Stypa (Lange)/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stypa |
Podtytuł | powieść |
Wydawca | Władysław Okręt |
Data wyd. | 1911 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Ze swojej praktyki lekarskiej przypominam sobie pewną cudowną kobietę, która zapewne byłaby urzeczywistnieniem ideału Stycznia. Niestety, gdybym był o tem wiedział wcześniej, rzecz byłaby inna, ale dziś jest ona poślubiona — i już Styczeń ma do niej drogę zamkniętą. Zresztą ta pani mieszka na głębokiej Ukrainie. A naprzód muszę wam powiedzieć o sobie, że — jakkolwiek miałem trzy żony — zawsze jestem bardzo wrażliwy na wdzięki niewieście i każda na mnie inaczej oddziaływa. Dla tego stworzyłem sobie z całego szeregu moich znajomych gammę i wszystkie nazwałem, jak tany w muzyce: do‑re‑mi‑fa‑sol‑la‑si i t. d. Jest to maj cykl p. t. Nastroje. Owóż w tym cyklu, w tonie sol — miałem pewien nastrój, który dziś nazwałbym Styczniowskiim, gdyż był całkowicie w duchu Stycznia. Znałem pewną kobietę przedziwną porówno zewnętrznie jak i duchowo. Była ona prawdziwie jak sol — słońce, coś w niej było z Heliosa czy z Helionei, o ile taka bogini istniała, po prostu promień słońca. Stary cynik, jak ja — a przecież w jej obecności czułem jakąś szczególną, powiedziałbym platońską, pogodę ducha. Było mi koło niej tak dobrze, jak niewątpliwie każdemu, co się do niej zbliżał. Jakaś dobroczynna cisza i czystość duchowa promieniała od tej jasnej słonecznej postaci. Nie było w niej nic mistycznego; owszem obecność Maryi budziła w tobie raczej sentyment, że tak powiem, logiczny, niż mistyczny. Pomimo czyste formy jej ciała, pomimo piękność jej twarzy — i szlachetne linie rysów, pomimo wreszcie jej duży wzrost i obfitość kształtów — osoba jej miała w sobie jakąś — powiedziałbym — bezcielesność, która sprawiała, że wobec niej czułeś się jak wobec istoty nadzmysłowej. Nastrój — rzeczywiście — szczególny, a który dla jego wyjątkowości nadzwyczaj ceniłem. Rozmyślałem nieraz nad świętością tego zjawiska, które się nazywa: siostra — i rzeczywiście wobec Maryi czułem, że jestem wobec siostry, jakiejś cudownej, wybranej siostry.
Śród znajomych Maryi był pewien młody adwokat — Ludwik S., który ją ukochał bezgranicznie, w co łatwo uwierzyć, gdyż chociaż moje uczucie było zupełnie szczególne wobec Maryi, to jednak rozumiem doskonale, że można było się w niej rozkochać tak jakby była realną kobietą. Ludwik był to człowiek temperamentu spokojnego, powolny w rozwoju myśli i uczuć, ale każdą myśl i uczucie przeżył, przetrawił, przefiltrował po tysiąc razy w samym sobie, aż nakoniec kondensował je do niezwykłej, hypnotyzującej potęgi. — Takim fenomenem w jego życiu była miłość do Maryi. Długo ważył w sobie moc tego uczucia, długo walczył ze sobą, zanim cześć jaką miał dla tej bogini połączyła się w jego sercu i postanowieniu w jedno z żądzą, jaką czuł dla jej kształtów ziemskich. Uważałem też, że ze wszystkich młodych ludzi, jacy ją otaczali — Ludwik miał u Maryi największą sympatyę, nawet niejako miłość. Istotnie Marya, która miała do mnie wielkie zaufanie, wyznała mi kiedyś, że ma dla Ludwika jakieś wyjątkowe i wyróżniające się uczucie; że Ludwik czynił jej propozycye małżeńskie; że nie wie, jak się zdecydować — i że nie ma odwagi mu odmówić. W gruncie rzeczy wolałaby nie wychodzić za mąż, ale znowu żyć w oddali od Ludwika — byłaby to dla niej wielka męczarnia. Z drugiej strony w stosunku małżeńskim, o czem ona doskonale wie, jest dużo plugastwa i to właśnie budzi w niej strach przed tym krokiem. Gdyby można było całe życie przeżyć po bratersku, to byłaby cudowna harmonia między małżonkami, ale służyć nikczemnym nakazom zmysłów, zmienić się z istoty duchowej w osobliwe bydlę, służące zaspokojeniu rozkoszy męzkiej — o, co za poniżenie! co za nędza! co za ohyda! Jeżeli1 związek kobiety z mężczyzną jest grzechem — to jest on grzechem zawsze i wszędzie bez względu na ich charakter prawny. Właściwie najszczytniejszym byłby żywot w klasztorze. Marya czuje, że właściwie Ludwik jest dla niej wybranym i najmilszym. Ale dla czego zaraz się wiązać w gospodarstwo i wspólność łoża?
