Targowisko próżności/Tom I/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom I
Rozdział Wauxhall
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.
Wauxhall.

Dotąd, jak widzimy, wszystko w naszej powieści tchnie pogodą i spokojem; wypadki, przez nas opowiadane, w zwykłym po sobie następują porządku. Bo i jakże mogliśmy wejść w sferę zdarzeń nadzwyczajnych, kiedyśmy się nie wychylali jeszcze z domu uczciwego ajenta bankowego, gdzie przechadzka, śniadanie, objad i parę czułych westchnień wypełnia żywot spokojnych mieszkańców Russell Square. Wszystko cośmy dotąd powiedzieli, da się zamknąć w tych kilku wyrazach: Osborne zakochany w Amelji zaprosił jednego z dawnych znajomych na objad i na przejażdżkę do Wauxhalu. Józef Sedley kocha Rebekę. Czy będzie posiadać przedmiot swoich westchnień? Oto właśnie co pozostaje do wyjaśnienia.
Powiedzieliśmy już że młode towarzystwo było na wyjezdnem do Wauxhalu. Józef zajął miejsce na przedzie powozu obok miss Sharp, którą cisnął całym swoim ciężarem, w głębi zaś usiadł Osborne pomiędzy Amelją i kapitanem Dobbin.
Każdy był pewnym, że tego wieczora Józef zapyta Rebekę czy zechce nosić imię mistress Sedley. Rodzice nawet, jak się zdawało, nie byliby temu związkowi przeciwni. Ojciec Sedley zarzucał zawsze synowi próżność egoizm, gnuśność, zniewieściałość, żartował z jego pretensji i hołdowania modzie, wyśmiewał bez litości przechwałki, można go było nawet podejrzywać o uczucie pogardy dla syna, i każdą w tym przedmiocie rozmowę z żoną kończył temi słowy: „Zostawię mu połowę majątku, ale pewny jestem że gdyby śmierć dziś nawet zabrała nas oboje z Amelją, ten chłopiec bez serca powiedziałby sobie: „Tem lepiej“ i nie straciłby ani na jeden dzień apetytu. Po cóż więc mam sobie krew psuć i troszczyć się zbytecznie o niego? Niech się sobie żeni z kim mu się podoba, zostawmy mu wolny wybór, nie potrzebujemy mieszać się do tego.
Amelja, z zapałem niedoświadczonej i młodej dziewczyny, gorąco pragnęła tego związku. Parę razy Józef zdawał się usposobionym otworzyć przed siostrą tajniki swego serca, Amelja chętnieby te zwierzenia przyjęła; ale gdy przyszła chwila stanowcza, zawsze brakowało mu odwagi: westchnął, kręcił się i zostawiał siostrę zawiedzioną w oczekiwaniach.
W rozmowach z Rebeką, Amelja nie mogła dotykać tak drażliwego przedmiotu, ale miewała za to długie i poufne pogadanki z ochmistrzynią, mistress Blinkinsob, która powiedziała co o tem pannie służącej, a wymówiła się przed kucharką, ta ostatnia znów przed znajomymi, tak że na milę w około Russell Square mówiono już o tem, że pan Józef ma się żenić.
Gdy pani Sedley robiła czasem uwagę że córka artysty nie była odpowiednią partją dla jej syna, ochmistrzyni Blinkinsop odpowiadała jej na to, z głębokiem wszakże uszanowaniem:
— Albożeśmy, proszę pani, nie byli episjerami kiedy pan Sedley, wówczas tylko komisant ajenta bankowego, starał się o nas? Nie było więcej jak pięćset funtów szterlingów rocznego dochodu z początku, a przecież dzisiaj chwała Bogu, jesteśmy dosyć bogaci.
Amelja była również tego zdania, a w końcu poczciwa pani Sedley dała się jakoś przekonać.
Pan Sedley zachowywał ścisłą neutralność.
— Niech się Józef żeni jak sam chce — mówił zawsze — to nie nasza rzecz, panna nie ma posagu, to prawda; ale i pani Sedley nie była bogatszą. Tej dziewczynie nie zbywa na zręczności, potrafi więc wpłynąć na męża i dobrze nim pokierować. W każdym razie lepsza jeszcze ta, aniżeli jaka czarna pani Sedley z tuzinem dzieci orzechowego koloru.
