Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI Cały tekst |
Gdy Iwon został sam z córką, uściskał ją znowu i z większym jeszcze zapałem, jakgdyby dotąd wstrzymywał się od okazania wszystkich dowodów swej miłości rodzicielskiej wobec pani Robertowej; posadziwszy potem Sabinę przy sobie i wziąwszy jej obie ręce, powiedział:
— Teraz, moja droga córko, przedewszystkiem pomówmy o rzeczach poważnych. Przez te trzy miesiące, które dla mnie były nadzwyczajnie długie, spodziewam się, żeś ciągle była zdrowa?
— Jak najzdrowsza, mój ojcze.
— Rzeczywiście, uważam, że daleko lepiej wyglądasz, niż dawniej — rzekł Iwon, wpatrując, się z rozkoszą w oczy córki. — A potem... cóż więcej?
— Jakto? co takiego, mój ojcze?
— Nie wiem, jak ci to powiedzieć... bo może to tylko myśl ojcowska... myśl, jakich my wiele miewamy.
— Jakaż to myśl?
— Zdaje mi się, że jesteś jeszcze ładniejsza, niż przed moim wyjazdem.
— O! prawda, że to jest już myśl ojcowska, jak sam mówisz. Ale należy pierwej przypuścić, że byłam ładna jeszcze przed twoim wyjazdem.
— A któż o tem wątpił, mościa panno?
— Najpierwsza ja, a potem jeszcze wiele innych osób.
— Ty nie znasz się na tem, albo też zwierciadła twoje są fałszywe. Lecz, im więcej na ciebie patrzę... tak... tem więcej znajduję w tobie czegoś takiego, co mnie zachwyca. Co ja mam powiedzieć, wyglądasz jak jaka dojrzała panienka. Nie... nie... przebacz, żem uraził sprawiedliwą podejrzliwość twoich siedemnastu latek onegdaj skończonych... chciałem tylko powiedzieć, że wyglądasz już jak dojrzała panienka.
— Nie rozumiem, mój ojcze kochany, i na czemże to polega ta zmiana?
— Nie wiem, gdyż zawsze masz też same rysy, Bogu dzięki, lecz maluje się w nich pewna łagodna i zadowolona powaga.
— I mogłożby być inaczej, kiedy ciebie znowu oglądam? To jest coś więcej, niż radość, ja czuję szczęście, a szczęście, to rzecz poważna...
— Ah dobrze! jeśli tak będziesz przemawiać do mnie, to łzy wywołasz z moich oczów, a wtedy nic już nie będę widział. Zresztą popieram toż samo, com już powiedział... ale przejdźmy do czego innego... byłaś zdrowa, to rzecz najważniejsza... teraz powiedz mi, czy nie nudziłaś się tutaj, moje biedne dziecię? Te zimowe miesiące są tak nudne na wsi! Ale z tem wszystkiem, wszakże to dla zdrowia twojego zalecono powietrze nadmorskie, i dlatego też wyglądasz tutaj daleko lepiej. Chociaż tu wcale nie jest wesoło.
— Nie nudziłam się, mój ojcze. Alboż to nie mam moich książek, mego fortepianu, moich robót, przechadzek?...
— Więc nie nudziłaś się, z pewnością?
— O! niezawodnie.
— A Zuzanna? zdaje mi się, że nie mam potrzeby pytać się, czy jak zawsze była dla ciebie dobrą.
— Znasz ją, mój ojcze, to dosyć.
— I... — Tu Iwon zatrzymał się nagle.
Miał właśnie zapytać Sabinę, czy jej czułość nerwowa uspokoiła się nieco, czy jej trwogi pojawiały się rzadziej; lecz lękał się zasmucić córkę i wolał odnieść się w tej mierze do jej ochmistrzyni. Ażeby jednak dać pozór jakiś tej przerwie, dodał:
— I... zadowolona jesteś zawsze z tego domu... z tej okolicy? Wiesz, moje dziecię, że jeśli tylko jedno słowo powiesz... Brzegi Francji rozciągają się od północy na południe; wybór więc nie jest trudny, dzięki Bogu! i jeżelibyś chciała zmienić miejsce pobytu...
— Nie, mój ojcze, przeciwnie, okolica tutejsza bardzo mi się podoba, krajobraz jest piękny i byłabym niewdzięczną, gdybym go chciała opuścić, chyba, że sam tego pragniesz?
— Ja nie pragnę nic takiego, czegobyś i ty sobie nie życzyła. Chciałbym wiedzieć, jak jabym sobie w takim razie począł.
