Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI Cały tekst |
— Moja kochana Zuzanno — rzekł pan Cloarek do ochmistrzyni, która zbliżyła się do niego — najprzód pragnę ci jeszcze raz podziękować za twoje gorliwe pielęgnowanie mej córki.
— Biedna panna Sabina, alboż to nie ja wykarmiłam ją, wszakże ona w części jest także mojem dzieckiem?
— Byłaś drugą matką dla mej córki, wiem o tem. Zatem w imię tego tkliwego przywiązania, jakie zawsze dla niej okazywałaś, chciałbym rozmówić się z tobą w sprawie nader ważnej...
— O cóż to idzie, panie?
— Sprowadziłaś twego siostrzeńca do siebie i od dwóch miesięcy mieszka on w tym domu.
— Tak jest, panie, i właśnie to o tym biednym chłopcu pragnęłam jeszcze dzisiaj wieczorem mówić z panem.
— Otóż i ja chciałem o nim mówić z tobą, Zuzanno.
— Pozwól mi pan usprawiedliwić się, dlaczego...
— Sabina powiedziała mi już wszystko.
— Mój Boże! pan zdaje się gniewać.
— Gniewać... nie, Zuzann0 ale jestem niespokojny... lękam się...
— Lęka się pan! czego pan się lęka?
— Obecności twego siostrzeńca w tym domu...
— Ah! panie, gdybym mogła przewidzieć, że to panu będzie nieprzyjemne, nie odważyłabym się nigdy sprowadzić tego biednego chłopca do siebie, ale on był tak nieszczęśliwy, ja zaś wiedziałam, że pan jest tak dobry i ośmieliłam się przyjąć na siebie odpowiedzialność.
— Zbyt wiele wyświadczyłaś mi usług, Zuzanno, ażeby wszystkie osoby, należące do twojej rodziny nie miały mieć prawa do mej pomocy, do mego współczucia. Lecz, co ci mogę zarzucić... to... wielką nierozwagę.
— Przebacz mi pan, ale ja tego nie rozumiem.
— Twój siostrzeniec... jest młody?
— Właśnie skończył dwadzieścia pięć lat.
— Jest dobrze wychowany; otrzymał wykształcenie?
— Aż nadto dobre, jak na swoje położenie; siostra moja i jej mąż ponieśli dla niego wielkie ofiary. Ponieważ jego wzrok jest tak słaby, że o dziesięć kroków nic już nie widzi, które to kalectwo zagrodziło mu drogę do wielu zawodów, familja jego chciała, dając mu dobre wychowanie, postawić go w możności wstąpienia do stanu duchownego, ale i na to nie było środka. Onezym nie miał powołania; w takim razie trzeba było uciec się do biurowości; uzyskał małą posadę, i...
— Wiem już resztę; jakaż jest jego powierzchowność?
— Proszę pana, jest to chłopiec ani ładny, ani brzydki, rysy ma bardzo łagodne, tylko kalectwo wzroku nadaje mu jakiś dziwny wyraz; zresztą, jest najlepsza w świecie istota; niechaj pan pomówi o nim z panną, a zobaczy pan, co ona o nim powie.
— Doprawdy, Zuzanno... takie zaślepienie dziwi mnie nadzwyczajnie.
— Jakie zaślepienie, panie?
— Jakto!... ty... ty... Zuzanno, co masz doświadczenie i wiele zdrowego rozsądku... tyś nie uczuła... nie powiem nieprzyzwoitości, ale wielkiej niedorzeczności w przywołaniu siostrzeńca twego do siebie i w umieszczeniu go pod jednym dachem z moją córką, wystawiając ich oboje na poufałą z sobą zażyłość!
— Ja wiem o tem, panie, że jestem tylko służącą, i że mój siostrzeniec...
— Alboż tu o to chodzi? Czyliż to córka moja i ja sam nie staraliśmy się zawsze przekonać cię, że jesteś naszą przyjaciółką, nie zaś służącą?
— W takim razie, panie, nie widzę powodu, dla którego mi pan wyrzuca...
— Tak jest, na nieszczęście... nie widzisz i nie widziałaś tego, bo gdybyś była więcej przewidująca, byłabyś spostrzegła to, co się już stało...
— Ah! mój Boże, i cóż się to stało, panie?
— Sabina kocha twego siostrzeńca.
— Panna!
— Kocha go, mówię ci.
— Panna... kocha Onezyma!... Nie, nie, pan chyba żartuje.
— Jakto! kiedy idzie o mą córkę!
