Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


ZAKOŃCZENIE.

W chwili gdy goście wchodzili do jadalni, kamerdyner zameldował:
— Pani margrabina Miranda.
— Rozwiązłość — szepnął doktór do Abbé Ledoux. — Obawiałem się, że już nie przybędzie.
A podając ramię Magdalenie, która teraz jeszcze więcej piękna, i zachwycająca była, niż niegdyś, mówił, prowadząc do jadalni:
— Już zaczynałem wątpić o szczęściu, jakie mi pani przyrzekła. Czy wie pani, że w moim wieku ta radość widzenia pani u siebie równa się pierwszej schadzce dwojga młodych osób. Och, gdybym był o pięćdziesiąt lat młodszy.
— Wtenczas wybrałabym pana za swego kawalera — mówiła Magdalena z wesołym śmiechem.
Nie będziemy opisywać wszystkich cudów z jadalni doktora, tylko podamy czytelnikom menu tej biesiady, które każdy gość otrzymał obok swego nakrycia.
Każdy z biesiadników wskutek tego dowiedział się ile apetytu dla tej lub owej ulubionej potrawy ma zachować. Dodajmy do tego, że jadalnia i stół były nadzwyczajnie wielkie, każdy z gości przeto siedział w wygodnym fotelu, trzymając nogi na miękkim kobiercu i miał dosyć miejsca do wszelkich czynności noża i widelca.

Oto karta, którą kanonik, trzymając z powodu długiego wyczekiwania w drżącej ręce, z całą sumiennością czytał:
SPIS POTRAW:
Cztery zupy.
Zupa à la Conté.

Zupa rakowa z mięsem z drobiu.
Zupa au kouskoussou.

Zupa zdrowotna au consommé.
Cztery relevés z ryby.
Ryba morska à la Godart.

Węgorz à l‘italienne.
Ryba à la Chambord.

Ryba à la hollandaise.
Cztery assietes volantes.
Krokiety à la royale.

Pyszczki z ogonami raków.
Mlecz karpi à la Orly.

Małe paszteciki à la reine.
Cztery większe dania.
Dzik marynowany.

Wołowina à la cuiller.
Cielęcina à la Monglas.

Rostbeaf z baraniny.
Szesnaście entrées.
Escalop z sarniny à l‘espagnole.

Filety z jagnięcia à la Toulouse.
Drób à l‘orange.

Szpik zajęczy à la gelée.
Papiloty z przepiórek à la d’Uxellse.

Vol-au-vent à la Nesle.
Makaron à la Parisienne.
Ciepłe Ortolan pasztety.
Filety z pulardy.
Cietrzewie à la financière.
Croustade z przepiórki au gratin.
Kotlety z młodych królików à la maréchale.
Cielęcina Hattereaux.
Boudin z kuropatew à la Richelieu.
Gęś à la provencale.

Filet z ptaków à la lyonnaise.
Intermede.
Poncz à la romaine.
Cztery pieczyste.
Bażanty nadziewane truflami.

Młode kurczęta szpikowane.
Indyk z truflami à la Périgord.

Cietrzew.
Dziesięć entremets.
à la moelle.

Atryszoki à la napolitaine.
Szampiony.
Trufle w szampanie.
Białe trufle w oliwie.
Selery à la francaise.
Homary w Maderze.
Kalafjory de l‘Inde.
Sałata w sosie z szynki.

Szparagi.
Dwie przystawki.
Sultan à la crème rose.
Croque-en bouche à la pistache.



Marony kandyzowane.

Gelée z ananasów okładane owocami.
Bawarski ser glacée aux framboises.
Bite Maraschin-Gelée.
Francuski crème z czarnej kawy.

Bouchées z poziomek.



