<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Siostra lotnika
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk Druk. „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Asia obudziła się nagle. W jadalnym pokoju zegar wybił godzinę trzecią i Asia spostrzegła ze zdziwieniem, że poprzez szybę w drzwiach, wpada do pokoju światło. Widocznie w gabinecie ojca paliła się jeszcze lampa.
— Może zegar źle wybił — pomyślała dziewczynka i spojrzała na swój mały zegarek, leżący na stoliku nocnym. Lecz ten także wskazywał godzinę trzecią.
— Ach, prawda, — pomyślała nagle Asia — przecież to Janek odleciał.
Podniosła się na łóżku i przypomniała sobie wszystko. O godzinie piątej nastąpił odlot Janka. Janek, otoczony kolegami, uśmiechał się zadowolony i radosny, jakgdyby nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Wydawać się mogło, że nikt wokoło nie myślał o niebezpieczeństwie, wszyscy byli podnieceni i uradowani. Nawet ojciec, który przecież tak bardzo kochał Janka, nawet matka, która też kochała go jak rodzonego syna. Nikt jakoś nie okazywał niepokoju. Nawet Asia podczas tych długich chwil spędzonych na lotnisku, czuła tylko dumę i podziw dla odwagi brata. A najbardziej cieszył się Tomek. Teraz nie myślał wcale o łzach i wzruszeniu. Janek wydawał mu się bohaterem, któremu nic złego wydarzyć się nie może, który musi zawsze zwyciężyć.
— Ach, Asiu — powtarzał Tomek bez przerwy — jak ja mu zazdroszczę, jak jabym strasznie chciał być na jego miejscu.
Starał się teraz być jaknajbliżej Janka, aby jeszcze raz usłyszeć od niego jakieś miłe słowo, aby jeszcze raz ujrzeć jego promienny uśmiech przed odlotem. Pomimo wczesnej pory, lotnisko było przepełnione tłumami ludzi. Janek otrzymał mnóstwo kwiatów, fotografowano go, filmowano.
— Jak prawdziwego bohatera — poczuła Asia z dumą.
Janek rozmawiał, uśmiechał się, nie okazywał najmniejszego niepokoju, chętnie udzielał dziennikarzom informacji, mówił co zabiera ze sobą, ile ma benzyny, jak długo powinien lot trwać o ile nie zajdzie nic nieprzewidzianego. Nie znać było po nim ani śladu zdenerwowania. Spoglądał jedynie często na zegarek, jakgdyby pragnął przyspieszyć chwilę odlotu.
Wreszcie orkiestra zagrała hymn narodowy i Janek zaczął się pośpiesznie żegnać z rodziną. Teraz też nie było czasu na rozczulenie się. Wprawdzie Asia szepnęła kilka razy:
— Janku, ty przecież wrócisz.
Lecz sama była zupełnie przekonana, że nie może stać się inaczej, Janek musi powrócić.
Zresztą, nie było czasu na wzruszenia i na długie pożegnanie. Jeszcze raz Janek całował rodzinę, nie wyłączając uszczęśliwionego Tomka. Potem musiał zwrócić się w stronę kolegów, którzy oczekiwali na pożegnanie.
W chwilę później Janek był już wewnątrz samolotu i unosił się w górę. Powiewały ku niemu chusteczki w rękach wszystkich obecnych. Tomek zaś trzymał rękę wysoko w górze najdłużej. Ludzie zaczynali się już rozchodzić, a on wciąż powiewał swoją chustką, przekonany, że Janek go widzi, lub domyśla się, że to on właśnie stoi.
Patrzyli długo, aż do chwili, gdy samolot znikł zupełnie, rozpłynął się w oddali, wtedy powoli wrócili do domu. Przed bramą lotniska stało kilku fotografów i ci pośpiesznie sfotografowali wychodzących.