— Wszystko to jest bardzo dobre w mowie, mój ojcze kochany.
— Jakto?
— Twoje czyny są w pewnej sprzeczności z mową twoją.
— Jakie czyny?
— Powiadasz, że wszystkie moje życzenia są twojemu życzeniami?
— Sama osądź...
— Ileż to razy prosiłam cię, ażebyś się już wyrzekł twoich podróży, które zawsze oddalają cię ode mnie.
— Ah to! to co innego. Ponieważ dla ciebie podróżowałem, moje drogie dziecię, miałem więc moje powody, ażeby działać, podług mych planów.
— Biedny, kochany ojcze. Wiem o tem; ty dla zbogacenia mnie zadajesz sobie tyle pracy w twoim handlu. O! Boże mój! pocóż tyle pieniędzy? Ale ty o mnie tylko mówisz!... A ty... jakże ci się powiodła twoja podróż?
— Najpomyślniej.
— Czy nie miałeś bardzo złych dróg, czy ci nie było zimno w pojeździe? W przeszłym miesiącu jeszcze było tyle śniegu! Dlatego też mówiłam do Zuzanny: „Wtedy, kiedy my jesteśmy dobrze osłonięte, kiedy siedzimy przed naszym kominkiem, mój biedny ojciec może jest w tej chwili w podróży, i drży z zimna w swoim powozie, tracąc całą godzinę czasu na jednę milę drogi, z powodu śniegu, gołoledzi i najgorszej drogi“?
— Uspokój się, moje drogie dziecię, podróż moja, powtarzam ci, powiodła się jak najlepiej w świecie i bez żadnych większych trudów.
— A dlaczegóż twój powrót został tak opóźniony, mój ojcze, wszakże to nie z powodu żadnego przypadku, nieprawdaż?
— Nie, moje dziecię, ważność moich zatrudnień i interesów... oto wszystko.
— Gdybyś wiedział, jak ja jestem niespokojna w czasie twojej nieobecności! Ale niepokoju tego, trwogi i lękań, przyznaję, że może przesadzonych, nie będę już więcej doświadczała, bo mi dotrzymasz twojej obietnicy, czy tak?
— Jakiej obietnicy?
— Że już nie wyjedziesz więcej, nie opuścisz mnie wcale.
— Przyrzekłem ci to... gdyby wszakże jaka nieprzewidziana okoliczność...
— O, nie przyjmuję żadnych nieprzewidzianych okoliczności... to tylko pozór...
— Daj pokój... nie łaj mnie tylko...
— Zostaniesz ze mną?
— Zawsze...
— Przysięgasz?
— Daję ci słowo ojca.
— Ah! — zawołała Sabina, rzucając się na szyję Iwona — spodziewałam się tego szczęścia, a jednak, nie mogę ci wypowiedzieć, jak mnie czynisz szczęśliwą. Zatem, aby cię wynagrodzić...
— Cóż takiego? — zapytał Cloarek z uśmiechem i wpatrując się z wzruszeniem w twarz swej córki — słucham tedy... ażeby mnie wynagrodzić...
— Poproszę cię o coś, ponieważ mi zawsze wymawiasz, że nigdy niczego nie żądam od ciebie.
— Nie możesz mi zrobić większej przyjemności, moje dziecię. Mów zatem, czegóż żądasz ode mnie?
— Twojej opieki, twojej pomocy...
— Dla kogo?
— O! dla osoby, która jest tego godna, za którą Zuzanna ma cię także prosić, ale uważaj, jak ja jestem zazdrosna, pragnę być pierwszą, ażeby ci polecić mego protegowanego...
— Protegowanego...
— Naszego protegowanego...
— Już to on może być pewien, że otrzyma ode mnie wszystko, czego tylko zapragnie... ale czegóż on żąda?
— Mój Boże! on, on niczego nie śmie żądać, on taki bojaźliwy, ale to ja z Zuzanną będziemy prosiły za niego. Położenie jego jest tak dziwne, tak bolesne.
— Biedne dziecię! dobre i tkliwe serce, jak ty jesteś wzruszoną, jak się rumienisz. Jestem przekonany, że idzie o kogoś bardzo nieszczęśliwego.
— O! tak, mój ojcze!... a potem, cóż chcesz? kiedy się widzi kogoś codziennie, i kiedy go można najlepiej ocenić... naturalnie, wtedy zajęcie nasze wzrasta...
— Ależ, moje dziecię, o kim ty chcesz mówić?
— O panu Onezymie.
