Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom V/Zazdrość/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V Cały tekst |
Kiedy Marja tak nagle stanęła przed nim, David siedział przy swoim stoliku, bardzo zamyślony. Na widok młodej kobiety, bladej, zapłakanej, z rozpuszczonym włosem i w nieładzie nocnego ubrania, zerwał się z miejsca i zbladłszy równie jak Marja, gdyż przypuszczał nowe nieszczęście, zawołał:
— Pani, cóż się to stało? czy Fryderyk?...
— Panie David — rzekła młoda niewiasta — to być nie może, ażeby pan nas tak opuścił.
— Pani...
— Mówię panu, że pan nie pojedzie... nie, pan nie będzie miał tej odwagi... Moja jedyna... moja ostatnia nadzieja jest w panu... Mój Boże! wszakże panu wiadomo, że prócz pana nie mam nikogo na świecie, coby mi dopomógł...
— Pani... słowo tylko, zaklinam panią...
Marja składając ręce dodała błagalnym głosem:
— Łaski... panie David... bądź pan wspaniałomyślny aż do końca... dlaczegóż się zniechęcać? Gwałtowne uniesienia mego syna już ustały... wszakże on się już wyrzekł swoich zamiarów zemsty... To już jest bardzo wiele... a winna to jestem pana wpływowi... Wprawdzie zwiększył się smutek Fryderyka... ale dlatego nie powinniśmy jeszcze rozpaczać... Mój Boże! mój Boże!... Może mnie pan uważa za niewdzięczną... że panu niedostatecznie wdzięczność swoją okazuję. To nie moja wina... Moje biedne dziecię zdaje się być równie drogiem dla pana, jak dla mnie samej. Mówi pan niekiedy nasz Fryderyk... wtedy zapominam, że jesteś obcym człowiekiem, który się nad nami ulitował; przywiązanie pana do mego syna zdaje mi się być tak szczerem, że się już nie dziwię poświęceniu pana dla niego, że się nie dziwię memu własnemu poświęceniu.
W zdumieniu swojem, David nie mógł z początku znaleźć ani jednego wyrazu... później atoli uczuł tak wielką radość i szczęście, słysząc Marję wyrażającą mu swą wdzięczność w sposób tak tkliwy, że może mimowolnie nie uspokoił jej tak prędko, jakby to mógł był uczynić. Ale nareszcie, wyrzucając sobie zbytnie przedłużanie trwogi tej nieszczęśliwej matki, powiedział:
— Racz mnie pani wysłuchać...
— Nie, nie... — wołała Marja z całą gwałtownością boleści i nalegania — o!... pan musi mieć litość... pan nie zechce zabić mnie rozpaczą, kiedyś pierwej tyle obudził we mnie nadziei. Alboż to ja mogę teraz obejść się bez pana? Mój Boże! jakże pan chcesz, w cóż ja się obrócę, jeżeli pan odjedzie? O panie David, ma pan jedno święte wspomnienie... wspomnienie twego brata. Przez pamięć więc na tego brata błagam pana... nie opuszczaj Fryderyka. Dotąd byłeś życzliwym dla niego, jak gdyby był twojem dzieckiem lub bratem. Są to węzły święte, łączące mnie z panem! a węzłów tych... pan nie rozerwie tak bez żadnej litości; nie, nie, to być nie może...
I głośne łkania stłumiły głos młodej matki.
Łzy zrosiły również oczy David‘a, który odezwał się do pani Bastien głosem wzruszonym i rozrzewnionym:
— Doprawdy, nie wiem... co mogło obudzić w pani obawę, że wyjeżdżam... Zamiar ten nawet w myśli mej nie postał...
— Doprawdy! — zawołała Marja głosem nieopisanej radości i nadziei.
— I jeżeli mam pani wszystko powiedzieć... to wyznaję... że niekiedy uznawałem całą trudność dokonania naszego dzieła, nie zniechęcałem się przecież nigdy; dzisiaj jednak... teraz mianowicie... po raz pierwszy... mam nadzieję...
— Mój Boże!... ty to słyszysz! — rzekła Marja z religijnem wzruszeniem — oby tylko ta nadzieja nie była zwodniczą...
