Spojrzenie w Przyszłość/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spojrzenie w Przyszłość |
Wydawca | Wydawnictwo „Hejnał” |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Drukarnia Pawła Mitręgi w Cieszynie |
Miejsce wyd. | Wisła |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W każdem państwie są ludzie dobrzy i źli. Dobrze że i u naszych sąsiadów Niemców są też zacni ludzie. Widzę, jak plonie tam sporo dobrych myśli, stwarzanych przez obywateli, którzy już trzeźwo patrzą na życie i brzydzą się przelewem krwi.
Nie znam was wszystkich po imieniu, wy kochani bracia i siostry w Chrystusie, ale myśli wasze, wasza wiara w Boga są mi bliskie i drogie. Niechaj myśli wasze przyniosą błogosławione owoce, niechaj niweczą złe zacietrzewienie, jakie coraz bardziej kłębi się w waszym kraju.
Rosną chmury, a chociaż prawie nad każdem państwem wiszą one w mniejszych czy większych skupieniach, to jednak gdyby się nie ścierały wzajemnie i nie łączyły ze sobą, nie przyszłoby do burzy, na jaką się zanosi.
Wzięliście sobie za godło swastykę, bracia Niemcy. Nie obracajcież jej „odwrotną stroną“, boć chce na niej pisać i pisze duch nieczysty: „Pod tym znakiem zwyciężą Niemcy i zawojują świat cały!“
Niechże zalśni wam prawdziwa swastyka — symbol wiecznego ruchu w miłości i zgodzie z wszystkiemi narodami. Niech oświeci wam drogę do wyzwolenia duchowego z pęt ciężkiej Karmy.
Krzyż i swastyka... Jeden z czcią całuje krzyż z wizerunkiem Chrystusa, a drugi go z szyderczym uśmiechem znieświęca i depce. I szatan posługuje się krzyżem, odprawiając czarne msze i nakłaniając innych do tego. A swastykę także zna, zna jej symboliczne znaczenie i umie ją dostosować do swej ciemnej roboty.
Niechże na waszych sumieniach nie zacięży ta swastyka, na której rysują swoje plany niedobre duchy. Nastaje już nowa era, a w niej ukrócanie złej woli. I słyszałam głosy ze świata duchów, iż nie wolno już odtąd czynić źle w imię Boże. Kto nadużywać będzie świętych haseł dla przeprowadzenia swych brudnych planów, sam położy kres temu złu i będzie zmuszony czynić dobrze w imię tychże haseł. Kto zasłaniać się chce Bogiem, musi w imię Jego czynić dobrze — a swastyką dajecie do zrozumienia, iż znacie prawa Boże i odwieczne prawa wszechświata — czyż nie tak? Więc jeżeli swastyki chcecie użyć do celów wręcz przeciwnych tym, jakie ona symbolizuje, jeżeli chcecie w niej widzieć godło i znak swego zwycięstwa nad całym światem — zwycięstwa drogą przemocy — smutna będzie dola wasza, oj smutna, kochani nasi bracia Niemcy! Chociażbyście tu i ówdzie osiągnęli na razie jeszcze jakie zwycięstwo, tem szybciej spaść może ten nowy ciężar karmiczny na wasze barki. Ciężka jest dola dla wielu ludzi obecnie, ale wiedzcie, że i wy własnych swoich chmur karmicznych macie też wiele i dobrzeby było, gdybyście się z niemi uporali u siebie. Wyjmijcie belkę z oka swego, a nie szukajcie źdźbła w oku bliźniego.