Gdy kanonik przeczytał ten spis potraw, porwał go taki entuzjazm, że zapomniał o formach towarzyskich, podniósł się ze swego siedzenia, chwycił widelec w jedną a nóż w drugą rękę, rozszerzył ramiona i zawołał uroczystym głosem:
— Doktorze, ja ze wszystkiego jeść będę, na to przysięgam.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W rzeczy samej, kanonik jadł ze wszystkiego.
I jeszcze miał apetyt.
Zbytecznem jest wspominać, że wyborne wina podawano na stół, które kanonik licznemi próbami osądzał, w wielkiej ilości.
Przy deserze doktór powstał, a trzymając w ręku kielich z winem. Constantia przemówił:
— Moje panie, wygłoszę piekielny toast, jak gdybyśmy pomiędzy potępieńcami w głębokościach jadalni samego szatana biesiadowali.
— Jakiż to piekielny toast, kochany doktorze? — pytano ze wszystkich stron.
— Na cześć siedmiu grzechów głównych — odpowiedział doktór. — Proszę mi pozwolić, że wyłuszczę bliższe szczegóły, które mnie do tego toastu spowodowały. Obiecałem księdzu Ledoux, który ma ten zaszczyt, że siedzi obok pani margrabiny Miranda, jemu, mężowi tak wykształconemu, lecz bardzo niewiernemu, obiecałem czynami i faktami udowodnić, jak wiele dobrego zdziałać mogą w niektórych wypadkach instynkty i namiętności, które siedmiu grzechami głównymi nazywamy. Dobroć problemu zależy, by namiętnościami umieć dobrze pokierować i z tychże osiągnąć możliwie największą korzyść. Ponieważ jednak księżna Senneterre-Maillefort, pani Florencja i pani margrabina Miranda zaszczycają mnie od dłuższego czasu swoją przyjaźnią, a zaś panowie Richard, Iwon Cloarek i Henryk David zaliczają się do moich najstarszych i najlepszych przyjaciół, dlatego mam nadzieję, że mi będą pomocni siedmiu grzechom głównym, które tylko przez nadużycie i z braku dobrego kierownictwa zostały potępiane, do ich rehabilitacji dopomóc, a księdza Ledoux doprowadzić do poznania ich możliwych pożytków. A że niema nic przyjemniejszego, jak przyjacielska rozmowa pomiędzy ludźmi inteligentnymi, przy deserze, przeto błagam każdego reprezentanta poszczególnych grzechów, aby w interesie naszego nieszczęśliwego brata, Abbé Ledoux, powiedział, co tym grzechom sami, lub inni zawdzięczają.
Projekt doktora został jednogłośnie przyjęty i wykonany z największą radością.
Przedewszystkiem mówcą był Henryk David, zaciekawił on żywo żebranych gości, opowiadaniem cudów przywiązania, odwagi, do których Zazdrość doprowadziła Fryderyka Bastien, a niejednemu łzy w oczach zabłysły, gdy zakończył swe opowiadanie śmiercią szlachetnego dziecka i jego anielskiej matki.
Rozwiązłość zakończyła biesiadę, a pełna życia margrabina ubawiła towarzystwo, gdy opowiedziała swoją przygodę z arcyksięciem, (którego płomiennej miłości nie podzielała), dodając, że łatwiej legata doprowadzić do tego aby w stroju pandura poszedł na bal maskowy, niż austrjackiego arcyksięcia przekonać, że człowiek jest stworzony do wolności. Prócz tego zapowiedziała margrabina, iż zamierza przedsięwziąć wyprawę przeciw staremu Radeckiemu i zapewniła wszystkich, że uczyni z niego jeszcze karbonarjusza.
— A ten śnieg, droga i piękna margrabino — rzekł doktór po skończonem opowiadaniu, cichutko — ten pancerz z lodu, który panią tak zasłania od tych, których rozpłomieniasz, czy ten, pod tylu ognistemi spojrzeniami nie stopniał?
— Jeszcze nie, dobry doktorze — odpowiedziała margrabina cicho z melancholijnym uśmiechem. — Pamięć o moim jasnowłosym archaniele, moim ideale i mojej jedynej miłości, jeszcze nie zagasła i żyje tak czysta i świeża na dnie mojego serca, jak kwiatek pod śniegiem.
— A ja — wołał kanonik w błogim zachwycie trawienia — byłem tak niedorzeczny, że dla mojego obżarstwa robiłem sobie wyrzuty.
— Dalekim będąc od wzbudzenia skruchy, mogę jednak przyznać, że w sercach nawet najbardziej egoistycznych, dobra uczta wzbudza skłonność do dobroczynności — odpowiedział doktór — a gdybym się nie obawiał, że nasz kochany Abbé Ledoux obłoży mnie anatemą, dodałbym jeszcze, że obżarstwo z punktu widzenia dobroczynności może mieć bardzo błogie skutki.