W następnych godzinach dnia wciąż jeszcze nie było czasu na smutek. Przedewszystkiem, we wszystkich gazetach porannych ukazały się obszerne artykuły o locie Janka. Niemal wszędzie były także umieszczone fotografje i jego biografja. Nie zawsze ścisła, nie wszędzie jednakowa, ale mniej więcej opisywano życie Janka i ważniejsze z niego epizody. Tomek pobiegł na ulicę i przynosił wszystkie możliwe pisma. Rodzice, Asia, Tomek i nawet mały Zygmuś, wszyscy siedzieli w jadalnym pokoju i czytali po kolei każdy artykuł. Teraz Asia też czuła tylko dumę i ta duma nie pozwalała smutkowi zapanować w sercu dziewczynki. W jakiś czas później ukazały się dodatki nadzwyczajne, opisujące szczegółowo odlot Janka. Te dodatki zajęły specjalnie Tomka i Asię, gdyż opisywały sprawy, przy których byli obecni. Znaleźli tam też swoje własne fotografje, raz w chwili pożegnania, a drugi raz już po odlocie.
Rodzina Jana Mirskiego opuszcza lotnisko — brzmiał napis pod fotografją.
— Widzisz, Asiu, — zawołał Tomek uradowany — zostałem zaliczony do rodziny.
— Ja mam ciągle takie wrażenie, że należysz do rodziny — przyznała chętnie Asia, a to napełniło Tomka jeszcze większem rozradowaniem.
— Nie wiedziałem wcale, że tyle ważnych osobistości znajdowało się na lotnisku — zawołał po chwili chłopiec, odczytując listę osób.
— Ale Janek był dziś chyba najważniejszą osobą.
— Poczekaj, jutro będzie dopiero najważniejszą.
— Jutro — westchnął ojciec — chciałbym, aby już było to jutro.
Wtedy po raz pierwszy poczuła Asia lekki cień niepokoju, lecz cień ten minął szybko, gdyż matka zaczęła nawoływać, aby ubrała się prędzej. Poszli wszyscy na nabożeństwo, które odprawiano na intencję szczęśliwego lotu Janka. Gdy wrócili do domu, rozległy się wołania na ulicy, niezwykle tego dnia ożywionej.
— Dodatek nadzwyczajny, dodatek nadzwyczajny! Szczegóły lotu Jana Mirskiego!
Tomek w mgnieniu oka znalazł się na ulicy i po sekundzie powrócił, powiewając białą płachtą gazety i wołając na całe gardło:
— Janek leci szczęśliwie. Tymczasem leci z rekordową szybkością, jeżeli tak dalej pójdzie, to przeleci w ciągu dwudziestu sześciu godzin.
— On marzył o dwudziestu pięciu.
— A czy nie grozi jakaś burza — zapytała matka, która od rana obserwowała mimowoli barometr, jakgdyby pogoda w Warszawie mogła mieć wpływ na podróż Janka.
— Nie, tymczasem sygnalizują pogodę.
Asia wyjrzała przez okno i zobaczyła, że tłumy ludzi otaczają chłopców, sprzedających dodatek nadzwyczajny.
— Zobacz Tomku, — powiedziała — jak wszyscy interesują się lotem Janka. Janek jest chyba najważniejszą dziś osobą w Warszawie.
— W Warszawie? — oburzył się Tomek — chciałaś chyba powiedzieć w całej Polsce.
— To prawda!
— Na całym świecie interesują się jego lotem. Czytałaś przecież w gazetach przedruki z pism zagranicznych.
— To prawda — powiedziała Asia i znowu uczucie dumy stłumiło możliwość lęku. Wieczorem ukazały się znowu dodatki nadzwyczajne. Janek przeleciał szczęśliwie nad Azorami i rzucił wieniec w miejscu śmierci Idzikowskiego.
A jednak tamten zginął — przypomniała sobie z przerażeniem Asia.
— Tak, ale widzisz Janek przeleciał szczęśliwie.
— Ach, tyle ma jeszcze drogi przed sobą — westchnęła dziewczynka.
— Chodź, Asiu, przejdziemy się trochę — namawiał Tomek — zobaczymy, co się dzieje na mieście.
Wyszli więc. Ulice były gwarne i ożywione, przed redakcjami zbierały się grupy ludzi oczekujących na jakichkolwiek wiadomości. Wewnątrz redakcji telefony działały bez przerwy, pytano wciąż o szczegóły lotu Mirskiego.
