Spojrzenie w Przyszłość/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spojrzenie w Przyszłość |
Wydawca | Wydawnictwo „Hejnał” |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Drukarnia Pawła Mitręgi w Cieszynie |
Miejsce wyd. | Wisła |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sam sobie koło robi i sam się w nie wplata.
Rok rocznie w pierwszych dniach nowego roku, począwszy już od świąt Bożego Narodzenia, z większem ożywieniem przesuwają mi się przed oczyma obrazy dni zeszłych. Przy życzeniach składanych sobie nawzajem, ludzie jakby ożywiają myślami swoją przeszłość, zwłaszcza rok miniony, życząc sobie bez głębszych nawet uczuć, choćby już tylko dla zwyczaju, by rok następny był lepszy od poprzedniego. Owa myśl, co im też nowy rok przyniesie, zawisa nad nimi i ściąga poniekąd klisze astralne, które niejednemu zjawiają się w postaci niejasnego przeczucia najgłówniejszych scen życia. Najczęściej odbywa się to we śnie. Po obudzeniu zastanawia się ten i ów, co mu się śniło. Przypomniany sen opowiada nieraz innym i odgadują, czy mu ów sen coś przyniesie, czy też jest tylko bezwartościową grą wyobraźni.
Często miewają ludzie sny symboliczne, tylko że rzadko kto potrafi je sobie wytłumaczyć.
Opowiadano mi wiele snów, czy to ustnie, czy w listach, jak również wiele ich widziałam sama. Bywają często tajemnicze, to znów jawne, wyraźne. Wiele bywa takich, które stanowią wyraźne obrazy rzeczywistych zdarzeń, mających się rozegrać z najwierniejszą dokładnością.
Wiele snów sprawdza się, jeżeli nie zaraz, to później, nieraz i za lat kilka. Te sny to nie są już tylko złudne obrazy i sceny fantastyczne, zagrane na wyobraźni ludzkiej przez duchy nieraz niebardzo świadome, lecz pochodzą one z tych sfer, w których przy współudziale czuwających nad nami duchów opiekuńczych ważą się nasze czyny dni minionych, a na podstawie tychże rzutują się też losy dni przyszłych! W tych to sferach znajdują się najprawdziwsze odbicia naszych myśli, naszych czynów; tam sfotografowany jest wiernie każdy gest nasz, każde skrzywienie twarzy, wszystkie, wszystkie choćby i najmniej dotrzegalne odruchy, które uchodzą nawet naszej własnej uwadze. Tam można rozróżnić, czy myśl, wysłana przez nas, była naszą własną, stworzoną przez nas samych, czy też podał lub popchnął ją nam ktoś inny do naszego ciała mentalnego. Tam można nietylko widzieć, ale i słyszeć, czy myśl ta była wypowiedziana głośno, czy tylko pomyślana, gdyż jedne i drugie mają swoje odmienne zabarwienie, swoją siłę!
W sferach coraz niższych znajdują się jeszcze niby te same sceny z naszego życia, ale coraz to mniej dokładnie odbite, coraz bardziej pozmieniane przez dołączanie do nich różnych obrazów, powstałych z tego, co o nas myśleli lub mówili inni ludzie, albo i duchy niewcielone. Tak, jak na ziemi kłamią ludzie na siebie celowo, czy nieświadomie, opowiadając, a choćby tylko myśląc jedni o drugich czasem, jak to mówi się, „niestworzone rzeczy“, tak i w tym świecie, niewidzialnym dla nas, jest ogromna gmatwanina obrazów, z której trudno nieraz wyłuskać prawdę.
Niektóre medja, popychane silną wolą hipnotyzera, odłączają się poniekąd duchem od swego zahipnotyzowanego ciała i patrzą w tę gmatwaninę klisz astralnych — a czasem, jak złodzieje, wdzierają się na próg sfery, gdzie w rękach Sprawiedliwości ważą się nasze losy — i podpatrują, jak szpieg, podglądający przez dziurkę od klucza, co się dzieje w zamkniętem dlań mieszkaniu.