Widzę Rzym. Nad świętem miastem także unoszą się coraz cięższe i gęstsze chmury. Mussolini z wysiłkiem wielkiego atlety duchowego podnosi dość potężny ciężar karmiczny z wielu swoich współobywateli, torując im drogę do lepszego jutra. Uczy ich walki o byt powszedni, uczy pracy, wytrwałości, pragnie tchnąć w naród swój niepospolitą siłę. Wskazuje na ziemię, mówiąc: „Tu cel twój, człowiecze, tu szukaj szczęścia swego. Dla dobra rodziny i ojczyzny pracuj, żyj, walcz i umieraj. Gwiazdy, niebo? Nie patrz tam, to strata czasu, tam ci daleko! Dąż do celu, który ci jest bliższy!“
Te mniej więcej słowa widnieją na kliszy Mussoliniego. Jego praca, jego dążenia nie przechodzą bez echa. Widzę też na kliszy, jak wkłada on mundur na swych ziomków i daje im broń do ręki, a równocześnie szepce im do ucha, że mają być gotowi na każde zawołanie do walki. Myśli o wojnie i takby przypłynęły, ale szybciejby się rwały, a ludzie przemęczeni dźwiganiem własnych ciężarów karmicznych nie daliby im tak łatwo posłuchu. Dzięki niemu zaś wytężają słuch gotowi każdej chwili do skoku na nieprzyjaciela, tylko nie wiedzą jeszcze, gdzie, jak i na kogo się rzucić.
Gdyby Mussolini miał wiarę w Boga, mógłby dokonywać cudów ze swoimi podwładnymi. Bo w duchu jego ukryta jest ogromna potęga, z jego wzroku, z jego słów wionie siła poprostu hipnotyczna. Ma jeszcze wielki zasób sił twórczych, niestety niebardzo właściwie ich używa.
Ten atleta ducha nie widzi wyroków z przeszłości i teraźniejszości, jakie Karma zarysowywuje już i dla Włoch. Och, lepiej, by się nie stało to, co niedobre duchy chcą tam uskutecznić...
Dwie klisze z kłębiącemi się na nich chmurami już łączą się jednym rogiem. To klisza z Niemiec przypływa do Włoch. Gdyby się złączyły, ciężejby zawisły nad ziemią, boć obie są ciężkie i płodne w przeszłość...
I nad Ameryką kłębią się chmury, a większe jeszcze napływają. I tamtejszych mieszkańców dorobek zgniatany jest ku ziemi, podobnie, jak i na całym świecie. Ludzie na ziemi odczuwają to jako pogorszenie sytuacji, w istocie jednak rozjaśnia się nad nimi przestrzeń coraz bardziej i już od dwóch lat coraz lepsza przyszłość im przyświeca. Przez zgniatanie dorobku karmicznego ku ziemi tworzy się nad nią coraz szerszy pas wolnej przestrzeni w miejscach, gdzie przedtem krążyły swobodnie przeróżne potwory. Ludzie, szczególnie ci, którzy zostali zmuszeni do szybszego spłacania Karmy, spłacili sobie wiele w tej udręce.
Ameryka jest i będzie jeszcze przez dłuższy czas terenem „wędrówki ludów“. Wielu emigrantów wracać będzie do swoich krajów rodzinnych, pozatem ludność, skupiająca się dotychczas w wielkich ośrodkach przemysłowych, zacznie się przesiedlać na puste dotychczas obszary. W Ameryce znajdą żydzi ostateczną ojczyznę dla siebie, stanie się ona ich nową Jerozolimą.
Materjalny fundament w Ameryce jest mocno zachwiany, a ciężar tego ma odczuć i Europa. Zachwianie się dolara wpłynie jak zaraza i na walutę europejską, wywołując i jej chorobę. Czuwa jednak nad tem świat dobrych duchów i nie dopuści do tak gwałtownych klęsk, jak w Ameryce.
Ludność będzie zajmowała nowe obszary, ujawniając coraz więcej skłonności do pracy na roli i zakładania mniejszych warsztatów pracy, natomiast wielki przemysł będzie coraz bardziej ograniczany. Tak przynajmniej przedstawia się przyszłość na kliszach. Coraz częściej odzywać się będą głosy, żeby maszyny nie czyniły z ludzi ofiar głodu i nędzy i żeby się niemi posługiwać tylko tam, gdzie będzie zachodziła tego konieczność, a nadmiar ich zatopić w morzu. Na kliszach widać, jak ludność odnosi się z coraz większą nienawiścią do maszyn i patrzy na nie jak na złe czarownice, które zasiały zły urok nędzy i śmierci głodowej wśród mas robotniczych, a wzmogły pychę i zatwardziałość serca wśród garstki szczęśliwców.