Wszystko zdawało się sprzyjać zamiarom Rebeki, nie brakowało już nic więcej jak tylko prostego oświadczenia. Wówczas dopiero Rebeka uczuła prawdziwie brak tkliwej i zręcznej matki, która potrafiłaby w kilka chwil całą rzecz zakończyć i po krótkiej rozmowie wyrwać lękliwemu kochankowi płomieniste wyznanie.
Tak stały rzeczy kiedy powóz minąwszy most Westminsterski zatrzymał się u wejścia do ogrodu królewskiego. Tłum przypatrywał się z uśmiechem zadowolenia wysiadającemu pompatycznie Józefowi, który zarumienił się z początku ale zaraz potem spojrzał z dumą na Rebekę i wyginając się podał jej rękę. Jerzy prowadząc Amelję, której twarz promieniała radością i szczęściem, rzekł:
— Ty jesteś tak dobry, Wiljamie, że pewno nie odmówisz mi tego i zabierzesz szale tych pań, nieprawdaż?
Kapitan wziął szale na rękę, zapłacił za bilety przy wejściu i postępował spokojnie za resztą towarzystwa. Nie zwracał nawet uwagi na Rebekę i jej kawalera, co zaś do Amelji to znajdował ją tak piękną i dobrą, że zdawała mu się odpowiadać zupełnie świetnym przymiotom Jerzego. Byłoby mu zapewne przyjemniej mieć co innego aniżeli szale pod ręką, żadna przecież myśl egoistyczna nie przyszła mu nawet do głowy. I nie mogło być inaczej. Jakżeby Dobbin mógł nie czuć się zadowolonym widząc że jego przyjaciel tak dobrze się bawi? Nosił więc powierzone mu szale i patrzył na młodą parę z ojcowskiem prawie uczuciem. Nic tam zresztą nie obudzało najmniejszej ciekawości kapitana Dobbin: tysiące kolorowych świateł, liczna orkiestra, wykonywająca pod złoconym kjoskiem najpiękniejsze melodje, śpiewacy, tańce, skoczki biegające po linie, butelki porteru, altany i namioty gdzie sprzedawano cienko jak papier pokrajaną szynkę: wszystko to było zupełnie Willjamowi Dobbin obojętnem.
Z białym kaszmirowym szalem Amelji na ręku, kapitan zatrzymał się przed estradą gdzie mistress Salmon śpiewała „Bitwę pod Borodinem.“ Była to kantata napisana na korsykańskiego awanturnika, którego szczęście zaczynało już opuszczać. Kiedy się ztamtąd oddalał Dobbin zaczął nucić piosnkę którą Amelja śpiewała w Russel Square wchodząc do salonu, ale głos jego był tak podobny do głosu puszczyka, że nie mógł sam powstrzymać się od śmiechu.
Nasze młode pary przyrzekały uroczyście, że do końca wieczora nie będą się oddalać od całego towarzystwa, ale w ogrodach Vauxhalu tak łatwo się zabłąkać, że przy wieczerzy dopiero wszyscy się zgromadzają, by wspólnie opowiadać sobie przygody całego dnia.
Jakąby tajemnicą nie były okryte przygody Amelji i Osborna, można być pewnym że ich myśli i postępowanie było czyste i nienaganne. Byli oni zresztą przyzwyczajeni od dzieciństwa znajdować się sami z sobą tak często, że to położenie nie było dla nich nowem.
Józef i Rebeka ujrzeli się nakoniec sami w cienistych alejach parku, spotykając tu i owdzie nowe pary, szukające również samotności. Oboje rozumieli dobrze trudność swego położenia; miss Sharp myślała nawet, nie bez trwogi, że jeżeli w tak drażliwej chwili wyznanie miłości zamrze na nieśmiałych ustach Józefa, to wszystko może być stracone.
Zatrzymali się najpierwej przed panoramą Moskwy. Tu jakiś niezgrabny niedźwiedź nastąpił na nogę Rebeki która wydawszy okrzyk boleści, rzuciła się w objęcia Józefa, żeby nie upaść na ziemię. Ten mały wypadek spotęgował czułość i zaufanie naszego bohatera do tego stopnia, że zaczął opowiadać swoje indyjskie historyjki słyszane już dziesięć razy.