— Któż jest ten pan Onezym? Poczekajno, pan Onezym? to nazwisko nie jest mi nieznane.
— To kuzyn Zuzanny.
— Tak, tak, często mi o nim mówiła; nazwisko jego utkwiło mi jakoś w pamięci, to syn siostry Zuzanny, którą utraciła przed dwoma laty.
— Tak, mój dobry ojcze, sierota. Mieszkał on w Lille, miał posadę w jakiejś administracji, ale musiał się jej wyrzec. Wtedy, nie mając innych środków utrzymania jak swoje miejsce, Zuzanna, wiedząc, że jesteś tak dobry, sprowadziła go tutaj na jakiś czas.
— Ah! więc on tu jest?
— Tak, mój ojcze.
— I mieszka w naszym domu?
— Tak, kochany ojcze, już od dwóch miesięcy.
— Dobrze, ale ty się znowu rumienisz.
— Ja, mój ojcze?.. o! nie, zapewniam cię.
— Słuchaj, moje dziecię, mogłabyś jeszcze myśleć, że ja jestem nie zadowolony, iż twoja ochmistrzyni, której tyle jesteśmy winni, dała przytułek swemu siostrzeńcowi, który musi być uczciwym i dobrze wychowanym chłopcem, kiedy go Zuzanna do siebie sprowadziła.
— O! mój kochany ojcze, zobaczysz go... zobaczysz... i sam osądzisz...
— Ale dlaczegóż on się wyrzekł swej posady?
— Był kancelistą; lecz wzrok jego jest tak słaby, że to znacznie opóźniało jego pracę; dano mu więc dymisję. Pojmujesz zapewne, mój ojcze, jak to musiało być dla niego bolesne, bo to jest człowiek pełen serca i odwagi, otrzymał wychowanie jak najlepsze i martwi się nadzwyczajnie swojem bezczynnem życiem. Nieszczęśliwy wzrok jego będzie mu może przeszkodą do każdego zawodu, dlatego też, drogi ojcze, liczyłam, to jest ja i Zuzanna liczyłyśmy na ciebie, że przyjdziesz w pomoc panu Onezymowi w tem smutnem położeniu, że mu udzielisz swej rady; a potem powtarzam ci, mój ojcze, sam go zobaczysz. on jest tak słodki... tak dobry... i skoro go poznasz, uczynisz jak wszyscy, co go znają, będziesz go żałował... polubisz go...
Trudno wyrazić z jak naiwnem i rzewnem wzruszeniem Sabina wymówiła te ostatnie słowa, rumieniąc się znowu, gdy tymczasem piersi jej, wznosząc się lekko przy silnem biciu serca, zdradzały żywe współczucie dla jej protegowanego.
Cloarek, nic nie odpowiedziawszy, zadumał się chwilkę; zaczynał od już pojmować zmianę, którą dostrzegł poprzednio w osobie swej córki. Ta, zdziwiona i zatrwożona milczeniem ojca, rzekła:
— Mój ojcze, mój kochany ojcze, ty mi nie odpowiadasz.
— Powiedz mi, moje dziecię, od czasu jak siostrzeniec Zuzanny mieszka tutaj ze swoją ciotką i z tobą, cóż on robił, jakie jest jego życie?
— O! mój Boże! jego życie było takież same jak nasze, wychodził z nami, kiedyśmy wychodziły na przechadzkę; jeżeliśmy zostawały w domu, wtedy i on zostawał i czytał nam... on czyta dobrze... z takim wyrazem... albo też graliśmy razem, bo on jest bardzo muzykalny, posiada także bardzo wiele wiadomości z historji, i trudno znaleźć coś więcej pouczającego, więcej zajmującego, jak jego rozmowa; obok tego starał się jeszcze wyświadczać nam tysiączne drobne usługi, o ile to było w jego mocy, w czem przecież niezawsze mu się powodziło, gdyż jego słaby wzrok narażał go czasem na jaką niezręczność. I to jest jego jedyna wada, mój kochany ojcze — dodała Sabina z godną uwielbienia otwartością — i dla tej wady jego, zupełnie zresztą mimowolnej, Zuzanna jest bez żadnej litości i nieraz szydzi z niego okropnie.
— Ale ty nigdy z niego nie żartujesz, jestem tego pewny.
