Tajemnice stolicy świata/Tom I/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice stolicy świata |
Podtytuł | Grzesznica i pokutnica |
Wydawca | Księgarnia Jana Breslauera |
Data wyd. | 1871 |
Druk | Drukarnia Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nasienie złego potajemnie znajduje bujne plony — tém prędzéj i obficiéj wydaje owoce, jeżeli było tak zręcznie i konsekwentnie zasiane, jak to uczynił szambelan von Schlewe, któremu myśl o pięknéj istocie, co się po dwakroć z rąk jego wyśliznęła, spokojności nie dawała.
Z początku nie opuszczała go nigdy myśl wzburzająca krew i zmysły, o posiadaniu i użyciu Małgorzaty, potém zaś, jak zwykle u ludzi pospolitych, nikczemnych, to dręczące go żądanie przemieniło się w nienawiść.
Ponieważ pan von Schlewe nie mógł jéj posiadać ani kochać, więc musiał ją zgubić, a tém łatwiejszą znalazł ku temu sposobność, gdy nadeszło lato, gdy dwór rozjechał się po rozmaitych kąpielach, i gdy swojém głęboko się gającém spojrzeniem dostrzegł okoliczności, któréj znaczenie znał z doświadczenia! Szambelan von Schlewe był zręcznym Mefistofilem. Dobrze wyrachował, gdy w pawilonie powiedział do Leony, że skłonność księcia do dzikiego kwiatka rychło ostygnie, jeżeli go jak można najprędzéj i najłatwiéj swoim nazwie, Teraz gdy to już nastąpiło, wypadało księcia zniechęcić, a co lepsza, rzucić na Małgorzatę podejrzenie.
W następnych zaraz dniach miała mu się nastręczyć wyborna do tego sposobność — przekupił jednę służącą w wiejskim domu, i ta mu przyniosła taką wiadomość, że aż zwiędła twarz jego uśmiechnęła się z zadowolenia.
Książę zwykle po obiedzie przechadzał się ze swoim szambelanem po zwierzyńcu; a potém wracając na pięknym koniu śpieszył do Małgorzaty — wprawdzie ostatniemi czasy, nie działo się to codziennie jak dawniéj, co nie uszło uwagi barona von Schlewe.
— Jak tu czarownie w pobliżu promenady przejeżdżać przez ten park! powiedział, gdy jadąc z księciem w pysznym ekwipażu, zbliżyli się pod świeżą zieloność drzew. Piękność przyrody tak orzeźwia, ożywia — waszą królewska wysokość powinieneś korzystać z téj najpiękniejszéj rozrywki i jak najprędzej opuścić pełną kurzawy stolicę!
— Zapewne już sobie jakiś plan ułożyłeś, odrzekł książę badawczo uśmiechając się — przyznaj się!
— Wyznać muszę królewska wysokości, że mam pewien cel, ale jeszcze nie doszedłem do niego. Czekam dokąd się uda pewna dama, która mnie coraz bardziéj obchodzi; dama, która jest równie piękna jak rozmowna, ktôréj rozmowa równie jak szampan rozgrzewa i perlisto szumuje; która prowadzi dom, swoją powabną obfitością przedstawiający oazę w pustyni życia!
— Mówisz z takim zapałem, że zdaje mi się, iż wiem kogo baron von Schlewe tak naturalnie wychwala!
— Czekam ostatniego słowa téj damy — gdzie na lato osiędzie, tam życie rozwinie swoje najpiękniejsze rozkosze!
— A zatém miss Leona Brandon wyjedzie ze stolicy?
— Tak jest królewska wysokości, tak mi przynajmniej mówiono!
— Zapewne to pan wiesz z najlepszego źródła?
Szambelan uśmiechnął się i ukłonił.
— O, miss Brandon jest bardzo zimna i bardzo dumna, mości książę — miałem zaszczyt rozmawiać z nią w jéj salonie; byłem zaślepiony i ujarzmiony!