— Tak jest, tak, niech mi pan przebaczy... Pan nie żartuje, ale pan jest w największym błędzie.
— Jeszcze raz powtarzam, Sabina kocha twego siostrzeńca.
— A ja panu mówię, że to niemożliwe.
— Niemożliwe?... a dlaczego?
— Ponieważ ten biedny chłopiec jest bojaźliwy jak dziewczyna; ponieważ nie jest ładny; ponieważ nie widzi dobrze i z tego powodu popełnia codziennie przynajmniej dwadzieścia niezręczności, z których się panna czasami najpierwsza śmieje. Ah! jeszczeby też, żeby on miał zostać bohaterem romansu, co znowu! Nie, nie, panie, uspokój się pan. Nie ulega wątpliwości, że panna była dla niego życzliwą i dobrą, dlatego, że to mój synowiec, i że czuje litość dla niego, lecz...
— O! zaślepiona kobieto, nie przewidziałaś więc tego, że Sabina, przy swoim charakterze, przy swojej nadzwyczajnej czułości, przy anielskiej dobroci swojej dla wszystkiego, co cierpi, najprzód dozna litości dla twego siostrzeńca, a potem przejdzie do tkliwego uczucia? Widzisz więc, co się stało.
— Doprawdy, panie, czy to być może? Panna miałaby zwrócić oczy na takiego, jak on, biednego chłopca?
— Ale właśnie dlatego, że jest biedny, że jest słaby, lękliwy, że samo jego kalectwo stawia go w położeniu wyjątkowem i smutnem, Sabina go pokochała. Ty, co ją znasz równie dobrze jak ja, czy mogłażeś tego nie przewidzieć? Daj Boże, ażeby twoje zaślepienie nie pociągnęło za sobą smutnych następstw!
— Ah! Panie — zawołała ochmistrzyni z goryczą — słowa pańskie oświecają mnie, ale zbyt późno: tak, byłam bardzo nierozważna, bardzo winna. Ale, nie, nie, nie mogę jeszcze wierzyć temu, co mi pan oznajmił. Wszakże panna Sabina nie wyznała panu, ażeby miała kochać Onezyma?
— W samej rzeczy, ona mi tego nie wyznała; ale ja; odgadłem wszystko. Biedne dziecię! ona, tak otwarta,, tak szczera! Z jej serca można czytać jak z książki, zresztą, alboż to nie widziałem jej zarumienienia, jej piersi, wznoszącej się nad bijącem sercem, kiedy o nim mówiła? alboż to nie widziałem jej niechęci, jej smutku nawet, kiedy, chcąc ją doświadczyć, ośmieliłem się zażartować z rany, którą skutkiem jakiejś oparzelizny w rękę otrzymał. Ona go kocha, kocha niezawodnie, powtarzam ci jeszcze, a to niweczy wszystkie moje zamiary, jakie układałem na przyszłość. Ale, co ci jest? skądże ta słabość, to łkanie? Zuzanno, podnieś się — zawołał Cloarek, widząc ochmistrzynię rzucającą się na kolana do jego stóp — cóż znaczy to wzruszenie! co mi chcesz powiedzieć?
— Ah! panie, lękam się, okropnie się boję.
— Wytłumacz się.
— Mój Boże! Jeżelibyś pan myślał, że sprowadziłam tutaj mego siostrzeńca w nadziei... że zbliżywszy go z panną... liczyłam na to małżeństwo... żem...
— O! Zuzanno, krzywdzisz mnie, przypuszczając, że jestem zdolny posądzić cię o taką podłość!
— Zaklinam... błagam pana... niech pan powie, o! powie, że nie myślisz, ażebym była w stanie dopuścić się tego!
— Powtarzam ci, że byłaś nierozważną, żeś postąpiła bez zastanowienia, oto wszystko, a tego jest dosyć, Ale żeby cię posądzić o jakąś niecną rachubę, byłoby szaleństwem. Pojmuję nawet, że niektóre szczególne okoliczności, dotyczące osoby twego siostrzeńca, musiały ci się zdawać dostateczną rękojmią, i że, uważając go tak, jak ty go uważałaś, za młodzieńca małoznaczącego nie domyślałaś się nawet niebezpieczeństwa grożącego mej córce.
— Niestety! panie, to szczera prawda; uważałam go tylko za nieszczęśliwe dziecko.
— Wierzę ci, powtarzam, ale złe już się stało.
— Na szczęście, panie, to złe może się jeszcze naprawić; jutro o świcie Onezym wyniesie się stąd i noga jego nie postanie już w tym domu.