— Nie będzie nią, pani, mam bowiem wiele powodów, ażeby tak sądzić, i zamiast o wyjeździe, cały czas myślałem o dniu jutrzejszym, który ma być decydującym. Nie chcąc odrywać myśli moich od tego przedmiotu, wymówiłem się dzisiaj lekką słabością, ażeby nie przyjść do stołu. Uspokój się pani zatem, błagam panią o to. Wierzaj mi, pani, że mnie tylko jedna myśl zajmuje na świecie... tą zaś jest ocalenie naszego Fryderyka; i dzisiaj, ocalenie to nietylko, że jest możebnem, ale nawet prawdopodobnem. Tak jest, wszystko mi mówi, że dzień jutrzejszy będzie dla nas dniem szczęścia.
Niepodobieństwem byłoby opisać przemianę, jaka za każdem słowem David’a objawiała się w postaci młodej niewiasty... Oblicze jej, blade i znękane boleścią, zarumieniło się nagle wskutek radosnego zdziwienia: jej rysy powabne zasłonione w połowie gęstemi falami jej rozpuszczonych włosów, jaśniały niewypowiedzianą nadzieją.
Marja była tak uroczo piękna w tem białem ubraniu nawpół otwartem, skutkiem gwałtownego bicia jej pięknego łona, że czoło Daviid’a pokryło się palącym rumieńcem i namiętna miłość, którą widział z niewypowiedzianą trwogą nieznacznie napełniającą serce swoje, nowego doznała podsycenia.
— Panie David — dodała pani Bastien — pan nie chciałby łudzić mnie szaloną nadzieją... ażeby się uwolnić od próśb moich, ażeby sobie oszczędzić widoku moich łez... O! przebacz mi pan... przebacz... wstydzę się tego ostatniego powątpiewania, ostatniego echa minionej trwogi, ah! wierzę panu... wierzę... i szczęśliwa jestem tą swoją wiarą.
— Bardzo słusznie pani czyni... bo ja nigdy nie kłamałem — odpowiedział David, nie śmiejąc nawet spojrzeć na Marję, której piękność upajała go — ale któż to mógł powiedzieć pani... że ja wyjeżdżam...
— Małgorzata powiedziała mi to przed chwilą w moim pokoju, i przerażona temi jej słowy przybiegłam do pana.
Słowa te przypomniały David’owi, że obecność pani Bastien w jego pokoju, i w porze tak spóźnionej, mogła się wydać dziwną domownikom, pomimo szacunku i przywiązania, jakie wszyscy dla niej czuli; jakoż, korzystając z okoliczności, którą mu sama nastręczyła, zbliżył się ku drzwiom, które podczas tej rozmowy pozostały otworem i głośno zawołał na Małgorzatę.
— Daruj mi, pani — rzekł następnie do Marji, która ze zdziwieniem patrzyła na niego — ale chciałbym się dowiedzieć, skąd Małgorzata powzięła wiadomość, że miałem zamiar wyjechać.
Służąca równie zdziwiona jak przestraszona nagłem wyjściem swej pani, z największym pośpiechem przyszła do David‘a, który rzekł do niej:
— Kochana Małgorzato, nabawiłaś twoją panią wielkiego niepokoju, mówiąc jej, jakobym miał się stąd oddalić... i to właśnie w chwili kiedy Fryderyk, ten biedny, kochany chłopiec, który przy tobie się urodził, potrzebuje wszystkich naszych starań. Zdjęta największą obawą, pani Bastien przybiegła tutaj: szczęściem nie było dla mnie nic łatwiejszego jak uspokoić ją; ale pytam się ciebie jeszcze raz, skąd ci przyszła myśl, jakobym postanowił wyjechać?
— Jużem to pani powiedziała, że pan żądał od Andrzeja furmanki do przewiezienia rzeczy do Pont-Brillant... Wtedy... zdawało mi się...
— To prawda!... — rzekł David, przerywając Małgorzacie; poczem zwróciwszy się do Marji dodał — przebacz mi pani, że mimowolnie dałem powód do tak wielkiego niepokoju... Poprostu rzeczy tak się mają: podjąłem się oddania kilku pak w Senegalu jednemu z moich rodaków... Wyjeżdżając z Nantes, w roztargnieniu, kazałem wszystkie rzeczy tutaj odstawić; otóż paki te, będące częścią całego mojego ładunku, mimo mej woli tutaj przybyły... i...