Nie będę wymieniała, jakie klisze zwisają nad poszczególnemi krajami. Musiałabym o tem pisać cale tomy. Nadmienię tylko jeszcze w krótkości o niektórych kliszach, obchodzących szczególnie czytelnika polskiego.
W Polsce zaczyna się obniżać nad ziemią klisza tragicznie zmarłego prezydenta Narutowicza, zarówno jak i klisza jego zabójcy. Widzę, że Niewiadomski nie był złym człowiekiem, brzydził się zbrodnią, a jednak w swojem stronniczem zaślepieniu religijnem posunął się do tego, by zadać cios śmiertelny człowiekowi, znacznie wyżej stojącemu moralnie od niego. Strzał, oddany do prezydenta Narutowicza, odbił się tysiącznem echem w sercach wielu zacnych obywateli polskich, jakby i one zostały nim przeszyte. Odgłosy te, unosząc się wyżej nad ziemią, wywołały jakiś niesamowity bolesny pomruk i zgrzyt, zlewający się w jedną ogromną kliszę, na której zarysowywują się obrazy nowego odwetu, chociaż na planie ifzycznym już odwet częściowy został uskuteczniony przez wyrok śmierci na nieszczęsnego zabójcę.
Niewiadomski ze swojem przyniszczonem zdrowiem nie miał przeznaczenia długo żyć na ziemi, odszedłby i tak w zaświaty. Miał on szeroko rozgałęzione pole myśli, jak to widać na jego kliszy astralnej, lecz myśli te wypaczone zostały dzięki jękliwej skardze, że narodowi polskiemu dzieje się krzywda, gdy na czele jego stanął Narutowicz. Fanatyczna jego wiara, iż nie-katolik nie potrafi sterować należycie nawą państwa w Polsce i być życzliwym dla kraju, zaciążyła jak ołów na jego myślach i czynach. To też myśli jego, choć rozgałęzione i opierające się na wierze w Boga, są bardzo przyziemne i zbijają się w dziwne kłębowisko.
Przeciwnie Narutowicz widnieje na kliszy z wysoko i szeroko strzelającemi pasmami myśli, które nie przygniatały jego ducha do ziemi swoją stronniczością. Mógł on wiele zdziałać dla dobra narodu w ciężkich czasach, boć sam — w przeciwieństwie do swego zabójcy — nie był zbytnio obciążony Karmą, to też miał umysł i ręce wolne do działania.
Klisze te zaczynają się zniżać ku ziemi, a echo ich, echo tego, co żyje na nich i w nich, rozlega się coraz głośniej. Nachylają się obie ku sobie, jakby już niebawem miały o siebie potrącić i wywołać na ziemi mocny od-dźwięk dawniejszych dni, zmieniony wszakże o tyle, że wchodziłyby tu w grę napływające z obu stron klisze i innych osób, mających wkrótce wejść na szerszą arenę życia.
Narutowicz wierzył w Boga i duch jego przejęty szczerą miłością do Stwórcy, choć mało o tem mówił na ziemi, wzbijał się myślami ponad świątynie tych czy owych wyznań w wolne przestworza, wiedząc, że On kieruje nami wszystkimi i w Nim życie wieczne. Za wysoko, za daleko dźwięczały jego myśli ponad aurą jego nieszczęsnego zabójcy tak, że ten nie mógł ich dosięgnąć polem swoich myśli i uczuć. Narutowicz wysuwał się duchem poza te ramy, jakie zakreślało mu jego wyznanie ziemskie.
