Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.
MARKIZ D’HARVILLE.

— Widzisz więc, kochany panie, że wiele już wygraliśmy, skoro wiemy, gdzie szukać.
— I ja tak myślę. Powiedzże mi teraz, baronie, czy dowiedziałeś się, jak się rzecz ma z markizem d‘Harville?
— Książę bez przyczyny obawiał się, że markiz znajduje się w trudnem położeniu. Badinot zapewnia, że majątek jego jest w dobrym stanie.
— Nie mogąc domyślić się powodu tajemnego smutku markiza, książę mniemał, że pochodzi z braku pieniędzy i chciał mu przyjść z pomocą z właściwą sobie tajemniczą delikatnością... bo bardzo kocha pana d’Harville.
— Nic w tem dziwnego, książę nie zapomina, co jego ojciec winien był ojcu markiza. Czy wiesz, kochany Murfie, że w roku 1815 książę straciłby wszystko, gdyby nieboszczyk d‘Harville nie pomógł mu przez swoje znajomości i wpływy?
— Wszakże w roku 1815 zawiązała się przyjaźń między naszym księciem a młodym markizem? Książę tak bardzo kocha wszystkich d‘Harvillów. I pani George nietylko swym cnotom i nieszczęściom, ale więcej może jeszcze związkowi z rodziną d‘Harville zawdzięcza dobrodziejstwa, jakich od księcia doznaje.
— Pani George ! żona Duresnela? zbrodniarza... galernika... tego Bakałarza! — zawołał baron.
— Tak... matka Franciszka Germaim, którego szukamy...
— Jest krewną markiza?
— Była krewną i przyjaciółką jego matki. Stary markiz był połączony ścisłą przyjaźnią z panią George.
— Jakże rodzina d’Harvillów mogła zezwolić na wyjście jej za tego nędznika Duresnela?
— Ojciec jej, de Lagny, przed rewolucją posiadał ogromne dobra; zachował je podczas zaburzeń, a gdy nastały spokojniejsze lata, umyślił wydać zamąż córkę. Wtedy poznał Duresnela; ten potrafił ukryć złe skłonności pod płaszczykiem hipokryzji i otrzymał rękę panny de Lagny. Rozrzutnik, szuler, oddany pijaństwu, zrobił żonę nieszczęśliwą; ona kryła swoje zmartwienia, a po śmierci ojca osiadła w dobrach. Wkrótce mąż jej roztrwonił cały majątek; dobra zabrano za długi. Duresnel straciwszy majątek żony i własny, szukał ratunku w zbrodni; za fałszerstwo, kradzież i morderstwo skazany został na dożywotnie galery, wydarł matce syna i oddał go w ręce podobnego sobie niegodziwca... Po skazaniu męża na galery, żona jego, doprowadzona do ostatniej nędzy, przybrała nazwisko George...
— Czemuż wtenczas nie udała się do swej przyjaciółki?
— Markiza d‘Harville już nie żyła, pani George ze wstydu nie śmiała wezwać pomocy innych krewnych; raz tylko odważyła się iść do markiza d‘Harville... I wtedy spotkał ją książę. Szedł właśnie do markiza; o parę kroków przed sobą spostrzegł jakąś kobietę nędznie ubraną, prawie omdlałą, która, stanąwszy u bramy pałacu, długo wahała się i nareszcie cofnęła się. Wyraz cierpienia, wyryty na jej licach, obudził ciekawość księcia. Poszedł za nią i widział, jak weszła do nędznego domu; tam wywiedział się, że dotąd żyła z pracy rąk, lecz że teraz nie może pracować i żyje w najokropniejszej nędzy. Nazajutrz książę odwiedził ją ze mną... w sam czas, bo inaczej umarłaby z głodu. Staraniem księcia wyleczona z ciężkiej choroby, przez wdzięczność opowiedziała mu całe swoje życie; książę się dowiedział, że jest krewną d‘Harvillów. Poznawszy jej szlachetny charakter, osadził ją w Bouqueval, gdzie teraz zamieszkuje z Gualezą. Znalazła w tem schronieniu przynajmniej spokój i, zajęta gospodarstwem, nie myśli tak często o swoich zgryzotach... Książę, żeby nie obrazić uczuć pani George, nie wspomniał wcale markizowi o tem zdarzeniu. Widzisz więc, kochany baronie, jak dalece książę jest przywiązany do całej rodziny i ile cierpi nad tem, że młody markiz jest zawsze smutny.
— A powinienby być szczęśliwy, bo czegóż mu brakuje? wszystko ma: urodzenie, majątek, rozum, młodość... piękną, rozsądną żonę...
— Prawdać. Może to jaka tajemnica miłosna...
— Mówią jednak, że namiętnie kocha żonę i że ona mu nie daje powodów do zazdrości.
