Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom V/Zazdrość/Rozdział XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V Cały tekst |
Kiedy pani Bastien, jej mąż i Bridou weszli do pokoju jadalnego, zastali już w nim David‘a i Fryderyka.
Ostatni z nich, spojrzawszy na swego nauczyciela wzrokiem pewnego porozumienia, zbliżył się do Jakóba Bastien i powiedział do niego z uszanowaniem:
— Dzień dobry, kochany ojcze... zdawało mi się, że chciałeś pozostać sam z moją matką, dlatego oddaliłem się prawie zaraz, po twojem przybyciu.
— Jak uważam, twoja choroba już przeszła — rzekł Bastien szyderskim głosem do swego syna — i teraz nie potrzebujesz już owej podróży dla rozrywki? Szkoda... bo ja bardzo myślę o twoich przyjemnościach.
— Nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć, mój ojcze.
Zamiast odpowiedzieć swemu synowi, Bastien, stojąc jeszcze przed stołem, zajęty był w tej chwili liczeniem stojących na nim talerzy; spostrzegłszy zaś pięć nakryć, rzekł do żony surowym głosem:
— Dlaczego tu jest pięć nakryć?
— Jakto — odpowiedziała Marja — bo nas jest pięć osób.
— Co, pięć!... ja, Bridou, ty i twój syn, to czyni pięć?
— Zapominasz o panu David — rzekła Marja.
Jakób odwrócił się śpiesznie do nauczyciela i powiedział do niego:
— Nie wiem pod jakiemi warunkami moja żona przyjęła waćpana... Ale co do mnie, który jestem panem domu, ja nie lubię obcych ludzi u mego stołu... Już to takie jest moje przywidzenie.
Na to nowe grubiaństwo nie odstąpił jeszcze David’a wrodzony spokój umysłu; oburzenie z powodu tej obelgi mimowolnie popchnęło wszystką krew jego do twarzy, lecz ukłonił się tylko i nie odpowiedziawszy ani słowa, postąpił ku drzwiom.
Fryderyk, którego twarz z boleści i z niechęci pokryła się żywym rumieńcem wskutek tej nowej obelgi, wyrządzonej godności i charakterowi David’a, chciał już wyjść za nim, lecz na proszące spojrzenie swego przyjaciela pozostał w pokoju.
W tej chwili Marja rzekła do nauczyciela:
— Panie David... ponieważ mój mąż rozporządził na kilka dni pana pokoikiem, przeto pozwoli pan może, ażeby panu posłano w izbie starego Andrzeja... na nieszczęście, nie mamy żadnego innego pokoju.
— Jest to rzeczą bardzo naturalną, pani — odpowiedział David — wszakże mam zaszczyt należeć pod pewnym względem do familji... moją przeto jest powinnością odstąpić gościowi mieszkanie, które tu najmuję.
David ukłonił się jeszcze raz i wyszedł z pokoju jadalnego.
Skoro nauczyciel oddalił się, Jakób Bastien, nie mając wcale na sumieniu swego grubiaństwa, zasiadł do stołu, gdyż pomimo gniewu, jaki czuł ku żonie i synowi, bardzo był zgłodniały.
Zajęto miejsca: Jakób posadził swego kuma po prawej a syna po lewej ręce. Marja usiadła naprzeciwko męża.
Obawa młodej niewiasty była bez granic, gdyż każda chwila nowe nastręczała jej do tego powody... Jakób musiał już niedługo spostrzec, że nie było na stole srebra.
Atoli nowy wypadek odwlókł jeszcze to odkrycie.
Uniósłszy pokrywę od wazy, nozdrza Jakóba rozwarły się szeroko, chcąc się nasycić pożądanym zapachem kapuśniaku, jaki poprzednio był zamówił... lecz widząc nadzieję swą zawiedzioną, zwrócił się z wściekłością do żony:
— Co!... niema kapuśniaku?... wszakże pisałem do ciebie, że chcę jeść kapuśniak... Może nawet nie będzie baraniej pieczeni z czosnkiem?