— Słyszałem, że już nie ma wstępować?
— Nie, książę panie, podobno chce usunąć się od publiczności!
— Szkoda, ona jest rzeczywistém zjawiskiem!
— Cudem, bo to jest właściwe słowo, które wasza królewska wysokość znaleźć umiesz! Miss Leona bawi się ze swojemi lwami już tylko w obec osób wybranych!
— Masz szczęście baronie, bo jeżeli się nie mylę, to owa amazonka, która wdzięcznym galopem ku nam się zbliża, jest przedmiotem naszéj rozmowy!
Szambelan von Schlewe spojrzał — we wspaniałej bukowej alei, po nad którą z jednéj strony w głębi leżały strojne wille z ogródkami, a po drugiej rozciągały się szerokie drogi dla przechodniów, zbliżała się dama na koniu, która już zwróciła na siebie uwagę nietylko przechadzających się po zwierzyńcu, ale przejeżdżających okazałemi pojazdami.
Na białym, doskonale zbudowanym koniu, siedziała w czarnej, długiéj amazonce pulchnie piękna Leona — wspanialszego modelu do posągu nie mógłby znaleźć żaden artysta. W majestatycznéj postawie, prawą ręką trzymała wodze silnie i dziwnie szlachetnie zbudowanego konia, w lewej zaś spadającéj na szatę, miała delikatną szpicrutę, siedziała zaś tak spokojnie i pewno na lekko galopującym koniu, tak dumna i królewska, jakby się z nim zrosła. Liliowy aksamitny beret z białém piórem zdobił jéj włosy — na jéj piersi i ramionach nie widziano ani żadnego naszyjnika, ani złotéj spinki — żadne srebro nie błyszczało na pięknie wypracowanym rzędzie jéj konia. Leona wiedziała, że jéj królewskiemu pojawieniu się taka ozdoba tylko zawadzać może.
Za nią o długość konia jechał masztalerz.
— Masz słuszność, baronie, powiedział książę rozkazawszy jechać wolniéj, aby według słów szambelana téj zajmującéj osdoie jeszcze raz bacznie mógł się przypatrzyć: miss Leona ma niezmiernie zajmujące rysy!
Schlewe uśmiechnął się tajemnie — jego siwe oczy świadczyły, że to spotkanie przyjemność mu sprawia. Książę pozdrowił piękną jadącą — szambelan z wiele mówiącém spojrzeniem uczynił to samo. Leona podziękowała dumnie i zimno.
— Dziwna rzecz! zauważył książę. Pan utrzymujesz, że nieprzystępność i obojętność miss Brandon rzeczywiście z seca jéj pochodzi? Patrząc na nią, nie zdaje się to być naturalném!
— To kobieta, królewska wysokości!
— I cóż ztąd?
— To, że słaba i ulegnie każdemu, kto ją zwyciężyć potrafi! Któreż tego rodzaju stworzenie jest w stanie oprzeć się zręcznym attakom, mości książę?
— Muszą być wyjątki!
— Przebacz królewśka wysokości, jeżeli o tém wątpić będę!
— Według twoich doświadczeń, baronie — niech sobie one będą jak najobfitsze, — najtrudniéj jednak jest zbadać duszę ludzką, najtrudniéj treść jéj określić!
— Szukaj wasza królewska wysokość wszystkiego w duszy kobiety, byle niewierności! I gdyby nawet można było przysiądz, że się znalazło piękną silną duszę, zasługującą na wszelkie zaufanie — gdyby przez, jakiś czas dobre zamiary i przysięgi dotrzymane były — przychodzi nakoniec sposobność, a ta się znajdzie — a wtedy żadna nie jest w stanie oprzeć się pokusie!
— Mógłbym panu przytoczyć jeden wyjątek, który zbije pańskie zdanie!
