Stary Kościół Miechowski/Księga VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Norbert Bonczyk
Tytuł Stary Kościół Miechowski
Wydawca Wydawnictwa Instytutu Śląskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Wieczór na wsi; zacnych gości weselnych powrót do domu; obawy ks. Proboszcza względem przyszłości Miechowic; życie i śmierć niektórych głupio-uczonych mędrków; wieszcze słowo o dalszym wioski lósie; pana Rektora życzenia dla siebie i dla księdza Proboszcza; tegoż uwagi nad sławą świata; znaki na niebie; goście się rozstawają — Pana obersztajgra przyjęcie w domu po zbyt późnem przybyciu.

I znów zstąpił jak z nieba niemal czarujący
Wieczór wiejski na ziemię! Wiatreczek chłodzący
Cicho szeptał we wierzbach, lipach i zagrodzie,
Nim stada rogacizny w wolnym, ciężkim chodzie,

To żując albo rycząc, snać z dobrego mienia,

Idą do kadź lub koryt, by suchość pragnienia
Świeżą wodą ugasić. Śród bydła kłusuje
Liczny czarny dobytek; — pewnie się raduje
Pełnym w domu korytom, — a kozy brodate

10 
Swawolą, chociaż niosą wymiona bogate.

Nad bydłem się unosi, nowy z każdym krokiem,
Tuman kurzu, którego nikt nie przebił okiem.
W nim, jak w jakiejś nadziemskiej, niebieskiej osłonie,
Rój szczęśliwych pasterzy śpiewnych, niedziw, tonie.

15 
Śpiew, krzyk, strzelanie z biczów nie zmieści się w lesie,

Więc połowę poprzednik, echo do wsi niesie.
Otwiera się obora; zwinna gospodyni
Ważne przygotowania przywitania czyni:

Zieloną koniczynę tłoczy za drabiny,

20 
Leje wodę w żłób, znosi szkopce; oskrobiny,

Z nacią i otrębami parzone w korycie,
Czekają już na trzody klapiatej przybycie.
Już ożyło podwórze: krasule, cygany
Chlipią, głośno sapając, napój pożądany.

25 
Nim służące zadania swe czynią w oborze,

Zeszukuje pastucha skrobaczki i noże:
Kosz ziemniaków go czeka! Doświadczone ręce
Zwyciężą i tę pracę w niezbyt długiej męce.
Na kominku już ogień. Garnce mile gwarzą

30 
O wieczerzy, już szperki w tygliku się skwarzą;

Już gotowe! Już wszyscy na swych miejscach siedzą
I maszczone kartofle i maślankę jedzą.
"Wstawszy, zmówią paciorek krótko, węzłowato,
A odpoczynek słodki da im Pan Bóg za to.

35 
Ale ksiądz Proboszcz jeszcze nie myśli o spaniu!

W szczerem z Bienkiem, Boncykiem i Majem gadaniu
Idąc, stawają w drodze, idą, znów stawają;
Głośno, wpół głośno, szeptem, żyw o rozmawiają
O rzeczach nader ważnych. Nadstawiwszy ucha,

40 
Każdy albo rozmawia, albo pilnie słucha.


„O drogi ludu wiejski, śliczny w twej prostocie!” —
Westchnął Proboszcz: — „Ty nie wiesz, jak świecisz w twem złocie.
O błogi, kto się schronił przed obłudą świata
Pod strzechę wiejską! Tam m a najszczerszego brata!

45 
Lecz ksiądz w dwójnasób szczęśliw, który wiejskiej trzodzie

Jest pasterzem, jest bratem, jest Ojcem! We zgodzie
Żyjąc z drogą swą dziatwą, — jak dni liczy lata,
Z ulubionej swej chaty nie tęskni do świata.
Wszystkim znajom, zna wszystkich; za przykładem jego

50 
Wszystcy sieją i żyją, przyrósłszy do niego!

Ale gdy ta prostota napije się jadu, —
Gdy skosztuje owocu z piekielnego sadu,
Natychmiast giną raje; kiep stawa się Panem,
A ciura dotąd niemy mędrcem niesłychanym.

