Tajemnice Krakowa/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Krakowa |
Wydawca | Wydawnictwo „Djabła“ |
Data wyd. | 1870 |
Druk | Karol Budweiser |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Katarzyna!
III.
Odkrycie.
|
Nieszczęśliwy kochanek nie mógł pozwolić uciec wiarołomnej, choćby dla tego, że miał już przygotowaną dla niej wcale niezłą mówkę, zaczynającą się od słów: „Niewierna!“ itd. Nie namyślając się więc długo, zwłaszcza, że na to nie było czasu, podkasał poły paltota i puścił się po błocie w pogoń za powozem. Był to pomysł nietylko niepoetyczny, ale i niepraktyczny, bo choć bohater nasz biegnący wraz z mówką swoją, chwacko zbierał nogi, jednak na tym punkcie konie zawstydziły człowieczeństwo i lubo niepędzone ani zazdrością, ani miłością, ale po prostu batem dorożkarza, coraz to bardziej zostawiały za sobą Seweryna, aż na zakręcie ulicy całkiem znikły mu z oczów. Zrozpaczony kochanek apelował teraz do uszów i nadsłuchując turkotu powozu po bruku, kierował się tém, jak bussolą. W końcu i turkot przycichł i uszy pójść musiały także na emeryturę. Azor, wierny pies Seweryna, byłby teraz wziął w usługi trzeci zmysł: węch, ale pan jego pod tym względem uboższym się pokazał od legawca, w braku więc innych wskazówek, puścił cugle nogom swoim i obryzgany błotem, biegł naprzód, na oślep.
Naraz na skręcie ulicy uczuł, że go coś chwyciło za rękaw. Odwrócił się i zobaczył domino błękitne z księżycem na głowie, które uradowane, uczepiło się go i rzekło:
— Mamy ich!
— Kogo?
— Doktora i tę, której wydać nie chcesz. Ale teraz sama ją poznam.
— Gdzież ona jest?
— U niego. Tam — widzisz światło w oknach.
Seweryn podniósł oczy w górę. Już to drugi raz tej nocy światło było mu nie na rękę. Miłość uczyniła go wrogiem oświaty.
— Czy tylko pani jesteś pewną, że oni tam są?
— Zazdrość nie myli.
— Więc i panią zazdrość tu przywiodła?
— Wydałeś się pan — zawołało z tryumfem domino — pan znasz tę kobietę, pan ją kochasz. Powiedz mi, kto ona?
— Nie żądaj pani odemnie tak nieuczciwej przysługi.
— Wszystko mi jedno, sama się dowiem. Choćbym miała tu stać do rana — nie ustąpię.
— Widzisz pani — omyliłaś się — światło zgasło.
— Czyś pan taki naiwny — czy tylko udajesz takiego? — spytało domino. Usuńmy się, przejdźmy na tamtą stronę — z ciemnego pokoju mogliby nas spostrzedz.
Seweryn, posłuszny jak automat, przeszedł na drugą stronę trotoaru.
Stali tak pod bramą czas długi, przysłuchując się z nudów wszystkim świstawkom stróżów nocnych, smętnej trąbce z wieży kościelnej i wesołym śpiewom pijaków wracających z szynków o dwuznacznej opinji. Zazdrość trzymała ich na nogach, odganiała sen z powiek i rozgrzewała ich. W kamienicy żadnego ruchu — niebieskie domino zaczęło się już niecierpliwić — Seweryn wygładzał w myśli okresy mowy, którą miał witać wiarołomną. Nareszcie na schodach dały się słyszeć kroki.
— Idą — usuńmy się na bok.
Zaskrzypiał klucz w zamku. Doktor Feliks wyszedł na ulicę i ostrożnie obejrzał się w około. Seweryn nie mógł wytrzymać, wyrwał się towarzyszce przytrzymującej go za połę, i zbliżywszy się do doktora, odezwał się z ironją:
— Dzień dobry — gdzież szanowny konsyljarz tak wcześnie?
— Ja — do chorego, do szpitala — a pan co tu robisz tak późno?
Śmiałe to pytanie, tak zmieszało Seweryna, tak poplątało mu plany z góry ułożone, że nie wiedział co odpowiedzieć; z atakującego ujrzał się zaczepionym.
— Ja? ja — bąkał niezrozumiale — ja wracam z maskarady.
— To może odprowadzisz mnie do szpitala.