— Obciąłbym widzieć ten wyjątek, królewska wysokości! Ale niech wolno będzie przypomnieć przedewszystkiém, że jeżeli ten wyjątek dotychczas dotrzymał wierności, nie jest to jednak żadnym znakiem na przyszłość! Śmiem utrzymywać, że do tego wyjątku w takim razie nie zbliżył się jeszcze żaden prawdziwy kusiciel, i że on posłuży mi także za dowód prawdy mojego istotnie wielce niepocieszającego zdania, skoro po temu nastąpi czas i sposobność, z nieco smutną miną mówił szambelan von Schlewe — ja muszę koniecznie mówić prawdę, chociażbym przez to zburzył piękną wiarę, a sądzę, że lepiéj jest zburzyć ją teraz, aniżeli późniéj i z większemi ofiarami!
— Zróbmy próbę! Ja utrzymuję, że owa dziewczyna, którą, pan znasz i która posiada całe moje zaufanie, jest i pozostanie na zawsze godną tego zaufania!
Baron uśmiechnął się naumyślnie tak cicho, a jednak dla księcia tak zrozumiale, że ten zawołał:
— Pan wątpisz?
— Proszę tylko królewskiéj wysokości zaniechać zaufania i nie robić tam próby, gdzie zawsze bez wyjątku znajdzie się w ostatku niewdzięczność i rozczarowanie! Używać królewska wysokości, używać gdzie się tylko da, ale bez wiary, miłości i nadziei, bo to są dawno, dawno już przeżyte marzenia.
— Pańskie słowa drażnią mnie tylko, ale gdybym się przekonał, że się zawiodłem na pięknéj Małgorzacie!
— Przeszła ona wyborną szkołę u owéj pani Robert, królewska wysokości — jest to dziki kwiatek, o którego naturalności powątpiewam!
— Jak pan możesz we wszystkiém upatrywać wyrachowanie? Czy pan sądzisz, że jéj miny są tak czarownie naturalnie wyuczone przed lustrem, jak u licznych dam dworu?
— Nie byłem świadkiem, odpowiedział szambelan wzruszając ramionami i kłaniając się z ironicznym uśmiechem; mogę tylko powtórzyć co powiedziałem, że nie radzę zbytecznie zawierzać i robić próby, że dewiza, któréj nie mogę napowtarzać się dosyć często, składa się tylko ze słowa: Używać! Na co pytania, na co wiara, marzenia i zmartwienia? użycie tylko jest koroną życia... i — mniemam, że się nie mylę, jeżeli śmiem utrzymywać, a wasza królewska wysokość zgodzisz się zemną — że już królewska wysokość użyłeś — ha, ha, ha!
Szambelan von Schlewe śmiał się szatańsko — ale śmiech ten brzmiał złowrogo jak tryumfujące szyderstwo. Książę śmiał się także, ale jak zwyczajnie — lecz słów Schlewego tak łatwo strawić nie mógł.
— Pragnę stanowczo przekonać się, czy potrafiono mnie oszukać, rzekł; uważam to za mały dodatek do badań ludzkości — bo, przyrzekam ci to baronie, że mi będziesz towarzyszył! Jeżeli się omyliłem na téj istocie, to na zawsze będziesz miał słuszność!
— Kobiety mądre są jak węże, królewska wysokości! I ten piękny kwiatek dziki potrafi tak się urządzić, że jéj na uczynku nie schwytamy!
— Więc póty będziemy często i niespodzianie ją schodzili, aż mi wyznasz, że przystajesz na ten wyjątek, albo aż znajdziemy coś, co mnie o prawdzie słów twoich przekona!
— Wołałbym był raczej „nic“ powiedzieć, królewska wysokości.
— Dla czego — czy cofasz się?
Szambelan uśmiechnął się, jakby już był pewien swojego.
— O nie mój książę, ale aby uniknąć sceny!