— Niech i tak będzie — wtrącił Abbé, popijając z upodobaniem creme de canelle od pani Ampour (1788). — Już nam pan tyle niedorzeczności powiedział, kochany doktorze, że o jednę więcej lub mniej...
— Nie rozchodzi się tu o zapatrywanie lub utopie, lecz sprawę uchwytną, która dziś już może zostać urzeczywistniona — odpowiedział doktór — o fakt, który każdego dnia wielkie sumy przynieść może funduszom ubogich miasta Paryża. Czyż to niedorzeczność?
— Mów kochany doktorze — nalegano ze wszystkich stron — mów, słuchamy.
— Otóż, o co się rozchodzi — rzekł doktór — a żałuję tylko, że dawniej nie miałem tej myśli. Przed trzema dniami byłem około szóstej wieczorem na bulwarach. Zaskoczony deszczem ochroniłem się do jednej z najwięcej uczęszczanych restauracyj. Nigdy poza domem nie jadam, ale dla pozoru kazałem sobie kilka potraw podać, z których nic naturalnie nie ruszyłem, bawiąc się obserwowaniem gości. Możnaby książkę napisać i to bardzo zajmującą książkę, o rozmaitości nawyknień i charakterów, które się podczas jedzenia niektórych osób uwydatniają. Lecz nie o tem chcę mówić. Zrobiłem tylko to spostrzeżenie, że stołownicy zakładali z miną obojętną, stroskaną i niezadowoloną, ale w miarę jak jedli, lub wskutek doboru i doskonałości potraw, rozjaśniały się ich twarze. Siedząc w bliskości okna, obserwowałem i tych, którzy opuszczali restaurację. Na dworze stało dziecię, blade, nędzne, obdarte, drżące od chłodnego deszczu. Otóż, moi przyjaciele, mówię to na pochwałę łakomstwa, że prawie żaden z tych, którzy najlepiej i najsmaczniej jedli, nie odmówił małemu zgłodniałemu i marznącemu stworzeniu jakiego datku. Nie chcąc źle mówić, o moich bliźnich, pytam się, czy ci ludzie naczczo także tak miłosiernymi byliby, i prawie bym twierdził, że ten biedny żebrak doznałby szorstkiej odmowy od wchodzących do restauracji.
— Teraz ten poganin jeszcze powie, że dobroczynność powstaje z obżarstwa — zawoła Abbé.
— Aby panu zwycięsko odpowiedzieć, mój kochany Abbé, musiałbym rozpocząć filozoficzny spór o wpływie fizycznym na moralność — odparł doktór. — Nieprawdaż, iż u wnijścia do kościołów są umieszczone skarbony dla ubogich. Nikt tak, jak ja, nie szanuje miłosierdzia wiernych, którzy na progu domu Bożego oddają swoje mniejsze lub większe ofiary. Dlaczego jednak nie możnaby umieścić takich skarbon także i w lśniących kawiarniach, w których szczęśliwcy dogadzają swoim chuciom? Dlaczego, pytam, nie możnaby w najwidoczniejszem miejscu umieścić także skarbonki z prostym lecz wiele mówiącym napisem: „Dla głodnych“.
— Doktór ma rację — wołali goście — myśl ta jest wyborna. W każdej większej restauracji zebranoby dziennie spore sumki.
— I w małych zakładach także — dodał doktór. — Proszę mi wierzyć, że ten, któremu tylko na skromny obiad wystarcza, tak samo litość odczuwa, jak bogaty smakosz. Z tego wnioskuję: gdyby wszyscy właściciele kawiarń i restauracyj poszli za moją radą, i gdyby porozumieli się z członkami dobroczynnych zakładów, i umieszczali, w miejscach najwięcej przez publiczność odwiedzanych skarbony, z napisem: „dla głodnych“, wpływałyby do nich, o tem jestem przekonany, bogate datki, wywołane litością, pychą lub innemi powodami. Przytem odczuwa nawet egoista, który luidora lub więcej na jeden obiad wydał, pewien rodzaj niezadowolenia, na widok tych, którzy cierpią. Wspaniałomyślna jałmużna uwolniłaby go od tego uczucia, a z hygienicznego punktu widzenia, mój kochany kanoniku, przyczyniłby się ten czyn dobroczynny do lepszego trawienia.
— Doktorze, zwyciężyłeś mnie! — zawołał Abbé Ledoux — piję zdrowie, jeżeli nie wszystkich siedmiu grzechów głównych, to obżarstwa w szczególności.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.