— Ja tego nie chcę — zawołał Cloarek — a Sabina?
— Jakto, panie?
— Ten odjazd może ją zasmucić, może ją zabić. Wszakże ona jest tak słaba, tak tkliwa, tak nerwowa. Ah! to czułość jej nieszczęśliwej matki.
— Mój Boże! mój Boże! widzę teraz całą moją winę — rzekła ochmistrzyni z płaczem — co tu robić, co robić?
— Albo ja wiem? ja sam nie wiem.
Cloarek wzruszony przechadzał się chwilę szerokim krokiem po salonie; potem, zdjęty głębokim smutkiem, rzekł do Zuzanny:
— Gdzie jest twój siostrzeniec?
— Niedaleko, panie, w błękitnym pokoju, powiedziałam mu, aby tam czekał na mnie, miałam mu bowiem oznajmić rezultat rozmowy mojej z panem.
— Każ mu tu przyjść.
— Ah! panie, łaski, łaski dla niego! — zawołała Zuzanna, składając z trwogą ręce, bowiem, chociaż Iwon w ciągu rozmowy nie okazał żadnego uniesienia, jednakże ochmistrzyni obawiała się nagłego powrotu jego namiętnego gniewu; dlatego też dodała.
— Panie, on jeszcze dzisiejszej nocy opuści ten dom, natychmiast nawet. Przecież on nic nie winien! Niech pan się zlituje. Odejdzie zaraz.
— A moja córka. Chcesz może, żeby umarła z żalu i zmartwienia?
— Panie, jeszcze tylko słówko. Być może, że panna czuje dla Onezyma tylko lekkie przywiązanie; w takim razie, jeżeli się od niej oddali, ona go zapomni.
— A jeżeli go nie zapomni? I jeżeli ta miłość jest prawdziwą, głęboką, taką, jak być powinna, jeśli jest zakorzeniona w duszy takiej jaką jest dusza Sabiny? Nie, nie, biedne dziecię, byłoby krzywdą dla niej myśleć, że ona jest zdolną kochać tylko w połowie. Powtarzam ci, że ona jest pod każdym względem obrazem swej matki, matki pełnej tkliwości, poświęcenia i egzaltacji.
— Niestety, panie, słowa pańskie przerażają mnie, doprowadzają do rozpaczy i, niestety, zmuszona jestem przyznać, że pan ma słuszność. Teraz dopiero spostrzegam wszystkie następstwa tego nieszczęsnego zbliżenia; gdyż, Boże mój, to jeszcze nie wszystko.
— Jakto, co chcesz powiedzieć.
— Panie...
— Mówże... mów dalej...
— Nieszczęśliwy chłopiec, a jednak nie możnaby mu tego wziąść za złe.
— Nie możnaby mu wziąść za złe, ale czegóż takiego?
— Słowem... panie... nie jego byłaby to wina... gdyby był obcy uczuciu, jakiego panna dla niego doznaje... Gdyby uczucia tego nie podzielał...
— Przekleństwo! — zawołał Cloarek, potem, po chwili milczenia, powtórzył rozkazującym głosem: — każ tu przyjść twemu siostrzeńcowi.
— Panie! — zawołała Zuzanna z trwogą — niech pan nie wymaga tego ode mnie.
— Bądź posłuszną natychmiast!
— Zabij mnie pan raczej — odpowiedziała Zuzanna z postanowieniem — nie... on tu nie przyjdzie... każę mu natychmiast wyjść z domu... ale go nie narażę...
— Na co?...
— Panie...
— Na moje uniesienie, nieprawdaż? na moją gwałtowność... na mój gniew...
— Zaklinam pana... nie chciej...
— Niestety! czyliż nie widzisz tego, że miłość córki mojej ku niemu czyni go świętym dla mnie?
— Ale, jeżeli on jej nie kocha, panie?
— Gdyby jej nie kochał! — zawołał Cloarek, i nie dodawszy już ani jednego słowa, zanim ochmistrzyni, zdjęta przerażeniem, zdołała uczynić najmniejsze poruszenie, opuścił salon i w dwie minuty przybył do niebieskiego pokoju, w którym znajdował się Onezym.
Otworzyć drzwi tego pokoju, zamknąć je na dwa spusty, ażeby nie weszła Zuzanna i żeby mu Onezym nie uszedł, było dziełem jednej chwili dla Iwona. Cloarek znalazł się sam na sam z siostrzeńcem Zuzanny.