— Przyrzekam ci, że tylko chcę widzieć, nic więcéj! Jeżeli naocznie przekonam się o prawdzie, o możności twojego mniemania, wtedy na niém poprzestanę! Czy dosyć tego dla pana?
— Zupełnie dosyć, królewska wysokości! Jak najbardziéj nie lubię, jak najbardziéj dolegają mnie sceny, w których winny może się uciekać do fałszywych zaklęć, do przysiąg, z bezwstydném wyrachowaniem powiedział szambelan; bo musiałbym wtedy wyrzucać sobie, że musiałem chociaż nawet pośrednio wywołać te przysięgi! Czegóż to się nie czyni w trwodze i potrzebie, a to mnie niepokoi!
— Nie obciążę pańskiego sumienia, w każdej okoliczności umowa nasza stoi, baronie! Zaczniéjmy zaraz dzisiaj nasze studyum. Ach, hrabia de Monte Vero! dodał książę, gdy się zbliżył elegancki powóz zaprzężony parą pysznych koni: dziwna rzecz, że hrabia jeszcze nie pokazał się u króla na zamku Solitude!
Gdy Eberhard przejeżdżając obok powozu księcia, oddał mu ceremonialny ukłon, rzekł szambelan von Schlewe:
— Hrabia de Monte Vero dopiero za kilka dni wyjedzie do zamku, bo mówią, że go jakiś powód wstrzymuje w stolicy!
— Coś awanturniczego?
— Prawie romantycznego, królewska wysokości, a jednak prawdziwe! Zdarzało mi się często, że tego rodzaju dziwne wypadki i stosunki uważałem za książkowe wymysły, ale życie i otoczenie nasze często książki przewyższa!
— Jedźmy do wiejskiego domu baronie, wkrótce będziemy w alei, która przy nim kończy się z boku!
— Królewska wysokość zwykle jeździsz inną drogą?
— Właśnie dla naszych sondowań wybierzemy tę aleę, dla nas będzie to dogodniéj. a dla téj, którą obserwować chcemy, wszystko jedno, skoro jest tak czystą i niewinną jak mniemam! Wnieś pan z tego, jak szczerze podzielam pańskie podejrzenia!
— Podejrzenia? broniąc się powtórzył szambelan, i kazał skręcić w aleę i pod zasłoną starych lip jechać do willi: królewska wysokość mocno mnie tém zasmucasz! Ja tylko moje doświadczenia pozwoliłem sobie przytoczyć!
— Słowa pańskie niepokoją mnie — nazwiéjmy je jak się podoba! Już wieczór, tak późno nigdy jeszcze do wiejskiego domu nie przyjeżdżałem — więc się mnie tam nie spodziewają!
Dla czarnéj duszy szambelana te słowa były balsamem — z największą niecierpliwością wyczekiwał zbliżającéj się godziny, a ta miała mu tak sprzyjać, iż się nawet tego nie spodziewał.
Szczęście Małgorzaty w owéj nocy dosięgło szczytu, gdy mimowoli oczarowana ogniem miłości, padła w ramiona księcia, gdy samotna i opuszczona, ujrzała się nagle szczerze i gorąco przez jedną istotę ukochają.
Któżby miał potępiać Małgorzatę, ktoby ją mógł ganić, że uległa przemożnéj chwili! Gdyby opuszczona niewinna sierota wiedziała, jak straszne następstwa sprowadzi ta chwila, jak oplącze ją łańcuchem nieustannych udręczeń — gdyby była przeczuła, że ten, który jéj wieczną miłość poprzysiągł, kiedykolwiek chętnie usłucha cudzych poszeptów, może byłaby wtedy wymknęła się przestraszona z jego uścisków — lecz była właśnie niewinnością, obcą wszelkim powątpiewaniem, owioniętą szczęściem znalezienia nakoniec kochającego ją serca.