— Spójrz, spójrz Asiu, — zawołał nagle Tomek, wskazując na afisz przed kinem.
Dziewczynka spojrzała.
— Zdjęcia odlotu Jana Mirskiego.
— Jak prędko!
— Wiesz, Asiu, chodźmy zobaczyć. Obejrzymy tylko ten nadprogram i zaraz wrócimy do domu.
— Nie mamy przy sobie pieniędzy.
— Ja mam kilka złotych. Chodź, chciałbym strasznie zobaczyć teraz Janka.
— Ja też.
Weszli do kina. Program miał się właśnie za chwilę zacząć i ledwo Asia z Tomkiem usiedli, ściemniło się i na ekranie ukazało się lotnisko.
— Jakie to dziwne — szepnęła Asia.
Widzieli teraz przed sobą Janka, który w rzeczywistości leciał oddalony od nich olbrzymią przestrzenią. Widzieli go wyraźnie przed sobą, jego uśmiech, jego promienne spojrzenie. Przeżywali jeszcze raz chwilę pożegnania. Oto Janek spogląda na zegarek niecierpliwym wzrokiem, oto ściska serdecznie dłoń swego przyjaciela, także lotnika.
— O patrz Tomku, to my.
Rzeczywiście na ekranie ukazała się teraz grupa przedstawiająca rodzinę Janka. Asię uchwycono w chwili, gdy całowała się z Jankiem.
Potem samolot wzniósł się w górę i jeszcze raz przeżyli tę chwilę, gdy Janek oddalał się od nich, uciekał, znikał wysoko w górze.
— Chętnie zobaczyłbym to wszystko poraz drugi — powiedział Tomek.
— To niemożliwe, musielibyśmy przesiedzieć na całym programie.
— Właściwie nie mamy nic do roboty. A tak to prędzej czas minie.
— Nie powiedzieliśmy przecież w domu, że wychodzimy tylko na chwilę. Zresztą mogą przez ten czas ukazać się jakieś wiadomości o Janku.
— To chodźmy — zgodził się Tomek.
W domu zastali rodziców siedzących przy radjo. Nadawano ostatnie wiadomości z przelotu Janka, opowiadano o nim rozmaite szczegóły.
— Żyjemy dziś pod znakiem Mirskiego — entuzjazmował się Tomek. — Ach Asiu, jak ja ci zazdroszczę, że masz takiego brata.
Potem, przed późną kolacją, przybyła jeszcze jedna wiadomość. Janek leciał szczęśliwie wybraną drogą, widziano go z okrętu.
— Bogu dzięki, wszystko idzie szczęśliwie — odezwała się matka. — Połóżcie się spać dzieci, wcześniej. Od piątej jesteście przecież na nogach.
Lecz dzieci zaprotestowały. Jedynie Zygmuś, któremu oczy zamykały się ze zmęczenia, położył się spać, jak mówił, na chwilkę i zasnął natychmiast. Asia i Tomek natomiast usadowili się po kolacji na balkonie i patrzyli w gwiaździste niebo, jakgdyby mogli ujrzeć jeszcze niknący w oddali samolot Janka. Teraz, gdy uspokoił się trochę całodzienny gwar i ruch, gdy umilkły stopniowo głośniki radjowe, gdy ciemna noc zwyciężyła jasność dnia, dziewczynka poczuła lekki niepokój. Niepokój ten wzmagał się.
— Niedługo wypuszczą znowu dodatek nadzwyczajny — pocieszał ją Tomek.
Dodatek ukazał się rzeczywiście. Wiadomości jednak zawarte w nim nie były wcale pocieszające.
Wbrew przewidywaniom przepływające okręty nie widziały samolotu. Sygnalizowano natomiast burzę po drodze.
— Ach, Boże, — zawołała Asia — może Janek zmylił drogę.
Tomek poczuł także przerażenie, pragnął jednak uspokoić Asię.
— Jeżeli nawet zmylił to napewno, gdy burza przejdzie, poleci właściwie.
— Ależ Tomku, czy nie rozumiesz tego, że może wtedy zabraknąć benzyny.
Tomek rozumiał to świetnie, udawał jednak beztroskę i spokój.