— Ja nie wiem, zapomniałam o tem...
— Przeklęta kobieta!... Poczekajno — krzyknął Jakób w największym gniewie, rzuciwszy pokrywę wazową tak silnie na stół, że się aż stłukła.
Na te grubjańskie słowa swego ojca, Fryderyk mimowolnem gwałtownem poruszeniem objawił swą niechęć.
Lecz Marja śpiesznie uchwyciła pod stołem rękę swego syna, który przy niej siedział i uścisnęła ją w sposób tak znaczący, że młodzieniec powściągnął się jeszcze... atoli żywe oburzenie jego nie uszło baczności Jakóba, który wpatrując się długo i w milczeniu w oczy swego syna, rzekł nareszcie do kuma:
— I cóż, mój kumie... musimy poprzestać na tej przeklętej polewce z wody.
— Gospodarska oszczędność... staruszku — odpowiedział Bridou — gospodarska oszczędność... oj! oj!... znamy to, znamy.
— No — zawołał Jakób — to się przynajmniej pomodlimy przed jedzeniem.
I napełnił szklankę swego przyjaciela aż po brzeg, poczem resztę butelki wypróżnił do własnej ogromnej szklanicy, mieszczącej w sobie więcej niż pół kwarty, której zwykle przy stole używał.
Opasły Herkules wypróżnił całą szklankę duszkiem: a zabrawszy się potem do rozdawania zupy, uchwycił blaszaną pobielaną łyżkę.
— Ah! do diabła! cóż ta łyżka tutaj znaczy? — zawołał zwracając się do Marji.
— Ja... ja nie wiem — odpowiedziała młoda niewiasta, jąkając się i ze spuszczonym wzrokiem.
— Czemu niema na stole mojej dużej srebrnej łyżki.
jak zwykle? — zapytał Jakób — może to dlatego, że mój kum Bridou jest naszym gościem?
Poczem odwrócił się do syna i rzekł do niego nakazującym głosem:
— Przynieś mi srebrną łyżkę ze szafy.
— Nie mogę tego uczynić, mój ojcze — odpowiedział Fryderyk śmiało, spostrzegłszy niepokój swej matki i starając się gniew ojca na siebie zwrocić... — Ani dużej łyżki srebrnej, ani też innych nie mamy wcale w domu.
— Tak? — zawołał Jakub zdumiony nadzwyczajnie.
Nie wierząc jednak uszom swoim, uchwycił leżące przed sobą sztućce, przypatrzył im się, a przekonany o prawdzie słów swego syna, przez chwilę był jakby skamieniały ze zdziwienia.
Fryderyk i jego matka spojrzeli tymczasem na siebie wzrokiem porozumienia.
Spełniając swój zamiar zwrócenia gniewu ojca wyłącznie na siebie, młodzieniec dodał odważnie:
— Ojcze, sprzedałem nasze srebro bez wiedzy matki.. ażeby...
— Kochany mężu — zawołała Marja, zwracając się do Jakóba — nie wierz Fryderykowi... to ja... ja sama... tak jest... ja kazałam sprzedać srebro.
Pomimo tego wyznania swej żony, Jakób Bastien nie mógł jeszcze uwierzyć temu, co słyszał, tak mu się to zdawało rzeczą niesłychaną, niepodobną.
Sam nawet Bridou w tej chwili szczerze podzielał zdumienie swego przyjaciela; dlatego też pierwszy przerwał milczenie, mówiąc do Jakóba:
— Oj... oj... mój staruszku... to już znowu coś nowego, podobnego do sprzedaży twej jedliny.
Młoda kobieta była przygotowaną na najokropniejszy wybuch swego męża.
Lecz stało się inaczej.
Jakób pozostał niemy, martwy i zamyślony... Jego szeroka twarz pokryła się mocniejszym rumieńcem, niż zwykle... Wypił dwie szklanice wina jednę po drugiej, oparł się łokciem na stole, a schowawszy brodę w lewej dłoni, której palce konwulsyjnie drgały, zaczął niemi bębnić po swoich szerokich policzkach.