Ciało ich na planie fizycznym leży lub siedzi zesztywniałe, oczy postawione w słup kryją swój martwy wyraz pod zamkniętemi powiekami — a duch snuje się — czasem jak cień, skupiający wszystko światło w oczach swego ciała astralnego. Świeci niemi, jak dwiema latarniami, niby lokomotywa pędząca w ciemnościach nocy. Skupia w nich swoje światło wewnętrzne, które dzięki mniejszej lub większej znajomości spraw duchowych rozlewać się zaczęło na niego i naokoło niego. Temi dwiema latarniami oświeca sobie drogę i szuka, patrzy. Pędzony nieraz czyjąś niezłomną wolą — biegnie na oślep do wyznaczonego celu i prawie, że nic nie widząc z tego, co spotka przygodnie na swej drodze, przygniata i miażdży wszystko, co mu w drodze stanie i jest słabsze od niego. Jest podobny do pociągu, miażdżącego swemi kołami wszystko co napotka. Huk i trzask jego pędu wywiera takie wrażenie na wszystkich subtelniejszych od niego istotach, znajdujących się na wyższych planach, jakie na nas wywiera trzęsienie ziemi lub pomruk piorunów, rozgrzmiewających po szczytach gór. Wrażenie to jest tem przykrzejsze, im bardziej bezprawnie wdziera się ktoś w te sfery siłą zimnej woli. On ani nie słyszy przepięknych dźwięków, ani nie widzi subtelnych obrazów twórczości astralnej, napotkanych po drodze. Pędzi, niby kometa, siejąca zniszczenie i pożogę po drodze.
Człowieka takiego odczuwają delikatniejsze duchy, niby zmorę, duszącą ich. Nawet i ludzie sensytywni doznają lęku przy zetknięciu się z taką pędzącą lokomotywą, czy kometą, gdyż będąc w oddaleniu od ciała, odnoszą nagle wrażenie, jakby ich we śnie przysiadła zmora.
Wiele medjów zapada w trans autosugestywnie, usypiając wysiłkiem własnej woli swoją zwyczajną świadomość przez znieczulenie zmysłów na wrażenia zewnętrzne i w takiej częściowej kontemplacji uwalnia swego ducha w mniejszym lub większym stopniu. Duch, rozglądając się dokoła siebie, depeszuje po falach magnetycznych, któremi jest złączony z uśpionem ciałem to, co widzi. Jego maszyna cielesna powtarza automatycznie, co duch dyktuje — tak, że sprawia to wrażenie, jakby mówił na jawie. Im cięższy duch i im bardziej wkrada się w jakieś miejsca jako gość niepowołany, tem ciszej brzmią jego słowa, wymawiane przez usta cielesne i tem szybciej nastaje zmęczenie przy podobnych przejawach, czy komunikatach. Szczególnie szybko męczą się takie medja, które widzą, lub mówią tylko w mocnem uśpieniu, często nawet przy zesztywnieniu ciała. Goniąc po tamtej stronie, ot tak sobie, dla wprowadzenia drugich w podziw, przynoszą im wieści z tamtego świata głównie w celu zdobycia rozgłosu i korzyści materjalnych dla siebie.
Przy tej sposobności muszę zaznaczyć, że bywają, chociaż rzadziej, i inne powody zmęczenia u medjów. Niektóre medja — lecz niestety, jakże mało ich tu na ziemi wobec wielomilionowej rzeszy ludzkiej — z wielką świadomością w duchu pomagają z tej ziemi zwalczać zło po tamtej stronie, przyłączając się świadomie do dobrych wojowników, śpieszących z przestworzy na ratunek ziemi i ludzkości. Po takich walkach przychodzi znużenie, lecz tylko na krótko, boć nieustannie spływają dobre siły na żołnierzy Chrystusowych.
Podobnież, jeżeli ktoś może już brać na siebie i z innych ciężary karmiczne, mając jeszcze swoje własne, zdarza się, iż przychodzi nań też całkiem niespodzianie znużenie cielesne, kiedy duch ugina się pod krzyżem własnym i zdjętym z innych.
Już w grudniu przy spoglądaniu poza nasz świat napotykam częściej tu i ówdzie na owe medja ciekawskie, które bądźto przebiegają świat astralny, jak pędzące latarnie lokomotywy, bądźto, nie ruszając się z ziemi, kierują reflektory swych oczu duchowych to tu, to tam, przeglądając tę gmatwaninę obrazów, gdzie w tak różnorodny sposób zakreślane są nasze losy.
Pewnie, że i duchy są wówczas mniej lub więcej czynne, te, które się znajdują między temi kliszami. Wiele ich płomieniem silnej woli przyciąga oczy medium i jego ciała myślowe, podsuwając w obręb jego pola myślowego kliszę za kliszą — i to te klisze, któreby oni chcieli urzeczywistnić na ziemi, a na których wypisane są wyroki na ludzkość, na narody lub poszczególne jednostki, wedle ich sprawiedliwości.