— Jestem pewny, że wszystko pójdzie dobrze. Napewno lada chwila zatelefonują nam z redakcji, że mają wiadomość.
W redakcji bowiem „Kurjera“ obiecano panu Mirskiemu, że natychmiast zatelefonują, jeżeli nadejdzie jakakolwiek wiadomość. Minęła jednak godzina jedna, potem druga, a żadnej wiadomości nie było.
— Może telefon zepsuty — powiedział Tomek i podnosił słuchawkę. Telefon działał jednak prawidłowo.
— A może zapomnieli poprostu zadzwonić.
— Połączył się przeto z wielkim trudem, gdyż telefon był wciąż zajęty z redakcją.
— Nie, nie mamy żadnych wiadomości. Zachodzi obawa, że coś się wydarzyło Mirskiemu podczas burzy.
Te ostatnie słowa zachował Tomek dla siebie, powtórzył tylko drżącym trochę głosem:
— Nie, niema jeszcze żadnych wiadomości, oczekują lada chwila.
Asia rozpłakała się nagle.
— Asiu, kochanie uspokój się, nie płacz. Napewno za chwilę dowiemy się, że Janek leci szczęśliwie — uspokajała ją matka.
Dziewczynka jednak nie przestawała płakać. I podczas tego płaczu, zmęczona zasnęła widocznie, w każdym razie nie pamiętała, co się z nią stało. Teraz obudziła się, słysząc bicie zegara. Leżała w różku, widocznie matka rozebrała ją i położyła.
— Ach Boże, spałam tyle godzin i nic nie wiem, co się dzieje, napewno były już jakieś wiadomości od Janka.
Zapaliła lampkę i szybko zaczęła się ubierać. Tomek widocznie też nie spał, gdyż po chwili otworzyły się drzwi i zajrzała głowa chłopca:
— Nie śpisz Asiu? — zapytał cicho.
— Obudziłam się przed chwilą. A tyś spał, Tomku?
— Spałem trochę, ale już nie śpię od godziny, usłyszałem, że się poruszasz, więc przyszedłem.
— Tomku, czy była jakaś wiadomość?
Chłopiec potrząsnął przecząco głową.
— Tomku, powiedz mi czy to znaczy, że Jankowi stało się coś złego?
— Nie, chyba nie, — odpowiedział niepewnym głosem.
Może motor się zepsuł?
— W takim razie opuściłby się na wodę.
— Może nie zdążył wyrzucić benzyny.
— Nie wierzę w to. Janek jest taki przytomny.
— A jeżeli nawet zdążył, to może zginąć bez żadnej pomocy.
— Ależ Asiu, jakiś okręt by go spostrzegł.
— Zapomniałeś, że Hausner widział osiemnaście przejeżdżających okrętów, a żaden go nie zauważył.
Tomek milczał. Przez chwilę mignęła mu w wyobraźni postać samotnego Janka, oczekującego nadaremnie pomocy.
— Ale jednak wyratowano koniec końców Hausnera — zawołał po chwili z tryumfem i Asia musiała uznać ten argument za nieodparty.
— Przejdźmy do gabinetu, może dowiemy się czegokolwiek. W gabinecie czuwali rodzice. Jedynie Zygmuś spał tej nocy.
— Niema żadnej wiadomości — szepnął ojciec, nie zdziwiwszy się wcale, że dzieci weszły ubrane.
— Przecież to niemożliwe, napewno nad ranem nadejdzie jakaś depesza — zawołał Tomek.
Ojciec nie odpowiedział. Być może, przypominał sobie podobną noc, gdy rodzina Idzikowskiego, w swoim czasie, oczekiwała zapewne z podobną niecierpliwością jakiejkolwiek wiadomości, a zamiast niej ujrzała nazajutrz w gazecie jego nekrolog.
Asia usiadła w głębokim fotelu i przymknęła oczy, udając, że drzemie. Nie spała jednak wcale, nie chciała tylko rozmawiać z nikim, nawet z Tomkiem. Wydawało jej się w tej chwili, że tylko ona jedna może zdać sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie zawisło nad głową Janka. Wydawało jej się, że widzi go zawieszonego między życiem a śmiercią, między niebem a wodą. Daleko, gdzieś w nieznanem nikomu miejscu, znajdował się Janek. Zewsząd czyhała na niego śmierć, zewsząd groziło niebezpieczeństwo.
