Targowisko próżności/Tom I/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom I
Rozdział Sir Crawley z Crawley-la-Reine
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
Sir Crawley z Crawley-la-Reine.

W roczniku dworskim z roku pańskiego 18.., pod literą C., widzimy zapisane następujące nazwisko: Crawley (sir Pitt), baronnet, Great-Gaunt-Street et Crawley-la-Reine (Hants). Szanowne to nazwisko znajdowało się zawsze na liście kandydatów zalecających się wyborcom tej okolicy.
O miasteczku Crawley-la-Reine takie krąży podanie: Królowa Elżbieta w jednej ze swoich podróży zatrzymała się w Crawley na śniadanie. Właściciel ówczesny tej mieściny postawił na królewskim stole tak wyborne piwo, że Jej królewska Mość na znak swego ukontentowania obdarzyła miasteczko prawem wysyłania dwóch deputowanych do parlamentu. Dla uwiecznienia tego pamiętnego wypadku miasto nazywało się odtąd Crawley-la-Reine i tę nazwę do dzisiejszych czasów przechowało. Ludność okolicy została tąż samą jak za królowej Elżbiety i Crawley liczono już do rzędu upadłych strupieszałych miasteczek, co nie osłabiało przecież logicznego argumentu z jakim sir Pitt Crawley miał zwyczaj występować:
— Niech sobie będzie strupieszałe, ale mi zawsze tysięc pięćset funtów szterlingów dochodu rocznego przynosi!
Sir Pitt Crawley, imiennik znakomitego męża stanu, był synem Walpole-Crawley’a, pierwszego baroneta i kancelarza za panowania Jerzego II, obwinionego o kradzież grosza publicznego, jak tylu zacnych i wysokich w owej epoce dygnitarzy. Zbytecznem byłoby dodawać, bo któż o tem nie wie — że Walpole Crawley był synem John’a Churchill-Crawley, jednego z najsławniejszych jenerałów z czasów królowej Anny. Wielki obraz zawieszony w sali jadalnej przedstawia współczesnego królowej Elżbiecie Crawley’a w zbroi; z brzucha tego rycerza rozchodzą się konary drzewa genealogicznego obciążone i kończące się na wspomnianym wyżej baronecie sir Pitt Crawley, umieszczonym na jednej linji ze swoim bratem, wielebnym Bute Crawley, rektorem w Crawley Snailby.
Złożywszy już w mogile jedną żonę — Gryzeldę, szóstą z kolei córkę lorda Binkie i kuzynkę Dundasa, która mu zostawiła dwóch synów, sir Pitt poprowadził do ołtarza Różę, córkę Groftona z Mudbury. Nieoceniona ta połowica obdarzyła go dwiema córkami, których wychowaniem miała się zająć znana już nam dobrze miss Rebeka Sharp. Widzimy więc że nasza bohaterka będzie miała teraz daleko świetniejsze pole aniżeli w Russel-Square do rozwinięcia swoich dyplomatycznych zdolności.
List po francusku napisany do Rebeki przed jej wyjazdem z Russell Square, brzmiał jak następuje:
„Sir Pitt Crawley prie miss Sharp et ses bas gages d’être issis mardi, car je m’en vas á Crawley-la Reine demain de bonheur.

„Great Gaunt-Street.“

Pożegawszy Amelję Rebeka — zaledwie powóz ruszył — mogła się już obejść bez chustki użytej przed chwilą do ocierania łez. Główną jej myślą teraz było wyobrazić sobie jak może wyglądać baron, bo o ile sięgała pamięcią, nigdy jeszcze nie widziała nikogo coby ten tytuł nosił.
— Ciekawam — myślała sobie — czy nosi on jaki galonik albo wstążeczkę, a może to prawo wyłącznie tylko lordom służy. Zawsze jednak musi być wytwornie ubrany, a kto wie nawet czy nie nosi jakiego galowego dworskiego stroju. Włosy ma zapewne upudrowane i bogato haftowane mankiety. Wyobrażam sobie dumną postawę barona, który mnie pewnie z pogardą traktować będzie. Cóż robić, potrzeba będzie znosić cierpliwie; przynajmniej będę w wyższem towarzystwie, a nie w tem kramarskiem nieznośnem kółku?