55 
Trawą zarasta chodnik kościelny! odchodzi

Anioł Stróż, bo w rodzinach już szatan rej wodzi!
A cóż ową trucizną? Obecna oświata!
Ladajaki pędziwiatr, co trzy, cztery lata
Przepróżnował gdzieś w szkołach, możno w niższej klasie,

60 
Ledwo pacierz zapomniał, już to wybiera się

Na dusz oświeciciela! Mając sieczkę w głowie,
Za to gębę otwiera pod uszy; co powie,
To mądrość niesłychana! Skoro nikt nie przeczy,
Gdyż głupstwa nie pojmuje, on z takowej rzeczy

65 
Wnosi, że świat zwyciężył sprytem! Więc podlewa

Pychę swą winem, piwem, gorzałką, rozsiewa
Brednie po wszystkich karczmach. Chłop słucha, lecz milczy,
Nie dowierza! To mędrka wzrok bystry, bo wilczy,
Ledwo spostrzegł, do chytrych bierze się ataków:

70 
»Znam ja« — woła szyderczo, — »tych głupich prostaków

Którzy w to tylko wierzą, co im Ksiądz wciąż kłamie!
A więc giń w twej prostocie, głupi zawsze chamie!
Lecz Was, Was, pracowitych, Was poczciwych ludzi
Pytam, jakoż zniesiecie, że Was pop swą nudzi

75 
Bajką o piekle, niebie! a Wy go żywicie

Krwawo zapracowanym groszem! Czy widzicie,
Że go los Wasz obchodzi? O ludu kochany!
Tobie kłamią z ambony, że te w świecie stany
Bogatych i ubogich pochodzą od Boga!

80 
Lecz gdzież ten Bóg? Któż widział? Nikt! Ja tylko wroga

Waszego widzę wszędzie: Księdza! Jegomości!
Lecz rozpatrzcie się w świecie, skosztujcie wolności,
Czytajcie w mądrych księgach: a z nich się dowiecie,
Że właśnie tam jest nędzy najwięcej na świecie,

85 
Gdzie lud wierzy w pacierze! Wam rozumu trzeba;

Pocóż ludzkie odsyłać życzenia do nieba?
Gdzież to niebo? dla kogoż? a kiedyż nastanie?
Ja chcę tu być szczęśliwym, tu, Księże Mospanie!
Bracia! dokąd W as pop ma uwodzić bajkami?

90 
O! proszę, wasze niebo zróbcie sobie sami!«

Takie”, ciągnie Ksiądz dalej — „takie grzeszne mowy
Zawracają niektórym chłopom płytkie głowy:
Rozmyślają, badają, nareszcie pojmują,
Że prostaczy lud wiejski tylko księża trują!

95 
Więc księży nienawidzą i gardzą kościołem,

A oświaty szukają za żydowskim stołem —
A że zginą!”Tu ciężko westchnął Ksiądz! A zatem
Boncyk, co już też niecoś rozpoznał się z światem,
Rzekł: „Ja już takich mędrców poznałem w Berlinie,

100 
Gdzie przy wojsku służyłem. — I to nie wyginie

Z mej pamięci, co w moim domie się przydało.
W mojej chacie wygody zawsze było mało;
A jednak raz przychodzi jakiś pan z Wrocławia,
I mnie i mej nieboszczce uprzejmie przymawia,

105 
Byśmy w kwater przyjęli jego pana syna,

Co na Maryi-grubie swe kursa poczyna.
A to syn całą gębą! Brodaty, otyły,
Jemu szkoły wrocławskie już za niskie były!
Więc przyszedł do Miechowie, bez Boga, bez wiary!

110 
Jeszcze wtedy żył Rzychoń, nasz szychtmajster stary,

Dusza święta, poczciwiec; z nim więc swe dysputy
Rozpoczyna mój Wuli, filozof tak kuty,
Że nikt nie był nad niego. Jak zaczął na Boga,
Na wiarę, na świętości gadać, to aż trwoga

115 
Było słuchać bluźnierstwa. Gadzina zażarta,

Nie bojąca się ani Boga, ani czarta.
Wnet przed nim uciekano. Ja razu pewnego,
Gdy śród strasznych błyskawic, grzmotu okropnego
Z pracy wracani do domu, nie widzę Wulego.

120 
Więc szukać pana brata! Do góry nogami

Przewracamy dom cały, pytamy migami,
Czy go zły duch nie porwał? Aż na radę córki
Idziemy wreszcie szukać do tylnej komórki.
Tam ćma! Swiecim pod łóżko, aże tu mój Wuli

125 
Skurczony by pies jaki, a tylko w koszuli

Leży, rzyga z bojaźni, a przed błyskaniami
Zatkał okno komórki swemi galotami.