— Chciałabym bardzo poznać Indje — przerwała Rebeka.
— Doprawdy? zapytał Józef z wyrazem czułości.
Nie można wątpić że to zręczne pytanie było wstępem do innego, nierównie czulszego jeszcze; tak przynajmniej należało sądzić z przyszpieszonego oddechu Józefa i z tego drgania sercowego, które Rebeka dobrze czuła pod ręką. Gdy w tem... o nieba! głośne uderzenie dzwonu dało znać publiczności że fajerwerki miały się rozpoczynać, i nasi kochankowie nie mogąc walczyć z kilkutysięcznym tłumem, zostali jak gdyby falą uniesieni w stronę, gdzie wszyscy cisnęli się gwałtownie.
Kapitan Dobbin znudzony trochę, miał już wielką ochotę połączyć się przy wieczerzy z całem towarzystwem, przeszedł nawet parę razy obok altany, gdzie obojętnie pary już siedziały przy stole, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Na stole były tylko cztery nakrycia, a nasi kochankowie tak zajęli się sobą, że nikt ani pomyślał o kapitanie Dobbin, jak gdyby go nie było na świecie.
— Byłbym tu zbytecznym gościem — pomyślał sobie, patrząc na zakochanych i odchodząc w przeciwną stronę.
W altanie przyjemna rozmowa utrzymywała przyzwoitą swobodę i naturalną wesołość. Józef myślał że jest w najwyższym blasku potęgi, dawając nakazującym głosem rozkazy na prawo i na lewo. Przyprawiał sałatę, odkorkowywał butelki szampana, krajał pieczyste, a przytem jadł i pił zmiatając wszystko co było na stole. W końcu zaproponował rak-punch, bo któż idzie do Vauxhalu, żeby nie skosztował co to jest rak punch!
— Chłopcze! — zawołał — przynieś tu rak-punchu!
Komu wiadomo że Rozamunda znalazła śmierć na dnie zatrutej czaszy, kto wie że puhar wina zabił Wielkiego Aleksandra, tego dziwić nie powinno że ów poncz był brzemienny wypadkami i wpłynął na losy głównych aktorów naszej powieści, pomimo że większa ich część nie skąpała ust w tym boskim nektarze.
Panienki nie piły wcale. Osborne zaś nie lubił tego napoju, a ztąd wynikło że Józef wypił wszystko, że wpadł następnie w stan najwyższej egzeltacji i że nakoniec groziły mu bardzo niemiłe następstwa. Hałaśliwa mowa, śmiech nienaturalny i ruchy jego gwałtowne, ściągnęły mnóstwo widzów naokoło altany, co wielce zmieszało panienki. Nasz bohater zaczął już śpiewać chrypliwym głosem, raczej do beczenia niż do śpiewu podobnym i wywołał huczne oklaski całej publiczności która się pomału od muzyki do altany przeniosła.
— Brawo, mój chłopcze! Zawołał ktoś z tłumu.
— Ej do licha! czybyśmy nie mogli zobaczyć go skaczącego na linie; to byłoby zabawne; co? odezwał się głos inny.
Ten żart przeraził obie panny i oburzył Osborna.
— Na miłość Boga, Józefie chodźmy ztąd — powiedział — odjeżdżajmy co prędzej.
Panienki podniosły się spiesznie.
— Czekajno, czekaj, moja luba synogarliczko, mruczał Józef, obejmując w pół Rebekę. Miss Sharp nie miała dosyć siły żeby się z jego uścisków wydobyć, co wywołało śmiech ogólny. Józef pił coraz więcej, przymrużał oczy, przemawiał do publiczności i zapraszał na poncz wszystkich, coby mieli ochotę stuknąć się z nim kieliszkiem.
Jakiś nieznajomy, dosyć podejrzanej powierzchowności, przyjął zaproszenie Józefa i zbliżył się do stołu. Osborne rzucił się żeby odepchnąć natręta, który nie okazywał skłonności do ustąpienia. Bójka zdawała się nieuniknioną, gdy na szczęście usłyszano głos: — Precz! z drogi!