Gdyby przyszło do dalszego wyrównywania karmicznego tego, co zarysowane jest na kliszach tych dwóch istot, przy oddźwięku myśli wielomiljonowej rzeszy ludzkiej, szczególnie w państwie polskiem, rozpętałoby to nową burzę na ziemi. A jej tłem znów walka o ducha, choćby tu pozornie chodziło o inne sprawy. Obie ścierające się strony miałyby wysuwać swoich przedstawicieli, lecz wśród tego pojawia się ktoś trzeci. Widzę w ręku jego widły (symbol czarnej magji), a na piersiach duże serce papierowe, zawieszone na sznurku, z widniejącemi na niem napisami: „wolność, równość, braterstwo, siła przed prawem!“ To osobnik nasłany przez Ciemne Moce. Zbliża się chwiejnym, niepewnym krokiem i mierzy przestrzeń, dzielącą go od fotelu nowoobranego prezydenta. Wszystko mu jedno, kto będzie tym prezydentem, zamierza podważyć widłami fotel, a jego sprzątnąć ze świata, byle wywołać tumult. Chce przedewszystkiem wykorzystać głośniejsze szmery klisz opadających i ludzi, wchodzących na arenę życia. Idzie ukradkiem, jak złodziej, ale świadom, czego chce, zasilany myślami świata niższego, zdążającego do wywołania zamętu. Na szczęście za krótkie są jego widły magiczne, a nim niedobrzy jego opiekunowie zdołają znaleźć odpowiednie, już dobre duchy przekreślą coś w ich planie.
Sam duch Narutowicza nie żąda zadośćuczynienia, ni też nie żywi cienia nienawiści do swego zabójcy, jak i do tych, którzy go do tego popchnęli. Ma pełną świadomość tego, co się z nim stało i jaką ofiarą stał się na ziemi. A duch Niewiadomskiego dotąd nie wie, co z niego uczyniły poglądy wielu ludzi i męczy się nadal w błędnem kole swoich mylnych myśli. Pewną narkozę w cierpieniach stanowi dlań to, że wierzył w Boga i sądził, iż dobrze czyni. Zabił dla wiary, która według jego prze-konania ma być najlepszą na ziemi.
A pomiędzy tem krąży klisza z wagą. Waży i waży. Ważą się losy ludzkie, ważą się ich myśli.
Widzę tam i kliszę Marszałka, wciśnioną tuż pomiędzy klisze Narutowicza i Niewiadomskiego. Widzę, jak duch Jego ugina się chwilami pod ciężarem przeznaczenia. Pomruki złej woli, usiłujące nieraz wywołać niebezpieczny zamęt i rozlać się strumieniami mętnych wód i krwi w Polsce, przypadło Mu w udziale tłumić z bronią w ręce, boć zło płynęło gęstą falą i nie dbało na słowa ostrzegawcze. Jest on w Polsce pewnego rodzaju miotłą karmiczną[1], która wymiata zło.
Wśród różnych klisz, ujmujących symbolicznie obrazy życia na ziemi, widzę jak płoną lasy, a Marszałek ze swoimi ludźmi wyrąbywał w nich wyrwy, aby płomień się dalej nie rozszerzał. Nie ruszał drzew zdrowych, przykładając topór do tych, które już zaczynały się tlić. Przeszkodził tak niejednej pożodze, a niesłusznie spadają nań zarzuty, że wyciął bezmyślnie zdrowe drzewa.
Wypadłoby jeszcze nadmienić o kliszy, która drży na pasmach magnetycznych, wiążących narody słowiańskie z sobą. Widać na niej dobrotliwą twarz staruszka prezydenta Masaryka i chmury kłębiące się z czasów plebiscytu. Niedobre duchy, bojąc się wielkiej kliszy, na której widnieje mające nastąpić w przyszłości zbratanie narodów słowiańskich, starały się i starają w przeróżny sposób oddalić tę chwilę, a o ile możności zniweczyć wszelkie plany ugody, widząc, że poniekąd sprzyjać im będą także klisze karmiczne walki o byt. Oni to sprytnie wytwarzali niejedną przykrą sytuację pomiędzy bratniemi narodami, szczególnie podczas walk plebiscytowych na Śląsku, nad czem od początku bolał prezydent. Nie znał podłoża tej walki, lecz nieraz starał się łagodzić ją na swój sposób, wywołując dość często oburzenie Ślązaków, walczących niby dla dobra ojczyzny czechosłowackiej, że on na niejedno nie pozwala, walki nie ułatwia i często nawołuje do zgody.
Nie będę opisywała więcej tych klisz, bo i o tem trzebaby było pisać tomy, a mówienie o szczegółach, jak już to wyjaśniłam, przyniosłoby więcej szkody niż korzyści.