Wierzyła. Jakże mogła wątpić i przezornie obliczać? Kochała. Jakże nie miała należeć do ukochanego w zupełności, której wymagały jéj gorące, od Boga nadane jéj uczucia? Nie kierowała nią żadna matka, niczyje słowo nie ostrzegło jéj o niebezpieczeństwie namiętności spoczywającéj w każdym człowieku — zgrzeszyła bez wiedzy czynu. Wybuchający żar jéj miłości przyćmił przewodniczą pochodnię jéj ducha opiekuńczego — potęga namiętności zagłuszyła głos ostrzegający...
Lecz teraz w cichéj godzinie, gdy sama podczas letniego wieczoru siedziała w swoim pokoju, przejęło ją jakieś smutne uczucie — serce jéj wzdęło się i ociężało, jakby płakać chciała... czy dla tego, że ukochany teraz po całych dniach kazał jéj czekać na siebie?
— Czego się obawiasz? mówiła potém sama do siebie, a jéj piękna twarz znowu się wypogadzała, czego się martwisz? on cię kocha, On ci to poprzysiągł — spełniło się najwyższe w życiu twojém życzenie, a jednak przejmuje cię jakaś niepojęta trwoga! Dziwne serce, dla czego burzysz się, dla czego bijesz tak gwałtownie?
Byłże to domysł przejmujący Małgorzatę? byłoż to przeczucie cierpień, których niestety! tak prędko doznać miała.
Przyszły jéj na myśl słowa Waltera, które wyrzekł do niéj odchodząc: „Zwiędnie kwiat we włosach twoich utkwiony!”
— O, bo on mi jutro da nowy! chciała zawołać, pełna zachwytu i miłości dla Waldemara.
Kwiat zwiądł — a książę tego dnia nie przyjechał, aby w jasny włos wpleść inny!
— Może nie mógł przyjechać, może go co zatrzymało, zapewne tak być musi; niewątpliwie, coś w niéj zawołało, on cię kocha i do ciebie należy! Ależ powiedział raz, że nie może znaleźć spokojności, jeżeli mnie którego dnia nie widzi, bo byłby pośpieszył tu w nocy, aby chociaż odwiedzić mnie na chwilę! Jak on starannie wszystko dla mnie urządza! mnie się często zdaje, że jestem jakąś księżniczką z bajki — ale kiedy go tu nie ma, wszystko mi się wydaje zimne i zamarłe!
Gdy Małgorzata jednego z ostatnich dni z podobnemi myślami stała w otwartém oknie swojego pokoju — gdy boleśnie wieczorem wyjrzała i dostrzegła na niebios błękicie zapalające się jedna po drugiéj gwiazdy, zdało się jéj, że z dala dochodzą do niéj dobrze znajome dźwięki — te gdy się zbliżyły i stały wyraźniejsze, Małgorzata poznała w nich pieśń, którą tak często śpiewała w nocy na kamieniach:
Matki rodzonéj nie znałam,
Nikogom ojcem nie nazwała;
Boże kochany, jestem sama!
Och! żadne serce nie jest mojém!
Brzmiało to tak boleśnie, a przytém tak mile, iż jéj mimowolnie gorące łzy z oczu popłynęły — zbliżała się do niéj własna jéj pieśń — dawne, ukochane dźwięki z przeszłych czasów! To znajdujący się w pobliżu Walter tak śpiewał — uczciwy Walter, zawsze dla niéj tyle przyjacielski i serdeczny, a któremu nigdy dostatecznie za to się nie odwdzięczyła. Pieśń ta dochodziła do niéj jak lekki wyrzut — zapomniała, że odmawiał uprawiania jéj ogrodu — chciała mu podziękować, że dawniéj zawsze był dla niéj tak dobrym, a i teraz jeszcze myślał o niéj. Mie mogła inaczéj i sądziła, że żadnego błędu przez to nie popełni.
Sługi widziały jak już o późniéj godzinie zbiegła do ogrodu, widziały jak idąc za słyszaną pieśnią, wyszła za bramę kraty.