Jak stąd wylazł i dokąd go jego mądrości
Zawiodły, to, z respektem Księdza Wielebności,

130 
Poucza fakt, co dotąd jako przykład słynie:

Pił i gnił, aż się upiekł na kotłach w maszynie!”

„Wszak i Halfar był takim”, — przerwał z urzędową
Miną pan Obcrsztajgier; — „on chciał swoją głową,
W której tylko miał pustki, nasz lud górnośląski

135 
Wynauczyć, oświecić, lecz te obowiązki

Wymagają sił wyższych! Cóż on więc zamyśla,
Gdyż nikt nie szedł tą drogą, którą on określa?
Powiesił się bezbożnik Waldenburgczyk! ale
Po nim w naszym powiecie nikt nie płakał wcale!”

140 
„Toć ja o takich mówię”, — rzekł Ksiądz; — „wasze gruby

Znacznie się przyczyniają do naszych wsi zguby.
Już ja to przewiduję, mój Panie; wnet będzie
Po kopalniach i hutach, polach, słowem wszędzie
Nowy sposób roboty; a porządek stary

145 
Ustąpi nowym siłom i machinom pary.

Nie myślę ja, iżby te nowych machin siły,
Mądrych ludzi wymysły, naszym w czemś szkodziły.
Ale z nimi nastaną majstry, urzędniki,
Dyrektory, fenwaltry, metry, kulturniki,

150 
Ludzie nie naszej wiary, a ich złe przykłady

Pozostawią śród naszych wsi nieszczęsne ślady!
Jak gruntowna nauka rozumy rozwija,
Tak powierzchność zatruwa serca i zabija!
Waszą to więc, Panowie, będzie powinnością

155 
Strzec cnoty w sercach ludzi z świętą sumiennością!

Mój panie Organisto, mój panie Rektorze!
Naszą to będzie rzeczą: przykazania Boże
We szkole i w kościele wpajać w serca ludu.
Znam ja Pana zdolności! Bez wielkiego trudu

160 
Potrafisz Pan pozyskać serca wszech szkolarzy;

Z oczu dziecka wyczytasz, co myśli, co marzy,
Czego chce, potrzebuje; dar opowiadania
Dziejów świętych szczególny masz, który nakłania
Szkólną młodzież ku Panu. Me oczy widziały,

165 
Jak przy naukach Pana rzewne łzy zwilżały

Lica bacznych słuchaczy. Te więc, mój kolego,
Poświęcaj siły Bogu! Pan Sztajgier też swego
Dopilnuje. Gdy ludzie nie zoczą tyrana,
Niedowiarka nad sobą, lecz dobrego pana,

170 
Z którym mogą pomówić, a kiedy dni pracy

Zaczną, zakończą z Bogiem, toć Górnoślązacy
Nigdy chyba nie zboczą z świętej drógi cnoty.
A kiedy chlebodawcy i pany roboty
I szkółmistrze z swym Księdzem, a w duchu kościoła,

175 
Chcieć będą dobro ludu: o jakaż wesoła,

Jakaż błoga nastanie epoka we świecie!

Lecz mówimy o czasach, które jeszcze przecie
Zbyt dalekie! do bliższych skierujmy życzenia!
Wnet stanie kościół nowy! Według przyrzeczenia

180 
Jejmości naszej pani, będzie to budowa,

O której w świat daleki pochwał będzie mowa.
W jej obszernej przestrzeni wysmukłe filary
Dźwigać będą sklepienia, jakich kościół stary
Ani w cząstce nie widział. Gdy wieża wysoka

185 
Z powierzonej jej trzody już nie spuści oka,

Jak matka z miłej dziatwy; gdy świątyni cienia
Szukać będą pobożnych wnuków pokolenia;
Gdy głosami dźwięcznemi harmonijne dzwony
Wysławiać będą Boga w wszystkie świata strony:

190 
Gdzież my tedy będziemy? Kiedy ja w mej farze

Wilgotnej, niskiej, ciemnej o kościele marzę
I o przyszłych wsi losach: widzę, jak w Winklera
Stary, poczciwy zamek nowy Pan się wbiera
Obcy, nie naszej wiary, lubiący odmianę: —

195 
Zburzone runą w zamku staroświeckie ściany;

Na ich gruzach pałace ze wspaniałą wieżą
Zwycięsko się z kościołem nieskończonym mierzą.
W nim lud nowy, śpiew nowy, bo i pasterz nowy,
Wieś się błogo kieruje rządem jego głowy.

