Tajemnica zamku Rodriganda/Rozdział 10
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica zamku Rodriganda |
Podtytuł | Powieść |
Rozdział | Niespodzianka |
Wydawca | Księgarnia Komisowa |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia Artystyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Waldröschen |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W trzy dni później przechadzał się doktór Zorski z swym młodym przyjacielem po parku. Po operacji nie opuszczał prawie pokoju hrabiego, obawiając się zamachu na jego zdrowie ze strony „kochającego“ syna i „życzliwych“ pracowników. Teraz więc chciał po raz pierwszy od trzech dni odetchnąć świeżym powietrzem.
Przed jednym z krzewów różanych zobaczyli panią Elwirę, która, sapiąc głośno, zrywała kwiaty i ładowała je do fartucha.
— Dzień dobry panom! — zawołała na widok nadchodzących.
— Dzień dobry, pani Elwiro — odpowiedział Zorski. — Cóż to, chce pani ogołocić wszystkie krzewy z róż?
— O nie — uśmiechnęła się zacna pani kasztelanowa — ale muszę dziś pozbierać najładniejsze róże.
— A to czemu?
— Cóż to, panowie nie wiecie, jaki dziś dzień?
— Nie.
— Urodziny donny Róży, naszej łaskawej kontezzy!
— O, jeśli tak, to muszę jej złożyć serdeczne życzenia.
— A tak, tak, panie doktorze, zasłużyła na to. To samo mówi mój Alimpo. Może pan zaraz pójść do niej, bo już wstała.
— A don Emanuel?
— Don Emanuel już też nie śpi. Pan hrabia właśnie kazał mi pójść do parku, nazbierać kwiatów i ozdobić pokój donny Róży. Chcę jej zrobić niespodziankę.
— To i ja pomogę zrywać kwiaty — rzekł doktór i energicznie zabrał się do roboty. W krótce Elwira miała pełny fartuch róż.
Gdy w kwadrans później Zorski wszedł do komnaty chorego, tonęły tam już wszystkie ściany w kwiatach, które odurzały swym cudnym zapachem. W tejże chwili weszła przez drugie drzwi donna Róża, Była ubrana w jasną suknię, która dyskretnie podkreślała wdzięk jej dziewczęcej figurki.
Przywitawszy się z ojcem, podała doktorowi rączkę, którą ten ucałował z szacunkiem.
— Mówiła mi Elwira, że pan pomagał jej zbierać kwiaty dla mnie — rzekła — wdzięczna panu jestem za tę życzliwość, a tobie, tatusiu, dziękuję serdecznie za miłą niespodziankę.
— Jeśli państwo pozwolą — rzekł doktór to i ja urządzę małą niespodziankę.
— Bardzo prosimy — odpowiedzieli oboje jednocześnie.
Doktór bez słowa podszedł do chorego i zdjął mu przepaskę z oczu.
— Niech się pan odwróci od okna, panie hrabio — rzekł, niech pan spojrzy tu.
Obecni osłupieli. Hrabia nie śmiał otworzyć oczu, choć nie miał już na nich szczelnej przepaski, jaką nosił dotychczas. Zwolna jednak ośmielał się, rozwierał powieki, mrużył je z powrotem, jakby go światło raziło, choć w pokoju panował pół mrok. Wreszcie otworzył je szeroko i rozejrzał się dookoła. Wyraz zdumienia, radości i niedowierzania pojawił się na jego twarzy.
— Ja... widzę! — wyjąkał przejęty. — Ach, jak jasno!... Jak pięknie!... O Boże, czy to naprawdę?... Czy nie śnię?
— Nie, nie śni pan, sennorze, — odpowiedział Zorski — pan naprawdę widzi.
Oszołomione zrazu oczy hrabiego zwolna nabierały wyrazu i siły. Rozglądał się wciąż, nie bardzo jeszcze zdając sobie sprawę z tego, co widzi.
— Kto to jest? — spytał nagle, utkwiwszy oczy w Róży — kto to taki piękny? Czy to anioł, czy moje dziecko ukochane?
— Ojcze, to ja! — krzyknęła Róża, padając mu na szyję. Starzec zachwiał się i upadł na fotel, tracąc prawie przytomność z nadmiaru wrażeń.
— O Boże! — krzyknęła Róża z rozpaczą — ratuj Karlos... ratuj panie doktorze. Tatuś zemdlał! Ach, ja nieszczęśliwa!
— Niech się pani nie boi, hrabianko — uspokajał ją Zorski — Don Emanuel zaraz przyjdzie do siebie.
— Tak — powiedział hrabia słabym głosem — już mi lepiej... już mi nic nie jest... O, moje oczy!.. Widzę... po tylu latach ślepoty... po tylu latach wiecznej ciemności... Chwała Bogu na wysokościach.
