Starościna Bełzka/XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Starościna Bełzka |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na chwilę przerwiemy opowiadanie o procesie, od którego uwaga publiczna odwrócona została nierówno straszniejszym wypadkiem, bo napadem konfederatów na osobę królewską. Jakkolwiek historya ta dosyć znajoma z wielu opisów, ciekawém być może, jak ją sobie naówczas opowiadano i tłómaczono, z jakiemi z razu szczegółami chodziła ona po kraju.
Dnia 7 listopada datowana, przyszła o tém pierwsza do Krystynopola wiadomość głucha w ten sposób, że ludzie jakowiś w liczbie trzydziestu, niby od jmp. Pułaskiego nasłani, po chłopsku się przebrawszy, ze zbożem na furach wiezioném, ukrywszy na nich oręż i zbroję, do Warszawy przybyli, i we dworku się u kks. Dominikanów ulokowali; a ztąd dnia 3 listopada o godzinie dziesiątéj z południa króla powracającego od ks. kanclerza litewskiego obskoczyli, z karety wywlekli, zrąbali i płazami zbitego uwieść chcieli, ale niejaki Kosiński z tych ichmościów kompanii, zdjęty litością, życie królowi ocalił, i jest w areszcie.
W innym liście dodawano: „Ten Kosiński, który był pierwszy do téj zbrodni, jest pod wartą ścisłą, ale wolno chodzi, co stanter wyznając, że to zrobił z rozkazu imp. Puławskiego.
„Bardzo wierzam, dodaje, pisząc o tém do Mniszcha ks. Lubomirska, że jwpd. musiała przejąć ta wiadomość, znając delikatność serca jego i sentymenta prawdziwéj wiary, która zabijać nie każe. Bóg wszystkiém na świecie rządzi, my ludzie czcić powinniśmy wyroki jego i poddać się woli najświętszéj.“
Taż sama korrespondentka mówi późniéj: „Historya warszawska cały świat zadziwi, ale i to niemniéj, że z takiemi okolicznościami gazeta opisała ją, i do wszystkich dworów posłać mieli takie relacye. Nie masz się czém chwalić, żeby zaś to miało na dobro wynijść, jak sam król obiecuje, to trudne do pojęcia, wielu ludzi będzie posądzonych i przez to nieszczęśliwych.“
Z razu wypadek ten popłoch rzucił ogromny na miasto — nikogo za rogatki bez biletu nie wypuszczano, i dopiero po kilku dniach te ostrożności ustały dla wszystkich, wyjąwszy księży Dominikanów, na których, że dali schronienie sprzysiężonym, baczne oko nie ustawało.
W zamku był rodzaj ekspozycyi; suknie królewskie wszystkie, jakie miał na sobie tego wieczoru Stanisław August, wystawiono do oglądania kto chciał, na co i pospólstwo tłumami się schodziło. Najdziksze plotki krążyły z powoda napaści; mówiono już nietylko o Pułaskim, ale że podskarbi koronny, wielki marszałek, oraz biskup kamieniecki, czterdzieści tysięcy czerwonych złotych ofiarowali p. Bierzyńskiemu, jeśliby się podjął króla życia pozbawić.
W pierwszych chwilach rozeszła się nawet była pogłoska, że król nie żyje, potém stan jego miano za bardzo niebezpieczny, gadano, że chciał zaraz abdykować i t. p. Książę marszałek na pierwszy odgłos, gdy się to stało, pojechał nadto pośpiesznie pieczętować pokoje zamkowe, co go późniéj źle jakoś postawiło, choć tego nie dopełnił, bo go podkomorzy koronny od tego odwiódł.
Zaczęto zaraz inkwizycyę. Szczegółowa późniejsza wiadomość taki daje opis wypadku, który w kraju i granicą tyle narobił wrzawy:
„31 października, król, który w wigilię obiadował u hetmana litewskiego, cały dzień u siebie pracował, i z nikim się nie widział. D. 1 listopada do jedenastéj w gabinecie zamknięty, poszedł potém na nabożeństwo do Św. Jana, a po drodze miał sobie prezentowanych przez gen. Malczewskiego oficerów dragonii przybyłych z Białego-Stoku. Po mszy świętéj powrócił do gabinetu, gdzie kilka osób przypuszczono, a po obiedzie był u kasztelana wiskiego (Karasia?) i o szóstéj wrócił na zamek. Drugiego listopada rano był w domu, o jedenastéj na nabożeństwie u Św. Krzyża, przejeżdżał się nieco, obiadował u Karasia i wrócił po kilku wieczornych wizytach. Trzeciego, jak zwykle, rano był u siebie zajęty, w małéj kapliczce słuchał mszy świętéj, potém w sali audyencyonalnéj jak zawsze w niedzielę, przyjmował. Tu generał Bibikow przedstawiał mu generał-majorów Sołtykowa, Suwarowa i Bułhakowa. Po konferencyi z ministrami w gabinecie, był na obiedzie u księżny Sapieżyny, siostry w. łowczego, nad wieczór do siebie powrócił i miał mrokiem jechać do księcia kanclerza litewskiego. Jakoż pojechał do niego i wracał około godziny dziewiątéj wieczorem. W powrocie między pałacem Małachowskich i murem od stajeń w ulicy Senatorskiéj, napadła go konfederatów zasadzka, jedni mówili z trzydziestu, drudzy z sześćdziesięciu ludzi złożona. Rzucili się i zatrzymali konie, kilka razy strzelano z pistoletów do karety, jeden hajduk królewski zginął, a trzech raniono. Ułani z adjutantem eskortującym uciekli... Poczém wyciągniono króla z karety i wsadzono na konia odjętego paziowi, lecąc z nim w cwał ulicą Kapucyńską, około arsenału przez Nalewki. Tu znaleziono późniéj kapelusz i płaszcz królewski z orderem, w rowie ku Stawkom, zkąd udali się na pastnicy drogą aż po za Młociny, i tu dowódca bandy porozsyłał ludzi, sam tylko zostając z królem. Tu on, przez wdzięczność jakoby dla króla, że ojca jego z niewoli uwolnił, zlitowawszy się nad nim, powziął myśl oswobodzenia, poszedł z nim ku laskowi bielańskiemu, aż do Marymontu. Ztąd król posłał bilecik do koszar gwardyi, żądając powozu i eskorty, z którą przybył przy pochodniach razem z dowódcą bandy do zamku o godzinie czwartéj z rana. Jedna kula miała się prześlizgnąć królowi po peruce, druga przeszyła suknię około ramienia, trzecia poduszkę w karecie, na któréj król siedział.“
W Warszawie tymczasem, gdy się to rozniosło, o jedenastéj w nocy uderzono we dzwony, w bębny na alarm, i całe miasto w największym noc przebyło przestrachu.