200 
Kościół pełny, choć wielki. Przy nim dziwne szkoły,

W nich się Polska przerabia na niemieckie woły!
Wielka wieś, cmentarz wielki, pod jego murawą
Ja podobno robactwa rychłą będę strawą.” —
„Alić Księże Proboszczu! Ten obraz przyszłości” —

205 
Rzekł Bienek. — „nie zgadza się z Księdza Jegomości

Zasłużoną przeszłością! Po co wołać śmierci,
Gdy się ledwo stanęło w trzeciej życia ćwierci
Ja jeszcze chcę żyć w świecie, bo, co się użyło
Dobrego w służbie mojej, — niewieleć to było.

210 
Dotąd lichych organek piszczałki palcami

Tylko zmuszałem piszczeć, wnet już i nogami
Deptać będę pedale; obecne mixdury
Wnet zamienię na wzniosłe, przegłośne brawury;

Kościół nowy ożyje stu głosów hałasem,

215 
Gdy się duch mój odezwie pełnym kontrabasem,

Pryncypałem, pastorem, fletmi, puzanami,
Potem słusznie zaśpiewa Ksiądz Proboszcz: »Pan z wami!«
Dopiero, jak się nagram, naśpiewam, nacieszę,
A Bóg zawoła: umrzej! — powoli pospieszę.

220 
Potem niech mnie wieś wdzięczna schowie pod ołtarzem,

Bom był ojcom i wnukom dobrym bakalarzem.
Tam też spocznie Ksiądz Proboszcz. Myśmy pracowali
Społem, w wspólnym też będziem grobie spoczywali,
Jak Piotr z Pawłem. Ksiądz nosił miecz słowa bożego

225 
Jak Paweł, a jam Piotr, bo noszę klucze jego!”


„Panie Pawle z imienia, a Piotrze w urzędzie!” —
Odrzekł Proboszcz z powagą — „mnie tam leżeć wszędzie,
Bo pomnik nie sąd boży! Świat w nagrobkach chwali
Wielu, których w wieczności straszny ogień pali;

230 
A zaś wielu wypuszcza z niewdzięcznej pamięci,

Których w miarę ich zasług chwalą w niebie Święci!
Weźmyż przykład z kościoła. Któż wśród tych bezdroży,
Śród lasów, bagnisk, stawów ten przybytek boży
Na tym kłębku glinianym wystawił? Tu wieki

235 
Szczęsnej przeszłości miały zdrój boskiej opieki,

A któż był pośrednikiem?” — Śród takiej rozmowy
Wolno idąc, przybyli, aż gdzie cmentarz nowy
Górkę łąki Krzonowej nowemi murami
Obejmował; naprzeciw uwieńczon drzewami

240 
Dźwigał niski pagórek, jak w smutku ponury,

Starej świątyni Pańskiej już niecałe mury. —
Niegdyś śmigał kościółek wieżą nad kasztany,
Nad topole, a białe na wschód słońca ściany

Kąpał w nurtach sadzawki u spodu rozlanej.

245 
Teraz już stał bez dachu! Korony drzewianej

Już nie było na wieży! a nagie kamienie
Smutno opowiadały domu spustoszenie!
Tylko winętrzne światełko, migocącym blaskiem,
Będące parafijan miłości obrazkiem,

250 
Głosiło, że tam jeszcze mieszka utajony

Bóg, czekając, aż jutro będzie wyniesiony!

Z gościńca ku kościółku wzniósł oczy i ręce
Ksiądz Proboszcz i w niejakiejś rzewnych uczuć męce
Westchnął: „Ty mój przytułku, śród ciemności jasny,

255 
Bóstwu wystarczający, choć dla ludzi ciasny,

Ty dla boskiej jedynie zbudowany chwały:
Jakkolwiek szereg wieków mury twe widziały,
Tyś ludziom nie pochlebiał! Nie próchnieje w tobie
Ani jedna kość ludzka, marna w pysznym grobie,

260 
Nie znasz wielkich napisów o rycerzach małych,

Ani tablic kamiennych o ludziach niestałych;
Wnątrz i zewnątrz pokorny, choć głośny w zasługi:
Jakoś nas uczył cnoty przez cały wiek długi,
Tak i zgon twój nam głosi przyszłe zmartwychwstanie