Zwracając się myślą do Józefa i do mieszkańców Russell-Square,, Rebeka znalazła w sobie nie mniej filozofji jak lis Lafontaina, patrzący na zawieszone wysoko winogrona.
Minąwszy Shiverly-Square, powóz zatrzymał się na ulicy Great Gaunt-Street, przed wielkim domem bardzo ponurej powierzchowności. Po nad głównem wejściem widać było jakiś herb, tę nieodbitą starych domów ozdobę, okiennice pierwszego piętra były szczelnie zamknięte, wyjąwszy sali jadalnej, gdzie można było dostrzedz stare dzienniki, pokrywające starannie brązy u okien.
Woźnica nie spieszył się zejść z kozła, ale poprosił jakiegoś chłopca z ulicy żeby zadzwonił. Natychmiast ukazał się ktoś we drzwiach w płóciennych spodniach, w poplamionej kamizelce i wypłowiałym krawacie. Głowę miał zupełnie nagą, twarz szeroką i bez wyrazu, oczy błyszczące, a usta zawsze wykrzywione.
— Czy tu mieszka sir Pitt Crawley? zapytał go John nie ruszając się z kozła.
— Tak jest, odpowiedział tamten.
— Potrzeba wziąć rzeczy z powozu.
— Zdejmuj je sam.
— Widzisz przecie że nie mogę koni zostawić. Bierz no się do roboty a prędzej; panienka za to da hojnie na piwo — dodał śmiejąc się złośliwie.
Rebeka nie dała nic sługom wyjeżdżając z Russel Square, nie można się zatem dziwić że nie miała u nich wielkiego miru.
Jak gdyby tknięty argumentem woźnicy łysy jegomość wyjął ręce z kieszeni, wziął walizę na plecy i wniósł do domu.
— Proszę drzwiczki otworzyć i zabrać ten szal i koszyk — wołała zniecierpliwiona miss Sharp; potem zwracając się ze złością do woźnicy:
— Pan Sedley będzie o wszystkiem uwiadomiony, napiszę umyślnie do niego i opowiem jakiego grzecznego doznałam obejścia.
— Nie gniewaj się, moja panieneczko — odpowiedział John. — Panienka nic nie zapomniała, nieprawdaż? Sukienki panny Melji są także? One były przeznaczone dla służącej wprawdzie, ale przydadzą się panience. A proszę zamykać dzwiczki od powozu. Hm! Nie od niej możnaby się czego spodziewać — mówił dalej John, pokazując palcem Rebekę. Dobrego złapaliście ptaszka!
To mówiąc zaciął konie i długo jeszcze mruczał nie mogąc darować Rebece, że zabrała suknie, jakie miała dostać służąca, dla której John nie był obojętnym.
Postępując za swoim łysym przewodnikiem Rebeka weszła do sali jadalnej. Wszystko tu było w nieładzie, świadczącym że apartament ma zostać na długi czas osierocony przez wyjazd mieszkańców. Sprzęty nawet, zdawało się, nosiły wyraz smutku i żałoby. Dosyć duży dywan leżał zwinięty pod stołem, do którego dotykała ogołocona serwantka; szare perkalowe powłoczki pokrywały meble, firanki zdjęte z okien leżały złożone na sofie, pająk, lustra i obrazy muszlinem i papierami starannie były pokryte; krzesła ustawione jedne na drugich nogami do góry, wyglądały niby barykady, na kominie parę talji starych kart, a w ciemnym kącie sali popiersie marmurowe gospodarza domu, smutnie spoglądało na obnarzoną posadzkę.
Obok komina stały dwa krzesła wyplatane słomą i prosty stolik kuchenny, na którym widać było chleb, ser, trochę porteru w butelce i lichtarz ołowiany.
— Pani zapewne już po obiedzie, ale może trochę piwa?
— Gdzie jest sir Pitt Crawley? zapytała Rebeka, mierząc dumnem spojrzeniem łysego jegomościa.
— Hil hi! ja sam jestem sir Pitt Crawley. Należy mi się coś od pani za zniesienie walizy. Hi! hi! Zapytaj pani mistress Tinker, jeżeli mi pani nie wierzysz. Mistress Tinker, prezentuję ci pannę guwernantkę, Miss Sharp, oto jest moja gospodyni, rzekł wskazując na wchodzącą kobietę i biorąc od niej fajkę i tytoń, po który ją posłał.