Nowoprzybyły przecisnął się łatwo przez tłum ustępujący wszędzie na widok mundura i kapelusza trójkątnego i w oka mgnieniu był już w altanie.
Dobbin — bo to był on — przechadzał się w parku i na odgłos niezwykłej wrzawy pospieszył w stronę altany.
— Na miłość Boga, Wiljamie, gdzieżeś się podział? zawołał Osborne, wyrywając mu z rąk biały kaszmirowy szal i zarzucając na szyję Amelji. Zastąp mnie przynajmniej i dopilnuj Józefa nim te panie do powozu odprowadzę.
Jos zamierzył stawić czynny opór i już się podnosił, ale Osborne jednem poruszeniem ręki obalił go na ławkę i wyprowadził damy z altany. Józef mimo silnej czkawki, posyłał w powietrzu całusy, wołając:
— Niech was Bóg błogosławi! niech cię Bóg błogosławi! — Potem pochwycił rękę kapitana Dobbin i płacząc rzewnemi łzami, zwierzył mu się ze swoją miłością dla Rebeki, wołając że kochał szalenie tego anioła, że zadał swojem postąpieniem śmiertelny cios jej sercu, że chce ją poślubić jutro i że musi jechać natychmiast do Lambeth i zbudzić arcybiskupa jeżeliby tego prałata zastał już śpiącego.
Kapitan Dobbin, korzystając z tego, wyciągnął go z ogrodu aby jak najspieszniej niby udać się do arcybiskupiego pałacu a wsadziwszy go do powozu, odwiózł już śpiącego do domu.
Jerzy Osborne odprowadził panienki do Russell-Square bez żadnego wypadku i śmiał się szczerze z tej przygody, kiedy już wszelkie niebezpieczeństwo minęło.
Amelja spojrzała ze smutkiem na swoją przyjaciółkę uścisnęła ją, i obie rozeszły się w milczeniu udając się na spoczynek.
— Jutro niezawodnie przyjedzie żeby się ostatecznie oświadczyć, myślała Rebeka. Nazwał mnie swoją lubą i uścisnął mi rękę w przytomności Amelji. Nie może być żeby jutro nie zrobił stanowczego kroku.
Amelja myślała podobnie, a nawet układała już sobie jak będzie drużką jaką weźmie sukienkę i jakie upominki ofiaruje przyszłej bratowej.
Biedne łatwowierne istoty! Jakże wam mało znane skutki pączu! Widźcież o tem że rak-punch Wauxhalu wypity w ilości dwóch szklanek tylko, sprowadza już z niczem niezrównowany ból głowy, i że Józef Sedley dotknięty chorobą wątroby, wlał w siebie około litra tego strasznego napoju.
Dzień następny, mający przynieść szczęście Rebece i ziścić jej marzenia, był dla biednego Józefa dniem boleści, której żadne pióro opisać nie zdoła. Użycie wody selcerskiej nie było jeszcze znanem, piwo tylko uważano powszechnie jako środek łagodzący w podobnych wypadkach. Jerzy Osborne zastał już kapitana Dobbin niosącego ratunek znakomitemu poborcy z Boggley Vollah, który się przewracał na sofie, jęcząc z boleści. Dwaj przyjacieli zamienili spojrzenie, w którem nie zbyt wiele malowało się współczucia. Nawet służący Józefa, zwykle poważny jak przedsiębiorca pogrzebowych obrzędów, nie mógł ukryć uśmiechu, patrząc na konwulsyjne ruchy swego pana.
— Nigdy jeszcze nie widziałem mego pana tak rozgniewanego — mówił cicho służący do Osborna chciał bić woźnicę i kto wie coby się było stało, gdyby pan kapitan nie wziął był mego pana jak dziecko na ręce i nie zaniósł do pokoju.
Na odgłos dzwonka kamerdyner Brusch pospieszył drzwi otworzyć i zameldował wchodzącego:
— Pan Hosbin!
— Jakże się masz, Sedley? — spytał nowoprzybyły. — Czy całe uniosłeś kości? Masz tu na dole dorożkarza z podbitem okiem i z głową obwiązaną. Odgraża się, że cię przed sąd zapozwie.
— O jakim pozwie mówisz? — powiedział chory głosem konającego.