265 
Gdyż po tobie, mój domku, tum wzniosły tu stanie.

Oby też i nasz marny pobyt w doczesności
Był zadatkiem korony w szczęśliwej wieczności!” —
„Tam — tam — tam!” — nagle pan Maj woła i wskazuje
Ręką i oczy wszystkich ku niebu kieruje,

270 
Gdzie z tych gwiazd, co nad farą od wieków wisiały,

Dwie się własnym ciężarem od nieba urwały
I strzeliły ku ziemi, lecz nim w głąb jej trzasły,
Jakoś wolniejąc w pędzie, jeszcze w górze zgasły.
„Dwie się gwiazdy czyściły!” rzekł Maj, lecz w obawie,

275 
Że niesłuszne miał możno pojęcie o sprawie,

Dodał z jakiemś westchnieniem: „Co też z tego będzie!
Jużcić jakieś nieszczęście; tak tłomaczą wszędzie!”

„Jakiem prawem?“ — rzekł Bienek z profesorską miną —
„Gwiazdy świecą, aże się wyświecą i giną;

280 
Popiół spada na ziemię i koniec. Losami

Ludzi rządzi ten sam Bóg, co rządzi gwiazdami.”
Możno za tę naukę wyglądał pochwały,
Bo oczy jego z boku na Księdza patrzały,
Który w myślach uniesion gdzieś pod niebo trzecie,

285 
Rzekł: „Urodzenie i śmierć nawet w owym świecie

Panuje jak na ziemi. Astronomy piszą,
Że pewne gwiazdy stale na niebiosach wiszą,
Inne zaś jak służalce około nich krążą,
Jeszcze inne dopiero z atomów się wiążą,

290 
Istniejących w przestrzemi niebios; te więc dzieci,

Gdy zbyt blisko ich igrzysk ziemia pędem leci,
Nie ustoją w swych miejscach; owoc niedojrzały,
Spadają z drzew, śród których wichry zaszumiały. —
Innić twierdzą, że gwiazdy, co z nieba spadają,

295 
Szczątki są byłych światów! Tak opowiadają

Ziemia, gwiazdy i owe niby wieczne nieba:
Że śmierć wszędzie panuje, wszystkim umrzeć trzeba.
A cóż my? cóż ten kościół! Więc, Panowie moi,
Gdyż jutro dzień ostatni ta świątynia stoi,

300 
Jutro więc w niej ostatnie inabożeństwo święte!

Po Mszy z Błogosławieństwem, z Te Deum, wyjęte
Przenajświętsze poniesieni interim do fary;
Tak, gdy dusza odejdzie, umrze kościół stary.
Oby tak, jak ja Boga przeniosę do siebie,

305 
On mnie, gdy przyjdzie koniec, umieścił w swcm niebie!

Aleć noc już nadchodzi! — Skończmyż już gadanie!
Kłaniam się! niech po nocy śliczny dzień nastanie!”

Porączył się ksiądz Proboszcz, a po nim Walenty,
Pan Rektor też myślami o łóżku zajęty,

310 
Ziewając, podał rękę drogimu kmotrowi,

Który ciężkie już kroki suwał ku domowi.

„Jakoż mnie też przywita moja, że tak późno
Wracam, a bez kołacza; będzie patrzeć groźno!
Boć pewnie jeszcze nie śpi... Jeślić będzie śpiewać,

315 
A nie leżeć, toć trzeba burzy się spodziewać.”

Tak rokując, już minął Lazarka, Latochy,
Już w polu. Śród zarzutów, że jeszcze zbyt płochy
Choć niemłody, już przyszedł zbyt rychło ku grubie;
Już u drzwi; słucha! Potu źródło w mokrym czubie!

320 
Słyszy śpiewać Jadwisię! Wiedząc, co się stroi,

Zaczyna się rozbierać. — Maj się tam nie boi,
Lecz czas spać! Myśli sobie: „Ledwo drzwi otworzę,
Zrzucę ubiór na stołek i spać się położę;
Akt strzelisty, choć w łóżku zmówię.” — Już otwiera:

325 
Żonka nad okulary oczęta otwiera;

Śpiewa: „Miecz nieuchronny, a ty przecie swemi
Oczyma ujrzysz pomstę, pomstę nad grzesznymi.”
Nim skończyła, małżonek już się wodą kropił,
Już się mężny do końca, w pierzynach utopił!











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Norbert Bonczyk.