— O! mój ojcze, to byłoby okrucieństwem, wszakże on pierwszy żartuje ze swoich przypadków, chociaż w głębi duszy boli go to okropnie. Wiesz, nawet dzisiaj wieczorem, co posłuży ci za dowód jak jest cierpliwy, sparzył sobie rękę do żywego wrzącą wodą. Zobaczysz sam, mój ojcze, jak ciężką odniósł ranę. 1 cóż, pan Onezym tyle miał panowania nad sobą, że nietylko wcale o tem nie wspomniał, ale jeszcze przeszło godzinę czytał nam głośno, i później dopiero, przypadkiem, spostrzegłyśmy jego nieszczęśliwy przypadek.
— Do licha! to wasz pan Onezym jest prawdziwym bohaterem.
— Bohaterem? nie, mój ojcze, gdyż jakeśmy właśnie dzisiaj wieczorem razem z nim mówiły, ci, których nazywają bohaterami, zabijają i przelewają krew, gdy tymczasem pan Onezym...
— Przelewa wrzącą wodę?
— O!... mój ojcze!...
— Mój Boże!... jakimże ty wzrokiem na mnie spoglądasz!
— Bo też... ty, co zawsze jesteś tak sprawiedliwy!
— Co chcesz, moje dziecię, gdzież tu moja niesprawiedliwość!
— Żartujesz sobie z rzeczy tak ważnej, tak smutnej, mój kochany ojcze, gdyż Zuzanna, widząc tak okropną ranę pana Onezyma, zbladła z przerażenia, a jednak Zuzanna nie szczędzi swoich szyderstw! nigdy go inaczej nie nazywa jak biednym krótkowidzem, biednym inwalidą popisowym! i jest to bardzo prostą rzeczą, przy jej szczerem uwielbieniu dla wszystkiego, co jest wojskowem i
junackiem. Zuzanna więc, aż nazbyt jest skłonną do szydzenia z pana Onezyma, a dlaczegóż to? ponieważ on się brzydzi wszystkiem, co jest złe i krwawe. Słuchaj właśnie miałyśmy wielką rozprawę z Zuzanną, a pan Onezym był mojego zdania, jednakże zwykle on wtedy tylko podziela moje zdanie, kiedy mam słuszność. Stąd też jestem naprzód przekonaną, że i ty podzielisz nasz sposób widzenia rzeczy.
— Jakiż to był temat tej waszej sprzeczki, moje dziecię?
— Pan Onezym czytał nam z dziennika, który leży tu jeszcze na stole, opis ucieczki jakiegoś strasznego korsarza, kapitana Kamienne-serce. Może czytałeś to już, mój ojcze?
— Nie... — rzekł Cloarek, tłumiąc w sobie pierwsze uczucie zdziwienia i niepokoju — nie, moja córko. Więc cóż myślicie o tym korsarzu, ty i pan Onezym?
— Okrucieństwo jego przerażało nas, mój kochany ojcze, gdyż, wyobraź sobie, dla odzyskania wolności zabił dwóch ludzi i ranił trzeciego. Zuzanna, ma się rozumieć, usprawiedliwiała korsarza, mówiąc, że postąpił odważnie, po bohatersku; pan Onezym powiedział zaś, co znamionuje dostatecznie szlachetność jego serca...
— Cóż tedy powiedział pan Onezym?
— Powiedział, że wołałby zostać całe życie w niewoli, niż morderstwem okupić swoją wolność. Nieprawdaż? mój drogi ojcze, że ja miałam słuszność z panem Onezymem, i że ty myślisz podobnie, jak my?
— Doprawdy, moje dziecię, cóż ja mam powiedzieć? spokojny, poczciwy negocjant jak ja, nie jest dobrym sędzią w sprawach wojennych. Z tem wszystkiem, zdaje mi się, że i ty i pan Onezym, oboje jesteście bardzo surowi dla tego korsarza.
— O! mój ojcze, przeczytajno ten okropny opis a sam zobaczysz.
— Jak najchętniej! ale czyś też pomyślała, że ten korsarz może mieć rodzinę, którą czule kocha, którą spodziewał się wkrótce zobaczyć i na honor, w rozpaczy swojej widząc się uwięzionym... mógł...
— Rodzinę! ci ludzie żyjący śród krwi i rzezi mieliby mieć rodzinę, mieliby kochać ją czule! Czy to być może, mój kochany ojcze?
— Zastanówże się: ty uparta główko, alboż to wilki nie kochają także swoich dzieci?
— Nic o tem nie wiem, ale, jeżeli je kochają, to tylko po wilczemu, przynosząc im szczątki swych łupów, dopóki są małemi, a później wyprowadzają je same na zdobycz i pożarcie biednych jagniątek.