Ta propozycja dobiła Seweryna. W obec spokoju i pewności Feliksa, położenie jego stawało się coraz śmieszniejszem. Wymówił się znużeniem od towarzyszenia mu i odprowadziwszy kilka kroków, wrócił do swojej towarzyszki, ukrytej w cieniu.
— Omyliliśmy się — rzekł — jej tam nie ma, bo saméj nie zostawiałby jej przecież i nie odchodził spokojnie do szpitala.
— To manewr tylko. Chcą nas wywieść w pole.
Seweryn jednak nie podzielał przekonań upartej damy; owszem żałował, że tak wiele czasu stracił tutaj, zamiast iść wprost tam, gdzie mieszkała Sabina. Chciał nagrodzić tę zwłokę i nieuważając na prośby błękitnéj pani, zaklinającej go by jej samej na ulicy nie zostawiał, popędził ku mieszkaniu Sabiny.
Tu znowu ujrzał światło w oknach! Brama domu była uchylona. Gdy się zbliżył, jakiś człowiek wsunął się z ulicy i ukrył się w sieni. Seweryn, wietrzący wszędzie rywalów, wpadł za nim, chwycił za kołnierz i zawołał gwałtownie:
— Kto tu?!
Bohater nasz, jak wiadomo, nie był Herkulesem; po krótkiem szamotaniu się, nieznajomy wyrwał mu się zrąk, wybiegł na ulicę, piskliwym świstem ostrzegł swoich wspólników o grożącem niebezpieczeństwie i sam znikł w ciemnościach. Świst ten otworzył oczy Sewerynowi: polował na kochanka, a złapał złodzieja. Domyślił się oprócz tego, że ich więcej być musi. Pobiegł więc na górę. Było to zawsze wspaniałomyślnym heroizmem; przemowa Seweryna mogła wzbogacić się o jeden frazes: „patrz, okrutna! tyś zwiodła mnie, oszukałaś, a jam cię ocalił!“ — Ta myśl i ten frazes pchały go na górę do walki z tymi, co tak śmiało przekraczali siódme przykazanie. Pierwej jednak zbudził jeszcze lokaja i wraz z nim wszedł do pokoju, gdzie Kłyk i Rudy, splądrowawszy już na dobre, zabierali się do wyjścia.
Na widok nieproszonych gości, złodzieje z odwagą rzucili się ku drzwiom próbując przedrzeć się siłą. Kłykowi w istocie udał się manewr; gwałtownym rzutem powalił na ziemię lokaja i uciekł, ale Rudy, obładowany skradzionemi kosztownościami, poślizgnął się i przewrócił na ziemię. Seweryn i lokaj rzucili się na niego i pasując się z nim, usiłowali go związać.
W tym czasie Kudłacz znajdował się w sypialnym pokoju Sabiny. Zawiodła go tam wyuzdana chciwość. Podczas bowiem, gdy towarzysze jego dobijali się do kredensu i kufra, on chcąc na własną rękę coś lepszego upolować, zakradł się do sypialni, w nadziei znalezienia jakiej szkatułki z kobiecemi kosztownościami. Po cichu, na słomianych swych trepciach, dostał się na środek pokoju i złowieszczo obejrzał się w około. Na raz wzrok jego zesztywniał i zatrzymał się nieruchomo na wielkim obrazie w złotych bogatych ramach. Był to portret hrabiny Saby, dobrego pendzla i wybornie trafiony. Kudłacz wytrzeszczył oczy, twarz jego wyrażała przerażenie i zdziwienie zarazem, a usta wyszeptały cicho, bezprzytomnie:
— Katarzyna!
Portret dziwną opanował go siłą. Z okiem wlepionem w obraz, złodziej zapomniał o celu, który go tu sprowadził, zapomniał o swoich towarzyszach, o potrzebie ucieczki — zapatrzony jak w nadprzyrodzone zjawisko jakie, stał nieruchomy i milczący.