Przez te pola przesuwają się i dobre duchy, tocząc stale walkę ze złem. Strażnicy woli Bożej, posłowie, przynoszący nam miłość z nieba, sieją ją naokoło siebie i oślepiają swym blaskiem oczy złe, aby nie widząc, nie mogły dopomagać do złych czynów. Podobnie jak sądy i straż bezpieczeństwa na ziemi tępi zło, karząc za złe czyny, tak i tam czuwa Straż, a gdzie stale odzywa się zła wola, tam Straż owa ukraca tę złą wolną wolę. Zresztą ta walka ze złem odbywa się często w sposób zupełnie odmienny, niż na ziemi, bo bronią miłości.
Latarnie ócz tego czy owego medjum przebiegają chciwie po kliszach świata astralnego — no i na szpaltach gazet pojawiają się różne proroctwa.
Pewnie, że w ogromnem morzu życia, tego życia, którego drobną cząstką zaledwie jest świat, dostępny naszemu poznaniu drogą zmysłów fizycznych — trudno przez te dwie latarnie zobaczyć wszystko, co dotyczy np. danego narodu, boć tyle tylko klisz można ujrzeć i spamiętać, przekazując do świadomości ziemskiej, ile ich te latarnie ogarnąć mogą swojem światłem. Świat astralny jest wielki, ogromny! To co otacza nasz świat, zawierając żywe odbitki naszych przeżyć z minionych długich, długich miljonów lat, — jest daleko większe, niżeli cały nasz świat — ten, który widzimy ziemskiemi oczyma.
Gdzie się zaczyna i gdzie się kończy nasz świat astralny? Nie znam wprost słowa na określenie tego ogromnego bezmiaru, zamykającego nas w swojem jądrze!
Kiedy patrzę na twardą skorupę ziemi i w dowolnem tempie przebijam się przez nią, jakiż to inny świat widzę! Nie mówię tu o tem, z czego skorupa ta zbudowana jest na planie fizycznym, bo nawet znika mi z oczu kamień, piasek, woda, a niżej gazy, ogień. Natomiast coraz dokładniej uwydatnia mi się to, czego pewnie przy rozkopywaniu ziemi daremnieby szukano przez najsilniejsze szkła mikroskopu, czy lunety. Od środka ziemi, poprzez wszystkie warstwy jej aż na powierzchnię widzę — nazwijmy to też tem prostem słowem: astral. Jest on wprawdzie nieco inny, niżeli astral poza skorupą ziemi i hen, hen, wysoko, daleko!
Dla ducha niema granic, ni przestrzeni i to w takiem słowa znaczeniu, jakie tylko jesteśmy w stanie tu pojąć — ale sama materja, chociażby najsubtelniejsza, zajmuje pewną określoną przestrzeń. Zdrowem okiem fizycznem widzimy wyraźnie, jaką przestrzeń zajmuje dany przedmiot — ale widzimy tylko jego ciało fizyczne, a nie widzimy wielu innych subtelnych ciał, które ów przedmiot posiada. Wszak to wszystko nasze twory — i w każdy przedmiot, choćby i t. zw. martwy, tchnęliśmy naszem spojrzeniem, naszą myślą, naszą pracą, duszę. Ciepło, wychodzące z oddechem z ust naszych, niesie życie — ożywia myśli nasze, marzenia i plany i popycha je, by się uwydatniły i urzeczywistniły w materii. Ileż to westchnień, ożywiających myśl, unosi się nad ziemią, prosząc o urzeczywistnienie — i niejedno się też urzeczywistnia!
Ileż to przemian na ziemi w ciągu miljonów lat; trzęsienia ziemi, przelewanie wód, potopy i inne, inne kataklizmy — jakże one zmieniły gruntownie wygląd ziemi i obraz życia na niej — a wszystko to fotografuje się błyskawicznie w świecie astralnym — lecz nietylko fotografuje się, — ale śpiewa, mówi, śmieje się, narzeka, płacze, huczy, trzaska, klnie!
W tym świecie astralnym żyje jak zaklęty nasz duch, którego skrzydła zostały złamane.
Duch nasz ukrzyżował się; rozpiął twórczość swoją daleko, szeroko i cierpi, rozpięty na tym krzyżu, mocno zraniony... A serce jego przekłute dzidą Materji — wycieka z niego krew: siła twórcza ducha! Płynie, płynie, tworzy i w swej twórczości zastyga... A duch już nawet ogarnąć nie może tego wszystkiego, co wypływa z niego w bezmiarze krwi życia — tej twórczej siły, otrzymanej ongiś od Boga!