— Zachodziły między nimi jakieś nieporozumienia z powodu hrabiny Sary.
— Czy markiza zna hrabinę?
— Na nieszczęście stary markiz poznał Sarę i Toma, kiedy przed siedemnastu czy osiemnastu laty znajdowali się w Paryżu i dał im list polecający do ojca naszego księcia. Iluż to nieszczęść ten jeden list był powodem! Gdyby nie to pismo, książę nigdy nie poznałby Sary... Po powrocie do Paryża, hrabina, dowiedziawszy się o ścisłej przyjaźni księcia z d‘Harvillem, zawarła znajomość z markizą, w nadziei, że w domu jej zobaczy księcia; ściga go z takąż usilnością, z jaką on jej unika. Markiz, uwiadomiony przez księcia o postępowaniu Sary, radził żonie, żeby nie widywała się z tą kobietą; ale parni d‘Harville, uwiedziona pozorami cnoty, przybranemi przez hrabinę, nie usłuchała go; stąd poszły nieporozumienia.
— O! kobiety!... przyjaźnić się z takim szatanem!...
— Wspomniałeś, baranie, o szatanach, to mi przypomina tę oto depeszę, dotyczącą niegodnej małżonki czcigodnego Dawida, kreolki Cecylji.
— Ach, to szatan podwójny i z wdzięków i z niegodziwości. Spodziewam się, że książę cofnął swoje ostatnie rozkazy względem niej?
— Przeciwnie...
— Nic nie rozumiem... książę dawniej nie mógł znieść jej widoku...
— Tak jest, baronie, a teraz kazał jej przyjechać. A gdybyś widział, co się działo z Dawidem, w chwili, gdy usłyszał, że Cecylja ma tu przyjechać!... nie uspokoił się, póki książę nie przyrzekł mu, że nigdy nie będzie jej widzieć.
— Biedny murzyn!... jeszcze ją kocha. Podobno zawsze jeszcze jest cudnie piękna... Jak się to stało, że Dawid ją poślubił?
— Byłem przy księciu w Ameryce, kiedy zajął się Dawidem i Cecylją. Pan Willis, — opowiadał Murf, — bogaty osadnik w Florydzie miał w liczbie swoich niewolników murzynów jednego, Dawida. Młody ten chłopiec ze szczególną troskliwością pielęgnował chorych, okazywał upodobanie do nauk, szczególnie do botaniki, bez żadnego przewodnika ułożył zielnik z roślin, jakie mógł zebrać na posiadłości swego pana. Willis mieszkał nad morzem, o dwadzieścia mil od najbliższego miasta; lekarze, z powodu znacznej odległości i złych dróg, niechętnie odwiedzali jego chorych. A że często panowały u niego epidemje, postanowił mieć u siebie stałego doktora i w tym celu wysłał Dawida na swój koszt do Paryża na naukę medycyny. Młody murzyn, po ośmiu latach usilnej pracy zostawszy doktorem medycyny, wrócił do swego pana.
— Czemuż nie pozostał we Francji?
— Jest to człowiek nieposzlakowanej uczciwości: obiecał wrócić do Ameryki i wrócił. Nabytą naukę poczytywał nie za swoją własność, ale za własność pana, bo jego kosztem ją posiadł. Prócz tego spodziewał się, że zdoła polepszyć i moralny i fizyczny stan murzynów... Chciał być nietylko ich lekarzem, ale ich opiekunem, obrońcą.
— Każdy inny na jego miejscu zostałby w Paryżu!
— Masz teraz, baronie, wyobrażenie, jaki to człowiek. Po powrocie do Florydy Willis przyjął go bardzo dobrze, sadzał przy swoim stole i wyznaczył mu sześćset franków rocznej pensji. Murzyni słuchali go, życie ich było znacznie lżejsze, dzięki opiece doktora. Tak przeszedł rok. Między ładnemi niewolnicami Willisa słynęła z wdzięków Cecylja, piętnastoletnia kreolka. Willis rzucił na nią okiem pożądliwem, ale pierwszy raz w życiu znalazł niewolnicę, która oparła się stanowczo jego woli. Cecylja kochała... kochała Dawida, który ją leczył z największem poświęceniem w czasie zarazy, któremu winna była życie. Dawid nie rozgłaszał swego szczęścia, czekał, aż Cecylja ukończy lat szesnaście i będzie mogła wyjść zamąż. Lecz kiedy mu z płaczem wyznała żądania pana Willisa, Dawid udał się do niego, prosząc o pozwolenie zaślubienia Cecylji.
— Potrafię odgadnąć: Willis odmówił pozwolenia.