Lecz Małgorzata szukała napróżno — wołała i błądziła tu i owdzie — nadaremnie. Nie znalazła Waltera... z daleka tylko słyszała, zamierający jak tchnienie, bolesny koniec pieśni rozlegający się po nocy:Oc „h! żadne serce nie jest mojém.“
— Jest on także tak samotny, ten poczciwy Walter, jak ty niegdyś byłaś, rzekła do siebie wtrącając — ale nigdy nie mógł być tém czém ty jesteś dla mnie, dodała, myśląc o księciu — ciebie kochać muszę, do ciebie duszą i ciałem należę — jemu mogłabym dopomódz jak bratu, mogłabym wszelkie dobro wyświadczyć — o wielki Boże na niebie, modląc się mówiła, wchodząc do sypialni — tak mi boleśnie, tak smutno — strzeż nas! Bądź przy moim kochanym Waldemarze i zwróć jego myśli i drogi ku mnie.
Gdyby książę słuchał był tych słów, zamiast zważać na słowa Schlewego, niejedno złe byłoby odwrócone, a tak pod zasłoną ciemności późnego wieczoru przybył z szambelanem w chwili, gdy Małgorzata następującego wieczoru, gawędząc swobodnie z Walterem, wyszła po za ogrodową kratę. Nie domyślała się, że ją śledzą z ukrycia, że to niewinne spotkanie szatańsko tłómaczą księciu, aby go na zawsze od niéj oddzielić.
Jéj miękka, czysta dusza chciała pocieszyć i dodać odwagi przyjacielowi przeszłości, który również sam jeden istniał na świecie, jak dotąd ona; nie wiedziała, że jéj tylko brakowało mu do szczęścia, że ją kochał, a ona jednak do niego-należeć nie mogła.
Gdy więc podała mu rękę na pożegnanie i rzekła:
— A zatém zawarliśmy pokój Walterze, i pozostaniesz zawsze przyjacielem biednéj Małgorzaty, choć nie chcesz przyjąć jéj pomocy.
Kiedy Walter ścisnął podaną sobie rękę i silnym męzkim głosem odpowiedział:
— Pozostanę wiecznie! — a potém szybko poskoczył w krzaki, aby powrócić do domu — Małgorzata wewnętrznie czynem swoim uradowana, wracając przez bramę do ogrodu, nagle uczuła w sercu swojém nieprzyjemną trwogę. W koło było ciemno — stanęła — liściaste lipy tak głęboki cień rzucały, że nie mogła poznać przedmiotu znajdującego się w pobliżu.
Ale wnet miało się wszystko wyjaśnić. Jakiś powóz wyjechał z cienia drzew ku krzakom po drugiéj stronie leżącym i okrążał wielkim łukiem. Małgorzata mimowolnie zbliżyła się o kilka kroków, bo pomyślała, że to może być powóz księcia, a on jéj nie zastał. Ale to być nie mogło, gdyż bramy nie spuściła z oka i książę zawsze przyjeżdżał konno. Wtém wyszli z krzaków dwaj panowie i przystąpili do powozu.
Małgorzata krzyknęła — nie mogła się omylić, był to rzeczywiście książę, a z nim ów jéj nienawistny — chciała pośpieszyć do powozu — widziała, że Waldemar przez chwilę zawahał się, czy ma odjechać — potém usłyszała słowa:
— Królewska wysokość chciałeś uniknąć sceny!
— Obietnica za obietnicę! Pan dotrzymałeś swojego słowa, ja dotrzymuję mojego!
Małgorzata widziała, jak książę ze swoim towarzyszem wsiedli do powozu — z piersi jéj wyrwał się krzyk — łono jéj biło — głos wewnętrzny mówił jéj, że to była stanowcza chwila. Ale była tak niewinna, że nie umiała wcale wytłómaczyć sobie przyczyny tego zajścia.