Dopiero łoskot upadającego ciała, głosy Seweryna i lokaja, mocowania się ich z leżącym na ziemi Rudym, oprzytomniły Kudłacza i zbudziły jakby ze snu. Zbliżył się ku drzwiom uchylonym, spojrzał do salonu i z przestrachem ujrzał, że odwrót ma odcięty, gdyż we drzwiach prowadzących do ziemi zgromadzało się już więcej służby. Obejrzał się po buduarze szukając drugiego wyjścia, ale nie znalazł. Przestrach jego zwiększył się jeszcze, gdy poznał w Sewerynie tego samego, którego zeszłej nocy okradł. To go tylko ratowało, że nikomu z tych co otaczali Rudego, nie przyszło na myśl zajrzeć do innych pokojów; wszyscy bowiem byli przekonania, że oprócz Rudego, reszta złoczyńców ujść zdołała. Do czasu więc, Kudłacz czuł się bezpiecznym w swojej kryjówce; czatował tylko na sposobność wymknięcia się niepostrzeżenie, podczas gdy wyprowadzać będą Rudego... —
Tymczasem, na schodach dały się słyszeć kroki. Był to hrabia. Zamyślony głęboko, szedł prosto do siebie, gdy głośna rozmowa i niezwykły ruch około drzwi prowadzących do salonu, zwróciły jego uwagę. Wszedł i zdziwił się niepomału zobaczywszy człowieka związanego leżącego na ziemi, a nad nim Seweryna obryzganego błotem.
— Co to wszystko znaczy? Sewerynie, co znaczy twój ubiór?
Seweryn teraz dopiero spostrzegł, że dotąd niezmienił ubrania i mocno się zmieszał obecnością hrabiego, o którym zupełnie zapomniał.
— Złapaliśmy złodzieja — odpowiedział — było ich kilku, reszta uciekła. Byliby was ze szczętem okradli, bo w pokojach nie było nikogo.
— A gdzie Saba?
Seweryn spostrzegł, że jeszcze bardziej się zaplątał i zakłopotany odrzekł:
— Twoja żona? nie wiem.
— Wszak zostawiłem was razem?
— Tak, ale ja byłem jeszcze potem na maskaradzie; przypadkiem dopiero przechodząc....
Hrabia spojrzał dziwnym wzrokiem na zakłopotanego Seweryna i wycedził przez zęby:
— W takim razie Saba musi być u siebie i o niczem nie wie.
Postąpił ku drzwiom prowadzącym do sypialni. Kudłacz spłoszony schował się pod stół przykryty dywanem. Hrabia Adam wszedł do pokoju, zbliżył się ostrożnie do łóżka z lampą w ręku i odchylił firanki. Łóżko było puste. Hrabia zacisnął zęby, obejrzał pokój, w oczach jego migotały błyskawice gniewu. Blady i wzruszony wrócił do salonu, a spotkawszy się z pytającym i wyczekującym wzrokiem Seweryna, rzekł z przymusowym spokojem:
— Saba śpi. Nie budźmy jéj. Wyprowadźcie tego łotra i oddajcie go do policji. Sewerynie, dziękuję ci za przysługę, jakąś nam wyświadczył. Dobranoc.
Mówił to z gorączkowym pośpiechem, pilno mu było pozbyć się wszystkich z pokoju. Seweryn skorzystał ze sposobności, aby się czemprędzéj wycofać z niemiłego położenia i wyszedł razem ze służbą.
Gdy hrabia sam został, powrócił jeszcze raz do sypialnego pokoju żony; nie wierzył własnym oczom, obwiniał je, że go omyliły i chciał się stanowczo przekonać. Saby nie znalazł jednak.
Rzucił się rozpacznie na szezlong i załamując ręce nad głową, zawołał:
— Ha! to podłość!
Oburzenie nie dało mu spocząć. Zerwał się znowu i zaczął chodzić po pokoju, oczekując na żonę.
Długo musiał czekać. Sabina bowiem strzeżona przez zazdrosną rywalkę nie mogła opuścić mieszkania doktora. Dopiero o świcie, kiedy błękitne domino widząc niepodobieństwo zostania dłużéj na ulicy bez narażenia się na śmieszność i szyderstwo przechodniów, odeszło, doktor odwiózł Sabinę do domu. Nie dojeżdżając na miejsce, wysiadła i pieszo podeszła do bramy. Bramę zastała otwartą. Było to na rękę Sabinie, chciała bowiem niepostrzeżona od nikogo wrócić do siebie. Po cichu wbiegła na schody, ostrożnie otworzyła drzwi przedpokoju, na palcach minęła salon i uradowana, że tak szczęśliwie powiódł się jéj powrót, otworzyła drzwi do sypialni. Ujrzawszy tam męża, zadrżała tylko. Inna kobieta byłaby w podobnéj chwili zemdlała. Sabina przeciwnie, w miarę niebezpieczeństwa umiała zdobyć się na bezczelną odwagę. Śmiało weszła do buduaru i sama rozpoczęła rozmowę:
— Nie śpisz jeszcze?