I don Emanuel, złożywszy ręce, począł modlić się żarliwie.
Gdy skończył, objął serdecznym, ojcowskim uściskiem Różę i długo tak pozostał, wpatrując się w nią z miłością.
Nagle przypomniał sobie doktora, puścił ją więc i rzekł.
— Zupełnie zapomniałem o tym, któremu winien jestem dozgonną wdzięczność — rzekł — pokaż się, sennorze, niechże ci się przyjrzę.
Zorski podszedł doń i wyciągnął rękę. Hrabia uchwycił jego dłoń, uściskał serdecznie, po czym objął i ucałował jak rodzonego syna.
— Tak — rzekł, przyjrzawszy mu się dokładnie — tak właśnie wyobrażałem sobie pana: wielkiego, silnego i dzielnego; prawdziwego mężczyznę, jakim pan jest naprawdę. Sennorze, nie wiem jak mam panu dziękować za to, coś dla mnie uczynił.
— Nic wielkiego nie zrobiłem, panie hrabio — rzekł Zorski — spełniłem tylko mój obowiązek lekarski.
— Nie, doktorze — odparł don Emanuel — zrobił pan o wiele więcej: uratował mi pan życie i wzrok. Nie zapomnę panu tego do śmierci.
Uścisnął raz jeszcze dłoń lekarza, po czym rzekł:
— Taki się czuję szczęśliwy, że to poprostu trudno wypowiedzieć. Chciałbym teraz zobaczyć na własne oczy wszystkich mieszkańców zamku.
— Odłóżmy to na później, don Emanuelu — rzekł Zorski — lepiej będzie dla pańskich oczu, jeżeli pan teraz włoży z powrotem przepaskę.
— Czy i syna mego nie mógłbym zobaczyć? — spytał hrabia żałośnie.
— Zobaczy go pan, ale później nieco — o d powiedział Zorski, któremu nagła myśl strzeliła do głowy — zaczekajmy do wieczora.
— Muszę pana słuchać, doktorze, choć mi to niełatwo przyjdzie — rzekł hrabia — pragnę jednak, bym nie ja jeden radował się, tylko cała Rodryganda. Ogłoś więc Różo, wszystkim, że kto ma jakąkolwiek prośbę do mnie, niechaj ją tobie powie, a zostanie spełniona. Poza tym wypłacona zostanie wszystkim urzędnikom dodatkowa pensja miesięczna. A poza tym...
Urwał i zastanawiał się przez chwilę, po czym zwrócił się do Zorskiego.
— Czy ma pan krewnych, doktorze? — spytał.
— Tak, siostrę i matkę.
— Gdzie?
— W Polsce, w Poznaniu.
— Jak pan sądzi, doktorze, czy mógłbym już czytać i pisać.
— Mógłby pan, don Emanuelu, ale nie zgodzę się na to, żeby pan się męczył pisaniem.
— Chciałbym napisać kilka słów.
— Panie hrabio, na to się stanowczo nie mogę zgodzić.
— Ależ panie doktorze — nalegał hrabia — kilka słów tylko.
— Jeżeli to konieczne, to niech pan napisze — ustąpił Zorski — ale tylko kilka słów i zaraz potem włoży pan z powrotem przepaskę.
Hrabia podszedł do biurka, wyjął jakiś blankiet, wypełnił go i podał córce.
— Różo, poproś pana doktora, by zechciał przyjąć dla swej matki i siostry ten skromny wyraz mej wdzięczności.
Hrabianka wzięła kartkę i podała ją Zorskiemu. Doktór poznał, że jest to czek i nie chciał go przyjąć.
— Panie doktorze — rzekła, rumieniąc się, Róża — sądzę, że nam pan nie odmówi przyjęcia tego skromnego upominku dla swej rodziny. Niechże pańscy bliscy wiedzą przynajmniej w części, jak pana cenimy i szanujemy.
A gdy Zorski wzdragał się nadal, szepnęła tak, by hrabia tego nie słyszał:
— Proszę cię, Karlosie, przyjm. Zrób to dla mnie!
Teraz doktór ustąpił. Przyjął czek opiewający na zawrotną poprostu sumę dwustu tysięcy piastrów, w milczeniu podziękował obojgu uściśnieniem ręki i odszedł.
— Czy wiesz, ojcze, żeś go obraził? — spytała Róża, gdy doktór opuścił pokój.
— Nie, moje dziecko, nie masz racji, nie jest to bowiem, żaden dar, lecz uczciwie zarobione honorarium. Traktuję go wprawdzie nie jak obcego, lecz jak najdroższego gościa, tym niemniej jednak pamiętać muszę o swych obowiązkach.