Czy nie powinnoby raczej być tak, że ludzie, którzy istotnie kochają — rozchodzą się na wieki, na dwa krańce świata, aby przechować swoją miłość w czystem i świętem wspomnieniu? aby najmniejsza trywialność nie plamiła ich świątyni?
Na skutek jednak moich przedstawień Marya zdecydowała się zostać żoną Ludwika. — I tu dopiero zaczyna się szczególny dramat, którego świadkiem oczywiście nie był nikt i nikt jego szczegółów opowiedzieć nie może, ale który znam zarówno z opowiadań Maryi jak Ludwika. — Młody małżonek był niezmiernie szczęśliwy, kiedy wprowadził pannę młodą do komnaty ślubnej. Ale ona mu powiedziała, że go nazbyt kocha, aby swoją miłość kalać nierządem — i prosi go, aby jej pozostawił najdroższy skarb dziewictwa i aby żyli ze sobą w anielstwie i doskonałości duchowej. Mówiła mu dalej, że przeczuwa nieustający wzrost swej miłości ku niemu, ale im więcej będzie go kochała, tem bardziej pożądać będzie w ich związku świętości i zwalczenia tych wszystkich pierwiastków, które czynią człowieka zwierzęciem. — Ludwik mi wyznał, że te oświadczenia sprawiły mu niezmierną boleść; uważał tego rodzaju nastrój za objaw patologiczny, który należałoby leczyć i właśnie do mnie się zwrócił po lekarstwo. Nie wydawało mi się właściwe wkraczać w tak zawiłe i dyskretne sprawy domowe: znaleźć lekarstwo na nadmiar cnoty, która staje się już czemś zwyrodniałem. Marya ze swojej strony wyznała mi, że wielkie rozczarowanie spotkało ją po ślubie. Sądziła ona, że wchodzi w jakąś komunię duchową z człowiekiem, którego kocha, a tymczasem ten okazał się istotą nędzną, w której oczach widzi nieustannie jakieś błyski zwierzęce, coś co mu odbiera wszystką jego przyrodzoną szlachetność; Ludwik poprostu chce, żeby ona — Marya — stała się jego nałożnicą, kochanką fizyczną, aby mu ulegała w sposób ohydny; ale ona nie może w ten sposób reagować. Jest dwóch Ludwików: jeden jest pół bogiem, duchem czystym, aniołem, którego ona bez pamięci kocha — i drugi, w którym się wiążą wszystkie najczarniejsze moce piekielne: tego odpycha, tego znać nie chce, tego nienawidzi. Czuje, że gdyby szatanowi uległa, toby od anioła się oderwała. Ona chce zachować swoje anielstwo, aby podnieść w Ludwiku to, co w nim najbardziej kocha i uwielbia. On ją czci, ale zarazem pożąda jej ciała w sposób brudny i surowy. Mówi nawet, że w nim cześć i żądza połączyły się w jedną mistyczną potęgę. Ona nie chce takiej mistyczności; ona kocha dla samej miłości, nie zaś dla służby nikczemnych wymogów natury ludzkiej i t. d. Nie będę wam rozpowiadał wszystkich szczegółów tej dyskusyi, która do mnie dochodziła w formie oderwanych wyznań już to Maryi, już Ludwika, ale która w domu zmieniła się w osobliwą, jedyną w swoim rodzaju walkę. Kobieta, pełna miłości, nie chciała jej urzeczywistnić, jak tego żądały prawa bozkie i ludzkie, a mężczyzna, kierowany już to czcią, już to żądzą — nacierał i cofał się znowu, raz opanowany nadmiarem czci, raz znowu żądzy. — Wynikały z tego nieustające konflikty, gdy mężczyzna, zapominając czci, cały stawał się satyrem i faunem. Ale zawsze przemagała w nim cześć, albo może słabość — i po półrocznej walce Marya pozostała tak samo dziewiczą, jak była w chwili, gdy wstąpiła do ślubnej komnaty... Bywały okresy ciszy i pokoju między niemi, kiedy Marya czuła się nad wyraz szczęśliwa i jakby w niebo uniesiona. Ale po pewnym czasie Ludwik doszedł do wniosku, że jest to żywot bez sensu; że pożądanie jego powinno być zaspokojone — i postawił sprawę na ostrzu miecza: albo Marya zostanie jego żoną w rzeczywistości albo się rozejdą. Niema innej drogi. Marya się rozpłakała takim płaczem, jakby duszę zatraciła; czuła ona, ze zerwać z Ludwikiem to dla niej śmierć poprostu; a więc się poświęci, a więc mu się odda, jak suka albo krowa; a więc poniży swoją naturę człowieczą, przestanie być duszą, przestanie być aniołem, przestanie kochać, czcić i uwielbiać męża, który się stanie wobec niej zwykłem bydlęciem.