Duch rozpięty na krzyżu swej twórczości, cierpi — boć twórczość jego miała być przecież inna, niż ta, w której skrępował siebie, stwarzając sobie sam piekło. Nie może już nawet dostrzec początku ni końca swoich cierpień, pijąc żółć z octem, który to napój sam sobie zgotował, a często podają go jedni drugim, wzajemnie obwiniając się o jego stworzenie.
Niejeden z tego piekła duchowego, w którem się znajduje w zaświecie, a które jest większe i groźniejsze, niżeli piekło na świecie, ucieka na ziemię, rodząc się jako małe dziecię. Będąc ukryty na ziemi w ciele, przez oczy ziemskie nie dostrzega tego ogromnego zła, do stworzenia którego przyczynił się sam mniej lub więcej. I tylko sen rzadziej czy częściej ujawnia mu je, przynosząc obrazy, sceny, w których duch żyje, śni i męczy się.
Wielu uciekinierów z zaświata na plan fizyczny, jeżeli przedtem długo tworzyli zło, zagłuszając stale sami rozmyślnie, lub pozwalając innym zagłuszać w sobie to boskie sumienie, wielu ich po mozolnem przedostaniu się na świat, nie uniknie tych męczących koszmarów, przed któremi uciekali! — Chociażby się nawet przyczaili w jakiemkolwiek ciele, to jednak ów świat niewidzialny, z którego gwałtownie uciekli, pozostanie dla nich otwarty — i oto pewnego dnia, nagle, nie przypominając już sobie dokładnie, co to znaczy, zaczynają widzieć, słyszeć tak, jak nie widzą i nie słyszą „normalni“ ludzie. Jakieś widma żywe odwiedzają ich, dręczą, męczą, wymyślając im, a nierzadko zostawiają im dotkliwe znaki na ciele — bądźto od uderzeń, bądź od ukąszeń.[1] Gorzej jeszcze, jeżeli ciężki wir — dorobek przeszłości — otoczy kogoś tak, że ani chwili nie ma spokojnej. O takim się mówi, że zwarjował zupełnie, a im większe zło koło niego i im silniejszą podstawę znajduje ta niska siła duchowa w jego własnym duchu, tem niebezpieczniejszym staje się warjatem.
Ale i ci, którzy z innych powodów zaczynają widzieć świat duchowy — ci, którzy się budzą ze snu materji — kiedy spojrzą na to, co ich i całą ziemię otacza, cierpią nieraz bardzo na widok stworzonego przez ludzkość zła! Lecz radość i ulgę przynoszą im chwile, kiedy mogą spojrzeć ponad to, co jest przyziemne i brzydkie!
Dobrze powiedział Słowacki, iż przy ujrzeniu zaświatów może czaszka pęknąć[2]! Pęka zwykle czaszka nie fizyczna, ale astralna i nie ma już potem swojego pola myślowego, a wola też się załamuje. Wiele z tego, co się przesuwa w pobliżu takiego nieszczęśnika, daje o sobie świadectwo na planie fizycznym. Czasem jakiś demon chwyci ciało, porzucone przez ducha i dogra w niem muzykę zniszczenia — boć nieraz duch ucieka od swego ciała, choć nie wie dokąd, lecz ucieka sam przed sobą, a tymczasem porzucone ciało zabierze kto inny. Ileż to łachmanów cielesnych można spotkać na ziemi w domu warjatów! Duch w nim jeszcze mieszka, czy właściciel, czy duch który go opętał — ale jak często nawet nie czuje go na sobie, tak mało w niem czucia. Przepalony astral i wszystkie inne subtelne ciała przedstawiają gorszy łachman, niż można to ujrzeć na powłoce fizycznej. Boć ciała fizycznego jeszcze nie pożerają różne hieny tak, jak pożerają ciało astralne i inne. Ileż to różnych potworów spowija i ssie, pożera te ciała niewidzialne! A duch nie może się wysunąć poza ich obręb, ponieważ jest ciężki, brzemienny w swoje płody, spowity pożogą siły twórczej, źle użytej przez złą wolę i pychę. Ukrzyżowany, rozpięty cierpi, cierpi!...
Oto do czego doszliśmy przez nadużycie wolnej woli! W jaką otchłań nędzy wtrąciła nas pycha! Wszak wiele duchów w ciałach i bez ciał świeci już tylko jak błędne ogniki nad bagniskami własnej twórczości, wyczerpawszy już z siebie i roztrwoniwszy tyle sił twórczych, otrzymanych od Boga!