— No, wszakże obiłeś go w nocy porządnie, nieprawdaż Dobbin? Stróż zapewnia że nigdy nie zdarzyło mu się widzieć tak dobrze wymierzonego uderzenia. Zapytaj kapitana Dobbin.
— Tak, to prawda — rzekł kapitan Dobbin — poczęstowałeś go takim gradem kułaków, że się dorożkarz przewrócił.
— A ten jegomość w białym surducie w Wauxhalu! Czyż mu się mało dostało? — mówił dalej Hosbin. — Na honor, dzielnieś się wczoraj popisał; miałem zupełną satysfakcję patrzeć jak go okładałeś! Nigdy nie myślałem żebyście wy cywilni mieli taką odwagę; przyznam ci się szczerze że nigdy ci w drogę nie wejdę, jak będę cię widział w różowym humorze.
— O! tak, masz słuszność, jestem straszny kiedy mnie kto zaczepi — powiedział Józef jęczącym głosem.
Wszyscy parsknęli śmiechem.
Osborne nie bardzo życzył sobie żeby członek rodziny, do której on sam, Jerzy Osborne kapitan, miał wkrótce należeć, wchodził w związek małżeński z jakąś nieznanego pochodzenia dziewczyną, awanturnicą prawie. Postanowił skorzystać ze stanu, w jakim się Józef znajdował i odwieść go od wykonania powziętego zamiaru.
— Czy pamiętasz piosnkę wczorajszą? — powiedział Osborne.
— Jaką piosnkę? — zapytał Jos.
— A tę sentymentalną piosenkę, po której mówiłeś: „Moja ty synogarlico“ do Róży... czy Rebeki, nie wiem jak jej na imię; wiesz, ta mała przyjaciółka Amelji.
Mówiąc to Osborne ujął rękę Wiliam’a i zaczął przedstawiać wczorajszą scenę, podwajając tym sposobem cierpienia głównego jej aktora.
Kapitan Dobbin, wiedziony uczuciem litości, robił mu uwagi, na które Jerzy, przechodząc z kapitanem do drugiego pokoju i zostawiając chorego staraniom doktora Glober, tak odpowiedział:
— Nie widzę doprawdy dla czego miałbym go oszczędzać. Jakaś tam guwernantka rzuca na niego strzeliste spojrzenia i chciałaby go złapać jak wróbla na nitkę. Guwernantka jest potrzebną, na to się zgadzam, ale daję ci słowo że wolałbym przecież kogo innego mieć za bratowę. Prawdę mówiąc, to już i bez tej nauczycielki rodzina Sedlejów nie może się wielkimi splendorami poszczycić. Mam wyobrażenia liberalne, ale mam także trochę miłości własnej i znam obowiązki, jakie względy towarzyskie wkładają na mnie; co do niej, nie powinnaby także ze swojej sfery wychodzić. Teraz będę pilnował tego fanfarona, żeby resztek rozumu nie utracił, a nie wiele ma do stracenia. Przestrzegałem go już parę razy że ta mała zagięła parol na niego; niechże się ma na ostrożności.
— Zapewne — mówił Dobbin z wyrazem człowieka, nie zupełnie wierzącego temu co mówi — zapewne, musisz wiedzieć lepiej od innych, że twoja rodzina należała zawsze do torysów i że jest jedną z najdawniejszych rodzin angielskich; ale...
— Chodź ze mną do Russel Square — rzekł Osborne przerywając mu — będziesz się zalecał do panny Sharp, będzie dziś zupełnie osieroconą.
Kapitan Dobbin nie dał się namówić i Osborne udał się sam do Russel Square. Zbliżając się do domu, nie mógł powstrzymać śmiechu kiedy zobaczył dwie główki patrzące jednocześnie przez okna, jedną na pierwszem piętrze, a drugą na górze.
W samej rzeczy jedno z tych stanowisk obserwacyjnych było zajęte przez Amelję, która patrzyła w stronę skweru leżącego niedaleko mieszkania Osborna, a na drugiem piętrze miss Sharp w oknie swego pokoju wyglądała niecierpliwie czy się nie zarysuje na tle zielonych klombów barczysta postać Józefa.