Następnie utkwił w żonie swoje małe szare oczy, które pod zmarszczonemi złośliwie brwiami błyszczały jakimś dziwnym ogniem, i rzekł z pozornym spokojem:
— Powiadasz tedy, że srebro?...
— Kochany mężu...
— Słucham, mówże, mów... Wszakże widzisz, że ja jestem spokojny.
Instynktem powodowany, Fryderyk podniósłszy się z krzesła, stanął przy matce, jakgdyby ją chciał obronić, gdyż trwożył go ten spokój ojca.
— Moje dziecię... usiądź — rzekła Marja głosem słodkim i uprzejmym do swego syna.
Fryderyk wrócił na swoje miejsce.
I to poruszenie Fryderyka nie uszło baczności pana Bastien; nie zmieniając atoli pozycji, i bębniąc ciągle palcami po swoich policzkach, powtórzył znowu spokojnie.
— Powiadasz tedy, że srebro... moje srebro?
— Tak jest — odpowiedziała Marja głosem pewniejszym — ja... sprzedałam twoje srebro.
— Sprzedałaś je?
— Tak.
— A... komu?
— Jakiemuś złotnikowi w Pont-Brillant.
— Jak on się nazywa?
— Nie wiem.
— Doprawdy?
— Nie ja sama sprzedawałam to srebro.
— A któż?
— To nie należy do rzeczy... dosyć że zostało sprzedane.
— Bardzo słusznie — odpowiedział Bastien, wypróżniwszy znowu swą szklankę — i dlaczegożeś sprzedała to srebro, które do mnie należało, do mnie wyłącznie, jeżeli można zapytać?
— Słuchajno, przyjacielu — rzekł Bridou pocichu do Jakóba. — Przestraszasz mnie... gniewaj się... krzycz.. hałasuj... rzucaj się... już ja to wszystko wolę, aniżeli widzieć cię tak spokojnym... Twoje czoło jest blade, jak ten obrus, i całe oblane potem.
Bastien nie odpowiedział swemu przyjacielowi i pytał dalej:
— Sprzedałaś zatem moje srebro, ażeby... kupić za nie.. co?
— Prosiłam cię usilnie, ażebyś mi przysłał pieniędzy, dla przyjścia w pomoc nieszczęśliwym ofiarom wylewu.
— Ofiarom wylewu? — powtórzył Jakób wybuchając szyderskim śmiechem — zbyt wiele już kładziesz na karb... tego wylewu!
— Nie dodam już ani jednego słowa — odpowiedziała Marja z godnością i głosem stanowczym.
Po tej rozmowie nastąpiło znowu dosyć długie milczenie.
Jakób widocznie zadawał sobie jak największy gwałt, ażeby powściągnąć wściekłość swojego gniewu.
Był nawet zmuszony podnieść się od stołu i pójść do okna, które otworzył pomimo mocnego zimna, chcąc ochłodzić swoje czoło; gdyż wiły się jakieś złe zamysły po głowie tego człowieka, które przecież pragnął zatrzymać jeszcze w tajemnicy.
Wróciwszy na swoje miejsce przy stole, Jakób spojrzał dziwnym, nieprzyjaznym wzrokiem na Marję i rzekł do niej głosem okrutnej złośliwości:
— Gdybyś wiedziała, jak mi jest na rękę, że tyś sprzedała moje srebro... wyświadczyłaś mi tem prawdziwą usługę.
Jakkolwiek te dwuznaczne słowa zbudziły w Marji pewną obawę i jakkolwiek ten niepojęty spokój pana Bastien wzniecała w niej pewną nieufność, doznała przecież chwilowej ulgi, obawiała się bowiem, ażeby mąż nie uniósł się grubjańską gwałtownością swego charakteru i w zapomnieniu nie posunął się do obelg i gróźb w obecności syna, któryby zapewne wystąpił w obronie swej matki przeciw własnemu ojcu.