Wydawało się Asi, że słyszy pluskot fal, że widzi ciemne, spienione wody. Może burza targała teraz samolotem, może wicher strącał go z drogi. Cóż stało się z Jankiem? Gdzie znikł? Czy żył jeszcze?
Wydawało się Asi, że ocean olbrzymieje, że rośnie, wzmaga się, że nigdy Janek nie zdoła go przelecieć, nigdy nie dotrze do celu.
— Asiu, Asiu! — usłyszała czyjś zatrwożony głos.
— Co się stało? — zapytała, otwierając oczy. Matka nachylała się nad nią.
— Coś ci się widocznie przyśniło, bo krzyknęłaś.
— Krzyknęłam, to dziwne, nie słyszałam wcale.
— Krzyczałaś przez sen.
— Nie spałam przecież.
— W każdym razie krzyknęłaś.
— Wydawało mi się, że Janek wzywa pomocy.
Nikt nie powiedział teraz ani słowa. Wszyscy myśleli o tem samem, że może tam, w nieznanej dali, Janek rzeczywiście napróżno wzywa pomocy, a oni wszyscy, pomimo miłości, jaką czują do niego, niczem mu nie mogą pomóc, nic na to poradzić.
Mijały godziny.
— Już piąta — szepnęła matka, słysząc bicie zegara.
I wszyscy pomyśleli jednocześnie, że wczoraj o tej godzinie Janek uśmiechnięty i radosny wznosił się w górę.
Mijały godziny. Przyniesione przez Tomka gazety poranne stwierdzały zgodnie brak wszelkich wiadomości o Janku i zawiadamiały o burzy, która przeszła na jego drodze.
Asia siedziała nieruchomo w fotelu. Była już godzina siódma.
— Asiu, połóż się trochę — szepnął Tomek — rozchorujesz się.
— Nie mogę, nie chcę. Tomku, Jankowi napewno stało się coś złego.
Tomek nachylił się nad nią. Niezręcznym ruchem pogłaskał po ręce. Przypomniał sobie tę chwilę, gdy Janek siedział obok niego w Łazienkach, słyszał jego głos:
— Zaopiekuj się Tomku Asią.
— Niewiadomo Asiu, — szeptał, — może go nie zauważono, może wybrał inną, gorszą ale krótszą drogę. Przecież dopiero minęła doba.
Śród ciszy, która nastąpiła po tych słowach, nagle zabrzmiał telefon.
Ojciec chciał podnieść słuchawkę, ale zadrżała mu ręka.
— Przyjmij ty, Tomku — szepnął.
Asia zrozumiała, że obawia się, że usłyszy teraz złą wiadomość.
Tomek zrozumiał to także i głos mu się załamał, gdy wypowiedział niewyraźnie:
— Proszę!
— Redakcja mówi — zawołał po chwili. — Słucham!
Potem nastąpiła chwila milczenia, chwila króciutka wprawdzie, lecz wszystkim w gabinecie wydawało się, że nigdy się nie skończy.
— Co się stało? — zawołał Tomek i Asia zauważyła, że chłopiec zbladł przeraźliwie. Stanęli wszyscy obok telefonu, jakgdyby mogli słyszeć rozmowę z tamtej strony.
Tomek wypuścił z rąk słuchawkę. W oczach miał łzy, lecz usta uśmiechały się radośnie.
— Janek doleciał — zawołał drżącym głosem. — Janek doleciał. Wylądował w New Yorku w rekordowym czasie.
— Czy napewno, Tomku, czy jesteś pewny, że ci właśnie to powiedziano?
— Nie jestem przecież szalony — roześmiał się Tomek, — ale teraz napewno oszaleję z radości.
W godzinę zaś później, wszędzie, na całym świecie tłumy ludzi czytały w dodatkach nadzwyczajnych o zwycięstwie Jana Mirskiego,— polskiego lotnika.

KONIEC






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.