Postanowiła zatem — tego a tego dnia, o tej a o tej godzinie, popełnić ten śmiertelny i plugawy grzech miłości fizycznej. I gdy nadeszła godzina wyroczna, ona uklękła przed nim i błagała go, aby jej przebaczył, aby nie naruszał świętości ich związku i we łzach całowała mu ręce. Ale mąż był już w najwyższym stopniu rozstrojony i postanowił bądź jak bądź przełamać jej upór. Zdarł z niej szaty i porwał ją w ramiona i począł ją całować namiętnym głodem tysiąca pocałunków straconych na zawsze, pocałunków, które miały się urzeczywistnić, ale dotąd się nie urzeczywistniły. Marya omdlewała w tym uścisku; chwilami oczy zamykała, jakby chciała powiedzieć: niech się stanie! Ale naraz przebudziła się w niej cała energia czystości, cała jej żądza by zostać niepokalaną i nie dopuścić do splugawienia swych uczuć; cała ta jej myśl, aby Ludwik nie spadł do stanu niższej istoty — i nanowo rozpoczęła z nim tragiczną, straszliwą walkę, by się wydobyć z jego uścisku. — Nie mając innego sposobu, ugryzła go mocnymi białymi zębami w rękę, aż ten krzyknął z bólu i chwilowo ją wyswobodził. Wtedy Marya, półnaga, uciekła z jego sypialni i ukryła się w swoim pokoju, szczelnie zamknąwszy drzwi na klucz i zasuwę. Próżno krążył koło tych drzwi Ludwik, jak lew zamknięty w klatce, gdy w sąsiedniej klatce spoczywa młoda lwica. Jeżeli Marya płakała, to można śmiało powiedzieć, że Ludwik ryczał pod jej drzwiami. Była to ostatnia noc, spędzona przez Maryę w domu męża. Noc bezsenna, pełna sprzecznych i dziwnych uczuć: bo naprzód gardziła sobą, że prawie już mężowi swemu uległa, a powtóre gardziła nim, że on ją do takiego stanu doprowadził; następnie żal jej było tych rozczarowań, jakich ona doznała i jakich on doznał — i płakała nad tem, że musi z nim się rozstać, bo już dłużej tak żyć nie można, a dopuścić do tego, do tej ohydy i plugastwa — nie, za nic na świecie!
Podług mego rozumienia rzeczy Marya uważała sama siebie za cień i Ludwika uważała za cień — i pragnęła, aby życie ich wspólne było życiem dwojga cieni. Wszystko to więc jest w duchu Styczniowskim, ale stała się jedna rzecz nieprzewidziana. Ta, więcej niż półroczna, walka z Ludwikiem, a zwłaszcza ta noc ostatnia obudziła w Maryi jakiś dreszcz nieznany, tajemniczy, rozkoszny. Marya czuła, że upada, że się w niej budzi jakaś ohydna suka, pożądająca uścisków i pocałunków — i czuła, że bez zaspokojenia tej żądzy ona sama będzie istotą niepełną, chybioną i załamaną. A więc tą żądzę zaspokoić — i któż to uczyni? Ludwik? Ale ona zbyt kocha Ludwika, aby mogła dopuścić do takiego brudu między nimi. Nie, to nie może być Ludwik: on jeden jedyny na ziemi nie może być przedmiotem tej ohydy, każdy inny — byle nie on... O Ludwiku, mimo wszystkie gorycze, chce ona mieć wspomnienie czyste, jasne, promienne... I naraz przypomniał się jej pewien tęgi Ukrainiec, bardzo głupi i bezmyślny, ale dobrze zbudowany i przystojny.
I niespodzianie, mimo woli, zaczęła marzyc o tym człowieku, który jej był zupełnie obojętny, którego ani znała dostatecznie, ani kochała — i w marzeniach widziała, jak ten centaurus trzyma ją w swoich objęciach — i tak rozkosznie pieści i całuje — i stało się jej niewymownie lubo i słodko... Nazajutrz opuściła Ludwika, którego żegnała tkliwie i przyjaźnie, zaprzysięgając mu wieczną miłość oraz wspomnienie czyste i świetlane... Ludwik przyjmował te jej czułości nieco brutalnie, ale jej nie zatrzymywał. — Wkrótce też rozpoczęli proces rozwodowy — i Marya została żoną tęgiego Ukraińca, którego bynajmniej nie kochała, którego traktowała jako bydlę, ale właśnie dlatego, że go nie kochała — mogła z nim żyć w stosunkach właściwych zwierzęcej naturze człowieka. W ten sposób z krainy cieniów zeszła ona do brudnej rzeczywistości.