Zaniechawszy atoli dalszej rozmowy z żoną, Jakób wypił jeszcze jednę szklankę wina i rzekł do swego kuma:
— A więc, mój stary przyjacielu, musimy to zimne żarcie jeść blaszanemi łyżkami... jest to jak mówisz, czysta, gospodarska oszczędność.
— Jakóbie — rzekł Bridou, którego ten spokój pana Bastien coraz więcej niepokoił — zapominasz, że mi się niebardzo chce jeść.
— Ale ja głodny jestem jak wilk — zawołał Jakób z przerażającym szyderskim uśmiechem — i to rzecz bardzo naturalna... radość zawsze powiększa mój apetyt... Dlatego też teraz okropnie mi się chce jeść... i będę żarł jak sęp.
— Radość, radość — rzekł Bridou, kiwając głową. — Ty nie wyglądasz na bardzo uradowanego.
I zwróciwszy się do Marji, dodał Bridou, ażeby ją uspokoić, gdyż pomimo zatwardziałości serca swego czuł niemal pewne politowanie nad jej cierpieniem:
— To nic nie szkodzi, wierzaj mi, pani, poczciwy Jakób wygląda złośliwie i nieraz odzywa się bardzo ostro.. ale w gruncie... to jest...
— To jest baranek — dodał Bastien, kończąc swą szklanicę — to takie poczciwe stworzenie, że w dobroci swojej nawet największe głupstwo popełnić gotów. Ale to nic nie szkodzi, mój stary Bridou, jabym dzisiejszego wieczoru nie oddał za pięćdziesiąt tysięcy franków... zrobiłem doskonały interes.
Jakób Bastien nigdy nie żartował, kiedy szło o pieniądze, a te słowa jabym dzisiejszego wieczoru nie oddał za pięćdziesiąt tysięcy franków, wymówił głosem tak stanowczym i pewnym, że nietylko Bridou uwierzył tajemniczym wyrazem Jakóba, ale uwierzyła im nawet sama Marja, i z tego powodu jeszcze większą uczuła bojaźń.
Rzeczywiście, ten udany spokój męża, który tem więcej bladł, im więcej pił, jego szyderski uśmiech... jego oczy jaśniejące jakąś złowrogą radością, kiedy od czasu do czasu spojrzał na Fryderyka lub matkę, podniosły trwogę młodej kobiety do najwyższego stopnia. Z tego to powodu przy końcu obiadu, skinąwszy poprzednio na Fryderyka, ażeby za nią wyszedł, powiedziała do Jakóba:
— Kochany mężu, czuję się znużoną i cierpiącą nieco, pozwól mi oddalić się z moim synem.
— Jak ci się podoba — odpowiedział Jakób; — jak ci się podoba, kiedy się kto przymusza, niema wtedy do niczego ochoty... Nie przymuszaj się zatem, i ja się także przymuszać nie będę... bądź tylko spokojną; tylko cierpliwości.
Ponieważ Marja nie miała żadnej odpowiedzi na te słowa, które były równie dwuznaczne jak poprzednie, i zapewne ukrywały w sobie jakiś tajemny złośliwy zamiar, przeto podniosła się od stołu, gdy tymczasem Fryderyk, na znak swej matki, zbliżył się do Jakóba i powiedział do niego z uszanowaniem:
— Dobranoc, ojcze.
Jakób odwrócił się do kuma, nie odpowiedziawszy nic swemu synowi, i rzekł do pana Bridou, mierząc Fryderyka szyderskim wzrokiem.
— Jakże on ci się podoba?
— Bardzo ładny chłopiec, na uczciwość.
— Niedługo skończy lat siedemnaście — dodał Jakób.
— Jest to najstosowniejszy wiek dla nas — odpowiedział Bridou, spojrzawszy porozumiewawczo na Jakóba, który potem rzekł opryskliwie do syna:
— Dobranoc.
Marja i Fryderyk oddalli się, zostawiwszy jeszcze przy stole Jakóba Bastien i jego kuma Bridou.