Osborne odpowiedział Amelji w kilku słowach stan Józefa, nie zaniedbując uwydatnić śmiesznej strony jego cierpień fizycznych. Kiedy byli zebrani w salonie, zaczął żartować z wrażeń Józefa, wywołanych wdziękami Rebeki i ze skutków tych wrażeń.
— Ah! miss Sharp, gdybyś pani widziała go dziś rano w szlafroku czerwonym, tarzającego się na sofie w boleściach, albo pokazującego język lekarzowi Glober..
— O kim pan mówisz? spytała Rebeka.
— Jakto o kim? Zapewne że nie o kapitanin Dobbin, którym nie wiele zajmowaliśmy się wczoraj.
— Ah! doprawdy żeśmy bardzo źle z nim postąpili rzekła Amelja rumieniąc się — nie rozumiem jak się to stało, ale zupełnie o nim... zapomniałam.
— Oh! powiedziałaś pani wielką prawdę — mówił Osborne śmiejąc się szczerze — ależ nie można zawsze myśleć o kapitanie Dobbin, nieprawda Ameljo? Nieprawdaż miss Sharp?
— Przypomniałam sobie że pan Dobbin istnieje wtenczas dopiero, kiedy wywrócił szklankę na stole, powiedziała ozięble Rebeka.
— Dobrze, miss Sharp, ja mu to powiem — rzekł Osborne.
Podczas tej rozmowy Rebeka uczuła niedowierzanie a nawet coś na kształt nienawiści ku Jerzemu.
— Chce bawić się moim kosztem — myślała — kto wie czy nie okrył mnie śmiesznością przed Józefem a może nawet użył intryg, jeżeli nie przemocy, żeby go zatrzymać. Józef już nie przyjdzie.
Twarz Rebeki zachmurzyła się, serce silnie bić zaczęło.
— Pan zawsze żartujesz ze mnie — powiedziała z niewinnym uśmiechem Rebeka — wolno panu, ja nie mam tu nikogo, panie Jerzy, coby wziął mnie w obronę.
Po tych słowach Rebeka odeszła, Osborne zrozumiał dobrze pełne wymówek spojrzenia Amelji i zdawał się żałować że jej przyjaciółkę zasmucił, ale po chwili dodał!
— Ty jesteś bardzo dobra i nadto pobłażliwa, moja droga Ameljo, brakuje ci mojego doświadczenia, bo nie znasz zupełnie świata. Twoja przyjaciółka powinnaby rozumieć że nie należy jej wychodzić ze swojej sfery.
— Więc myślisz, że Józef...
— Nie wiem nic zupełnie, wierz mi; Józef może postąpić jak mu się podoba, to do mnie nie należy. Ale to wiem tylko że jest bardzo lekkomyślny, niezmiernie próżny, i że postawił wczoraj „swoją małą synogarliczkę“ w nader fałszywem i niemiłem położeniu.
Osborne śmiał się tak szczerze ze swego żartu, że jego wesołość udzieliła się Amelji.
Józef nie pokazał się tego dnia. Amelja ze zręcznością wytrawnego dyplomaty wynalazła pretekst żeby posłać do brata, dowiadując się o jego zdrowiu i prosząc o przysłanie dawno już obiecanej książki. Groom przyniósł odpowiedź, od służącego otrzymaną, że pan Józef leży w łóżku i że doktor jest przy nim w tej chwili.
— Przyjdzie jutro myślała Amelja. Obie przyjaciółki nie dotykały, w rozmowie tego drażliwego przedmiotu. Nazajutrz rano, kiedy siedziały w salonie zajęte pisaniem listów i czytaniem romansów, Sambo wszedł przyspieszonym jak zwykle krokiem, niosąc paczkę w ręku i list na tacy.
— List od pana Józefa Sedley, powiedział.
Amelja otworzyła list i czytała co następuje:
„Moja kochana Ameljo!
„Posyłam ci żądaną książkę. Stan mego zdrowia nie pozwolił mi być u was wczoraj. Dziś wyjeżdżam do Cheltenham. Uproś odemnie miss Sharp żeby zechciała mi darować i zapomnieć wszystko co mogłem jej powiedzieć przy tej nieszczęśliwej wieczerzy. Jak tylko mi się polepszy — bo zdrowie moje silnie nadwerężone — pojadę na kilka miesięcy do Szkocji.