— A gdzież reszta? zapytał, siadając przy kominku, dałem ci na tytoń trzy sztuki po sześć lijardów każda.
— Oto są — odburknęła mistress Tinker, rzucając na stół parę drobnych monet. Czy to przystoi baronowi trząść się nad każdym lijardem!
— Jeden lijard dziennie, to znaczy siedm szelyngów rocznie, co już jest procentem od siedmiu gwinei. Z lijardów przecie, moja Tinker, składają się gwineje.
— Tak, tak, moja panienko, to jest sir Pitt Crawley we własnej osobie; nikt lepiej od niego nie umie liczyć lijardów — dodała, marszcząc brwi Tinker — da się on prędko poznać panience.
— Pomimo tego pewny jestem że na względy pani potrafię zasłużyć — powiedział z grzecznością starego szlachcica. Przedewszystkiem jestem sprawiedliwy a wspaniałomyślność idzie potem.
— O! prawda — mruczała Tinker — nigdy w życiu nie dał nikomu choćby na obwinięcie palca.
— I nie mam nawet tego zamiaru na przyszłość: to się sprzeciwia zupełnie moim zasadom. — Przynieś sobie krzesło z kuchni, moja Tinker, jeżeli masz ochotę usiąść; będziemy przy wieczerzy gawędzić.
Mówiąc to baronnet sięgnął widelcem do garnka, wyjął kawałek mięsa z cebulą, przedzielił sumiennie na dwie połowy i wziąwszy swoją część, podał drugą mistres Tinker.
— Bo to widzi pani — mówił do Rebeki — jak mnie tu nie ma, to zostawiam pieniądze na żywność mistress Tinker, a kiedy jestem w mieście, to już i ona stołuje się razem. Ah, jakże to dobrze że miss Sharp nie jest głodną, nie prawdaż, Tink?
I oboje zaczęli zawzięcie ogryzać kości.
Po wieczerzy sir Pitt Crawlej wypalił fajkę, a kiedy się zupełnie zmierzchło, zapalił kawałek łojowej świecy i wyjąwszy z kieszeni ogromny zwój papierów, zaczął je układać na stole.
— Przyjeżdżam tu od czasu do czasu dla załatwienia niektórych interesów prawnych — mówił przeglądając papiery — i temu właśnie zawdzięczam, że będę miał jutro tak miłą towarzyszkę podróży.
— Zawsze ma pełno procesów — dodała Tinker, nalewając sobie piwa.
— Pij, pij i nie wstydź się, rzekł gospodarz domu. O! tak Tinker ma słuszność; nikt może w całej Anglji nie przegrał i nie wygrał więcej odemnie procesów. Dosyć jest rzucić okiem na to, co mam z pod ręką: Crawley, baronnet, przeciw Snaffle. Prędzej stracę moje nazwisko Pitt’a Crawley, aniżeli przegram tę sprawę. — Podder et Comp. przeciw baronnetowi Crawley, urząd kontroli gminny Snallby przeciw baronnetowi i Crawley. Niechże będą mądrzy i dowiodą mi że ten grunt nie jest moją własnością, kiedy on należy do gminy tak jak do pani albo do Tinker. Muszę im dać dobrą naukę choćby mnie to tysząc funtów szterlingów kosztować miało. Przypatrz się pani tym papierom, jeżeli to ci przyjemność robi. Czy masz pani piękne i czytelne pismo? Będę nieraz potrzebować pomocy panny Sharp jak przyjedziemy do Crawley-la Reine, teraz szczególnie, kiedy moja pani umarła.
— Nie wiele więcej była warta od niego — dodała Tinker; zawsze w zatargach i kłótniach z kupcami, kiedy przyszło do rachunków, a w przeciągu czterech lat zmieniła czterdzieści ośm sług.
— Czy tak była skąpa? — spytała naiwnie Rebeka.
— Dla mnie to była prawdziwa perła; przy pomocy nieboszczki mogłem się był obejść bez plenipotenta.
Rozmowa przybierała coraz poufniejszą barwę. Była to dobra sposobność dla nowoprzybyłej poznać w prawdziwem świetle wszystkie przymioty i wady gospodarza domu, który nie zadawał sobie pracy żeby się z czemkolwiek ukrywać. O sobie opowiadał bez końca, używając na przemian mowy człowieka światowego i djalektu ludowego, jakim mówiono w okolicy Hampshire.