Hrabia Adam stracił zimną krew i spokój, na który się silił. Bezczelność żony rozdrażniła go, rzucił się ku niéj i chwytając za ręce, zawołał:
— Potworze!
— Czego chcesz odemnie? spytała Sabina, cofając się i marszcząc brwi.
— Czemu, bezecna, plugawisz nazwisko moje! nazwisko, którém okryłem wątpliwą przeszłość twoję?
— Czem plugawię?
— Gdzie przepędziłaś tę noc?
— Na maskaradzie.
— Z kim?
— To powinno być obojętnem dla ciebie.
— Obojętném, kto kala moje nazwisko i dom mój!
— Co pan mówisz wciąż o jakiemś kalaniu? odparła z dumą Sabina, — zaniedbujesz mnie, zostawiasz na pastwę nudom; muszę więc sama szukać sobie rozrywek. Czy to uwłacza ci?
— O, znam cię, tyś do wszystkiego zdolna! Znam cię na wskróś. Szkoda wielka, żem cię tak nie znał, zanim zdecydowałem się dać ci moje nazwisko?
— I cóż mi po tém nazwisku? Czy ono otwarło mi choćby jedne drzwi waszych magnackich domów? Czy starałeś się kiedy o to, abym zajęła miejsce odpowiednie temu nazwisku? Jestem jakby wyklęta pomiędzy wami, jak wyrzutek, na który spojrzeć nie raczą ci, z którymi żyjesz.
— Gdybyś była mnie kochała, nie zważałabyś na to; nie byłoby ci potrzeba innych ludzi do szczęścia i chętniebyś się wyrzekła ich, jak ja wyrzekłem się krewnych i znajomych dla ciebie, kiedy zdawało mi się, że twoja miłość wynagrodzi mi to wszystko. O! jakżem się zawiódł! — dodał z goryczą, — szukałem serca, a znalazłem próżność i chłód tylko. Nie spodziewałem się jednak, że się odważysz bezcześcić imię nasze, choćby przez poszanowanie własnéj próżności.
— O jakiem pan bezczeszczeniu mówisz?
— Na to odpowiem ci, gdy się dowiem wszystkich szczegółów dzisiejszéj nocy, a dowiedzieć się muszę i wtedy!....
— Cóż wtedy? spytała drwiąco Sabina.
— Wypędzę! dokończył hrabia gwałtownie.
— A ja rozgłoszę światu twoje miłostki z hrabiną Konstancją.
— Milcz! twoje usta nie godne są wymawiać tego zacnego imienia.
Hrabina rozśmiała się ironicznie.
— Czy miałeś mnie za tak naiwną, żeś mógł sądzić, iż nie domyślę się waszych uczuć?
— Gdybyś mogła zrozumieć czystość tych uczuć, nie kalałabyś ich w téj chwili niegodnem podejrzeniem.
— Nie wiem, czy hrabia Roman byłby bardzo zadowolony z tych czystych uczuć. A widzisz, zadrżałeś. Zresztą, mało mnie to obchodzi, jakiego rodzaju jest ta miłość; użyję jéj na obronę, gdybyś chciał cośkolwiek przeciw mnie przedsięwziąść. Zanim mnie zgubisz, pierwéj okryję hańbą i zdemaskuję niewzruszoną cnotę twojéj kochanki. Zostaw mnie w spokoju, będę i ja milczeć.
— Boże! któż mnie uwolni od tego potworu! jęknął hrabia i wybiegł z sypialni, zatrzasnąwszy drzwi za sobą.
Po odejściu hrabiego Saba zaczęła przechadzać się żywym krokiem po pokoju, trąc w zamyśleniu czoło ręką; widocznie układała jakieś plany. Po niejakim czasie zatrzymała się przed źwierciadłem:
— Przydała mi się ta broń, — mówiła głośno — i użyję jéj do ostatniego. A przecież, wolałabym, żeby do tego nie było przyszło. Ha! stało się.
Odpięła kaptur z głowy, chcąc się rozbierać, gdy naraz, rzuciwszy okiem w źwierciadło, zbladła i krzyknęła z przestrachu. Ujrzała bowiem za sobą obcego człowieka z gęstym zarostem i strasznemi oczami. Był to Kudłacz, który wyszedł z kryjówki swojéj.
Sabina poskoczyła do dzwonka. Przytrzymał ją za rękę, mówiąc:
— Milcz, jestem Wiktor.