Czwartego około południa, u Ś. Jana było uroczyste nabożeństwo i Te Deum, z wystrzałem stokrotnym z dział, za ocalenie życia królewskiego.
Wiedziano zaraz, że napaść umówiona była przez konfederatów i poprzysiężona w Częstochowie, że głównymi jéj sprawcami byli: Strawiński rotmistrz starodubowski, Łukawski z Zakroczymskiego i Kosiński porucznik kozaków, jakoby poddany szydłowskiego starosty Usickiego, u którego jak u innych panów sługiwał z początku za lokaja, hajduka, kozaka. Ten to Kosiński króla uwolnił, i choć mu król dawał zaraz wolność, sam odwiózł Stanisława Augusta do zamku, zkąd ustąpić nie chciał. Tu go zaraz dwakroć na gorącém badali, książę marszałek, sędzia grodzki i Czaplic podkomorzy łucki. Król oświadczył, że nie chce, aby mu najmniejszą przykrość wyrządzono.
Po wypadku król miał się dobrze, ale ranny był z tylu w głowę od lekkiego cięcia szabli, które mu zadano, gdy się koń z nim w rów obalił, jedną nogę miał silnie stłuczoną, a że z niéj trzewik zgubił, Kosiński dał mu na nią swój but z ostrogą, w którym król powrócił do zamku. Zrazu o kuli chodzić musiał. W ciągu dnia cisnęły się tłumy do oglądania wystawionéj odzieży królewskiéj, i daléj trzema jakoby kulami przeszytéj bielizny, pończoch... Delia oprócz tego była pocięta, a raczéj pokłóta szablami, zwalana krwią i błotem; order Orła Białego powalany, a Orła Czarnego schwycony został przez konfederatów, którzy go po drodze gdzieś pokazywać mieli.
Natychmiast po wypadku, Warszawę postawiono na stopie wojennéj, fossy poszerzono, na rogatkach nie wypuszczano nikogo...
„Na Te Deum u Św. Jana tłum senatorów, pań, ludu był niezmierny, wieczorem i przez cały dzień zjazd na zamku dowiadujących się o zdrowie królewskie nieustający.
Przez całą poprzedzającą noc, gdy jeszcze o losie króla nie wiedziano, a książę marszałek tak się pośpieszył do pieczętowania appartamentów, pełno było na pokojach dam, które tam całą noc spędziły, i jak stały wprost poszły na Te Deum, w negliżu. Niektóre z nich przypuszczone późniéj były do widzenia króla. Nazajutrz i ambassador Saldern przybył z powinszowaniem.
Generał Coccei, który odebrał bilecik króla z Burakowa (a nie z Marymontu) znalazł Stanisława Augusta spokojnym prawie, a Kosińskiego na straży we młynie... Młynarz z żona sprowadzeni zostali do zamku, a król polecił kasztelanowi wiskiemu, aby się dla nich o młyn na dziedzictwo postarał.
Do trzynastego listopada król był nieco slaby, ale stopniami przychodził do siebie, i zdrowie się polepszało. Właśnie d. 12 wyjęto dwu kawałeczki kości ze skaleczonéj czaszki, i to przyśpieszyło zupełne wyzdrowienie. Dotąd siedział w berżerce lub leżał, od 13 zaczął wstawać, chociaż wątpiono jeszcze czy na rocznicę koronacyi będzie się mógł ukazać publicznie. Zewsząd składano mu powinszowania; pogłoski chodziły juk najdziksze.
Rocznica koronacyi d. 25 obchodzona była z wielką uroczystością, król przyjmował w sali marmurowej z rana tylko, a pokoje i przyjęcie zwyczajne dopiéro z Nowym Rokiem obiecywano.
Wypadek ten odwrócił nieco uwagę od procesu Potockich z Komorowskimi, ale go nie przerwał wcale; obie strony z zamieszania starały się korzystać, nie zaniedbując interesu, który się obiecywał długo i uporczywie przeciągnąć.