— Tak jest: oświadczył, że odmawia, bo nie może ścierpieć oporu ze strony niewolnicy. Dawid mówił o wzajemnej miłości. Właściciel plantacji odpowiedział mu, że dałby zły przykład, gdyby ustępował niewolnicy dla kaprysu Dawida. Dawid błagał, nie szczędził gorzkich, gwałtownych wyrzutów. W dwie godziny później, uwiązany do słupa, odbierał chłostę, a Cecylję w jego oczach zawleczono do mieszkania osadnika.
— Okrucieństwo i głupota razem!
— Istotnie! Tegoż dnia, skutkiem gniewu i pijaństwa, zapadł na nerwową gorączkę. Posłano po doktora do miasta, lecz ten nie wcześniej, jak za dni parę obiecał swą bytność. Przeznaczenie samo wymierzało karę Willisowi. Coraz silniejsze cierpienie przemogło wahania; postanowił szukać ratunku we wspaniałomyślności murzyna.
— I Dawid ocalił mu życie?
— Przez pięć dni i pięć nocy czuwał przy łóżku chorego, pielęgnował go, jak własnego ojca. Willis wyzdrowiał!
— Jakże nagrodził swego zbawcę?
— Nie chcąc codziennie rumienić się przed szlachetnym murzynem, osadził Dawida w więzieniu.
— Okropne!...
— Wkrótce po tych wypadkach przybyliśmy do Ameryki; książę na wyspie św. Tomasza najął dla siebie bryg pod duńską banderą i incognito zwiedzał nadbrzeżne osady. Willis przyjął nas wspaniale. Nazajutrz, napół pijany, z cynicznemu przechwałkami, opowiadał nam wypadek z Dawidem i Cecylją, bo i ją za opór wtrącono do więzienia. Książę powątpiewał o prawdzie słów. Willisa. Osadnik pijany, żeby nas zupełnie przekonać, wziął latarnię i zaprowadził do więzienia. Okropny to był widok! Dawid i Cecylja wyschli, wynędzniali, napół nadzy, okryci ranami, przykuci do ścian, wyglądali jak trupy... Gdy weszliśmy, Dawid utopił w nas straszne, osłupiałe spojrzenie. Osadnik spytał go z okrutną ironją: „A co, doktorze, jakże się masz!..“ Murzyn zwolna wzniósł rękę ku niebu i wymówił uroczystym głosem: „Bóg!“ „Bóg?“ — zawołał osadnik z gniewnym śmiechem; nikt nie wydobędzie cię z moich rąk, póki nie umrzesz.“ Oburzenie nasze nie miało granic. Zaraz wróciliśmy na okręt. W nocy książę z ośmiu dobrze uzbrojonymi majtkami wysiadł na ląd i udał się prosto do więzienia, wyłamał drzwi i tajemnie uprowadził Dawida z Cecylją. Kiedy już byli na okręcie, książę poszedł ze mną do pokojów osadnika. Weszliśmy do sypialni Willisa. Obudzony podniósł ociężałą od pijaństwa głowę. „Powiedziałeś, że nikt nie zdoła ci żywcem wydrzeć twoich ofiar, już są uratowane. Zostawiam ci tu dwadzieścia pięć tysięcy franków w złocie... za tę cenę kupuję u ciebie dwóch murzynów.
— Książę zbyt szczodrze nagrodził nędznika!
— Liczyliśmy koszta, łożone na Dawida w czasie ośmioletniego pobytu we Francji i dodaliśmy do tego podwójną cenę, jaką zwykle płacą za parę murzynów. Książę postąpił samowolnie, lecz gdybyś widział okropny stan tych nieszczęśliwych...
— Więc Dawid ożenił się z Cecylją dopiero w Europie?
— Ślub odbył się u nas, w kaplicy zamkowej. Zdawało się, że małżeństwo będzie szczęśliwe; tymczasem Cecylja, zapoznawszy, co oboje wycierpieli, wstydziła się Dawida i dała się uwieść zepsutemu człowiekowi. Zaślepiony miłością Dawid dopiero po dwóch latach małżeństwa poznał całą jej wartość. Odkrycie to zabiło na zawsze jego spokój.
— Mówiono mi, że chciał ją zabić?
— Tak jest, i tylko na prośbę księcia zezwolił na zamknięcie jej na całe życie w fortecy. A teraz ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, książę uwalnia ją z więzienia.
— Nie pojmuję tego tembardziej, że komendant ciągle donosi, że nic nie może pokonać nieugiętego charakteru tej zatwardziałej w zbrodni kobiety. A jednak książę każe ją tu przywozić, poco?
— Nie wiem. Ale już późno, a książę życzy sobie, żeby jak najprędzej wyprawić kurjera.
— Za dwie godziny będzie w drodze. Do widzenia, dziś wieczór na balu...
— Do widzenia. Lecz pamiętaj, kochany baronie, przyjeżdżaj o ile można najpóźniej, bo pewien jestem, że książę dziś jeszcze zechce obejrzeć ów tajemniczy dom przy ulicy Temple.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.