Sabina spojrzała na niego osłupiałym wzrokiem i szepnęła prawie bezprzytomnie:
— Ty, Wiktor? To kłamstwo!
— To prawda, że dobrym nawet znajomym, trudno odszukać Wiktora pod temi kudłami i temi łachmanami; ale to już nie moja wina, tylko mojéj kieszeni.
— Po coś tu przyszedł? — zapytała hrabina, padając osłabiona i drżąca na kanapę.
— Przyszedłem ja tu wcale po co innego, a co innego znalazłem. Podobnież i towarzysze moi przyszli kraść, a mimowoli popełnili dobry uczynek, zdradzając przed twoim mężem nocne twoje wycieczki.
— Milcz włóczęgo! — zawołała dumnie hrabina, która przez ten czas odzyskała już całą przytomność umysłu, — zawołam ludzi i każę cię aresztować jak złodzieja.
— Nie zrobisz tego — odparł spokojnie Kudłacz — i sama ułatwisz mi wyjście z domu; ale nie teraz jeszcze. Mam bowiem wiele do pomówienia z tobą. Tyle lat nie widzieliśmy się.
Sabina z obawą spojrzała w około siebie. Wobec zuchwałości, która ją dreszczem przejmowała, postanowiła bronić się wszelkiemi sposobami. Podeszła więc do biórka, wyjęła paczkę banknotów i rzucając ją na ziemię, rzekła:
— Masz to, a uwolnij mnie od swego widoku.
— Dziękuję ci i za tę drobnostkę, — odpowiedział Kudłacz, podnosząc pieniądze, — przyda się. Ale to tylko zaliczka — prawda!
— Nie spodziewaj się więcéj.
— Ba, ba, tobym dopiero mógł nazwać się głupcem, gdybym zadowolnił się kilkudziesięciu papierkami, mogąc zyskać tysiące. Przypadek pozwolił mi odszukać cię, resztę już sam zrobię. Słyszałaś, co mówił hrabia, twój mąż — dodał z przyciskiem — gdy ztąd wychodził: „Kto mnie ocali od tego potworu?“ Miałem wściekłą ochotę wyjść z mojéj kryjówki i odpowiedzieć: ja! Ale, jak widzisz, nie jestem złośliwy; pomyślałem sobie, że ty mi może lepiéj za sekret zapłacisz, — zostałem więc pod stołem i nie powiedziałem hrabiemu, że i ja tak samo jak on jestem twoim mężem i że ma wszelkie prawo wpakować cię do kryminału za powtórne małżeństwo.
— Sprobuj, a sam się tém zgubisz.
— Liczysz może na to, żeś kazała komu wydrzeć z księgi parafjalnéj kartę, na któréj spisany był akt naszego ślubu. Niech cię to nie łudzi, ja mam papiery, mam wszystkie dowody z podpisami świadków. Chowałem je jako dobry mąż, nie przypuszczając nawet, że te akcje tak wysoko pójdą i znowu wykierują mnie na człowieka. Toż przecie lepsze jest od nocnych wypraw, za które można się do kryminału dostać.
— Czegóż więc żądasz jeszcze?
— Nie wiele. Wykażesz mi, jaki jest majątek hrabiego, jakie ty masz dochody i podzielisz się niemi ze mną, aby mi zapewnić przyzwoite utrzymanie. Widzisz, że nie jestem zbyt wymagającym, nie krzywdzę cię, chcę tylko zaręczenia z twéj strony, że nie będziesz się starała podstępem uwolnić od tego zobowiązania.
— Dobrze. Ale nie dziś — tak jestem zgnębiona, złamana.
— Dobrze. Nie jestem natarczywy — zaczekam. Za parę dni przyjdę tu w charakterze twojego krewnego. Od ciebie zależeć będzie, aby hrabia kuzynka nie widział. Będę tu za trzy dni o dwunastéj. A teraz wyprowadź mnie, żeby mnie służba nie spostrzegła.
— Zaczekaj.
Wyszła zobaczyć czy nie ma kogo w salonie. Za chwilę wróciła i rzekła:
— Chodź.
Wiktor wyszedł za nią, chowając po kieszeniach zrabowane kosztowności. Sabina przeprowadziła go przez salon i przedpokój do sieni. Ze wstrętem i odrazą zatrzasnęła drzwi za wychodzącym, a potem spiesznie wróciła do sypialni i nawpół omdlała i bezsilna padając na fotel, jęknęła:
— Oh! okropna noc!