagał książę — proszę mi powiedzieć, co ci dolega. Może ten silny zapach kwiatów wywołał tę chwilową niedyspozycję?
— Nie, to nie. Waham się tylko wszystko wypowiedzieć. Pan i ciotka będą uważać to, co zamierzam wypowiedzieć, za niedorzeczność.
— Teodoro — prosiła księżna — powiedz nam nareszcie, co ci dolega?
— Kiedy tak na mnie nalegacie, to powiem — odrzekła hrabina, a zwracając się do księcia, mówiła półgłosem — zdaje mi się...
— Co się pani zdaje? droga hrabino!
— Że umieram z pragnienia poślubienia pana Saint-Herem.
— Pani hrabino! — zawołał książę cały czerwony.
— Co się stało?... Dlaczego książę tak poczerwieniał — zapytała księżna.
— Pani hrabino — odpowiedział książę z wymuszonym uśmiechem — ten żart jest... trochę... cokolwiek... za ostry i...
— Podaj mi pan ramię — przerwała hrabina, jakby nic nie zaszło — i zawołaj pan na swoich ludzi, bo już późno. Powinniśmy już być w ambasadzie. To także wina pana, który tak lubisz punktualność, zegar już dawno wybił jedenastą.
— Ach, pani hrabino — odrzekł książę sentymentalnie. — Żart pani, serce mi rozdziera.
— Nie wiedziałam, że serce pańskie tak łatwo można zranić.
— Pani jest niesprawiedliwa, jabym życie za panią oddał.
— Naprawdę?...
Za całą odpowiedź, książę wzniósł oczy w górę i westchnął głęboko.
— Kochany panie Riancourt — odpowiedziała śmiejąc się młoda kobieta — gdybym kiedy zamierzała pana o co prosić, nigdybym takiej ofiary od pana żądać nie była w stanie.
Tymczasem zajechał powóz księcia, a hrabina z księżną i księciem opuścili pałac Saint-Ramon.
W tym samym czasie opuszczał pałac stary mulat, olśniony tem, co widział i słyszał, myśląc wciąż o błogosławieństwach, któremi uczestnicy festynu obsypywali imię Saint-Ramon.
Zegar oddalonego kościoła w Chaillot uderzył pół do dwunastej.
— Pół do dwunastej — rzekł starzec. — Mam czas do północy, jeszcze tam zajdę. Ach, czegóż ja się dowiem? Co za trwożliwe oczekiwanie?
Wstępował powoli na wzgórza, wznoszące się nad brzegami Sekwany aż do drogi, prowadzącej do Chaillot.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.