Powóz w ciemnéj alei znikł jéj z przed oczu.
Nazajutrz Małgorzata nadaremnie od godziny do godziny oczekiwała przybycia ukochanego. Dzień stał się dla niéj wiekiem, z każdą minutą wzrastało zakłopotanie. Ciągle jeszcze nie wierzyła, aby Waldemar kiedykolwiek ją opuścił i zapomniał, aby zburzył szczęście jéj miłości.
Niewypowiedziana trwoga opanowała jéj duszę, gdy nadszedł wieczór, a kurzawy wcale na drodze dojrzeć nie mogła. Późno dopiero udała się do łóżka — sen znikł z jéj błękitnych oczu — dręczyły ją trapiące marzenia — widziała jak ukochany od niéj się odwraca — jak znowu sama i opuszczona, a bardziéj jeszcze niż przedtém była nieszczęśliwa — czuła pod sercem niezmierny ciężar — łzy jéj zalewały jedwabne poduszki.
Biedna Małgorzato, oszczędzaj gorących kropli, które ból uśmierzają i ulgę przynoszą: dni próby dopiero się zaczynają.
Gdy pierwsze promienie słońca zajrzały do pokoju przez przetykane złotem firanki, podniosła się — szybko okryła się poranną szatą, drżącemi ze wzruszenia palcami otworzyła okna, i napawała się owiewającym ją świeżym zapachem.
Gdy słońce wyżéj podeszło, wyprawiła do księcia służącego z listem, który tchnął całą jéj szczerością — jeżeli po tém piśmie nie pośpieszy, jeżeli pisała napróżno i słowa jéj żadnego nie wywrą na nim wrażenia, wtedy niewątpliwie pragnie ją opuścić i zapomnieć.
Małgorzata czekała z trawiącą niecierpliwością, która raz nadzieją, drugi raz rozpaczą przejmuje — byłoby niewdzięcznie, aby ten, którego uważała jako zesłanego od Boga, który jéj miłość poprzysiągł, teraz miał ją porzucić.
Z gorączkowém wzruszeniem oczekiwała od niego znaku — dzień przeminął — blada i przerażona ujrzała nadchodzącą noc, noc długą, straszną. Niespokojna tam i napowrót przechadzała się po pokoju. Służące szeptały sobie rozmaite domysły i obawy — nie odpowiadała na ich pytania, nie słuchała pieśni Waltera, który jak obrońca jéj co wieczór błąkał się około wiejskiego domku... patrzała tylko na drogę, którą zwykle przybywał ukochany i słuchała — częstokroć zdawało jéj się, że słyszy zbliżające się tętnienie końskich kopyt, i śpieszyła do okna z radośnie błyszczącém okiem.
Nadaremnie — to nie on i nie do niéj jechał — jakiś obcy turkot omylił widzącą z bijącém sercem, jak jedna za drugą godzina upływa.
Nad ranem padła bezprzytomna na łoże, przy ktôrém klęczała — zamknęła zaczerwienione powieki — jéj zawsze tak ułudnie piękne, pulchne usta były blade i zimne — a gdy oprzytomniała, lodowaty mróz wstrząsał jéj ciałem — chciała się podnieść, ale drobne strudzone nogi wymówiły jéj posłuszeństwo.
Gdy służące do niéj przystąpiły, z ust jéj wybiegły jakieś słowa bez ładu, i wkrótce na jéj bladą i zimną twarz wystąpiły pałające rumieńce.
Utraciła przytomność, ale potęga jéj miłości była tak wielka, że nawet jéj gorączkę przemagała. Blizka śmierci nawet nad brzegiem wieczności duszą nieprzeparcie należała do tego człowieka, który ją natchnął bozką rozkoszą miłości, aby teraz, innemu napędzając, tém głębiej wtrącił w noc najokropniejszéj rozpaczy i opuszczenia...