Nadeszła godzina spoczynku.
— Pani będziesz spać dziś ze starą Tinker — mówił sir Pitt do Rebeki — macie łóżko szerokie, dwie osoby wygodnie spać mogą; lady Crawley na niem umarła. Dobra noc.
Sir Pitt oddalił się zalecając usilnie, Rebece żeby była gotową na piątą godzinę z rana. Mistress Tinker, z lichtarzem w ręku, przeprowadziła uroczyście Rebekę przez długi szereg salonów i zatrzymała się na koniec w pokoju, w którym lady Crawley po raz ostatni usnęła. Grobowa powierzchowność tej komnaty nasuwała nie tylko myśl że lady Crawley wyzionęła w niej ducha, ale można było nawet myśleć że duch jej nie przestał dotąd tam zamieszkiwać. Rebeka zaglądała ciekawie we wszystkie zakątki, odmykała szafy, wysuwała szuflady, wąchała próżne flakony, przypatrywała się najnędzniejszym malowidłom porozwieszanym po ścianach, korzystając z tego że stara Tinker zatopiona w pobożnych modlitwach, zdawała się nie zwracać na nią uwagi.
— Nie chciałabym za nic — mówiła Tinker skończywszy pacierze — zasnąć na tem łóżku, nie zrobiwszy pierwej rachunku sumienia.
— Ten pokój wygląda doprawdy — odrzekła Rebeka — jakby w nim było ze dwanaście upiorów. Opowiedźcie mi wszystko co tylko wiecie o lady Crawley, jej mężu i o całej rodzinie; wszystko tu wydaje mi się bardzo interesujące, moja kochana mistress Tinker.
Ale stara Tinker nie łatwo dawała się wyprowadzić w pole, zrobiła więc uwagę że do łóżka idzie się dla tego żeby spać, ale nie po to żeby rozmawiać. Jakoż stwierdziła czynem słuszność tej uwagi, bo obróciła się do ściany i w tej chwili prawie rozległo się silnie chrapanie, dające chlubne świadectwo o czystości jej sumienia.
Rebeka długo usnąć nie mogła mnóstwo myśli tłoczyło się jej do głowy. Nowy świat otwierał się przed nią; czy znajdzie w nim świetne powodzenie, o jakiem zawsze marzyła? Co jej nie dalekie jutro przyniesie? To i tym podobne pytania nasuwały się nieustanie jedne po drugich. Dogorywająca świeca, postawiona w miednicy słabe rzucała światło. Cień wystającego komina zakrywał w połowie kanwową robotę starannie w ramy oprawioną — zapewne to praca nieboszczki milady — i padał na dwa portrety młodych chłopczyków; jeden w szkolnym, drugi w wojskowym mundurze.
Zasypiając prawie miss Sharp myślała jeszcze który tych dwóch młodych ludzi śnić się jej będzie.
Nazajutrz ranek był tak piękny, że nawet mury starego domu przy Great Gaunt Sreet mniej ponurą niż zwykle miały fizjognomię. Wierna Tinker obudziła swoją sąsiadkę o czwartej, odsunęła rygle od drzwi wchodowych i wyszła na ulicę, wracając po chwili powozem. Zbytecznem byłoby mówić tu o zawodzie doznanym przez dorożkarza, który wyjechał tak rano w nadziei że jakiś bon vivant z ociężałą głową i osłabionemi nogami, zabawiwszy się w mieście za długo, każe się odwieść do domu i dobrze zapłaci. Sir Pitt Crawley, w towarzystwie Rebeki, kazał się zawieść na stację dyliżansów, ale wierny swojej zasadzie, głuchy był na wszelkie reklamacje dorożkarza, grożącego że pudełka miss Sharp wrzuci do Tamizy, że proces wytoczy itp. nieulękniony sir Pit nie dał ani grosza nad to, co mu się wydawało słusznem.
Nie będziemy opisywać szczegółów podróży, powiemy tylko nawiasem, że miss Sharp skarżyła się na gorąco w karetce i zmuszona była usiąść w kabrjolecie obok młodego studenta z Cambridge, który ją swoim płaszczem i szalem od chłodu rannego a następnie od deszczu bronił.
Nasi podróżni wysiedli szczęśliwie w Crawley-la-Reine.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.