Twój na zawszeJózef S.
Wszystko było stracone. Amelja nie śmiała podnieść oczu na bladą twarz Rebeki, opuściła list na kolana przyjaciółki i wyszła do swego pokoju, nie mogąc dłużej od łez się powstrzymać.
Ochmistrzyni Blenkinsop przybiegła natychmiast że by biedne dziecko pocieszyć i uspokoić.
— Nie ma czego tak bardzo smucić się i płakać nie chciałam dotąd nic mówić, ale nikt w całym domu nie lubi tej panny, od czasu jak się dała lepiej poznać. Ileż to razy schwytałam ją czytającą listy samej pani. Pinner mówi że nie raz ją widzi jak przewraca po wszystkich biurkach, szufladach i pudełkach a nawet zaręcza że włożyła białą szarfę panienki do swojej walizy.
— To ja dałam jej tę szarfę, sama jej dałam! — wołała Amelja, której zapewnienia nie zdołały zmienić opinji, jaką ochmistrzyni miała o Rebece.
— Nigdy nie wierzę tym guwernatkom — mówiła później Blenkinsop do służącej Pinner — bo to ani wilk, ani owca. Zawsze się im chce udawać wielkie panie, a często mniej są od nas płatne.
Z wyjątkiem Amelji, wszyscy w domu byli pewni że bliski odjazd Rebeki już nieunikniony. Pomału i biedna Amelja musiała się zgodzić z tą smutną koniecznością. Nie było szafy i komody, którejby Amelja nie przewróciła, wyjmując koronki, aksamitki, szarfy, chusteczki jedwabne i układając coraz to nowy pakiecik dla swojej nieodżałowanej przyjaciółki. Przypomniała nawet ojcu że jej obiecał dać tyle gwineów ile miała lat i prosiła go żeby jej pozwolił oddać te pieniądze Rebece, która nierównie więcej potrzebowała od niej.
Nawet Jerzy Osborne nie wymawiał się od nałożonego przez Amelję podatku i poszedł na Bond-Street kupić najpiękniejszy kapelusz dla Rebeki.
— Oto upominek od Jerzego dla ciebie, moja droga Rebeko — powiedziała z dumą Amelja — patrz jaki on ma dobry gust. Poczciwy Jerzy; nie ma równego mu na świecie!
— Oh, nie ma równego mu na świecie — powtórzyła Rebeka — bardzo mu jestem wdzięczna.
W myśli zaś mówiła sobie: „Nikt inny tylko Jerzy Osborne przeszkodził mi wyjść za Józefa.“ Zbytecznem byłoby mówić tu o uczuciu, jakie Rebeka żywiła dla Osborna.
Z twarzą zupełnie wypogodzoną zajęła się pakowaniem rzeczy i bez oporu dała się uprosić żeby przyjąć podarunki Ameiji. Zapewniła panią Sedley o wiecznej swojej dla niej wdzięczności, ale umiała być umiarkowaną w podziękowaniach, zauważywszy że pani Sedley przyjmowała je dosyć chłodno, a nawet zdawała się jej unikać. Pocałowała z uczuciem rękę pana Sedley i prosiła go żeby pozwolił jej uważać się zawsze jako najlepszego opiekuna. Było coś tak tkliwego w jej pokorze, że pan Sedley uczuł się usposobionym dać weksel na dwadzieścia funtów szterlingów, ale przytłumił ten popęd wspaniałomyślny, bo powóz czekał już na niego; miał tylko czas powiedzieć Rebece:
— Niech ci Bóg pomaga, moje dziecko! Nie zapominaj, że zawsze znajdziesz tu dobre przyjęcie.
Potem wsiadł spiesznie do powozu mówiąc:
— James, masz mnie zawieść do Mausion House.
Godzina rozstania bolesnego dwóch przyjaciółek wybiła. Tu nastąpiła scena, w której jedna rola była prawdziwą, druga zaś z mistrzowskim odegrana talentem: Czułe pieszczoty, gorące łzy, flakon z octem trzeźwiącym i uroczyste przysięgi wiecznej przyjaźni, obok szczerych i serdecznych uczuć Amelji.
Rebeka zanosząc się od płaczu, opuściła nakoniec Russell Square.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.