Bolesne wzruszenie zachmurzyło czoło Iwona; poczem odpowiedział z uśmiechem:
— W tem wszystkiem może ty masz słuszność, moje dziecię... i pan Onezym także; ah! gdybyś mi ty mówiła o wyrobach rueńskich... jedwabiach lyońskich, nie tak łatwobym ci ustąpił, ale sądzić o korsarzach, tego się nie podejmuję.
— O! ja byłam pewną, że będziesz jednego ze mną zdania. Ty, tak czuły dla mnie, ty, którego, serce jest tak wspaniałomyślne, tak litościwe, ty nie mógłbyś inaczej myśleć, albo raczej, mój drogi ojcze, ja nie mogłabym inaczej myśleć, niż ty, gdyż jeżeli czuję odrazę do tego, co jest złe i okrutne, jeżeli lubię wszystko dobre i piękne, jakże, nie tobież to, nie twojemu przykładowi winna to jestem? albo naukom mej biednej matki, którąś tak tkliwie kochał, niema bowiem jednego dnia, w którymby mi Zuzanna nie opowiadała tysiącznych dowodów twego do niej przywiązania.
Dalsza rozmowa Iwona z jego córką została przerwana przez ochmistrzynię.
Weszła bowiem do pokoju ze świecą w ręku, i zwróciwszy się do Iwona, który patrzył ze zdziwieniem, rzekła do niego z uśmiechem i poufałością, do której ją upoważniała długoletnia służba.
— Panie, przykro mi jest, ale to już godzina dziesiąta..
— Więc cóż stąd! Zuzanno?
— Oto, panie, godzina, o której panna powinna się już położyć; doktór zalecił, jak panu wiadomo, ażeby nigdy długo nie czuwała; już i tak wzruszenie jej dzisiejszego wieczoru było dosyć żywe, i będę nieubłagana.
— Moja kochana Zuzanno, tylko jeszcze kwadransik — zawołała Sabina.
— Ani jednej minuty, panno Sabino.
— Jakto, Zuzanno, ani nawet w dzień mego powrotu nie pozwolisz na ten mały zbytek?
— Dzięki Bogu, panna będzie teraz miała sposobność oglądać pana do woli; ale pozwolić jej siedzieć jeszcze po dziesiątej, to być nie może; jutro wyglądałaby jak z krzyża zdjęta, a to z utrudzenia. Widziałbyś pan ją chorą, z własnej winy.
— Na to nie mogę już nic więcej powiedzieć, jak tylko: dobranoc, moje kochane dziecię — odpowiedział Cloarek, biorąc głowę swej córki w obie ręce i czule całując w czoło. — A więc do jutra rana, śpij dobrze, ażebym cię znowu ujrzał świeżą i wesołą.
— O! bądź spokojny, mój drogi ojcze, wiem, że jesteś tutaj, przy mnie, wiem że cię ujrzę jutro i pojutrze i zawsze. Zamknę oczy z tą słodką myślą, i zasnę snem błogosławionych, tak, to jest właściwy wyraz. Dobranoc, mój ojcze kochany, do jutra, do jutra — powtórzyła Sabina, całując także Iwona; poczem rzekła jeszcze pocichu: — Zuzanna będzie mówiła z tobą o panu Onezymie. Niechajże mam to zadowolenie, że ją nienadaremnie uprzedziłam. Dobranoc, mój ojcze.
— Dobranoc, moje dziecię, śpij dobrze.
— Bądź tego pewien, jużem dawno nie spędziła nocy tak przyjemnej. Do jutra! ojcze.
— Do jutra, moja córko.
Zwracając się do ochmistrzyni, Cloarek powiedział:
— Wszakże wkrótce powrócisz, Zuzanno, nieprawdaż? Chciałbym jeszcze z tobą pomówić.
— Bardzo dobrze, panie. Ja sama miałam także do pana prośbę.
Zostawszy sam jeden, Cloarek smutny i zamyślony, zaczął przechadzać się po pokoju.
Za zbliżeniem się do światła, Dziennik cesarski pozostawiony na stole uderzył jego oczy; wziął do ręki, przebiegł z pośpiechem i powiedział do siebie z żywym niezadowoleniem:
— Co za niedorzeczność ze strony tego szalonego Verduron‘a, mego armatora, ażeby list, pisany do niego w całem zaufaniu, podawać do powszechnej wiadomości, i to jeszcze nie uprzedziwszy mnie o tem!
W tej chwili, ochmistrzyni, wracając od Sabiny, weszła do salonu, gdzie oczekiwał na nią Iwon.