— I dlatego to, ażeby je odesłać do Nantes, żądał pan od Andrzeja furmanki, nieprawdaż, panie David? — wtrąciła stara służąca.
— Nie inaczej, kochana Małgorzato.
— A! więc to wina Andrzeja! odpowiedziała służąca. Powiedział mi: paki; ja też sobie pomyślałam: paki czy rzeczy to wszystko jedno; ale, dzięki Bogu! Uspokoił pan moją panią, i pan zostaje, panie David; bo sama miałaby pewnie okropny kłopot z panem Fryderykiem.
W ciągu tych wyjaśnień pomiędzy Małgorzatą i David’em, Marja, zupełnie uspokojona, przyszła już nieco do siebie; wtedy to, czując na obnażonem w połowie łonie powiewające sploty swoich włosów, Marja spostrzegła nareszcie nieład swego ubrania; ale była ona tak niewinna, tak czysta, uczucie matki było w niej tak przeważającem nad uczuciem kobiety, że w pierwszej chwili nie przywiązywała żadnej wagi do rozmaitych okoliczności swego nocnego widzenia się z David’em; lecz kiedy się w niej zbudził instynkt wrodzonego wstydu, zastanowiła się dopiero nad swojem położeniem i z wdzięcznością pomyślała o delikatności uczucia, które spowodowało David‘a do przywołania Małgorzaty, dla zażądania objaśnień, których się mógł spodziewać raczej od pani Bastien.
Spostrzeżenia te Marja uczyniła w chwili rozmowy David’a z Małgorzatą.
Nie wiedząc jakim sposobem naprawić nieład swych włosów i ubioru, bez zwrócenia na siebie oczu David‘a, i czując, że naprawienie to byłoby, że tak powiemy, milczącem przyznaniem nieprzyzwoitości nader przykrej, chociaż zupełnie usprawiedliwionej, młoda niewiasta wkrótce znalazła środek wydobycia się z tego kłopotu.
Służąca jej miała na sobie dużą wełnianą chustkę, pani Bastien, nic nie mówiąc zdjęła ją z jej ramion; poczem, jak to jest zwyczajem kobiet miejscowych, zarzuciła ją na głowę i przykrywszy tym sposobem rozpuszczone włosy, w połowie swej postaci otoczyła się jej obszernemi fałdami.
Odbyło się to tak szybko, że David wtedy dopiero spostrzegł zmianę jaka zaszła w ubraniu Marji, kiedy ta odezwała się do swej służącej tonem ujmującej szczerości i zaufania:
— Przebacz, moja Małgorzato... żem ci zabrała twą chustkę, ale zimno mi było... noc dzisiejsza jest taka chłodna...
Jeżeli młoda matka wydawała się David’owi zachwycającą z włosem rozpuszczonym, to pod tem fałdzistem, czerwonem nakryciem niemniej okazała się piękną i uroczą. Jak cudnie odbijał się przy niem słodki blask wielkich niebieskich oczów Marji, ciemny połysk jej włosów i różana białość jej cery!
— Dobranoc, panie David — rzekła młoda matka — przybyłam do pana z rozpaczą w sercu... a wychodzę zupełnie uspokojona i z nadzieją w dzień jutrzejszy, który ma być dniem stanowczej próby dla Fryderyka, a może dniem szczęścia dla nas...
— Tak jest, pani... mam wielką nadzieję... i jeżeli mi pani pozwoli, to jutro rano, przed zobaczeniem się z Fryderykiem, przyjdę najprzód do pani, do salonu...
— Będę pana czekała z największą niecierpliwością... Daj Boże, ażeby to przeczucie nie zawiodło pana... A więc dobranoc, panie David... Czy idziesz, Małgorzato?
Młoda kobieta już dawno opuściła pokój David‘a, a ten, ciągle na jednem przykuty miejscu... mniemał, że widzi jeszcze... i widział oczyma duszy z rozkosznem drżeniem tę uroczą postać.